Prolog

Złota brama rozpostarła się przed czarnowłosym mężczyzną i drobną dziewczynką. Ogród okalający budynek szkoły wyglądał przepięknie niczym z bajki, ale dziecko coraz mocniej ściskało dorosłego za rękę.

— Zobaczysz, spodoba ci się — czarodziej za wszelką cenę chciał tchnąć jakieś ciepłe emocje w swój obojętny głos.

— Teraz mi się nie podoba i później też nie będzie — odpowiedziała posępnie na oko jedenastolatka.

— Savannah, rozmawialiśmy o tym — mruknął Snape, prowadząc córkę w stronę budynku.

— Dostałam list z Hogwartu. Sowa osobiście przyleciała i mi go wręczyła — upierała się — Dlaczego mam iść do jakiegoś Beauxbatons? - zatrzymała się i wlepiła wyczekujące spojrzenie w ojca.

— Tak będzie lepiej — uciął z lekką irytacją w głosie. Nie miał cierpliwości do dzieci. Nawet własnej latorośli.

— Dla kogo lepiej? - dziewczyna nie dawała się zbyć.

— Już. Wystarczy — przerwał jej — Czekają na ciebie. Pisz od czasu do czasu. Pamiętaj, że cię kocham — przytulił ją mocno i odszedł. Savannah została sama z bagażami i natłokiem myśli. Dostała list, a ojciec mimo to zapisał ją do innej szkoły? To nie miało najmniejszego sensu, ale co mogła zrobić? Jedynie liczyć na to, że jeszcze kiedyś zostanie uczennicą Hogwartu.

Wymyśliła nawet plan, by ten proces przyspieszyć...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top