Rozdział 1


W sumie po tej całej sprawie z plagiatem, rozdział napisałam od razu, ale był tak kompletnie nieskładny, że postanowiłam go nie dodawać, tylko poczekać aż będę miała chwilę, by to wszystko od nowa poukładać w głowie, ale już jest.

Miłego!

PS. Zdjęcie w mediach przedstawia Plagga w pewnym momencie w tym rozdziale XD

~~~~~~~~~~~~~~~~~


2 lata wcześniej

- Marinette!

Z bajglem w ustach i stosem pudełek w rękach, zatrzymałam się przed drzwiami cukierni rodziców, prowadzącymi na ulicę. Odwróciłam się i spojrzałam na mamę, unosząc pytająco brew.

Widocznie się zmieszała, widząc moją spokojną twarz, zanim zrzuciła nam nie tę rewelację:

- Dzwoniła Emilié Agreste.

Przewróciłam oczami, gdyż nie dane było mi się wypowiedzieć, dopóki miałam zajęte ręce. Dlatego też podeszłam bliżej, odłożyłam pudełka pełne wypieków na blat i wyciągnęłam bajgla z ust, przełykając pierwszy kęs.

- I co w związku z tym?

Sabine spojrzała raz jeszcze na trzymany w dłoni telefon i westchnęła zrezygnowana.

- To już piąty raz tego dnia, a w ciągu ostatniego tygodnia wydzwaniała do mnie co chwilę. Może... może coś się dzieje z Adrienem? - Jego imię z trudem przeszło jej przez gardło, bowiem wiedziała, co takiego mi zrobił i jak bardzo przeżyłam nasze rozstanie.

Przyjrzałam się uważnie bajglowi, zanim ugryzłam kolejny kęs.

- Dobrze wiesz, że mnie to nie interesuje - odparłam, a moja mama przygryzła dolną wargę nie do końca mi wierząc. Punkt dla niej za spostrzeżenie.

- Marinette, rozumiem twój ból, ale może naprawdę coś się dzieje z Adrienem. W końcu minęły zaledwie trzy lata odkąd zabił swojego ojca i... - Tę drugą sprawę, a mianowicie zdradę Adriena, mama przemilczała.

O sprawie dzieci nigdy nie wspominałam swoim rodzicom, bo uważałam, że i tak w ciągu mojego burzliwego związku z Adrienem, moi rodzice zbyt wiele wycierpieli. Nie chciałam ich załamać całkowicie. Wystarczało mi, że wiedziała o tym Tikki oraz Alya, której wmówiłam, że poroniłam, a nie, że to za mnie zadecydowano w sprawie moich dzieci. Gdyby to ode mnie zależało nigdy nie przedłożyłabym własnego życia nad życie moich dzieci, ale poniekąd rozumiałam Adriena. Nie poradziłby sobie sam z dwójką dzieci...

- Mamo, nawet nie wiesz ile on wycierpiał ze strony ojca. Uwierz mi, że na pewno jest szczęśliwy z powodu braku tego potwora - stwierdziłam po chwili, po czym po raz kolejny wgryzłam się w moje śniadanie.

Mama pokręciła przecząco głową.

- To tak nie działa, skarbie. Jestem pewna, że mimo wszystko zmaga się z jakąś traumą...

- Traumą?! On zmaga się z jakąś traumą?! - wybuchłam, bo już nie mogłam wytrzymać tego, że moja matka zawsze próbowała współczuć Adrienowi. - On mnie wykorzystał, później zdradził i miał kompletnie gdzieś moje uczucia!

Zrobił mi dzieci celowo i jeszcze śmiał zdradzić! - dodałam w myślach. Nie zasługiwał na żadne współczucie z mojej strony.

- To ja tu przeżyłam traumę, więc będę ignorować wszelkie telefony ze strony jego matki - oznajmiłam na koniec dobitnie, tak by moja rodzicielka wiedziała, że nie było sensu dalej brnąć w tę rozmowę.

A kiedy opuszczałam tamtego dnia, dwa lata temu, piekarnię rodziców, by dostarczyć zamówienia, nie wiedziałam jednego, a mianowicie tego, że moja mama odbierze ten cholerny telefon od Emilié i razem zmówią się przeciw mnie.



Obecnie, Nowy Jork

Annie jęknęła, odwzajemniając mój mocny uścisk, a kiedy zamykała za mną drzwi wejściowe, rozejrzała się jeszcze po korytarzu, czy nie mieliśmy czasem żadnych obserwatorów.

Potem zdjąłem buty i wszedłem dalej do mieszkania, które tak wiele razy widywałem na kamerce, a nigdy nie miałem pojęcia, gdzie znajdują się poszczególne pomieszczenia. Dlatego też, gdy przy próbie dotarcia do pokoju dziennego, wpakowałem jej się do sypialni, zaśmiałem się głupio i podrapałem po karku z zakłopotania.

- Wybacz, na kamerce wszystko wydawało się inaczej usytuowane - powiedziałem na swoje usprawiedliwienie, gdy podniosła wymownie brew na moje bezczelne zachowanie, w końcu byłem tutaj intruzem.

Zauważyłem jednak, że jej sypialnia była dość nietypowo urządzona. W obecnych czasach często widywałem czarno-białe stylizacje, jednak u niej dominowały przeróżne kolory - głównie pastele. Łóżko zajmowało znaczną część pomieszczenia, a przy nim znajdowały się niewielkie szafki nocne, natomiast cała prawa ściana była zabudowana różnymi szafami i szafeczkami. Uśmiechnąłem się na widok poduszek, które były główną atrakcją sypialni z napisami - Mr Right oraz Mrs Always Right (tłum. Pan mający rację, Pani mająca zawsze rację, dodatkowe tłumaczenie od diki, Mr Right to idealny kandydat na męża/książę z bajki, natomiast Mrs Right to idealna kandydatka na żonę/kobieta czyichś marzeń).

Dobrze wiedzieć, że przynajmniej komuś życie układało się po jego myśli, pomyślałem smutno, zanim Annie poprowadziła mnie do salonu.

- Wolisz siedzieć, czy leżeć?

- Jak leżę to czuję się, jak jakiś obiekt eksperymentalny, wolę siedzieć. Jestem w końcu poczytalny, jeszcze. - Ostatnie słowo dodałem dla żartu i poruszyłem zabawnie brwiami, ale Annie zmierzyła mnie swoim wymownym spojrzeniem, zanim wskazała gestem na fotel.

Jej nie można było się sprzeciwić, brała swój zawód zbyt poważnie, zwłaszcza w moim przypadku.

- To już zostaw mi do oceny.

Wzruszyłem ramionami, po czym usadowiłem się w fotelu.

- Terapia Adriena Agreste'a, ciąg dalszy - powiedziała Annie do swojego urządzenia nagrywającego, na koniec podając dzisiejszą datę, po czym zajęła miejsce na kanapie, wzięła do ręki notatnik i długopis, a następnie spojrzała na mnie.

Podrapałem się po ręce, bo nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. I tak czułem się, jak jakiś obiekt eksperymentalny.

- Ostatnio trochę rozmawialiśmy o twoim ojcu. Opowiadałeś, jak cię w życiu traktował i skąd się wzięła nienawiść do niego. Przy okazji zahaczyliśmy o temat pewnej pani, nie-będę-wymieniać-jej-imienia - tu Annie wymamrotała szybko ten zlepek słów, zanim kontynuowała spokojnym głosem: - I jak doszło do tego, że się rozstaliście definitywnie.

Pokiwałem głową.

- Wiem już, co takiego sprawiło, że ostatecznie się rozstaliście, ale to przez co przeszła z tobą również nie było łatwe. - Ten komentarz był zbędny, gdyż sam wystarczająco często do tego wracałem w myślach i żałowałem każdego złego słowa i czynu, który jej wyrządziłem. - Wiemy również, co jest podstawą twoich nocnych koszmarów.

Mimowolnie zacisnąłem dłonie w pięści, gdy tylko o tym pomyślałem. Wiedziałem, że bez wahania uczyniłbym to ponownie, jednak mimo wszystko, zabicie własnego ojca odcisnęło na mnie piętno, które od, co najmniej, dwóch lat omawiałem z Annie. Nie zawsze było tak różowo. Nawet nie chciałem z początku tej terapii, ale moja mama nalegała, więc się zgodziłem i nie żałuję... Annie była prawdziwą profesjonalistką i dzięki niej moje koszmary stały się bardziej znośne.

- Jak twoje sny? - spytała po chwili, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Teraz już budzę się dwa razy w tygodniu z zaciśniętymi dłońmi na kołdrze, cały spocony - oznajmiłem, a Annie to zanotowała, pomimo tego, że wszystko było nagrywane.

- To już jakiś postęp - skomentowała. - A jak twoje nastawienie do życia i funkcjonowania w społeczeństwie?

- Umarło śmiercią tragiczną - oznajmił Plagg, który to wyleciał spod mojej koszulki, by uraczyć się słodkościami z półmiska na stole przede mną. - Wybacz, mój słodki camembercie, ale mam dziś ochotę na trochę pikanterii! - wykrzyknął dramatycznie, opychając się słodkimi piankami.

Annie zasłoniła dłonią usta, by ukryć uśmiech.

- Bez obaw, Adrien. Później to wytnę z nagrania - zapewniła.

- Dlaczego sądzisz, że twoje życie towarzyskie umarło śmiercią tragiczną?

Wzruszyłem ramionami.

- Siedzi całe dnie przed oknem i wpatruje się w „krajobraz" miasta - odparł Plagg z pełną buzią.

- A więc spędzasz całe dnie przed oknem i podziwiasz widoki - dopowiedziała, by potem mogła to jakoś umieścić w nagraniu po wycięciu głosu Plagga.

Podrapałem się po brodzie, dochodząc do wniosku, że czas najwyższy ogolić zarost, bo już wszystko zaczynało mnie swędzieć.

- Naprawdę przykro mi to mówić, ale musimy teraz przejść do dalszej kwestii - oznajmiła Annie, a ja mimowolnie się zgarbiłem, bo doskonale wiedziałem, co było następne na liście. - Dzień twojej decyzji.

Dzień mojej ostatecznej decyzji...

Nawet Plagg przestał przeżuwać i odruchowo wrócił do mnie spojrzeniem, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo nienawidziłem tego tematu.

- Annie, ja nie potrafię - wyrzuciłem z siebie po naprawdę długiej chwili milczenia. - Zadawaj pytania, bo ja nie dam rady sam z siebie nic powiedzieć.

Młoda kobieta pochyliła się, aby wyłączyć urządzenie nagrywające, po czym przeniosła na mnie wzrok.

- Byłeś z nią krótko, gdy podjąłeś decyzję o dziecku. - Skinąłem głową. - A jednak zdecydowałeś się na to, aby ją przy sobie zatrzymać. - Znów skinienie. - I była w zaledwie trzecim bądź czwartym miesiącu, gdy przyszło ci podjąć tę najważniejszą w twoim życiu decyzję. - Zwiesiłem ramiona. - Co skłoniło cię do podjęcia tej decyzji?

- Chciałem, żeby Marinette miała szansę na normalne życie.

- A twoje dzieci?

- I tak ich nie chciała - mruknąłem niedbale, cały się spinając pod wpływem tego tematu.

- Tego nie wiesz, w końcu sam mówiłeś, że piła wodę, gdy zastałeś ją wtedy w barze i ogólnie dbała o siebie.

- Myślała, że to była wpadka, a nie celowe działanie. Chciałem zwrócić jej wolność. Wtedy jeszcze nie docierało do mnie, co takiego zrobiłem, chciałem tylko, aby żyła... Nie mógłbym znieść życia bez niej.

- Raczej faktu, że w pewnym momencie miałaby umrzeć? - dopytała Annie.

- Wolę żyć samotnie ze świadomością, że jest cała i zdrowa, niż siedzieć w domu sam z dwójką płaczących dzieci i kompletnym brakiem pojęcia, co zrobić... bez niej to całkowicie nie miało sensu - wyznałem. - Jestem w stanie żyć bez niej, kiedy wiem, że żyje i ma się dobrze.

- A dzieci?

Zacisnąłem usta w wąską kreskę i spojrzałem w bok, uciekając przed jej przenikliwym wzrokiem.

- Co teraz czujesz, kiedy o nich pomyślisz?

Podrapałem się po brodzie, wróciłem spojrzeniem na stół, by potem całkowicie spuścić głowę.

Co czułem?

Kompletną pustkę.

- Czasami są chwile, że wyobrażam sobie siebie, jak idę z Marinette u boku, prowadząc podwójny wózek, ale boję się zajrzeć do środka, bo za każdym razem widzę tylko krew... - powiedziałem, a w połowie swojej wypowiedzi zasłoniłem twarz dłońmi, gdy do oczu napłynęły mi łzy. - Naprawdę byłem na to wszystko gotowy. Sądzę, że byłbym lepszym ojcem niż...

- Adrien, to jest błędne koło. Chęć udowodnienia komuś, że jest się w czymś lepszym nie jest powodem do tego, aby pakować się w sytuacje, które nas przerastają. - Annie zamilkła, a na jej ustach zatańczył smutny uśmiech, gdy dostrzegła moje łzy, po tym jak odsłoniłem już swoją twarz. - Gdyby Marinette urodziła, zderzyłbyś się z zupełnie inną rzeczywistością. Bycie rodzicem to całkowicie inna sprawa, niż bycie ojcem dziecka, czyli po prostu „dawcą nasienia".

Wzdrygnąłem się na to stwierdzenie.

- Rodzic kocha, wychowuje i troszczy się o dziecko, a ty ze swoim nastawieniem, byłbyś tylko dawcą...

- Myślę, że na dziś już wystarczy - skwitowałem, ale Annie miała, co do tego inne zdanie.

- Zmieńmy temat - zaproponowała.

- Może na pierwsze od lat spotkanie z Marinette? - podsunął Plagg, a ja miałem ochotę zdzielić go w jego mały łepek.

Annie zanotowała to w notatniku.

- Jak przebiegło to spotkanie?

- Okropnie - stwierdziło kwami. - Nagadał jej, że biedna dziewczyna się popłakała.

- Też miałeś w tym swój udział! - warknąłem.

Annie pokręciła przecząco głową.

- Adrien, to, że wmówisz jej, jakim jesteś potworem nie rozwiąże twoich problemów.

- Niech lepiej trzyma się ode mnie z daleka.

- Nie zapewnisz jej bezpieczeństwa swoimi kłamstwami.

Zmarszczyłem brwi, ale nie odpowiedziałem. Może i postępowałem źle, okłamując ją i raniąc, ale chciałem, aby mnie znienawidziła tak bardzo, bym nie musiał obawiać się, że kiedyś odkryje prawdę o mojej „zdradzie".

- Chcę, aby ułożyła sobie życie beze mnie.

- To zrozumiałe po tym, co jej zrobiłeś, ale może zacznij od naprawienia siebie? Wciąż nie rozwiązaliśmy sprawy zabójstwa twojego ojca. Wiem, co tobą kierowało, ale widzę, że nadal nie uporałeś się z bólem, jaki cię to kosztowało. Nadal nie wybaczyłeś sobie swojej decyzji w sprawie swoich dzieci, a twoje obecne zachowanie tylko i wyłącznie podsyca twoje sny. To nie twoja wina, tylko stresu pourazowego. Potrafi naprawdę uprzykrzyć życie człowieka.

- Ty mnie naprawisz.

- Nie naprawię cię, dopóki sam nie będziesz tego chciał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top