Rozdział 30- Układy i ceny

Narrator

Niebo chyliło się już ku zachodowi. Chmury przybrierały różnorakie odcienie czerwieni... Sięgały one aż po horyzont jednak im dalej od słońca się znajdowały tym ciemniejsze były. Ewidentnie zbierało się na burzę...

Chwilę po pierwszej obreswacji spełniło się.

Błyskawice przeszyły niebo swoim blakiem i mocą, zupełnie  jak nożyce...

*

Tamta burza była wyjątkowo żywa. Na tyle żywa, na ile żywe może być przyrodnicze zjawisko. Tak doskonałe  w swojej dzikości. Nadchodzące z błyskiem odchodzące z hukiem. Tak niebezpieczne... Tak śmiertelne... Tak niestałe... Ale tak musi być... Jedyną osobą patrzącą na tą siłę żywiołu był mech o śnieżnobiałym lakierze. Błyskawice odbijały się w jego czystych optykach. On wierzył. Wierzył, że ma  to jakiś sens. Cykl życia... tworzenia... Faktu że coś musi umrzeć, by dać początek czemuś całkiem nowemu...

Jednak nie to jest tematem dzisiejszych rozważań. Spójrzmy dalej... W dół...

Padający lekko deszcz wsiąkał w i tak już mokry piasek pustyni lub odbijał się od aswaltu z decyzją osłabiając jego fakturę. Nie odstraszał on metalowych bestii i ich właścicieli. Niczym jedność popisywali się, rywalizowali o kupkę bezwartościowych zadrukowanych papierków... Albo raczej wartościowych, lecz tylko umownie. Nie miały one żadnych zdolności, a i tak władały światem.

Pogłosy muzyki i zabawy roznosiły się echem wśród drzew pewnego iglastego lasu przeszkadzając jego mieszkańcom. Albo raczej przeszkadzali by gdyby jakikolwiek jeszcze tam był. Ale nie. Wszyscy uciekli właśnie przez te regularne głośne ryki silników, czy reszty odgłosów wyścigu. którym zwierzęta się wyniosły przez obecność ludzi i hałasu wyścigów. Choć przyczynić się do tego mogła też pewna metalowa bestia. Co noc ryła po kopalniach szukając pewnych błękitnych kryształków tak cenionych przez jubilerów, jednak w innym celu niż wzbogacenie się.

*

Błysk piorunów odbijał się od blachy starej szopy położonej na obrzeżu lasu. Połączona ona była z odosobnioną drogą prowadzącą przez środek leśnego królestwa. W ten sposób znajdowała się ona zdała od ciekawskich oczu ale bynajmniej nie na końcu świata. Daleko mu było do skupisk cywilizacji. Przynajmniej tej ludzkiej.

W szopie w stał dostojny policyjny mustang. Był naprawdę ładny i wyglądał nowocześnie, choć karoserię jego znaczyło kilka świeżych rys.

Lekko podejrzane było znalezienie TAKIEGO samochodu w TAKIM miejscu. Oczywiście- jak większość sytuacji w dzisiejszym świecie- miała ona drugie dno. 

Ale o nim później...

*

W tym samym czasie w stronę szopy z rykiem silnika i parą buchającą z wydechu pędziło żółte Camaro. O tym miejscu Bumblebee dowiedział się, gdy pewnego dnia na patrolu z Optimusem natknęli się na aktywność decepticonów. Oczywiście zamiast sługusów Megatrona znaleźli wyrwany i zniszczony deceptikoński symbol.

 Młody zwiadowca to zapamiętał. Uznał iż kiedyś poszuka właściciela owego znaku. Dziś nadszedł ten dzień.

Choć cichy głos gdzieś z tyłu procesora informował go iż może to być zasadzka, Bee całkiem go zignorował.

Bumblebee POV.

Kiedy dojechałem na miejce wcześniej odbieranego sygnału, przetransformowałem się i mierząc wzrokiem okolicę ostrożnie skierowałem się w stronę szopy. W końcu Primus wie co może na uczciwego cybertrończyka wyskoczyć, szczególnie w takim miejscu.


Muszę działać szybko, każda chwila się liczy. Jak najszybciej zemszczę się na NIM i biegnę po Arcee. Optimus nie chciał narazie nic robić. Wolał wymyślić "plan". Ale nie. Moja przyszywana siostra mnie potrzebuje i chociaż czasami bywa irytująca nie zasługuje na ten los. Nie ma takiej opcji. Nie na mojej warcie.

Podszedłem do drzwi, po czym chwyciłem prowizoryczną klamkę. Zamknięte.

-Kurwa! 

-No po prostu świetnie! Może jeszcze go nie ma?! Kolejna wtopa! Co kurna ja zrobię?!- Warknąłem sam do siebie po czym kopnąłem ścianę. Rozleciała się w drobny mak.

Nie no nie. 

Chciałoby się.

Cholera, skubana brama pomimo już swojej nie pierwszej młodości trzyma się wyśmienicie! Jedynie blacha delikatnie się wgniotła. Moment... Czy to jest to co myślę?

Zdrapałem odrobinę farby z drzwi. 

Moje obawy się potwierdziły.

Nie mam szans przejść.

Ściana złożona była z posklejanych z sobą telefonów Nokia 3310.

-Jak ja mam tam wejść? Jak? 

Chwila...

Klej trzymający je razem nie jest pewnie taki wytrzymały! Wymierzłem blasterem w największe skupisko kleju i wypaliłem... 

-Jest!

Może maławy ten otwór, ale teraz będzie już łatwiej! 

Chwyciłem szponami po obu stronach i z zadowoleniem zauważyłem, że pod wpływem gorąca plazmowego pocisku klej się rozpuszcza. Z zadowoleniem wyprostował emocje się, choć moją krótką chwilę samouwielbienia przerwały dziwne dźwięki.

Jakiś pisk, czy też skomlenie? Co to za deceptikon?!

Odwróciłem się i zauważyłem coś co odskoczyło od utworzonej przeze mnie dziury. Stworzenie było takie małe objętościowo i włochate. poruszało się na czterech łapach. Gdy je zobaczyłem uświadomiłem sobie, że mogłem je niechcący zgasić. Od razu zrobiło mi się lżej na iskrze, że nic takiego nie miało miejsca. 

To był chyba pios..? Pias, pios, piys, pius... kurde, nie pamiętam... Tak czy siak Raf mi o nim opowiadał, a opis się zgadza. No to spoko. Schyliłem się starając uspokoić piosa.

???. POV.

Schowałem się kilka metrów od wejścia, w ciemnościach. Intruz nadal tam stał. Moje audioreceptor! Ale drze mordę! Kurwa, zajebię cwela! A w końcu miałem spokojny sen! Pukać nie uczyli? Ehh...

Strzepnąłem pył z lakieru. Ile się jeszcze będzie darł?

Kiedy głos w końcu ucichł podszedłem bliżej i zauważyłem kogo my tutaj mamy. Zaśmiałem się w głębi iskry. Nie chce psuć sobie zabawy, niech iskierka myśli sobie, że jest sama.


Kiedy żółtek zajmował się kupą skaczącego, brązowego futra, ustawiłem się idealnie naprzeciw jego. Głupi nawet nic nie podejrzewa, się zapatrzył w tego kundla, zoofil jeden. Kiedy ten wstał z klęczek, rzuciłem się na niego o przygwoździłem do starego drzewa.

Szkoda, że nie jest on femme. Mogłoby być ciekawe. Chociaż i tak jest on dość drobny, jak na mecha... Nadałby się.

...

Choć może przełóżmy to na później. Zobaczę narazie czego chce.

  - To ty! -wywarczała wściekle pszczółeczka...

Ahh... Wspaniałe uczucie. Teraz to ja nad nim góruję!,Świetne uczucie odmiany! (Niestety w większości potyczek było inaczej...)

  - Tak, to ja. Chcesz autograf pszczółeczko? -przycisnąłem mu pistolet do głowy automatycznie się przybliżając- ale skoro tu jesteś to pewnie czegoś chcesz... Czyżby małe co  nieco?- przysunąłem.się jeszcze bliżej ignorując jego próby wydostania się z mojego uścisku. Uśmiechnął się kątem ust i z satysfakcją obserwowałem jego mały rumieniec- No co... odezwij się autobociku... Po co do mnie przyjechałeś?- coś czuję iż to będzie dobry dzień.

  -Chcę... Pomocy.- wybąknął cicho dalej zarumieniony, po czym zamilkł na chwilę, po czym magicznie odzyskał rezon.- Choć raczej potrzebuję kogoś kto pomoże mi wyrównać rachunki.

  - Chwilę... Czyżbym dobrze słyszał? Jeszcze raz. Czego chce żołnierz miłosiernego Prime'a?- powtórzyłem. W istocie na prawdę zdziwiło mnie oświadczenie trzmiela
  
  - ZEMSTY!- krzyknął


-Czekaj czekaj- zacząłem- przyjeżdżasz tu bo szukasz excona -zaśmiałem się- i tylko po to by pomógł ci w zemście?- znowu zachichotałem- może jednak masz żądełko...-przesłodziłem ostatni wyraz w duchu po raz kolejny śmiejąc się z miny zwiadowcy.

Na moje ostatnie słowo zaczął się ponownie szarpać, jednak po chwili przestał. Dobrze... Nareszcie zrozumiał, że od mojej zachcianki zależy to czy my się uda czy wręcz przeciwnie...


-To co pomożesz mi czy załatwimy to inaczej...- zaczął Bumblebee próbując mi chyba zagrozić. Sam nie wiem co to było. Oczywiście nie omieszkałem mu się tego wytknąć.

-Co zaciągniesz mnie do lasu? Prędzej ja ciebie... Już się boję... Albo i nie.-uśmiechnąłem się drapieżnie- Dobrze pomogę ci, choć pamiętaj. Nie ma nic za darmo.

-Czego chcesz?-  ryknął zirytowany. Czy on na prawdę myślał, że pomogę mu za darmo? 

Wziąłem głęboki oddech.

-Chcę dwóch rzeczy. Po pierwsze: współrzędnych waszej skrytki z energonem. Wiesz jak monotonne jest wydobywanie go samodzielnie? Po drugie: osobistej... przysługi. Jeszcze nie wiem co to będzie, lecz gdy kiedyś będę potrzebował twojej pomocy, ty mi jej udzielisz. Nie ważne co to będzie. Zgadzasz się?

-Nie ma mowy Conie!- krzyknął. 

Ja naprawdę rozumiem. Można być zdenerwowanym, ale żeby ciągle drzeć ryja? 

-Ojj tak? No to nie będzie pomocy... Masz 3 sekundy na decyzję żółtku. 3...2...1... Już! Co wybrałeś?

Autobotów westchnął. Już wtedy wiedziałem, że wygrałem.

-Dobra, dobra, zgadzam się...- warknął zrezygnowany.

Ja tymczasem uśmiechnąłem się po swojemu.

-Dobrze złotko, więc kogo chcesz... Rozliczyć?- zapytałem szczerze ciekawy. Kto i czym mógłby podpaść autobotów na tyle, że życzyłby mu śmierci?

Pszczółek zamknął oczy i odetchnął głęboko jakby tłumiąc w sobie gniew.


- Chcę. Zabić. Thundera.

Zdziwiony uniosłem prawy łuk optyczny. Kogo?

- Kto to? Nie znam blachy...- stwierdziłem

-Najgorszy skurwiel tej ziemi. A teraz jedźmy. Resztę wytłumaczę ci po drodze- odparł żółty i przetransformował się w samochód.

Zrobiłem to samo. Może być ciekawie... Prawda?

***

Hejka! Oto rocznicowy trzydziesty rozdział! Dokładnie rok temu w sylwestra też o 00:00 wleciał prolog! Z tej okazji rozdział w nieco innym klimacie niż zwykle...

Co sądzicie o zachowaniu Bee i Cade'a w tym rozdzialiku?

No nie ważne. 

Do następnego!

Komentujcie gwiazdkujcie, ja się żegnam...

Pa!

Magdanna & TęczowyKarton

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top