Rozdział 29, czyli sami wiecie co

Proszę przeczytajcie najpierw notkę.

Przygotowania do świąt są skomplikowane...
Pomyślmy...
Pierogi ulepiłam,
Barszcz się kisi,
Krzak ubrany

Hmm... Mam wrażenie, że o czymś zapomniałam...

A tak! Miałam wstawić najbardziej wyczekiwany rozdział! Ten o Smoke'u!

No niech im będzie... :)

Od razu mówię, ten rozdział ma inną formę niż pozostałe.

A teraz...

Zapraszamy!!

***


N

arrator

Cisza. To słowo wyrażające tak wiele w swojej nikłej okazałości. Dwie sylaby, trzy głoski, pięć liter. Niby coś niepozornego, a jednak określającego tak podniosłe sformułowanie.

 Cisza. Ma ona kilka rodzai. 

Na uwagę zasługuje ten pierwszy, panujący tuż przed jakimś niekoniecznie złym wydarzeniem, tak zwana "cisza przed burzą" po prostu poprzedzający nastanie czegoś gwałtownego, albo rozpoczęcia walki, albo wejścia jubilata do pokoju w którym jest niespodzianka, po prostu czegoś oczekiwanego. Oczekiwanego w radości, czy też w smutku...

Druga, nieco gorsza, albo też raczej mniej pożądana przez  istoty ludzkie narasta tuż przed jakimś strasznym wydarzeniem. Podkreśla na swój sposób dany moment, albo podsumowując, po prostu przeraża swoim paraliżująco upiornym autorytetem.

Trzecia natomiast zwiastuje coś wspaniałego, to ta krótka chwila zanim emocje wezmą górę, ten moment w którym szczęście tańczy walca w piersi, moment przed wielkim wybuchem ekstazy... Wtedy gdy chce się żyć, a samo istnienie nabiera sensu..! Moment przed wybuchem szeregu emocji kumulujących się w głowie od dawna! Tylko czekających na uwolnienie! Nastaje kiedy na przykład operacja bliskiego się udała, albo gdy na świat przyszło dziecko, takie niewinne... Takie czyste... Lecz i ona ma swój koniec. Jej dokładnym przeciwieństwem jest ta...

Czwarta. Żadko występuje ona w codziennym życiu, jednak w używaniu jej szczególnie lubują się pisarze. Ona w przeciwieństwie do reszty zaszczyca swoją obecnością, tylko podczas skrupulatnie spełnionych poszczególnych warunków. Jeśli choć jeden nie zostanie zrealizowany to nie będzie ona, a jej łagodniejsza siostra. Oto królowa. Cisza przez duże C. Nastaje, gdy stanie się coś naprawdę smutnego... To ta chwila kiedy nie ma się siły nawet płakać, kiedy smutek tak bardzo wedrze się w atmosferę, kiedy zabraknie łez... Ta cisza zakrawa o monotonię i beznadzieję... Właśnie ona jest najgorsza.

Oczywiście są inne podtypy ciszy. Choćby taka cisza towarzysząca- pozytywnemu lub negatywnemu- zdziwieniu, czy -utęsknionej, albo strasznej- samotności, jednak to nie na nich dzisiaj się skupiamy. Przejdźmy do tematu po tym długim, aczkolwiek potrzebnym wstępie.

Bowiem ta Cisza, ta czwartego typu, ostatnia, najupiorniejsza panowała w starej wojskowej bazie, w Jasper w stanie Nevada. 

Przerywały ją tylko czasem głuche przypominajace pikanie odgłosy maszyn, ustaliczne, ciągłe, niezmienne...

Wyczerpany medyk z brudnymi od energonu dłońmi, strudzony, usiadł na krześle, jednym z nielicznych przystosowanych do jego rozmiarów mebli. Miał za sobą kilka godzin ciągłej walki o życie kompana i pomimo starań, ten nigdy nie będzie już w pełni sił. To przytłaczające uczucie niespełnienia zawodowego... przypiera ono do gruntu, to że jest się bezradnym... Pustym... że nie znaczysz nic, jesteś małym okruszkiem w wielkim wszechświecie zależnym od jego kaprysów nazywanych powszechnie życiem...

*

Ratchet wpatrywał się w ekrany monitorujące stan jego przyjaciela. W bazie od kilku dni zrobiło się cicho i pusto, królowała błoga cisza, nawet Miko nie miała ochoty rozsiewać zewsząd swej wesołej energii. Ona też chodziła ze głową spuszczoną ku ziemi. Wszystkie sprzęty eksperymentalne zostały rozćwiartowane na miliardy małych skrawków porównywanych do ryżu, a nawet Ratchet nie miał ani siły ani czasu by nawet wysilić się na typowy dla siebie krzyk "To było mi potrzebne!"... 

*

Strażnik Rafaela wyjechał z bazy tuż po incydencie i nadal nie wrócił. Odjechał z takim stopniem nienawiści kumulowanym w iskrze, że Unicron skłonny byłby mu pozazdrościć, a że to bóg tej cechy- uznać można iż zwiadowca naprawdę miał czym się pochwalić... Zostawił on też komunikator więc kontakt z nim został  skutecznie uniemożliwiony. Jedynie nikły sygnał nadajnika figurujący obok tych reszty autobotów potwierdzał jego wcześniejsze istnienie.

*

Do Jasper powoli zbliżała się pora deszczowa, upały kończyły swoje panowanie, nadchodził kres suszy. Wcześniej pozbawione życia pustkowie nabierało barw. Nowe istnienia wchodziły w górę, gdy tylko pierwsze krople wchłonęły się w glebę. One, znak nowego istnienia. Czyżby była to wiadomość od niebios dla młodego autobota? Że jego prośba została wysłuchana? Że zadość stanie się byłemu oprawcy jego przyjaciół? Może i  jego nadzieja, oraz kierowana do nikogo modlitwa miała jakiś sens?

*

Szkoda tylko, że nowe życie dwóch rosnących w szczelinie asfaltu roślinek ukruciło wściekłe wtargnięcie czarnej, pędzonej wściekłością, autobockiej opony.

*

Znad południowego wschodu buchał wiatr zwiastując nadejście burzy... Tak niebezpiecznej. Tak nieprzewidywalnej... Lecz czy w tej nieprzewidywalności nie kryje się schemat? Tak. Schemat tworzenia. Wszystko zaczęło się od wybuchu. Najpierw było słowo. Życie...

Nad pustynnymi klifami w oddali pobrzmiewały grzmoty. Niczym potężna armada konna czekająca tylko na najazd wrogów. Błyski i grzmoty, ich broń, lanca,  aby niszczyć. Niszczyć, by stworzyć, stworzyć coś zupełnie nowego.

*

Optimus Prime stał na dachu kanionu i obserwował owe przedstawienie wpatrując się zupełnie jak nocą bezkres kosmicznej próżni. W jego procesorze ciągle panoszył się obraz Thunder'a. jednak nie to w tej chwili zajmowało jego myśli.

Przywódca autobotów nie mógł pojąć rozumowania Megatrona. Przecież wtedy to nie Optimus go zdradził. Zrobił to on sam. Chciał dobrze, jednak pod jego rządami  Cybertron by upadł. Zupełnie jak teraz przez tą przeklętą wojnę. 

Prime schylił czoło w cichym hołdzie  dla poległych na rodzimej planecie, po czym wyrzucił że swojego procesora ten temat. 

Bliższą i równocześnie  wymagającą uwagi sprawą były umiejętności pewnego klona. Tak innego od większości Decepticów. Kiedy był blisko niego poczuł energię której nie zaznał od eonów. Tak mu bliską, oraz równocześnie tak odległą. Odwierciedlała ona istotę którą znał bardzo dobrze zmieniła jego życie zmieniła nadała mu sens i emocje. Był gotowy poświęcić dla niej wszystko...

Nie. Nie dał rady.

Najpierw tamtą osoba, teraz Smokescreen...

Ból i złość na swoją bezradność ponownie go zalały. Powinien go bronić, chronić, a teraz kolejny żołnierz, nie, nie żołnierz, przyjaciel- stracony. Przez niego. Sumienie nie da mu spokoju. Wiedział o tym. Jak nie dało przez eony i nie da przez nastęne. Po jakimś czasie imiona zaczęły zlewać się w całość, jednak ich śmierć, czy rany, wciąż ciążyły na barkach.

Jednak to przeszłość, a w tym momencie najważniejsze było życie młodego bota, którego strata bolała by chyba najbardziej jego samego, bo ów bot był mu prawie synem... W dodatku taki młody...

Nagle jego rozmyślania przerwał głos.

-Optimusie musisz coś wiedzieć. - sapnął przez komunikator wyraźnie zmęczony Ratchet. Prime bez zastanowiemia po raz ostatni omiotał krajobraz optyką i udał się na dół. 

Wszedł na pozór spokojnym krokiem do zabiegówki gdzie zastał go widok młodzika przykutego do łóżka, bez nóg, ledwo żyjącego. Masa urządzeń monitorowała jego stan. Widok tego wszystkiego sprawił że poczuł się jeszcze bardziej winny. 

Spojrzał na wyczerpanego psychicznie i fizycznie medyka. Wiedział że dał z siebie wszystko co w jak narazie można było zrobić. Dostrzegł iż pomarańczowy mech czuł się podobnie jak on.

Nicość i pustka zapanowała w przestrzeni. Ratchet nie miał sił ani iskry, aby zacząć mówić to co i tak powinno być powiedziane. Prawda wisiała w powietrzu.

-Przyjacielu....co z nim- to pytanie zakończyło trwającą wokół ciszę. Optimus bał się odpowiedzi, wiedział że takiego kryzysu jeszcze nie było odkąd nastał dramat Arcee. Swoją drogą to ona jako druga wypełniała jego sumienie. Ratchet starał się namierzyć Nemezis do wypadku Smoke'a.

-Optimusie...- przerwał. Następnie nabrał powietrza i wzdychnął ciężko.- Mimo tylu godzin pracy i walki o życie, nie ma żadnej gwarancji na jego dalszy byt, musiałem dokonać amputacji nóg...- zerknął na okrytą materiałem dolną część mecha, po czym przeniósł wzrok na optyki- nawet jeśli mu się uda, to znając go nie wytrzyma choćby chwili siedząc w miejscu.

Rachel ponownie smutno spojrzał na Prime'a. Przeklęta wojna.

-Wiem przyjacielu...- kiwnął głową, po czym szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia. Po jedno polikach spływały łzy. Usłyszał bowiem to czego się bał najbardziej...

*

W tym samym czasie żółte sportowe auto mknęło z całych sił przez autostradę prowadzącą do miasta obok. Autobot chciał zemsty, zemsty za wszystko. Nie miał on zamiaru czekać na decyzję reszty drużyny. Zanim się naradzą miną eony. Najpierw Arcee teraz jego kumpel... I wszytko było sprawką tego całego Thunder'a. 

-Ogień zwalczaj ogniem.- mruknął do siebie cicho. Usłyszał to zdanie podczas opowieści swojego podopiecznego o pewnej książce. Recenzja trwała jakieś trzydzieści minut, jednak Bumblebee zapamiętał dwa zdania. Pierwszym było to powyższe, a drugie to...

"Wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem"

Postanowił zastosować się do tych stwierdzeń.

Żółty mech słyszał pogłoski na temat wyrzutka, który mógłby mu pomóc. Wiedział, że nie ma niż za darmo, lecz teraz mało go to obchodziło.

Dawny sługus Megatrona... Choć kto wie. Może nawet dalej jest pod jego rządami. Zwiadowcę to nie obchodziło. Po prostu musiał podjąć to ryzyko. Jedyne co ich łączyło to wspólna nienawiść do pewnego niedorobionego kolna...(Przynajmniej tak uważał żółty mech, ale czy to prawda? Nie wie nikt.) A Bumblebee zamierzał to wykorzystać.

*

-Musimy się pozbyć tego klona!! - rzucił Wheeljack, który dopiero co przybył na prośbę Bulk'a i o dziwo Prime'a.

-Pierwszy raz w moim życiu zgadzam się z Wheeljack'iem- mruknął opierający się o ścianę Ratchet.

-Nie postępujmy pochopnie...- wtrącił się Optimus - Na razie nie możemy go zabić, uważam że powinniśmy go pojmać i przesłuchać...

Tuż po wypowiedzeniu tych słów został zgromiony spojrzeniem przez wściekłych mechów których teraz mało obchodził fakt, iż warczeli na Prime'a.

-Po tym wszystkim co zrobił chcesz go tylko pojmać?!- ryknął wkurzony Bulkhead 

-Strach cię obleciał Prime?!- Fuknął Wheeljack ewidentnie podzielając odczucia przyjaciela.

Ich spór przerwany został przez jedynego, zdrowo myślącego w tej sytuacji bota.

-Spokój!! -Wykrzyknął zmęczony tym przeklętym dniem Ratchet- Dlaczego Optimusie chcesz podjąć taki krok..?-spytał się posyłając mu zmęczony wzrok.

Prime westchnął z ulgą przyjmując chwilę pełnej oczekiwania ciszy. Zaczął.

-Cóż, gdy tu przybył poczułem taką swoistą energię... Przypominała mi ona tą za czasów świetności Cybertronu. Tak niezwykle podobną do energii Primusa... To okropnie podejrzane... Jak Megatron mógł dopuścić klona na takie stanowisko..? Bo raczej nie może być zwykłym klonem. 

-Chcesz powiedzieć że mamy go pojmać bo jesteś ciekawy Optimusie?! - z każdym słowem podnosił ton Bulkhead. - Po tym wszystkim co zrobił Chcesz. Go. Po. Prostu. Przesłuchać?! - Zielony mech wręcz wygrzmiał ostatnie słowo.

Optimus uznał, że jeśli go zaraz nie uspokoi nie tylko z narzędzi Ratchet'a, ale i z całej bazy nie będzie co zbierać!

-Przyjacielu! Dowiemy się czegoś od niego co może zmieni losy wojny! Po czym odpowie za swoje czyny przed nami! Wami... Jako Prime powinienem wybaczać, być miłosierny i łaskawy dla wrogów, ale... Hmm..! Chyba powinienem pójść na pilny patrol! Ale z powodu tego co stało się Smokescreen'owi nie ukarana niesubordynacji Bumblebee, więc i wasza też nie... Ale oczywiście tego nie wykorzystacie..?- spytałem z jakże niewypadającym Prime'owi sarkazmem.

-Oczywiście Optimusie, teraz to nam odpowiada!- Zaśmiał się  nareszcie zadowolony Wheeljack.

Jak to mawia dzisiejsza młodzież...

Będzie Masno.

***
Hejka! Jako iż na górze się rozpisaliśmy tutaj nie będę ;)

Komentujcie, gwiazdkujcie, ja się żegnam...

Pa!
Magdanna & TęczowyKarton

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top