Rozdział 14- Że ludź???(maraton 2/5)
Thunder POV.
Zeskoczyłem po drugiej stronie, oczywiście nie lądując na nogach, tylko prosto na zderzak. Ałł... Po prostu świetnie. Po raz pierwszy cieszę się, że to piasek, a nie asfalt. W drugim wypadku na pewno trzeba by było to wyklepywać. Choć z drugiej strony po prostu wspaniale. Przecież każdy uwielbia rozgrzany piach i gorącą asfaltową drogę, prawda? Normalnie warunki marzeń...
Od razu zmieniłem się w swoje alt-mode, tęskniąc za dobrą temperaturą panującą na Nemezis. Cały zapał że mnie uleciał, gdy dopiero na choryzoncie zauważyłem niewyrażenie kształty mojego celu- miasta. To chyba tu, może znajdę chociaż, te całe pupilki autobotów. Ruszyłem się z miejsca uprzednio podnosząc swoją godność z ziemi. Już czuję ten piasek pomiędzy przewodami, choć mam maleńkie wrażenie, że przy gniewie Megatrona stanie się to moim ostatnim zmartwieniem.
***
Gorąco, gorąco, gorąco, kurwa, gorąco!
Nie, ja mam dość! Pomocy!
Jadę przez to miasto już chyba trzy godziny! Jeżdżę, jeżdżę i żadnego autobota żadnego! Nawet ludzie nie wychodzili ze swoich dużych (jak dla nich) kwater. W trybie alt-mode nagrzewam się jeszcze szybciej niż w normalnej formie. Pomimo tego, że wentylatory pracują mi na najwyższych obrotach, cały czas mam wrażenie, jakbym się rozpuszczał, a energon w przewodach wrzał... Może według niektórych przesadzam, może macie rację? Nie.
Jest jeszcze gorzej.
***
Zjechałem do kanionu. Jakieś pół godziny temu odpuściłem sobie patrolowanie miasta, a wybrałem się w dalsze rejony. No bo baza autościerw z pewnością nie przyciąga uwagi! Musi być gdzieś tutaj! Przynajmniej mam NADZIEJĘ.
Po długim kręceniu się po okolicy pośród wysokich ścian wąwozu i wielkich samotnych skał zauważyłem cień. Idealnie! No normalnie jadę tam bo w inny wypadku jeszcze chwila na tym bezdusznym skwarze i pozostanie ze mnie tylko gorąca plama rozgrzanego metalu.
Przetransformowałem się i miałem w dupie, czy mnie zobaczą, czy nie. Jebać życie.
I tak nie wiele mi go zostało...
***
Spędziłem w cieniu dostatecznie dużo czasu, aby klimatyzator lekko zwolnił. Przeklęty ciemny lakier Vehicon'a. A mogłem go zmienić... Jeśli to przeżyję, obiecuję, to będzie pierwsza rzecz jaką zrobię. O tak.
W tym całym relaksowaniu się zwieło mnie na rozkminę.
Co ja tu do cholery robię?! Kurwa doręczam jebaną sex taśmę z polecenia szefa, który chce mnie zabić, ponieważ przeze mnie straciliśmy drogocenny artefakt! Całkowicie normalne, prawda?!?!
Razem z bezsensem tej całej sytuacji doszło do mnie że nie mam żadnego, nawet maciupeńkiego kawałeczka planu i ta cała sprawa jest z pewnością równa próbie targnięcia na własną iskrę.
Po prostu zajebiście. Nawet gdy znajdę autościerwa, to co niby mam im powiedzieć, no coś w stylu: "Hej mam sex taśmę z waszą kumpelą jest bardzo ciasna".
Bez wątpienia od razu mnie zastrzelą, a już szczególnie tuż po ostatnim słowie. Albo nie... Użądzą mi powolną i bolesną śmierć, Ahh... Kurort tortur autobotów naprawdę zacznie działać, a ja będę jego pierwszym i stałym klientem.
A tego nie chcę. Wstałem i mimowolnie zacząłem chodzić w kółko trzymając się za głowę.
Co do licha mogę zrobić?! Nie wiem gdzie mają bazę! Nawet gdybym wiedział to włamanie się tam stanowiłoby cholerny cud! Cud zesłany przez Primusa, a mam wrażenie, że wyczerpałem już ich limit na conajmniej trzy ludzkie lata.
W pobliżu nie ma żadnej kopalni. A przecież nie podejdę do ich pupilków bo prawie zawsze są z autobotami.
Stanąłem i zakryłem dłonią optyki. Byłem najzwyczajniej w świecie przybity. To wszystko co mnie spotkało, nie mogło być aż tak piękne. Głupi sen głupiego klona. Że niby ja mogłem tak wiele osiągnąć, że niby zdobyłem przyjaciół, że niby miałem pozycję, ułamek władzy, zaufanie lorda... Ale szczęście się skończyło i czar prysł. To koniec. Śmierć jest bliska. Przynajmniej zdążyłem się przegnać z przyjaciółmi.
Usiadłem bezsilnie na podłodze nieodrywając ręki od twarzy. Niespodziewanie usłyszałem jęk zaskoczenia i cichy pstryk, jakby coś, najpewniej światło błysnęło. Rozchyliłem palce, aby móc zobaczyć co to u licha było. Najpewniej kolejny problem. Skierowałem swój wzrok prosto, ale nic nie wyróżniało się na tle skalistego horyzontu. Nagle doszła do mnie kolejną myśl. O KURWA. Moje najgorsze wizje się spełniły.
No, super nie żyję jeszcze bardziej......
Zamarłem. Stałem jak słup soli. Przede mną równie zdziwiony człowieczek. Normalnie jakby się zawiesił. Jego optyki były strasznie duże a paszcza rozwarta. W dłoni trzymał coś na podobieństwo dattpad'a w ręku wyglądało to jakby nim do mnie celował.
Nie byłem mu dłużny więc także wycelowałem typowym blasterem w jego stronę.
Człowiek od razu oprzytomniał. Momentalnie puścił dattpad'a i złapał się za to swoje biało-niebieskie coś na głowie.
-Hehe, świetnie... - zaśmiał się do siebie - A mogłem iść rowerować, a teraz będę deadować... Po prostu świetnie...
Nie wiedziałem co zrobić. Celowałem w niego pomału nagrzewając blaster. Tak w międzyczasie... Ten ludź przypominał mi trochę mnie...
Cicho Thunder pociągniesz za spust i zabijesz insekta. Było, nie ma, jak to mawiała gwiazdeczka. W sumie... Od kiedy ja go słucham?
Nagle coś zabrzęczało, co to kurwa jest?! Wystraszyłem się, a pocisk zamiast w ludzia poleciał gdzieś w kamienną ścianę. Cofnąłem się jej najdalej i najszybciej od tego jebanego dźwięku. Pochodził on chyba z tego jego mini dattpad'a. Oczywiście znając moje szczęście, stała się oczywista oczywistość. Podknąłem się o kamień i upadłem boleśnie na zderzak. Drugi raz. DRUGI RAZ! Grr... nieznoszę. Jak tak dalej pójdzie, to Knocki będzie musiał mi dać maść na ból zderzaka. O ile w ogóle dożyję.
Ten człowiek także upadł na swój zderzak. Dobrze, przynajmniej nie sam wyszedłem na iidziotę.On też wystraszył się tego cholerstwa.
Niestety jedna rzecz nie daje mi spokoju. Dlaczego on nie ucieka?? Dziwna ta odmiana. Nie dość, że ma dziwne cośkolwiek na głowie, to jeszcze bez instynktu samozachowawczego. Po prostu jakiś żart ewolucji. On nic nie robi, tylko patrzy się na mnie.
W tedy przyszedł mi do głowy świetny pomysł. Skoro i tak umrę, to dlaczego nie. I tak jestem w oczach Vehicon'ów zerem, a Starusia nigdy nie słuchałem.
- Jak masz na imię człowieku.- Cały czas mierzyłem w niego. Po swoim jakże malowniczym upadku błyskawicznie podniosłem się i dalej nie spuszczałem z niego ani wzroku, ani lufy działka. On spojrzał się na mnie tymi swoimi szaro-niebieskimi optykami i rzekł:
-Yyy... Co??- wypowiedź jak widzę na wysokim poziomie. Dziwny ten gatunek ludzia. Jakiś niedorozwinięty.
-Imię człowieku, imię. Chyba takie posiadasz, prawda?- spytałem próbując mówić wolno i wyrażenie, aby przesłanie trafiło do jego procesora.
-E...eee... Tak? Mam na imię Mikołaj... A ty?- zapytał niepewnie. Nie wiem co we mnie wstąpiło, ale schowałem broń i usiadłem-Jestem Thunder i bez obaw
Nie zabiję cię...
Przynajmniej narazie.
***
Hejka! Witam was w drógiej części maratonu! Mam nadzieję, że się podobało i nie zawiodłam waszych oczekiwań... :)
Dziękuję za uwagę, widzimy się za 30 minut...
Pa! (Ps: jest dokładnie 22:00 12.05.18r.)
Magda i teczowykarton
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top