Rozdział 10- Opera, czyli darmowe bęcki dla każdego

Thunder POV.

No dobra, nie jest źle. Zawsze mogło być gorzej.

Nie ma tu nic ciekawego. Panuje tu ponura atmosfera, a reszty dopełnia taka cisza jaka panuje na korytarzach Nemezis podczas bólu procesora lorda. Niezbyt przyjemne wspomnienie.
Chociaż..? Nie jest tutaj tak źle. Od czasu, do czasu słyszałem niepokojące szumy i stuki. Istnieje opcja, że to są te pociągi o których mówił Knockout, choć byłbym pewniejszy, gdybym wiedział co to. Może jakieś zwierze? Nie wiem.

Moje przemyślenia przerwała jedna rzecz. Tak się przyzwyczaiłem do otaczających mnie gładkich ścian tunelu, lub lekko niebieskej poświaty niewydobytego energonu, że ledwo zauważyłem sporej wielkości wejście. No może określenie "spory" jest lekko przesadzone. Gdybym się lekko schylił bez większych problemów mógłbym podążać są drogą, jeśli nie zwężała się pod koniec. Spójrzmy na pozytywy.
Przynajmniej jestem pewien, że nie chodzę w kółko.

Westchnąłem i podszedłem do początku rozgałęzienia tunelu. Może coś tam znajdę.

Schyliłem się i.......

I zobaczyłem........

Coś czego szczerzę nienawidzę.

Czyli nic! Pustka! Nuda!!

Ehh...

Niespodziewanie usłyszałem tupot kroków.

Zgasiłem latarkę i wstałem ze swojego miejsca. Schowałem się w ciemność. Wolę najpierw ocenić sytuację, niż potem żałować, że tego nie zrobiłem gdy sytuacja zrobi się gorąca...

Nic nie nadchodziło, lecz atukanie dalej rozbrzmiewało.
Może to były odgłosy jakichś dziwnych maszyn kopalnianych, albo te "pociągi". Już miałem rzucić to w cholerę, wrócić do Knockout'a i grozić zarysowaniem lakieru tak długo, aż opowie mi o tych całych "pociągófach", gdy za ściany wylazł żółty zwiadowca.

"Eh to tylko jeden autobot bułka z energonem". Tak, tak... Powinienem zaczekać... sprawdzić, czy aby na pewno nie ma z nim żadnych innych wrogów, ale... Jebać. NUUDZĘ SIĘ!!!

Dobyłem miecza i rzuciłem się na niego. Nie spodziewał się przeciwników, więc udało mi się od razu go przewrócić i już mogłem go dobić... Ale... KURWA! PRIME!

Poczułem jak zacisnął mi się aparat mowy. Pierwszą, a zarazem najgłośniejszą myślą w moim procesorze była UCIECZKA!

Opanowałem się jednak i odrobinę przyciszyłem reakcję instynktu samozachowawczego. Po mojej głowie latały myśli z wielką prędkością conajmniej 700 nanoklików(jednostka miary dodana na potrzeby książki) na sekundę.

Primusie jak to przeżyje to cię zabiję. A jak nie, to ci złożę wizytę iii... też cię zabiję. Twój wybór...

Kurwa mać w dupę Arcee, co mam zrobić do kurw..!

Prime mnie poszatkuje, zmiażdży, zje, potorturuje, ukrycia o głowę i jeszcze wiele innych nieprzyjemnych rzeczy... Łagodnie rzecz ujmując...

Udupi jak skrapleta.

Mogę uciec, albo...

Jebać, raz gladiatorowi śmierć. Jak się uda chociaż go ogłuszyć i zaciągnąć na Nemezis jak tą femme, Megatron mnie będzie miłował i całował po stopach... Nie, lepiej nie. Głupi procesor! Co się zobaczyło tego się nie... Odzobaczy? Nie wiem, ale teraz to nieważne. Mentalnie walnąłem się w procesor.

Jestem cholernym chodzącym fartem! Otrząsnąłęm się z życiowych rozkmin, gdy przez moją nieuwagę żółtek(jak zwykłem zwać żółtego zwiadowcę) dziwnym sposobem uwolnił się z mojego chwytu. Przeturlał nas tak, że teraz to on stał nade mną rozgrzewając blaster. Skierował go na moją iskrę. W między czasie widząc moją pozycję Prime i jeszcze jakiś dziwny zielonek z którym Breakdown ma na pieńku przeszli nie zwracając na mnie większej uwagi.

Podeszli do kolejnego przejścia, super kocham cię Primusie.(ten sarkazm) Tam są nasi! Poczułem się jak słup soli. Otępiałem, nie czułem nic kompletnie nic. Żadnego planu nic straciłem poczucie, że jestem tu. Nie obchodził mnie już nagrzewający się szybko blaster(dla wygody przyjmijmy, aby pierwszy strzał z blaseta musi się nagrzać, a potem każdy kolejny trwa o wiele krócej)

Przeszyła mnie determinacja poczułem jakby energon pływał z prędkością światła po moim ciele. Poczułem jak energia mnie wypełnia.

Nie pozwolę aby Steve'owi czy Knocki'emu coś się stało.

Wypełniła mnie determinacja. Pod swoją ręką poczułem rękojeść miecza. W ułamku sekundy podchwyciłem ją, skoncentrowałem wszystkie swoje siły i wyrwałem się żółtemu. Pocisk z blaster a przeszedł tuż koło mojej głowy. Znalazłem się za przeciwnikiem.

Mierzę temu żółtemu w plecy. Jeszcze trochę.

Trzask..!

Niestety zadałem mu jedynie płytką, lecz obficie energoniącą ranę. Zrobiłbym więcej, jednak niespodziewanie poczułem ogromny ból trochę niżej niż miejsce ma osłona iskry. Splunąłem energonem. Nadziałem się na pięść Prima.

Krzyknąłem stłumionym głosem, zwracając uwagę reszty. Spadłem na ziemię. Podczołgałem się do ściany. Podniosłem się podpierając jej Prime stał tuż za mną i przyglądał się mnie, oraz mojemu orężu. Przeszywał mnie tym swymi zimnymi jak lód, niebieskimi optykami. Brr...

Żółty stał i czekał na rozkazy. Naszą jakże piękną rozmowę przerwał...... STEVE

Vechicon wpadł na żółtego z impetem. Prime nie miał czasu mu pomóc, bo zablokowały go dwa inne vechicony górnicze. Przed optykami błysło mi jasne światło.

Knocki biegnie do mnie przez te metalowe wstęgi. Trzyma coś w ręku. To chyba jakaś skrzynka.
Chce mi ją podać ale... Nie, nie ma tak łatwo...
Kolejny trzask.
Krzyk Knocki'ego. Pojawiło się coś metalowego, jakby ziemska gąsienica.

Knocki został wywalony obok na piach. Krzyknął:
-MÓJ LAKIER!!!!- on się nigdy nie zmieni.

Skrzynka upadła niedaleko. Otworzyła się. Usłyszałem kolejny zgrzyt metalu, ale wyraźniejszy.

Steve powalony na ziemię. Żółty podbiegł do reliktu , który przypomninał mi branzoletę. Zerwałem się do biegu, muszę być pierwszy.

Żółty już to trzymał w swoich autościerwickich łapach. Warknąłem i rzuciłem się na niego.

Kurwa.. to coś zapiszczało przeleciałem przez jego ciało jakby było zwykłym hologramem. Żółty też patrzył na relikt zdziwiony. Wyglądał jak zhipnotyzowany, lecz wygłaszanie tych pięknych mądrości życiowych przerwało mi zbyt bliskie, ale wciąż miłe(ten sarkazm) spotkanie ze ścianą.

Żółtek się wpatruje,
Knockout kombinuje.
O huj! Coś mam z procesorem!
Może jestem prawdziwym potworem!
W takiej chwili nikt nie rymuje...
Thunder ogar! Kto się tym przejmuje..!

Knockout przestał biadolić nad swoim "biednym" lakierem i szybko wyrwał relikt autobotowi, zmienił się w swego Astiona Martina i pojechał w daleeeko!

Wstaję. Żółtek już porwał się w pogoń za nim, jak za zwierzyną. Vechicony padły martwe. Prime już się z nimi uporał. Te chwile trwały wieczność, przynajmniej ja to tak odczuwałem. W rzeczywistości były to tylko sekundy, albo nawet ich ułamki.

Cholera! Chcę iść na taterzyński urlop! Chuj z tym że nie mam iskrzątek i nie będę miał... Ja chcę!!!

Prime zerwał się ze swojego miejsca. Znając moje szczęście z pewnością w jego planach jest dogonienie mojego przyjaciela i odebranie mu reliktu. Choć pewnie nie pogardziliby zgaszeniem iskry jedynego medyka deceptikonów... Nie na mojej warcie!

Spojrzałem na Steve'a pewnie wiedział o co mi chodzi, ponieważ wedle mojego niemego rozkazu uciskając swój draśnięty od wrogiego pocisku bok schował się za ścianą.

Cholera! Nigdzie nie ma mojego miecza! Gdzie on?! Nie było lepszego momentu na zgubienie swojej broni?! Zajebiście po prostu!

Na oślep macam ziemię. Gdzie mój do kremika jest mój miecz?!
Kurwaa... Chyba sam się zastrzelę.

Mój oręż jak grzyby nigdy nic leży na samiutkim środku. Czołgam się tam... Cholera... czuję każdy siłownik, po prostu pięknie. Zapamiętać: Prime ma mocny prawy sierpowy.

Doczołguje się, podnoszę miecz. Jakiś Vehicon oberwał...
Chwila moment...

STEVE?!

Nie potrafi usiedzieć na dupsku! Cholera! Widzę jego energon! Oberwał i to pożądnie. O smar... Czy on nie ma dłoni?! Kurwaa, Prime! Przywódca autobotów stał dalej niewzruszony co przepełniło czarę i Miarka się przebrała...
Zdygotałem jakby moja iskra miała zaraz wybuchnąć energią. NIE DAM TY ŚCIERWĄ KRZYWDZIĆ MIOCH PRZYJACIÓŁ TY JEBANY ZŁMIE!! IDŹ SIĘ PRZETOP!

Moja klinga zajarzyła się turkusowym blaskiem.

W jednej chwili doskoczylem do lidera wrogiej frakcji. Ten jednak zablokował cios swoim wysówan z przedramienia mieczem. Siłowałem się z nim. Przycisnął mnie do ściany... Oj nie mój drogi... to nie koniec... Posłałem mu złowrogi uśmiech.
Moje optyki zaświeciły jasnym, rarzącym światłem pasującym do koloru miecza. Światło to odbijało się od jego optyk.
-Nnie... To niemożliwe...-wyszeptał pod nosem tak cicho, że ledwo rozróżniałem słowa.

Popchnąłem go w tył. Schyliłem się. Uniknąłem stracenia głowy. Przejechałem mieczem po jego brzuchu pozostawiając małą, lecz głęboką i obficie energoniącą ranę.

Kurwa. Nie wiedziałem, że tak potrafię.

Prime obrócił się do mnie.

Instynktownie zamachnąłem się...............Odciąłem mu ostrze miecza przy samym nadgarstku?! Wow. Mój przeciwnik zachwiał się.

Moją iskrę momentalnie wypełniło uczucie dumy i samozadowolenia. Ale ze mnie kozak! Niestety ta chwila nieuwagi to był błąd. Ogromny błąd. Możliwe, że ostatni jak zdążyłem popełnić w moim krótkim Vehicońskim życiu...

Prime wbił mi to co zostało z jego wcześniej imponującego miecza prosto w brzuch. Nie było tego dużo, ale jednak wystarczająca ilość, abym poczuł jak to jest, gdy coś ostrego przecina ci pancerz i naprawdę delikatne wewnętrzne przewody.

Poczułem smak energonu w ustach. Padłem na kolana. Nawet nie zauważyłem, gdy miecz wypadł z moich rąk.

Usłyszałem kroki, to pewnie Knocki. Może jeszcze nic nie jest stracone! Może jeszcze przeżyję! Niestety ostatnia iskra nadziei zgasła gdy zamiast czerwonego medyka dostrzegłem tego żółtego smroda.

Prime na mnie patrzył. Nie zapominajmy o blasterze który przykładał do tyłu mojej głowy.

Zapytał:

-Kim jesteś???

-Twoim koszmarem...- wiem, że wmojej sytuacji musiało to brzmieć niezwykle żałośnie. Jednak wtedy nie zwracałem na to uwagi. Zauważyłem portal. Może to moi! Może jeszcze chwilę pożyję..! W końcu może i mam wyższe stanowisko niż reszta klonów, ale i tak dalej pamiętam to co mówili o mnie na początku wszyscy... Jesteś zerem... Nielogiczną pomyłką... Jesteś gównem... Jesteś niczym... Powinieneś nie żyć... I wiele innych barwniejszych, oraz bardziej obrzydliwych uwag.

Czekam i czekam, lecz z portalu zamiast upragnionego ratunku wychodzi masywny zgniłozielonym mech... Zauważył mnie. Oberwałem kulą do burzącą. Brak energonu i bycie na granicy życia i wszechiskry sprawiło, że prawie nie poczułem bólu. O tyle dobrze. Dręczy mnie jednak jedna rzecz.

Nikt mnie nie zapamięta... Ale nawet jeśli przyjdzie mi być torturowanym, nie zdradzę. Choćby tylko dla Knockout'a i Steve'a. Nawet jeśli oni o mnie zapomną...

Ja o nich nigdy.

Zemdlałem.

***
Siemanamaneczko! Lecimy z rozdziałem! Część autorstwa @teczowykarton z moją korektą. :) Mam nadzieję, że się podoba! Next'a z Pabi Mroku wstawię jutro, lub pojutrze. Co do dziejów Thundi'ego, zdradzę jedno...

BĘDZIE SIĘ DZIAŁO.

Ten rozdział ma ponad 1600 słów. Okej. Koniec przynudzania.

Komentujcie, gwiazdkujcie, ja się żegnam... Pa!

Magda:D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top