Rozdział 1- Jeden z wielu

Narrator POV.

Biegnie, wywraca się. Spogląda za siebie. Zauważa cienie, czuje przerażenie budzi się z otumanienia. Podnosi się. Gna co sił w nogach. Pojawia się nim dziura. Próbuje hamować. Wpada do dziury. Spada, spada, wydziera się w niebogłosy. Nikt go nie słyszy.
Tylko wszechobecna ciemność....

Błysk światła....

Upada na twardy metalowy grunt. Unosi swą głowę. Wszystko jest rozmazane. Trzęsie głową pociera optyki. Obraz wyostrza się. Rażąc go ostrym światłem. Mech podnosi się, wpatruje się w wschodzące słońce zasłoniło po części przez budynki zburzone albo zniszczone po części.

-Gdzie ja jestem..?-mruknął do siebie mech. Przecież to nie ziemia, wszystko jest metalowe po układzie budynków i ulic wywnioskował, że prawdopodobnie jest w centrum miasta.

-Ale coś tu nie gra.- pomyślał z grymasem na twarzy, bo skoro to centrum. To czemu tu jest tak cicho. Gdzie mieszkańcy tego dziwnego miasta, albo raczej powinienem był powiedzieć ruiny..?

Bot obrócił się, chwycił swój miecz w dłoń i ruszył przed siebie.
***

Dotarł do małej uliczki, po drodze nie spotykając ani żywej duszy. Zaułek cały pokryty był gruzem. W jego rogu widać było jakichś duży zniekształcony kawałek metalu, a dokładniej transformium. To co zobaczył spowodowało u niego nie mały szok.
Przecież to transformer, dziecko! Rzucił się do ciała, siłą odgarnął osłonkę z komory iskry. Niestety ,,serce" małego cybertrończyka było zgasłe..! Ten widok dudnił mu w głowie. Wszystko zaczęło mu się układać.

To ta planeta, o której opowiadał mu Knockout, Cybertron, ich dom. Przecież nie mój, jestem tylko wspaniałym klonem stworzony do tej jakże pięknej misji. Bycia tylko pustą puszką do zapełniania pustego miejsca na polu bitwy, zwolnionego przez innego zgasłego klona, bycia tępą maszyną, którą nikt się nie przejmuje, bo po co, będą nowe. A nawet, to nie puszka tylko gówno, tylko pomyłka genetyczna.

Zagłębiony w swoich myślach, wpatrywał się pustym wzrokiem w zwłoki. Czuł, że długo nie zapomni tego widoku.

Jest tylko jedno pytanie, jak się tam dostał?
Tego nie wiedział i to go przerażało...
Aż tu nagle, wszystko się zatrzęsło i otaczający go świat zaczął się burzyć.

???POV.

-Wstawaj bezużyteczna pucho!!!!!
Obudziły mnie wrzaski. Byłem skołowany, ale po chwili doszło do mnie, że to wszystko to sen. Nawet to dziecko. To wszystko było przerażająco realistyczne...

Jednak teraz wróciłem do szarej rzeczywistości.

-Wstawaj pucho! Do roboty w magazynie!- Krzyczał Starscream kopiąc i zwalając jakiegoś Vehicona z koi. Widać, że jest nie w sosie.

Mech wystartował jak z procy w sekundzie jest za Screamerem. Ja w tyn czasie złapałem jego nadgarstek. Wbijałem w niego swoje mordercze spojrzenie, prosto w jego czerwone optyki, z których biło zaskoczenie, ale także i strach.

-To ty wyprawiasz, chcesz iść do przetapialni?!- Wypiszczał Starscream lekko dukając.

-Oj Scremuś, co ty mi zrobisz i tak masz przechlapane u lorda.- dodałem z cwaniackim uśmiechem.

-A zwłaszcza po twoich ostatnich wybrykach....-Gestykulowałem dłonią.- A gdyby się jeszcze dowiedział o.... -W tym momencie perswazja podziałała i odezwał się Scremer.- Dobra, dobra.-skierował swój wzrok na przestraszonego żołnierza- Vehiconie masz wolne...- Tupnął swoim obcasem, machając skrzydełkami ze złości, oraz zażenowania i zacisnął zęby. Następnie powiedział kolejnemu Vehiconowi czekającemu na rozkazy- A ty, idź pomóc Bonecrusher'owi w magazynie.

Mruknął i wyszarpnął się z mojego uścisku.- Nie dotykaj mnie więcej i nie wtrącaj się. Bo osobiście przerobie cię na złom.- Szepnął mi do audioreceptora i wyszedł. Uśmiechnąłem się zadziornie, po czym spojrzałem z troską na kolegę po fachu.- Nic ci nie jest?- Spytałem skanując go od góry do dołu spojrzeniem.

-Nie, dzięki stary nie musiałeś się za mną wstawiać.- oznajmił smutnym głosem wpatrując się w podłogę, z której przed chwilą wstał.

-Nie dziękuj, po prostu nie lubię gdy ktoś się znęca nad innymi.- krzyżując ręce na piersi.

-Nawet gdy chodzi o ludzi?- Spytał Vehicon, mierząc mnie wzrokiem, czekając na odpowiedź.

Wiedziałem, że mnie sprawdza, więc posłałem mu niedowierzające spojrzenie.

-Oni są naszymi wrogami to byłoby nienormalne.- Parsknąłem cichym śmiechem, a Vehicon po chwili dołączył do mnie

-Dobra, to ja idę pomóc w magazynie.- Powiedział i odwrócił się na pięcie, szybko, jak na skrzydłach, wyfrunął z pomieszczenia.

Zanurzyłem się w swoich myślach.

Nie miałem nic do ludzi, myślałem nawet, że jestem w stanie się z nimi zaprzyjaźnić, ale nie chce tego nikomu mówić. Bo jeszcze wezmą mnie za zdrajce, a wszyscy wiemy jak kończą boty tego pokroju.

Lepiej uważać bo mimo tego dookoła każdy może okazać się krętaczem, jak na przykład Starscream. Mógłbym zdradzić jego plany, ale moim ulubionym zajęciem jest doprowadzanie go do stanu Megatrona o poranku. Mówiąc krótko: kocham denerwować Gwiazdeczkę. Gdybym zdradził coś co mogłoby podkopać autorytet Starscream'a, lub zaszkodzić naszemu lordowi, ma dwa scenariusze. Albo mi da mi to szansę na zyskanie uznania Megatrona, albo do wręcz przeciwny efekt. Wolę nie ryzykować, albo chociaż poczekać na odpowiedni moment.

Spojrzałem na dattpad ścienny. Mam dziś pomagać Knockout'owi. Świetnie. Przynajmniej nie będzie nudno.

***

-Już wyobrażam sobie te przestraszone oczy tego naszego krzykacza.- Śmieje się knockout, a ja razem z nim. Żarty z Gwiazdki zawsze w modzie. Medyk podparł głowę ręką.- Ale uważam, że lepiej będzie dla ciebie, jeśli przestaniesz wchodzić w drogę.- Oświadczył poważnym głosem.

-Wiem Knockout. Ale masz pojęcie jak ja go kocham denerwować...- Łypnął na mnie wzrokiem, jak szczeniak na swojego pana jak chce kiełbaski.
Przed Knockout'em mogłem być sobą nie wiadomo z jakiego powodu, ale bardzo mu zaufałem od pierwszego spotkania. Tylko on nie traktuje mnie jak żałosną pomyłkę.

-Ale zdajesz sobie sprawę, że jest na drugim miejscu zaraz po Megatronie. Jeśli przegniesz, to będziesz mieć z naszym ukochanym Megsem do czynienia.- Podszedł do mnie grożąc palcem jak kilkuletniemu dziecku.

-No fakt, ale...- Knockout warknął podnosząc brew.- Nie ma nic na mnie.- Dodałem niepewnie na co medyk wywrócił oczami.

- A myślałem że jesteś inteligentny Thunder.- łypnął na mnie gniewnym spojrzeniem po czym ciągnął dalej.- Scrimi jest tak bezczelny, że... Po pierwsze...- zaczął wyliczać na palcach siadając na swoim miejscu.- wrobi cię w coś, Po drugie: poleci do Megsa, Po trzecie: zanim się odezwiesz jesteś zmiażdżony! Rozumiesz?!-rzekł lekceważącym głosem prawie krzycząc i patrząc na niego w grymasie, a jego czerwone optyki były bardziej krwiste niż zazwyczaj.

Doceniam, że się o mnie martwisz ale.....-oznajmiłem poważnym głosem a jego twarz nie wyrażała kompletnie nic, jak skała. - Wypoleruj się, bo nie jesteś sobą.- Wylałem na niego czerwoną farbę stojącą wcześniej na stole. Chciałem tylko zażartować.

Upadłem na podłogę zwijając się ze śmiechu na widok medyka stojącego jak po porażeniu. Bez ruchu zupełnie jak posąg. Czerwony posąg. Bardzo rzadkim widokiem był Knockout z jakąkolwiek skazą na lakierze, a teraz cały jego pancerz przedni pokrywała nierówna warstwa zastygającej farby. Medyk ścisnął swoje szpony, jego optyki ściemniały. Zacisnął swoje zęby, skrzywił swoją twarz w wściekły grymas. Podszedł do mnie i wyrzucił z gniewem.

-Ty chamie! Miałem ci powiedzieć, że masz awans i będziesz pilnować kopalni! A tyśmiesz mnie tak potraktować!!!- kopnął mnie w brzuch. Nie ukrywam. Zabolało tak mocno, że aż zgiąłem się w pół. Cholera. Gdzie ja to wyklepię, skoro właśnie obraził się na mnie jedyny medyk?! No trudno. Będę chodził jak jakiś naznaczony. Teraz ważniejszą sprawą jest uspokojenie Knocka, bo on jako jeden z niewielu sprawił, że bez wyrzutu mogę go nazwać... Przyjacielem...

-Nie wspominając już o tym,- ciągnął medyk naprawdę zdenerwowanym tonem-że to ja musiałem się nieźle pogimnastykować, aby ci to załatwić.-Wykrzyczał Knock naciskając na ostatnie słowa. Wyrzucił mnie na korytarz i stał w drzwiach mierząc zdenerwowanym spojrzeniem. Nie mogę uwierzyć, że to zrobił. Przyjaźnimy się, to jest jasne, ale, żeby zrobić coś takiego... Szczerze się tego nie spodziewałem. Na początku znajomości wszyscy powtarzali mi, że Knockout to tylko egoistyczny laluś dbający tylko o swój lakier. Po kilku dniach znajomości przestałem wierzyć plotkom. Zrozumiałe, że wygląd jest dla niego ważny, ale nie NAJważniejszy.

Przegiąłem. Naprawdę. Pierwszy raz przyznaję to otwarcie. Znam Knockout'a od dawna i doskonale nam jego stosunek do wyglądu. Zachowałem się masakrycznie i jak on sam to określił: chamsko. Muszę go przepościć. Uniosłem wzrok, który chwilę temu tak uparcie wbijałem w podłogę. Nawet nie zauważyłem kiedy medyk odszedł.

Musze przeprosić go, nim będzie za późno...

***

Hejka! Mam nadzieję, że się podoba! Rozdział autorstwa teczowykarton z moją drobną korektą. Dajcie znać, czy podoba się nowa seria. Jak na razie to:

Gwiazdkujcie, komujcie, ja się żegnam... Pa!

Magda:D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top