Rozdział 25- Idź się sfinansuj!

Starscream POV.(wiem, że na to czekaliście! [Chyba...:D])

Nie mogę w to uwierzyć! Jak TAKIE zadanie mogło trafić do mnie! Do komandora deceptikonów! Mam porwać jakiegoś węglowca. WĘGLOWCA! Phi! Jeszcze czego! Jeśli Megatron myśli, że to zrobię, to... to... Na pewno się myli!

-STARSCREAM!!!- usłyszałem krzyk. Właśnie przybyłem na mostek. Lord nie wyglądał na zadowolonego. -Co ty tu jeszcze robisz?!? Gdzie ziemianin? Już go masz? Może cię nie doceniłem...

-L...l...lor...dzie M...Megatronie... J...Już po n...niego le... lecę...- rzekłem pospiesznie zmierzając do mostu ziemnego.

-Tego się właśnie po tobie spodziewałem Starscream! Zapłacisz później za swą opieszałość! A teraz leć po tego insekta!! Ostrzegam, ma być on żywy, co więcej, nawet nie draśnięty! Jeśli coś się mu stanie ty za to zapłacisz! Leć! Już! Nie mam zamiaru oglądać cię ani chwili dłużej!!- krzyknął lord.

No dobrze. Niech mu będzie. Ten jeden raz łaskawie spełnię jego... Propozycję. Oczywiście z własnej woli. Potraktujmy to jako jego ostatnią wolę, bo już niedługo... Lordzie Megatronie... Mam wrażenie, że zginiesz! I chyba nawet wiem kto ci w tym pomoże!

Ja!

Mikołaj POV.

Od pamiętnego zostawienia mnie przez Robota minął dzień. Jeden dzień, w mam wrażenie, że minęły od tego lata czasu. Wszystko działo się tak szybko! Najpierw Thunder chce mnie zabić, potem wszystko tłumaczy, a jeszcze potem babram się w bebechach kosmity!!!! Ehh... Sam dalej w to nie wierzę. Nie mówiłem nic, nawet mojemu kumplowi, Mateuszowi. Nie poszedłem do budy, przynajmniej tyle dobrego z tej delegacji rodziców. Nie ślęczą nade mną i to się liczy. Choć nie powiem... Czasem sama ich obecność w domu byłaby przyjemna. Ale narazie wolę się nad tym nie rozwodzić. Jeszcze z wczoraj pozostał mi kolejny SPORY problem. Około siedmiometrowy, kilku tonowy, metalowy problem. Oj tak...

Choć myślę, że ta znajomość się już zakończyła. Dalej nie mogę uwierzyć, że jeszcze żyję. Ten robot, czy też cybertrończyk, jak nazwał swoją rasę, mógł mnie zabić przez czysty przypadek. I tyle. Czerwona paćka. Albo też rodzaj dżemu. Dżem z człowieka. Może odkryję nowy smak na którym zarobię miliony? Eh... No raczej nie ja. Bo przecież będę spaciajony. To istnieje takie słowo? Emm... Nieważne..?

-Ciekawe czy jeszcze kiedyś zobaczę Thunder'a- mruknąłem pod nosem nakładając Pusi Whiskasa do miski. W sumie czasami takie gadanie do siebie może być nawet relaksujące.

Kotka zaczęła zajadać się nałożonym przeze mnie jedzeniem. Ja wcześniej wspominałem, ona je tylko to. Nie zje nic innej firmy! Ewentualnie troszkę szynki drobiowej, ale tylko kiedy nie ma wyboru!

Wczoraj, prze moje(niekoniecznie dobrowolne) łażenie po pustyni, nie dostała swojej porcji! To dramat! Dzisiaj rano lekko się na mnie obraziła, ale ja szczęście jej przeszło. Bo gdyby nie...

Ziewnąłem.

Chyba to przemęczenie, albo też dopiero teraz opuszczają mnie emocje. Pewnie do jutra się ich wyzbędę i będę mógł zamknąć ten etap życia w przysłowiowej szufladce.

Z każdą chwilą moja poduszka wydawałam mi się coraz bardziej miękka. Nawet nie zauważyłem kiedy usnąłem...

*

Niestety opuściłem beztroską krainę snów nie z własnej woli. Ocknąłem się przez lekkie ugniatanie mojego brzucha. Otworzyłem oczy i zobaczyłem moją kotkę. Pomimo tego, że wyrwala mnie z błogiego odpoczynku mimowolnie się uśmiechnąłem. Nie umiem się długo złościć na takiego słodziaka jak ona.

Podszedłem do okna i otworzyłem je na oścież. Zobaczyłem jak i odczułem istotny fakt. Piekielny gorąc dnia nareszcie przeminął, a słońce pomału chyliło się ku choryzontowi zabarwiając niebo na ładną czerwoną barwę.

Z letargu wyrwało mnie lekkie ukłucie na wysokości połowy uda. Jak się okazało, był to wąsik Pusi. Właśnie. Pusia. Pusia to naprawdę dziwny kot. Toleruje prawie tylko whiskasa, czasem znika z domu na kilka dni, a ja choćbym dwoił się i troił nie mogę jej odszukać. Ostatnią i najbardziej niecodzienną rzeczą w moim kocie jest fakt, iż uwielbia ona wspólne spacery. Właśnie teraz przyszła do mnie trzymając w ząbkach swoje szelki i smycz, oraz patrząc na mnie błagalnie. Cóż... Nie mogłem jej tak po prostu bezdusznie odmówić...

Uśmiechnąłem się ledwo widocznie delikatnie unosząc kąciki ust. Wziąłem od kotki szelki i je jej założyłem, wygładziłem lekko pomiętą od snu koszulę, i ubrałem buty, chwytając w dłoń koniec smyczy. Na chwilę zawróciłem aby do plecaka zabrać butelkę wody Whiskasa i jakieś przekąski dla siebie. Dobry piknik nie jest zły...

Wraz z plecakiem na.plecach i Pusią przy boku wyszedłem z domu. Idąc po ulicy ludzie dziwnie na mnie patrzyli. No co... Czy oni nigdy kota na smyczy nie widzieli? To jest dramat! A niby tolerancyjni tacy... Skandal!

Uciekając przed nieprzyjemnymi spojrzeniami ludzi zawędrowałem z Pusią na pustynię. Oczywiśnie nie za daleko. Zdawałem sobie sprawę z tego, że niedługo nastanie noc.

Przycupnęliśmy w cieniu losowego kamienia. Słońce znajdowało się już nie wiele ponad granicą choryzontu. Ze spokojem oglądałem piękne zjawisko. Naszło mnie nagle aby upamiętnić tę chwilę zdjęciem. Wyciągnąłem telefon i pstryknąłem fotkę.

Wszedłem w galerię aby zobaczyć jak wyszła. Całkiem ładnie, nawet ostro. Jak na mój telefon wspaniale, no bo cóż... Lustrzanką nie grzeszę.

Chwila...

Jednak nie...

Chyba mój aparat w telefonie jest strasznie słaby, lub po mału się psuje.

Mianowicie na słońcu pojawiła się jakaś dziwna plama. Poszukiwałem podobieństw. W tym celu wyciągnąłem przed siebie telefon, a dokładniej przybliżając podejrzaną plamę telefon i porównałem z wieczornym niebem, gdy...

Cholera.

Mój grat jeszcze działa. Na niebie naprawdę jest plama, a co gorsza, z każdą sekundą robi się ona coraz większa. Apokalipsa! Ludzie! Bierzcie koty, Whiskasa i barykadujcie się w piwnicach! Chrzanić potrzebne do życia rzeczy typu woda, jedzenie, czy radio! Jak dacie radę weźcie posłanko swojego kota! Ono przede wszystkim!

Tak. Ewidentnie ze mną jest coś nie tak.

Wracając do tematu. Znieruchomiałem. Z każdą chwilą szrawa plama rosła, a po zaledwie połowie minuty, rozpoznać mogłem nieco rozmazane kształty samolotu. Chyba wzrok mi się pogorszył od ostatniej wizyty u okulisty. Nie ważne. Ważne natomiast było, że ów samolot wbrew pozorom nie był pasażerski, bliżej mu było do śmigłowca,.czy też bąbowca, lecz nie to była jego najgorszą wadą... Miamiwicie kierował się on prosto na mnie. Gdy czołowe zderzenie zbliżało się nieuchronnie zasisnąłem powieki oczekując na rwący ból, jednak ten nie nadszedł. Usłyszałem znajomy, choć nieco inny zgrzyt przesuwanych części. Niedowierzając otworzyłem oczy i natychmiast odskoczyłem w bok. Wielka, szponiasta ręka robota znajdowała się zdecydowanie zbyt blisko mnie. Jej gwałtowne zaciśnięcie się jeszcze bardziej zniechęciło mnie do stania nieruchomo w jednym miejscu.

Pierwszy raz w życiu tak szybko podjąłem decyzję. Umykając przed szponiastą łapą kulturalnie określając wziąłem nogi za pas. Tak wyglądałaby wersja dla osób poważnych. Niestety rzeczywistość była nieco inna. Mianowicie porwałem Pusię w ramiona i spierdalałem jak nigdy w życiu, aż za mną unosił się kurz. Za plecami słyszałem złowrogie warknięcie wydane przez obcego mi Transformera. Sądząc po jego czerwonych oczach(nie mam teraz głowy do cybertrońskich odpowiedników) był to deceptikon, czyli pewnie znajomy Thunder'a.

Coś ukulo mnie w sercu.

Chyba podświadomie uważałem go za przyjaciela. Nawet jeśli nim nie był, przecież nikomu nic nie powiedziałem!! Może zmienił zdanie??? Jeśli tak, no to cóż. Nie będąc wybrednym w słowach, jesteśmy w czarnej dupie. Z każdą chwilą ilość moich sił malała, a kotka pomału wyślizgiwała się z rąk. Jej niesienie było nieco kłopotliwe przez ogarniający zwierzątko strach. Wyrywała się przez co musiałem przeznaczyć trochę energii na przytrzymywanie jej na miejscu. Kotka zupełnie nic nie rozumiała. Ba! Ja tego nie widziałem!!! Gdy już pomału zacząłem się poddawać, a szpony con'a rozcięły łydkę tworząc całkiem głęboką ranę ledwie umożliwiającą bieg. Oczywiście kosztem wielkiego bólu.

Nagle jak zbawienie dostrzegłem wąską wyrwę w ścianie. Nie była ona szersza niż pół metra, ani głębsza niż dziesięć metrów, ale w moim przypadku, była wręcz idealna. Ostatnimi siłami się w niej schroniłem. Usiadłem na podłożu i zacząłem ciężko dyszeć. Tak się kończy słaba kondycha. Niezbyt przyjemne uczucie. Wszystkie mięśnie, (albo też raczej ich brak) mnie paliły, gardło i rana także, przy czym ta ostatnia powodowała jeszcze ogromy ból. Pamiętając conieco z biologii zdobyłem pasek maretiału pochodzący z mojej koszulki (R.I.P. koszulka 2018-2018r. Znicze mile widziane [*] ) i obwiązałem ją powyżej rany. Strasznie żałowałem iż nie wziąłem wody utlenionej, lub choćby Amolu... Nawet zadowoliłbym się małą odrobiną wody...

Zaraz! Plecak! Chciałem po niego sięgnąć, jednak wpierw zmuszony byłem odskoczyć w tył, ponieważ ogromne pazóry deceptkona usiłowały go dosięgnąć. Po jednej nieudanej próbie cybertrończyk nie poddawał się. Ja tymczasem z bezpiecznej odległości odcerwowałem jego poczynania. Przemyłem ranę wodą z butelki. No cóż. Na razie nie zrobię nic innego. Podparłem jeszcze odrobinę koszuli i zrobiłem z niej bandaż, jak to zawsze robili w grach, czy też filmach. Obwiązałem sobie ranę po czym powróciłem do obserwowania Cona.

Ten najwyraźniej stracił cierpliwość, bo pisaną swoim irytującym głosem:

-Wyłaź stamtąd nędzny węlowcu! Jak śmiesz uciekać?! Oto ja! Wielki...

-Idiota.- dokończylem za niego.

To na pewno był Starscream. Pasował idealnie do opisu Thunder'a, a ja nawet stąd widzialem jego błyszczące w zachodzącym słońcu szpile. Jednak teraz pojawia się istotne dla wszystkich pytanie.

Czy jest on gejem, czy transseksualistą.

Myślę, że to pytanie należy do tych bez odpowiedzi. Jest tak zawiłe, jak to, gdzie są te wszystkie zagubione skarpetki, a jak giną, to dlaczego jedna, a nie dwie...

Innymi słowy?

Podejrzane...

Mech warknął wściekle.

-Wyłaź insekcie, bo..! - wrzeszczał na mnie, jednak niespodziewanie przerwał w połowie zdania. Ups? Czyżby komuś zabrakło argumentu?

Postawiłem moją kotkę na ziemi i chwyciłem w dłoń smyczkę. Ohh... Już czułem ten skok adrenaliny. Co za tym idzie..?- pewności siebie.

-Bo? Bo co?! Nic mi nie zrobisz! Jesteś za gruby, schudnij! Może wtedy pogadamy! Może. -odparłem nonszalcko. Teraz przemawiała przeze mnie czysta adrenalina. Nawet noga przestała boleć tak bardzo.

-Ehh...- jęknął bezsilnie, po czym prawie  natychmiast odzyskał werwę- ...bo zginiesz!

-Ahahahahaa!!! Oczywiście! Zgaśniesz? Ty? Nie masz nawet w połowie  tak dobrej riposty aby mnie zgasić!! Zgasić to ja mogę twoją dumę! Nawet jeśli życzysz mi śmierci  najpierw musisz mnie złapać, a jak na razie to się na to nie zapowiada! W dodatku jeśli chcesz jęczeć, to zapraszam! Tam na Cybertronie z pewnością macie jakieś burdele! A.może.jeszcze na tym zarobisz?? Weź idź się sfinansuj!

-Wrrrr- warknął i wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony odgłos niezadowolenia.- Po prostu wyłaź i już!

Schylił się do szczeliny tak, że miałem doskonały widok na jego czerwone wściekłe optyki.

-Nie ma szans Kremiczku!- uznałem, że nie będę ukrywać mojej wiedzy. Najwidoczniej Thunder się wygadał i teraz mają mnie zgarnąć.

-Węglowcze...- zaczął, lecz buzujące we mnie emocje nie pozwoliły mu skończyć.

-Morda! Weź turlaj dropsa!- rzekłem. ups? Chyba włączyła mi się głupawka. To nie może skończyć się dobrze.

-Turlaj co? O czym ty mówisz insekcie? Nie dość, że wasz język węglowców strasznie kaleczy audio receptory, to jeszcze używasz nieznanych mi zwrotów! Mów normalnie!

-Ale długa i złożona wypowiedź! Ile nad nią myślałeś? Cztery, czy pięć dni? Nie... Miesiąc!

- Cicho bądź! Takie podżędne gatunki nie mają prawa głosu! Jesteś niczym w porównaniu do MNIE! Komandora deceptikonów! Wyłaź stamdąd! Już! To rozkaz!!- krzyknął, coraz bardziej zirytowany. Zauważyłem, że jego głos samoistnie podniósł się o kilka oktaw.

- Rozkaz?! Hahahaha!! Ty?! Mi?! Chyba nie! Weź się sztywniaku ogarnij, nie wsadzaj mi kija w dupę, to, że nie rozumiesz najzwyklejszego slangu to twoja sprawa i będę mówić jak mi się podoba, co  do kijów, czuję, że ten twój obskoczy za nas dwóch, po twoim zachowaniu widzę, że jest on gruby i sztywny wręcz nie do wyjęcia. W sumie twoje szpilki wszystko wyjaśniają. Kobieta bez bolca dostaje pierdolca. Kiedy ktoś cię ostatnio zjechał? Chyba dawno, bo kij nie ruszony. Zadbaj o to słonko, nie unoś się tak, bo nikt cię nie zechce, nawet za darmo! Złość piękności szkodzi! A zapomniałem! Tobie już i tak to nie zrobi różnicy..!

- INSEKCIE!!!!- Krzyknął przerywając w połowie moją wypowiedź. Oj... Chyba trafiłem w czuły punkt...

Po chwili ciszy mech niespodziewanie spojrzał w dół. Potem jakby coś pochwycił i nie wypuścił z dłoni. Podejrzane...

Dlaczego mam wrażenie, że to co on zaraz mi powie wcale mi się nie spodoba?

-Ha! Węglowcze! Mam twojego organicznego pupilka! Jeśli zaraz stamtąd nie wyjdziesz przekonamy się jak to coś wygląda od środka! Choć nie lubię brudzić szponów, zrobię to dla ciebie! Czuj się wyróżniony!

I miałem rację. Nie spodobało mi się.

Ale... Jak? Pusia była tuż przy mojej nodze... A teraz...

Spojrzałem w dół.

Gdzie ona jest??

Usłyszałem żałosne miauknięcie spomiędzy zamkniętej ręki cybertrończyka. Z pewnością nie kłamał.

Odkąd pamiętam Pusia była moją jedyną przyjaciółką. Gdy nie było Mateusza, to ona cały czas ze mną była. Bezwzględnie oddana.

Może to co zrobiłem było głupie, a co najmniej nie rozsądne, sam już nie wiem.

Bez dłuższego zastanowienia wyszedłem z jaskini.

To na prawdę głupie! Gdy teraz tak na to patrzę sam nie wiem co mnie do tego skłoniło. Być może niechęć utracenia prawdziwie wiernej towarzyszki?

Ludzie przychodzą i odchodzą...

Zwierzęta trwają. Dopóty nie dokonają żywota, u boku swego właściciela.

Choć to i tak nie zmienia faktu, że jestem teraz zamknięty w latającym alt-mod'zie wkurzonego deceptikona.

***

Siemka! Oto obiecany next! Wiem, wiem, jest strasznie spóźniony, ale dopiero niedawno wróciłam z wakacji do domu. :) Mam nadzieję, że się podobało,

Komentujcie, gwiazdkujcie, ja się żegnam... Pa!

Magdanna & Tęczowykarton

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top