5
Niespodziewanie wybudzona, otworzyła oczy i podniosła się na łóżku. Rozejrzała się, nadal nieco zdezorientowana. Przez okna jej pokoju wciąż sączyło się popołudniowe światło, co oznaczało, że przespała maksymalnie dwie godziny.
Czy ta rozmowa... naprawdę miała miejsce? Pamiętała, że już kiedyś Bastian komunikował się z nią w ten sposób, jednak... Wciąż z niedowierzaniem wracała do wszystkiego, czego się dowiedziała.
Wiedziała jedno. Naprawdę chciała się z nim znów zobaczyć.
Zdawała sobie sprawę, że nie powinna, że reakcje jej ciała na jego bliskość były wystarczającymi znakami ostrzegawczymi, że skoro on czuł do niej coś więcej, nie powinna jeszcze bardziej tego podsycać. Kochała Nathaniela, niezaprzeczalnie, do ostatniego tchu. I to do niego należała. Ciałem i duszą.
Jednak...
Ciszę przerwało psie ujadanie. Lili nasłuchiwała chwilę, sądząc z początku, że Ax i Blade znów wygrażają się przechodniom z innymi czworonogami. Kiedy jednak hałas się nasilił, kobieta zerwała się z łóżka i pospiesznie zeszła na parter.
Otworzyła drzwi wyjściowe i z zaskoczeniem stwierdziła, że psów nie ma przy płocie, gdzie zwykle broniły swojego terenu. Usłyszała ich szczekanie po drugiej stronie domu, w ogrodzie.
Coraz bardziej zaintrygowana, trzasnęła drzwiami, a potem podbiegła do tarasowego wyjścia. Bosa, wyszła na zewnątrz, na pięknie utrzymane patio z basenem o czystej, skrzącej się w słońcu wodzie. Tuż za nim ujrzała Axa i Blade'a, kręcących się przy pasie zieleni, rosnącym przy murowanym ogrodzeniu, za którym zaczynał się las.
Lili wyszła z cienia zadaszenia, chcąc przyjrzeć się, cóż tak ekscytującego psy odnalazły w krzakach, gdy nagle na szczycie muru pojawiła się postać z jej snu.
Mężczyzna w poszarpanej od wiatru jasnej koszuli zeskoczył na teren posesji, a zwierzęta, dotąd wściekle ujadające, nagle zaczęły skomleć i piszczeć. Przerażone, cofnęły się i zatrzymały kawałek za Lili.
Ale Bastian nie zwracał na nie uwagi. Jego spojrzenie skupiało się wyłącznie na Lili. Patrzył na nią, poważny, wyczekujący. Na jego widok serce zabiło jej szybciej, niż powinno, a na usta pchała się dziwna mieszanina ulgi i udręki.
— Chciałaś mnie zobaczyć. — Nie pytał, ale twierdził.
Z trudem przełknęła ślinę.
— Tak — przyznała, starając się nie odwzajemniać jego świdrującego wzroku. — Powiedziałeś, że... że zabierzesz ode mnie ten ciężar. Jak?
Wyraz jego twarzy w ogóle się nie zmienił.
— Zapomnisz o naszym spotkaniu. O wszystkim, co ci powiedziałem. Nigdy więcej nie zakłócę twojego spokoju.
Chociaż nawet nie drgnął, Lili wiedziała, że to musiało go boleć. Nikt inny nie potrafił tak mistrzowsko maskować swoich uczuć.
— A... a co z dzieckiem? — podjęła niepewnie.
Jego rysy stężały.
— Mój brat wychowa chłopca jak swojego.
Jej brwi powędrowały w górę. Chłopca? Skąd mógł wiedzieć? Przecież to dopiero pierwszy trymestr, pomyślała. Zaraz jednak uświadomiła sobie, że na mocy naznaczenia Bastian miał całkowity wgląd w jej umysł i ciało.
— A jeśli... zechcesz się z nim zobaczyć?
Pokręcił głową, bez śladu zwątpienia. Jego spojrzenie pociemniało.
— Nie zechcę.
— Ale...
— Tak będzie najlepiej. Uwierz mi.
Zapadła cisza. Lili spoglądała na Bastiana, bijąc się z myślami. Dlaczego ta sytuacja musiała być tak pokręcona?! Całkiem niedawno właśnie tego chciała. Chciała zapomnieć o wszystkim i wrócić do swojego starego, pozbawionego zmartwień życia, jednak teraz... Czego właściwie pragnęła?
Stojąc po przeciwnych stronach basenu, wpatrywali się w siebie i żadne z nich nie mogło zdobyć się na jakikolwiek ruch. Oboje skryci, oboje nieśmiali.
Wreszcie Bastian postanowił przerwać milczenie:
— Jutro obudzisz się i będzie tak, jak dawniej — oznajmił przygaszonym głosem. — Nie będę cię... więcej niepokoił...
Lili zrozumiała, że to pożegnanie. Mężczyzna odwrócił się i już zamierzał wspiąć się na mur i zniknąć w czeluściach lasu, gdy z piersi Lili wydobył się desperacki okrzyk:
— Zaczekaj!
Od razu się zatrzymał. Stanął bokiem do Lili i spojrzał na nią. W jego wzroku pojawiło się coś nowego. Coś... pozytywnego. Zacisnął na chwilę usta, zupełnie jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał.
— Ja... pomyślałam sobie... — dukała, skrępowana.
— Chyba że... — Wystawił rękę w jej kierunku i otworzył swobodnie dłoń, zachęcając, by ją uścisnęła. — Chciałabyś spędzić ze mną trochę czasu?
Już kiedyś wykonał wobec niej podobny gest, pamiętała to. Tym razem jednak nie zamierzała przed nim uciekać.
— Ostatni raz? — zapytała ni to z nadzieją, ni ze smutkiem.
— Ostatni raz.
Słońce, choć niespiesznie chyliło się ku zachodowi, wciąż niemiłosiernie prażyło. Powietrze było gęste i nasycone zapachem nagrzanej ziemi.
Niepewnie ruszyła w jego stronę, a im bliżej była, tym więcej ciepła nabierało jego spojrzenie. Wreszcie wyciągnęła rękę i ułożyła palce na jego gorącej dłoni, która od razu się zamknęła. Bastian pozwolił sobie przez krótki moment ponapawać się tą chwilą, aż na jego ustach wykwitł nieznaczny, ale szczery uśmiech. Po plecach Lili przeszedł nagły dreszcz.
Wtedy przyciągnął ją do siebie i jednym sprawnym ruchem oderwał jej stopy od kamiennej posadzki. Zaskoczona, objęła jego szyję ramionami, instynktownie chroniąc się przed upadkiem.
— Co robisz?! — pisnęła.
— Nie masz butów — odpowiedział, rzucając krótkie spojrzenie na jej bose stopy.
— Przecież mogę zabrać!
— Ufasz mi? — podjął, ale nie była pewna, czy żartował, czy nie.
— A powinnam?
Wtedy uśmiechnął się szerzej, a ilekroć to robił, jej serce niespodziewanie przyspieszało.
Bastian pochylił się, a potem odbił od ziemi i wskoczył na mur. Zaraz wykonał kolejny skok i wylądował pewnie wśród pierwszych leśnych zarośli. Trzymając Lili mocno w ramionach, puścił się biegiem między drzewa.
Świat w jej oczach rozmył się nagle w zielono-brązową plamę, a ciepły wiatr plątał jej włosy, gdy z zawrotną prędkością pokonywali bezkresną puszczę. Od wielu lat nie miała okazji doświadczyć wilkołaczych zdolności; obowiązki uziemiły jej małżeństwo, a Nathaniel starał się ze wszystkich sił sprawiać wrażenie normalnego człowieka. Gdy nadchodziła pełnia, zawsze znikał w samotności.
Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że tak bardzo za tym tęskniła. Odetchnęła świeżym, leśnym powietrzem, celebrując tę wyjątkową chwilę, ani przez sekundę nie obawiając się złego. Zaufała Bastianowi, nawet jeśli nie zawsze na to zasługiwał.
Nie było sensu się rozglądać; pędzili za szybko, by cokolwiek zauważyć. Wobec tego wpatrzyła się w profil swego szwagra i malujące się na nim nieśmiałe zadowolenie.
Zamyśliła się. Ciekawiła ją jego historia. Gdzie się podziewał? Jakich jeszcze czynów musiał się dopuszczać, aby zadowolić bestię? Co to za straszne występki, o których wspominał? Zabił kogoś? Skrzywdził? Jakim cudem nie ugiął się jeszcze pod ciężarem brzemienia, którego sprawcą poniekąd wcale nie był? Jak to wytrzymywał?
Czy naprawdę był samotny? Sam w obliczu niemożliwego? A gdyby... gdyby istniał sposób, aby i jemu zdjąć z barków ten ciężar? Uciszyć jakoś demona, który starał się nim zawładnąć? Tak bardzo chciała mu pomóc.
Nagle oblicze Bastiana wykrzywiło tłumione cierpienie, zupełnie jakby to jej myśli sprawiły mu ból.
— Co się dzieje? — zapytała, zaniepokojona.
Mężczyzna bez słowa rozejrzał się, zmienił kierunek biegu, aż wreszcie zwolnił i się zatrzymał. Szum wiatru ucichł, a jego miejsce wypełniły odgłosy leśnego życia i delikatny szmer wody. Świeży zapach igliwia i wilgoci otoczył ich ciasną mgiełką.
Stali na pochyłym, osłoniętym od słońca terenie, a nieopodal w płytkim, kamiennym korycie płynął krystalicznie czysty strumyk. Lili nie znała tego zagajnika; musieli znacznie oddalić się od Hope.
Bastian odstawił Lili na jej dwie bose nogi, pod którymi z miejsca wyczuła przyjemnie miękki i chłodny mech.
— Daj mi chwilę — poprosił, a gdy tylko znów miał wolne ręce, jedną dłonią od razu zakrył swoje prawe oko. To uszkodzone.
Odszedł od niej, szukając czegoś po kieszeniach spodni. Wreszcie wydobył z nich małą saszetkę, taką samą, której użył w kawiarni. Przykląkł przy samym strumieniu. Lili widziała jego przygarbione ramiona i była przekonana, że cierpi.
Bez zastanowienia podeszła bliżej i przykucnęła po prawej stronie, tuż obok niego. Nie odtrącił jej. Nawet na nią nie spojrzał. Pospiesznie wsypał sobie do ust zawartość białej torebeczki, a potem wolną dłonią zaczął nabierać wody i ją pić.
Zatroskana Lili zaczęła się domyślać, co działo się z jej towarzyszem. Z największą delikatnością sięgnęła do jego zakrytej części twarzy i ujęła leciutko jego rozpalone, dziwnie pociemniałe palce.
— Chcę zobaczyć — szepnęła, zmartwiona. — Pozwól mi, proszę...
Bastian pokręcił głową i westchnął ciężko, lecz nadal milczał. Wreszcie jego ręka ustąpiła i odsłoniła zmęczone oblicze. Lili wstrzymała dech.
Na czole i skroniach mężczyzny skrzyły się kropelki potu, a z rozchylonych warg uwalniał się gorący, niespokojny oddech. Białe zęby przerażały nagłą zmianą kształtu — zaostrzyły się, zwłaszcza kły, zupełnie jak u drapieżnika.
Jednak największy szok Lili przeżyła dopiero wtedy, gdy Bastian z wolna uniósł powiekę chorego oka. Ono wcale nie było uszkodzone. Bliskie spotkanie ze srebrem przed siedmioma laty pozostawiło po sobie bliznę, jednak zauważalnie nie zniszczyło tkanki oka. Co się zmieniło, to jego kolor. Tęczówka żarzyła się księżycową jasnością, tak mocną, że byłaby zdolna świecić własnym blaskiem. Przekrwione białko dodatkowo nadawało oku niepokojącego wyrazu.
Lili zadrżała.
Nie minęło kilka sekund, aż Bastian zaczął spokojniej oddychać, zamknął na chwilę powieki, a potem, jak za magicznym pociągnięciem różdżki, jego zęby znów stały się normalne, palcom wrócił wcześniejszy koloryt, a na powrót otwarte oczy przybrały barwę przepastnego onyksu. Zagrożenie minęło.
Lili była właśnie świadkiem walki Bastiana z jego drugim, mrocznym i bezwzględnym wcieleniem.
— Już dobrze? — zapytała cicho, ciszej nawet od szmeru wody.
Skinął nieznacznie głową, w jego spojrzeniu odbiło się zmęczenie. Próbował się uśmiechnąć, ale mu nie wyszło.
Lili sięgnęła po pustą saszetkę, leżącą obok.
— Co to jest?
Mężczyzna odchrząknął i spojrzał na świstek.
— Moje lekarstwo — odpowiedział z dozą ironii.
Zaraz jednak w umyśle Lili rozbrzmiała reszta słów Bastiana:
— Bez niego tak właśnie wyglądam.
Zobaczyła podsunięty jej obraz. Widziała Bastiana z pazurami zamiast paznokci, jednym okiem czarnym, a drugim upiornie srebrnym, z ostrymi zębami i nawet nieco marszczącą się nasadą nosa.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak zaawansowane zmiany zaszły w jego ciele. Nie miała pojęcia, że to w ogóle było możliwe. Przecież do pełni brakowało jeszcze co najmniej dwóch tygodni!
— Co to za specyfik? Mógłbyś go regularnie przyjmować, jeśli ci pomaga. Jest bardzo drogi? — wyrzucała z siebie, przejęta jego stanem.
On widząc jej troskę, zdobył się na słaby uśmiech.
— To sól morska.
Rozwarła szerzej oczy i wlepiła w niego zaskoczone spojrzenie.
— Słona woda nas osłabia. Niedawno to odkryłem.
Do Lili dotarło nareszcie, dlaczego Nathaniel tak bardzo nie lubił wypadów na plażę. Jeśli już udało się go zaciągnąć, nigdy się nie kąpał. Twierdził zawsze, że woda w oceanie okropnie śmierdzi.
— Ale to żadne antidotum. Zbyt długie przyjmowanie skutkuje przedawkowaniem.
W jej myślach pojawiło się kolejne wyjaśnienie. Tym razem w postaci uczucia. Owo przedawkowanie powodowało rozjuszenie bestii i osłabienie swojego ciała na tyle, że przejmowała nad nim kontrolę. Czyli coś, przed czym Bastian usilnie próbował się uchronić.
Lili nie spuszczała z niego zatroskanego spojrzenia. Zawiedziona utraconym cieniem nadziei, sięgnęła do strumienia i zanurzyła dłonie w zimnej wodzie. Działała odruchowo, nie poświęciła swojemu zachowaniu nawet najmniejszej myśli.
Uniosła ociekające dłonie do twarzy Bastiana i bardzo delikatnie zaczęła obmywać mu czoło i skronie z kropelek potu. Spojrzał na nią zaskoczony, ale się nie odsunął. W ciszy pozwolił na tę odrobinę czułości.
— A twoje oko? Wygląda teraz normalnie. Dlaczego wcześniej go nie otwierałeś? — pytała, skupiając się na swoim zajęciu.
— Jest ślepe — odparł krótko.
Znów resztę dopowiedział w myślach:
— Widzę przez nie, tylko kiedy jest srebrne.
Zamyka je, bo się go wstydzi, pomyślała. Któryś raz opłukała ręce i znów sięgnęła nimi do oblicza mężczyzny. Jej palce tym razem z większą uwagą badały fakturę jego przystojnych rysów, mocnych łuków brwiowych, ciemnego zarostu. Przypomniała sobie chwilę, kiedy robiła dokładnie to samo, gdy był przemieniony. Z całą stanowczością stwierdziła, że woli obecną wersję Bastiana.
Wreszcie musnęła kciukiem linię blizny. Zarysowała ją niemal z namaszczeniem, spod lewego ucha, poprzez porośnięty gęstymi włoskami policzek, potem środek nosa, aż po otwarte oko, które zmrużyło się pod wpływem dotyku.
Dopadły ją wyrzuty sumienia. Czuła się odpowiedzialna za tę szramę i jej bezpowrotność. Od lat nie nosiła już żadnej srebrnej biżuterii. Czasem Nathaniel próbował ją do tego namówić, ale ona stanowczo odmawiała. Nie potrafiła wyrzucić z pamięci widoku Bastiana z wypaloną raną na twarzy. Nie chciała już nigdy więcej oglądać niczego podobnego.
Bastian jednak... musiał. Ilekroć zerkał w lustro, blizna przypominała mu o nieodwracalnej zmianie, która zaszła w jego życiu. On nie mógł odciąć się od wspomnień.
Jego dłoń przykryła palce kobiety. Uścisnął je delikatnie i zamiast je od siebie odsunąć, odwrócił nieznacznie głowę i dotknął ich wargami.
— Jesteś dla mnie za dobra...
Lili nie cofnęła ręki. Zelektryzowana, patrzyła na przymrużone oczy Bastiana, jego pełne usta stykające się z jej skórą i poczuła nagle przemożną...
Nie! Nie wolno jej!
Z dozą niechęci uwolniła dłoń i podniosła się z klęczek. Wyminęła mężczyznę i rozejrzała się po okolicy. Nie zamierzała od niego uciekać, potrzebowała jednak momentu na ostudzenie rozbieganych myśli. Mieli spędzić razem czas, być może nadrobić trochę stracone lata, ale nikt nie wspominał o fizycznym kontakcie. Bliskości, która, choć nie dopuszczała do siebie tego faktu, ją przyciągała. Wstydziła się tego.
Nie zdążyła jednak ujść kilku kroków, kiedy nagle ciepłe palce zacisnęły się na jej nadgarstku i zatrzymały ją w miejscu. Odwróciła się, ale on był już tuż przy niej.
Lili znów zapomniała o oddychaniu. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Spojrzenie czarnych jak węgiel tęczówek wbijało się w nią, penetrując każdy, najmniejszy zakątek jej duszy.
Miała wrażenie, że ziemia umyka spod jej stóp, że niebo ciemnieje, a las zakwita milionem kwiatów, kiedy wreszcie ją pocałował. Może dlatego, że przez krótką, ulotną chwilę patrzyła na wszystko jego oczami.
Poczuła rozbrajające uwielbienie, jakim ją darzył, niemal odurzającą przyjemność, jaką sprawiał mu jej dotyk, żal o każdą przykrość, jaką jej wyrządził, a także strach przed samym sobą. Bał się, że znów zrazi ją do siebie, że znów będzie zmuszony ją skrzywdzić, choć ich sytuacja i tak z góry skazana była na beznadzieję.
Pocałunek Bastiana różnił się zupełnie od tego, do którego przed laty ją zmusił. Zniknęła agresja i władczość, a pozostały czułość i zmysłowość. Czy taki właśnie był naprawdę? Pod powierzchnią, którą zniekształcił wpływ potwora?
Gdy obraz jego myśli zniknął, w jej własnych od razu pojawiła się twarz Nathaniela. Zdecydowanym ruchem odsunęła się i zakryła dłonią wilgotne usta. W nerwach zaczęła kręcić głową.
— Nie... Nie mogę...
On jednak nie zamierzał się wycofywać. Stał w tym samym miejscu i nie potrafił już ukryć ognia, jaki w nim rozgorzał. Widziała to w jego oczach, w przyspieszonym oddechu.
— Nie możesz — powtórzył po niej, pochylił lekko głowę i niskim pomrukiem dodał: — Ale czy... chcesz?
Bała się tego pytania. Nasiliło jedynie i tak ogromne wyrzuty sumienia, które drążyły jej dziurę w brzuchu. Nie mogła znieść myśli, że zdradziła swego męża, że oszukała Nathaniela. Czasu nie dało się już co prawda cofnąć, ale wiedziała, że jeśli pozwoli na jeszcze więcej, wina w końcu ją zniszczy, zniweczy jej małżeństwo, zrujnuje jej życie. Życie całej jej rodziny.
— ...chcę.
Dlaczego to powiedziała?! Nie, to nie Bastian, tego była pewna. Gdyby została zmuszona, odczułaby ową osobliwą presję. Wciąż pamiętała to uczucie. Tym razem... to jej słowa. Jej własne. Wypowiedziane przez tę stronę osobowości, którą cały dzień starała się uciszać. Tę bezwstydną, podążającą za chwilowymi uniesieniami, za niebezpiecznymi porywami serca.
Łzy napłynęły jej do oczu, gdy Bastian znów stanął tuż przed nią. Ciepło jego ciała spowiło ją w niewidzialnym uścisku, upojny zapach uderzył w jej nozdrza. Mężczyzna ujął w palce kosmyk jej włosów i wsunął go za ucho, by zaraz musnąć palcami policzek i gładką szyję.
Lili czuła naraz ekscytację i przyganę do samej siebie za to, że pozwalała na tę bliskość.
— Pomogę ci...
Bastian sięgnął po jej dłoń, zachęcił ją skinieniem, a potem ruszył w górę wzniesienia. Ściskając jego gorące palce, szła krok za nim, zaskoczona nagłą zmianą. Stąpała ostrożnie, aby nie wdepnąć bosą stopą w szyszkę albo kamień.
Dokuczał jej tak okropny mętlik w głowie, że nie była w stanie odezwać się słowem. Po prostu podążała za swym przewodnikiem w kierunku leśnego prześwitu. Co planował? Gdzie ją prowadził? Jak zamierzał jej pomóc? I w czym? Ona sama już nie wiedziała, czego chce.
W miarę posuwania się naprzód zaczęło dziać się z nią coś dziwnego. Trzymanie się za ręce sprawiło jej nagłą przyjemność. Każde ukradkowe spojrzenie, które rzucał jej Bastian, omiatało jej kark miłym dreszczem. Samo patrzenie na niego budziło w niej więcej satysfakcji. Zaczęła dostrzegać coraz więcej detali, które w nim uwielbiała, na przykład delikatną zmarszczkę na policzku, ilekroć udało jej się zobaczyć jeden z jego rzadkich, szczerych uśmiechów.
Poczucie winy ulatywało z niej, niespiesznie, sukcesywnie, zostawało w tyle, przy strumieniu, uwalniając ją od ogromnego stresu i udręczenia.
Tak, teraz już pamiętała. To samo wydarzyło się dwa miesiące wcześniej. Gdy znaleźli się sami w ogrodzie, poczuła się dokładnie tak samo.
Może powinna się zezłościć? Zarzucić Bastianowi próbę manipulacji? Potraktować go tak, jak powinna była od samego początku? Nie darować mu ani jednej przykrości, ani jednego podstępu? Powinna zasłonić uszy i ocenić go tylko na podstawie tego, co widać było z zewnątrz?
Bracia Selva nie raz udowodnili jej, że zmysł wzroku bywa zwodniczy. Oczy nie są w stanie dojrzeć drugiego dna. A to właśnie nim bardzo często podszyte są ludzkie zachowania.
Dlatego teraz, zamiast oskarżać Bastiana o nieuczciwość, zajrzała... w głąb siebie. Co zobaczyła?
Zatrzymała się. On od razu również przystanął. Odwrócił się i spojrzał na nią z wyrazem ciekawości, ale i nieznacznej obawy. Lili podeszła bliżej, wspięła się na palce i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek.
Zmusił ją? Nic z tych rzeczy. Ona tego chciała. Właśnie to zobaczyła. Pod powierzchnią gęstych wyrzutów sumienia i swojej wrodzonej uczciwości, pod warstwą bezwzględnego oddania dla Ellie i Nathaniela, znajdowało się coś, czego wcześniej w ogóle nie dostrzegała.
Miłość do Bastiana. Uczucie, które zakiełkowało przed laty, zdołało wyrosnąć w niesprzyjającym cieniu innych, większych kwiatów. Ten mały, w ogóle nie pielęgnowany, ale równie piękny okaz nigdy nie zdołał wyróżnić się na ich tle. Zawsze pozostawał w tyle i czekał. Aż do teraz.
Bastian objął Lili, przygarnął jeszcze bliżej i pogłębił pocałunek. Jej ciało zmieniło się w dreszcz. Zachwycała się miękkością jego ust, gęstością kręconych włosów, w które wplotła palce, delikatnością, z jaką do niej podchodził.
Gorąca dłoń spoczęła na jej karku, druga zaś na krągłości prawego biodra. Z jej ust niespodziewanie wyrwało się ciche jęknięcie.
Wtedy wszystko potoczyło się w zaledwie krótki moment. Bastian znów poderwał ją z ziemi, a gdy mrugnęła, poczuła mocniejszy powiew wiatru i nagle znalazła się na otoczonej lasem łące.
Wysoka trawa mieniła się w słońcu dziesiątkami odcieni zieleni, z każdego zakątka wychylały się różnokolorowe kwiaty, a ich intensywny, podsycony ciepłem słodki zapach wprowadzał nastrój idyllicznej błogości. Ponad nimi, na niesamowicie szerokim, szerszym niż gdziekolwiek indziej, błękitnym niebie z wolna przesuwały się śnieżnobiałe, puszyste chmury.
Znów na własnych dwu nogach, Lili rozejrzała się, urzeczona. Postąpiła kilka kroków pośród traw, koniuszkami palców muskając mijane kwiatostany, uśmiechając się do przelatujących obok motyli i pszczół. Wreszcie zatrzymała się i nabrała w płuca powolny, głęboki wdech. Spokój, jaki poczuła... Nie wiedziała, że istniało coś równie kojącego.
Kiedy wiodła spojrzeniem po majaczącej w oddali linii lasu, poczuła na biodrach dotyk dużych dłoni.
— Mam wrażenie, że znam to miejsce... — powiedziała cicho i oparła głowę na ramieniu Bastiana.
Mężczyzna odgarnął na bok jej kasztanowe włosy, a potem nachylił się i pocałował tuż za uchem.
— To nasza polana — szepnął, schodząc z pieszczotą w dół szyi.
Lili dostrzegała podobieństwo, nie była jednak w stanie dłużej się nad tym zastanawiać. Przechodził ją dreszcz za dreszczem. Odchyliła głowę, wręcz prosząc się o więcej.
Gorące palce przeniosły się na jej odkryte ramiona, znacząc ślad przyjemnym mrowieniem. Wemknęły się pod cienkie ramiączka i powoli zaczęły je zsuwać.
Nie opierała się. Materiał sukienki spiętrzył się i nieco opadł, ukazując spory fragment białego stanika. Rumieniec wstąpił na jej twarz, a silne pragnienie zmąciło myśli. Odwróciła się przodem do Bastiana i odnalazła jego usta. Od razu rozchylił je szerzej, pogłębiając pocałunek.
Jej dłonie odszukały guziki koszuli i zaczęły je rozpinać, jeden po drugim. Szło jej zadziwiająco łatwo. Wkrótce górna część stroju Bastiana wylądowała na trawie. Lili dotykała jego nagich ramion, pleców, umięśnionej klatki piersiowej, zupełnie jakby próbowała zapamiętać każdy detal ich budowy.
Bastian nie pozostawał jej dłużny. W trakcie ich długiego i niesamowicie zmysłowego pocałunku zsunął z niej sukienkę i coraz bardziej niespokojny, zaczął znaczyć głodnymi całusami jej szczękę, potem szyję, obojczyki i dekolt.
Z wprawą godną mistrza pozbył się stanika, a ona odruchowo próbowała przysłonić biust rękoma. Wciąż pamiętała, że ostatnimi czasy służył jej głównie do czegoś innego, niż pieszczoty. On wyczuł jej skrępowanie i delikatnie odsunął jej ramiona.
— Nie zasłaniaj ich... Są piękne...
Jakby na potwierdzenie tej myśli, zamknął w dłoni jedną pierś, drugą zaś uraczył pocałunkiem, nosem trącając stwardniały sutek. Wszystkie niewidoczne włoski na jej ciele stanęły dęba, a oddech przyspieszył.
Bastian kontynuował swoją niespieszną wędrówkę. Ukląkł tuż przed Lili, chwycił z obu stron jej talię i muskając ustami jej płaski brzuch, począł schodzić coraz niżej. Tym sposobem pozbył się ostatniej części jej garderoby.
Fala przyjemności rozlała się po jej wnętrzu, gdy dotarł wreszcie do tego najwrażliwszego miejsca. Kolana zaczęły jej drżeć, więc, aby nie stracić równowagi, zacisnęła palce na bujnych lokach mężczyzny.
Tak bardzo zatraciła się w upojeniu, że nawet nie wiedziała, kiedy spoczęła na rozgrzanej słońcem trawie. Świat wirował, wszystkie jej połączenia nerwowe skupiły się na dotyku, nie było nic ponadto. Instynktownie wygięła ciało w łuk, rozszerzyła nogi, zapraszając, chcąc więcej i więcej.
Nagle pieszczota się urwała. Lili otworzyła oczy i wciąż cała drżąc, odszukała wzrokiem Bastiana. Zobaczyła pochylający się nad nią potężny cień i dopiero kiedy przysłonił oślepiające ją słońce, dostrzegła jego twarz.
Patrzył na nią, głodny i spragniony, błądził spojrzeniem po jej oblanym rumieńcem obliczu. Pokręcił głową, jakby czemuś nie dowierzał, a potem zbliżył się i dosięgnął jej ust. Poczuła na sobie część jego ciężaru i już zamierzała objąć go ramionami, ale on, nie zaprzestając pocałunkom, ułożył się na boku, tuż obok niej. Gładził dłonią jej brzuch, piersi, aż wreszcie objął jej talię i lekko pociągnął.
Przylgnęła do niego plecami i rozgrzana jego ciepłem, zorientowała się, że i on nie miał już nic na sobie. Z ociąganiem puścił jej pierś, z wolna przesunął dłonią wzdłuż krągłości jej biodra aż po pośladek, zatrzymał się dopiero na udzie, które delikatnie uniósł.
Lili miała wrażenie, że świat wokół zamarł w oczekiwaniu, a tych kilka sekund zwłoki trwało tak naprawdę całą wieczność. Każdy skrawek jej ciała wibrował w pożądaniu, czekał na ostateczne spełnienie.
— Ostatni raz...? — mruknęła mu w wargi, delektując się ich fakturą.
— Ostatni raz...
Połączyli się. Bez żadnego trudu, jakby zostali dla siebie stworzeni.
Przeszył ją prąd rozkoszy, zelektryzował ją całą, aż po koniuszki palców. Z jej ust wydobył się cichy jęk, potem kolejny i jeszcze jeden. Z każdym niespiesznym ruchem miała wrażenie, że rozpada się na kawałki, a gdy następował kolejny, znów składała się w całość. Czuła na szyi gorący, niespokojny oddech, słyszała z trudem powstrzymywane pomruki. Och, jak bardzo pragnęła ich słuchać!
Czas utracił znaczenie. Pomarańczowe słońce ze wstydem zbliżało się do linii horyzontu, ale oni nie zamierzali przerywać. Ukryci wśród traw smakowali swoich ciał w wielu różnych pozycjach, wciąż nie mogąc dostatecznie się sobą nasycić.
Lili oszołomiona poziomem przyjemności, nie mogła dać wiary wyczuciu Bastiana; dokładnie wiedział gdzie i w jaki sposób jej dotykać. Gdy zmierzch spowił polanę w różowo-ognistych barwach, osiągnęła kolejny, spektakularny szczyt. Chwilę później, przylegając do jej nagich piersi, scałowując z jej skóry kropelki potu, dysząc i zaciskając palce na trawie tuż obok jej głowy, i on doczekał się kolejnego spełnienia.
Zmęczeni, spoczęli obok siebie wśród zieleni, ich oddechy coraz spokojniejsze, ciała upojone, obserwowali ciemniejące niebo.
Bastian odnalazł dłoń Lili i uniósł ją do swoich ust. Ucałował jej wierzch i wciągnął zapach. Znów pozwolił jej na moment wniknąć w swoje myśli.
Nie musiał tego mówić. Sprawił, że to poczuła. Kochał ją. Kochał każdą chwilę z nią spędzoną. Ubóstwiał każdy pojedynczy dotyk, spojrzenia i uśmiechy, jakimi go darzyła. Żałował, że nie dało się zatrzymać czasu, albo odmienić przeklętego losu, bo miał ochotę spędzić z nią na tej łące resztę życia.
Zwrócili się przodem do siebie. Lili przygarnęła go bliżej, objęła ciasno ramionami, a on wtulił twarz w jej piersi. Czarne loki łaskotały jej podbródek, więc pochyliła się nieco i przycisnęła usta do jego włosów. Trwali tak w milczeniu, aż wreszcie ogarnął ich leniwy spokój.
Wtedy dłoń Bastiana spoczęła w dole brzucha Lili. Delikatnie pogładził miejsce, które w niedługim czasie miało się znacznie uwypuklić i cicho westchnął. Ten gest całkowicie ją rozbroił. Naraz w jej myślach rozbrzmiał głos mężczyzny. Znów unikał słów; korzystał z daru, jakim dysponowali. Żadna inna para na świecie nie była związana tak wyjątkowym połączeniem. Przed laty Bastian złączył ich dusze, dziś — ciała. Nareszcie stanowili jedność.
— Mój brat da mu to, czego ja nigdy nie byłbym w stanie mu podarować. Spokojne dzieciństwo. Bezpieczeństwo.
Ostrożnie wysunął się z jej objęć, przeniósł się niżej, tak, aby przystawić ucho tuż pod jej pępkiem. Łzy zebrały się pod powiekami Lili, gdy zatopiła palce w ciemnej czuprynie spoczywającej na jej brzuchu.
— Będę patrzył na niego twoimi oczami, Lili. Będę patrzył, jak dorasta, jak stawia pierwsze kroki, jak wypadają mu zęby, jak idzie na pierwszą imprezę. Przeżyję to wszystko razem z wami, nawet jeśli nie będziecie tego świadomi.
Uniósł głowę i z namaszczeniem złożył pocałunek na przyszłej krągłości, na pierwszym schronieniu ich wspólnego dziecka.
— Nigdy nie dowie się o swoim pochodzeniu. Jeśli kiedykolwiek pojawię się w jego życiu, wiedz, że nie zrobiłem tego z własnej woli. Jeśli tak się stanie, oznaczać to będzie tylko jedno; bestia zechce wykorzystać naszego syna.
Lili podniosła się do siadu, a on razem z nią. Położyła dłonie na jego ramionach i pochyliła się, tak, by zetknęli się czołami. Ich spojrzenia przepełniał ból.
— Bastian...
— Zrobię, co w mojej mocy, żeby go przed sobą uchronić, Lili. Obiecuję ci to...
Pokręciła głową, nie chcąc nawet dopuścić do siebie takiej ponurej myśli. Wierzyła w to, że Bastian odnajdzie sposób, że zdoła przezwyciężyć każdą trudność i kiedyś... kiedyś...
Pocałował ją. Nie było sensu się nad tym rozwodzić. Liczyło się tylko tu i teraz. Tylko oni, ich łąka i powoli nastający wieczór. Znów się kochali, jeszcze łapczywiej, jeszcze namiętniej. Korzystali z każdej spędzonej wspólnie sekundy, a gdy ich widownia ucichła, słońce ustąpiło na niebie miejsca gwiazdom i Księżycowi, usnęli, spleceni w ciasnym uścisku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top