Trzydzieści sześć

- Idziesz spać? - pyta zawiedziony chłopak, widząc mnie skuloną na łóżku. - Chcieliśmy iść coś zjeść na mieście a potem na plażę.

- Pieprzony jetlag - mamroczę i obracam się na drugi bok, przodem do Harry'ego.

- No, chodź! Jus i Aaron już poszli.- Zaczyna ciągnąć mnie za ramiona, żebym usiadła. - A potem pójdziesz spać.

Powoli wstaję i omijam walizki, które zostawiłyśmy na środku pokoju. W drzwiach tracę grunt pod nogami i zaczynam panikować.

- Harry, postaw mnie na ziemi!

- Przestań wierzgać nogami jak małyźrebak, bo cię przez przypadek upuszczę!

- To mnie pocieszyłeś - mruczęcicho, ale przestaję się wiercić, mocno oplatam rękami szyjęszatyna.

Przed domem czekają już Jus i Aaron. Mimo, że jest szesnasta, słońce bardzo mocno świeci i nadal jest okropnie gorąco. Dobrze, że przebrałam się w krótkie jeansowe spodenki i bluzkę na ramiączkach.

- Wreszcie! - Aaron wywraca oczami.

- Nie tak łatwo ją dobudzić -chichocze Harry.

- Nie wiem dlaczego was nie dopadł jetlag - marudzę nadal pół śpiąca. - W Anglii jest już przed jedenastą.

- Nie chodziłaś spać o jedenastej -Aaron rzuca mi rozbawione spojrzenie.

- Oj, cicho bądź - ucinam.

W mieście Harry zaprowadza nas do jednej z jego ulubionych knajpek. Wystrój ma przyjemny - pełno kwiatów, zielonego koloru i drewna. Wchodzimy do klimatyzowanego lokalu i zajmujemy miejsca pod oknem. Siadam obok Harry'ego, naprzeciwko Justice, kładę łokcie na stole i opieram głowę o dłonie.

- Polecam wam kurczaka z ananasem -Harry wskazuje na coś palcem w menu. Trąca mnie łokciem w bok. -Wróć na ziemię.

Zerkam na chłopaka, nie obracając głowy.

- Mam nadzieję, że nie masz upośledzonych kubków smakowych - mówię cicho, na co szatyn reaguje głośnym śmiechem, zwracając na nas uwagę połowy klientów w restauracji.

Po kurczaku z ananasem i dziwnym, zielonym soku idziemy na plażę. Ja z Harrym pierwsi, za nami Jus z Aaronem. Jednym uchem słucham Harry'ego opowiadającego o tym, jak pierwszy raz spróbował surfingu i od razu zrezygnował, a drugim uchem słucham kłótni pary idącej z tyłu.

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? -Harry łapie moją dłoń i lekko nią potrząsa.

- Oczywiście, że tak - potakuję, chociaż nie mam zielonego pojęcia o czym mówił przez ostatnie dwie minuty.

- Nie, nie zgadzam się! - na podniesiony głos zdenerwowanego Aarona obydwoje się odwracamy.

- Nie ty będziesz o tym decydował! -odpowiada mu Jus.

- Jesteś moja i będę! - chłopak zakłada ręce na piersi.

- Czas na ewakuację - szarpię Harry'ego w stronę plaży, którą widać niedaleko.

Chłopak ze śmiechem potakuje i zaczynamy iść w stronę Jacksonville Beach. Uświadamiam sobie, że nasze dłonie nadal są złączone, więc szybko zabieram rękę pod pretekstem poprawienia kucyka. Tuż przed wejściem na plażę ściągamy swoje buty i idziemy boso po rozgrzanym piasku. Siadam yobok siebie kilka metrów od brzegu.

- Jutro przyjdziemy się poopalać. -Harry uśmiecha się do mnie i podnosi głowę do góry jakby chciał, żeby jak najwięcej promieni padło na jego twarz. - Jesteś strasznie blada.

- Dzięki - prycham, ale lekko rozbawiona. - Ale ciemnej karnacji to ty też nie masz.

Brunet ze śmiechem odgarnia włosy do tyłu. Doskonale widzę ten uroczy dołeczek, a nieidealne zęby dodają mu uroku. Chwilę podziwiam Harry'ego, a później przenoszę wzrok na niekończącą się linię horyzontu i wsłuchuję się w szum oceanu. Czuję lekką bryzę na twarzy.

- Co za idiota - burczy pod nosem obrażona Justice i siada obok mnie.

Aaron pojawia się kilka minut później i siada obok Harry'ego. Niedobrze, pokłócili się - myślę. Ich kłótnie to nigdy nic dobrego. Co prawda, zawsze się godzą, ale skłóceni są nie do wytrzymania. Jak dynamit i iskra. Jeden ruch i już po nas.

~*~
Macie jakiś pomysł na shipname dla Harry'ego i Claire? ☺

Miłego dnia,
Soczysta Pomarańcza xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top