Trzydzieści siedem
Budzę się wcześnie rano. Zerkam na telefon i z przerażeniem dostrzegam, że jest piąta! W nocy nie mogłam zasnąć, a gdy wróciliśmy z plaży Jus tylko położyła się na łóżku i prawie od razu zaczęła chrapać. Ja kręciłam się w te i z powrotem, nie mogąc znaleźć miejsca. W końcu kiedy zasnęłam, obudziły mnie pierwsze promienie wschodzącego słońca, które wpadały przez okno.
Claire: Wszystko jest ok, podróż minęła bez przeszkód, dom jest świetny, pogoda wyśmienita. Wczoraj już byliśmy na plaży. Nie umarłam z głodu
Mama: To dobrze, cieszę się. Ale miałaś napisać wczoraj...
Claire: Przepraszam, całkiem zapomniałam
Mama: Ok, ale jutro napisz koniecznie
Niepewnie wychodzę z pokoju, postanawiam wyjść na dwór przez salon i wchłonąć trochę witaminy D. Otwieram drzwi po cichu i zderzam się z Harrym.
- Czemu nie śpisz? - pyta cicho.
- Nadal mam jetlag - odpowiadam i rozmasowuję obolałe ramię. - A ty?
- Też - odpowiada i patrzy na mnie z niepokojem. - Uderzyłem cię? O, Matko! Przepraszam.
- Spokojnie, żyję - uśmiecham się do niego. - Będzie okej.
Obydwoje schodzimy na dół w ciszy. Przechodzimy przez ogromny salon i Harry otwiera dla mnie szklane drzwi. Przechodzę przez nie na niezbyt gęstą - z powodu piasku -trawę. Kilkanaście kroków wystarcza, aby znaleźć się na złocistym piasku. Siadamy na wydmie.
- Opowiedz mi coś o sobie - przerywa ciszę.
- Nie wiem, co chcesz wiedzieć -wzruszam ramionami, wpatrzona we wschodzące słońce. - Zapytaj o coś, to ci odpowiem.
- Nie, to by było zbyt łatwe -odpowiada, a ja słyszę, że się uśmiecha.
- Mój ulubiony kolor to różowe złoto - mówię pierwsze, co przychodzi mi do głowy.
- Co? - chichocze.
- Różowe złoto. - Biorę w palce moją zawieszkę i łańcuszek w tym kolorze. - Jak złoty, tylko z różową poświatą.
- Ładne. - Wpatruje się w mój łańcuszek na szyi. - C jak Claire?
- Nie - wywracam oczami ze śmiechem. - C jak ciuciubabka.
- Ej! - Trąca mnie łokciem, udając urażonego. - Co powiesz na spacer brzegiem morza?
- Chętnie, ale... - Zerkam na swój strój. - Jestem w piżamie.
- A ja w rozciągniętym dresie z czasów liceum. - Wskazuje na szare spodnie z rozbawieniem. - W liceum byłem kapitanem drużyny - wspomina zapatrzony w dal.
- A ja prowadziłam bloga z miłosnymi opowiadaniami - mówię cicho.
- Piszesz? - Chłopak zerka na mnie.
- Już nie.
- Dlaczego?
- Sama nie wiem. Chyba przestało mnie to kręcić - wzruszam ramionami. - Chociaż czasem mi tego brakuje.
- Zawsze możesz do tego wrócić -sugeruje. - A ja z chęcią poczytam.
- Ach, nigdy w życiu! - zaczynam się śmiać, a chłopak razem ze mną.
Harry zrywa się na nogi i otrzepuje spodnie z piasku. Posyłam mu spojrzenie pełne niepewności. No bo kto normalny chodzi brzegiem morza o piątej rano w piżamie?!
- Spokojnie, amerykanie nie przyjdą tutaj do dziewiątej. - Chłopak podaje mi rękę i pomaga wstać.
Łapię jego dużą dłoń i wstaję. Pozbywam się piasku ze swojej różowej piżamy i ruszam za Harrym bliżej wody. Idziemy boso, czując na zmianę rozgrzany piasek i lodowatą wodę.
- Co chciałabyś robić w życiu? - pyta Harry.
- Sama nie wiem. Wielu rzeczy już próbowałam.
- Na przykład?
- Gotowanie, opieka nad dziećmi, tresowanie psów, granie na gitarze, pisanie, fotografia - wyliczam. - Jeszcze pewnie sporo rzeczy się znajdzie.
- Nie ma czegoś, co bardziej cię zainteresowało?
- Nie bardzo.
- Dlaczego?
- Robiąc dużo rzeczy naraz nie jest się wystarczająco dobrym w ani jednej.
- Nieprawda. - Harry marszczy brwi. - A ludzie renesansu? Lekarz, prawnik i artysta w jednym?
- Może nic nie robili dokładnie?
- Może - odpowiada i skupia swój wzrok na horyzoncie, gdzie niebo miesza się z wodą.
Fale uderzają o nasze stopy. Wiatr rozwiewa moje włosy. Zerkam w stronę promenady i zauważam kilkoro ludzi wchodzących na plażę.
- Harry, tam są ludzie! - Szarpię chłopaka za ramię, żeby wyrwać go z zadumy.
- Zabrzmiałaś teraz jak socjopata -chichocze i zatrzymuje się krok przede mną, dlatego wpadam prosto na niego.
- Bardzo śmieszne - bąkam.
Zawracamy. Im bliżej domu jesteśmy, tym robi się coraz cieplej i więcej ludzi pojawia się na słonecznej Jacksonville Beach. Przechodzimy przez trawę za domem i chłopak otwiera szklane drzwi. A raczej próbuje otworzyć, bo są zamknięte.
- Zostawiliśmy je otwarte! - Uderza się dłonią w czoło. - Mój tata wychodząc do pracy, musiał je zamknąć.
- Lol.
- Lol? - patrzy na mnie z niedowierzaniem. - Utknęliśmy za domem w piżamach. Żeby dostać się do drzwi z drugiej strony domu trzeba przejść pół plaży i wyjść w centrum, a później zawrócić ulicą! A ty mówisz 'lol'?
- A mam zacząć panikować? - unoszę brwi i uważnie przyglądam się jego twarzy, która powoli łagodnieje. - Jak ty?
- Przepraszam.
- Nie szkodzi. - Kładę mu dłoń na ramię. - Ja panikuję wewnętrznie.
- Co teraz zrobimy? Lol! - parodiuje mnie.
- Poczekamy, lol.
- Na co, lol?
- Aż nam ktoś otworzy, lol? - Patrzę na niego jak na idiotę.
- Aha.
Harry puka kilkakrotnie w szybę, ale nikogo najwidoczniej nie ma na parterze domu. Robi się gorąco i zaczynam to mocno odczuwać, siedząc na schodku w słońcu w piżamie.
- Gorąco mi.
- To się rozbierz. - Chłopak szczerzy się w moją stronę.
- Nie niszcz swojego wizerunku w moich oczach - rzucam cicho w jego stronę i podwijam rękawy oraz nogawki piżamy.
Harry podnosi rękę i leniwie zaczyna stukać w szkło.
- Och, ileż można spać? - jęczy.
- Cieszę się, że się pokłócili, chociaż nie powinnam.
- No, nie powinnaś - zgadza się. - A dlaczego się cieszysz?
- Bo wtedy spaliby razem... - posyłam mu wymowne spojrzenie.
- I co z tego?
- I robiliby jeszcze inne rzeczy niż spanie. - Kolejne wymowne spojrzenie.
- Aha!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top