Trzydzieści jeden
- Claire, jesteś pełnoletnia i odpowiedzialna, dlatego cię puszczam - zaczyna moja mama z poważną miną, z której nic nie da się wyczytać. - Wyjeżdżasz sama i wróć sama.
- Co?
- No nie wiem, zabezpieczajcie się, czy coś... - moja mama robi zmieszaną minę, a ja spuszczam głowę zażenowana.
- Boże, mamo! - uderzam się otwartą dłonią w czoło.
Teraz tylko marzę o tym, żeby zapaść się pod ziemię.
- Claire, błagam cię...
- Tak, wiem! - szybko przerywam jej. -Sama powiedziałaś, że jestem odpowiedzialna. Nie zrobię niczego głupiego, obiecuję.
Łapię torebkę i wychodzę do pracy. Stoję i czekam na metro, na mój telefon przychodzi wiadomość.
Harry: Hej, Claire! Mam śmieszny żarcik 😃
Harry: W jakie dni pokrzywy nie parzą?
Claire: W jakie?
Harry: W nieparzyste 😂
Claire: To nie jest śmieszne, ale się śmieję 😂😂
Harry: Jesteś przygotowana do wyjazdu?
Claire: 😔
Claire: Zależy co przez to rozumiesz 😞
Harry: Nie gadaj, że jeszcze nie zaczęłaś się pakować! 😲
Claire: Nie bardzo...
Harry: Do wyjazdu zostały trzy dni, Clars!
Claire: Wiem 😣
Harry: Nie chcesz jechać?
Claire: Nie, oczywiście, że chcę! Po prostu nie umiem się zabrać za pakowanie... Nienawidzę się pakować. Nigdy nie wiem co mam zabrać.
Harry: Weź coś wygodnego do domu, coś na wieczorne wyjście na miasto, coś na plażę i ogólnie rzeczy na upalne dni, bo tam jest ciepło.
Claire: Ale mi pomogłeś ;_;
Wysiadam z metra i szybko idę przez centrum Brighton, żeby zaraz skręcić w boczną uliczkę do „Niezapominajki". Po kawiarni już krząta się Grace. Gdy wchodzę, wita mnie swoim szerokim uśmiechem.
W pracy myślę tylko o wyjeździe, bo zostało już niewiele czasu...
W domu wyciągam walizkę spod łóżka i otwieram ją. Od dziesięciu minut siedzę na środku pokoju i myślę. Zaczęły zbierać się we mnie wątpliwości. Nie znam go aż tak dobrze, żeby od razu wybierać się z nim na wakacje. Postanawiam zadzwonić do Justice.
- Hej, Jus.
- Hej kochana - cmoka do telefonu. - Jak tam pakowanie?
- Nijak - jęczę.- Nadal mam pustą walizkę.
- Chyba żartujesz - dziwi się moja przyjaciółka. - Ja właśnie kończę.
- O, nie - wzdycham załamana. - Ja nie wiem czy chcę tam jechać...
- Co?! - wykrzykuje. - Chyba teraz sobie serio ze mnie bekę kręcisz!
- Co robię? - dziwię się na jej dziwny dobór słów.
- Wiesz dobrze, o co mi chodzi! - prycha. - Ej, ale jak to nie wiesz, czy chcesz tam jechać?
- No, najzwyczajniej w świecie mam wątpliwości, co do tego wyjazdu.
- Serio?! Dopiero teraz? Coraz bardziej przekonuję się, że jesteś nienormalna.
- Jus, błagam... - przybieram ton desperatki.
- Piszecie ze sobą, tak?
- Tak, cały czas.
- Był u ciebie w domu, tak?
- Tak
- Kochasz go, tak?
- Ta... -odpowiadam automatycznie, ale przerywam, gdy dochodzi do mnie sensjej słów. - Co?!
- Nico, lol -chichocze. - Skoro do tej pory było ok, to tam też będzie ok. Pamiętaj, że będziemy tam razem.
- Och, okej -wzdycham.
- Czy Meredith dzwoniła do ciebie? - pyta nagle.
- Nie, dlaczego?
- Jack złamał nogę jak ujechał na schodach. Więc raczej nie pojedzie.
- I dobrze.
- Ale Meredith też nie jedzie.
- Co?! Jak to?!
- Jack powiedział jej, że jak go teraz zostawi to z nią zerwie. A ona jest za bardzo w niego zapatrzona, żeby mu się postawić albo go zignorować.
- Co za dupek! - unoszę się gniewem.
- No - słyszę jak Jus klaszcze w dłonie. - A teraz zbieraj dupę i pakuj się!Jedziemy na podbój Florydy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top