Dwadzieścia jeden

Punktualnie o ósmej otwieram lokal. Pogoda nie jest zbyt piękna, dlatego nie muszę szarpać się ze stolikami, żeby powyciągać je na zewnątrz. Wyłączam alarm i słyszę dzwoneczek znad drzwi. Obracam się w tamtą stronę i widzę uśmiechniętego Harry'ego.

- Cześć, kochanie. - Podchodzi do mnie i wyciąga zza pleców herbacianą różę.

- Och, dziękuję. - Odbieram kwiatek i przytulam się do chłopaka.

- Kończysz o dwunastej, tak?

- Tak... - zerkam na Harry'ego, który siada z boku przy ladzie. - Będziesz tutaj siedzieć?

- No - kiwa głową. - Taki mam plan.

Z zaplecza wychodzi Jack i jednocześnie zawiązuje firmowy fartuszek.

- Claire, obsłuż pana - mówi i popycha mnie lekko w stronę Harry'ego.

- Chcesz coś? - zwracam się do zielonookiego.

- A co polecasz?

- Może mrożoną kawę?

- Może być - uśmiecha się do mnie szeroko. - Skarbie - dodaje głośniej i zerka za moje ramię na Jacka.

Odwracam się, żeby zrobić kawę, a Jack wbija we mnie swoje palące spojrzenie.

- Skarbie? - syczy. - Od kiedy flirtujesz z klientami?

- Tak się składa, że nie jestem tylko klientem - Harry odchrząkuje.

Mój współpracownik mierzy bruneta spojrzeniem.

- On jest tym twoim kolegą, z którym ciągle piszesz i bawisz się w niegrzeczną dziewczynkę? - Jack uśmiecha się niemiło.

Tym razem przegiął. Szykuję się na kazanie skierowane do tego dupka, ale Harry odzywa się przede mną.

- Nie życzę sobie, żebyś wygadywał takie niemiłe rzeczy o mojej dziewczynie - odzywa się ze stoickim spokojem. - Chyba, że chcesz żebyśmy inaczej porozmawiali.

Harry odsuwa krzesło i wstaje. Jest bardzo wysoki i potrafi to dobrze wykorzystać. Góruje wzrostem nad Jackiem o całą głowę. Jack przy nim to marne chucherko.

- Spoko, stary - Jack podnosi ręce do góry w obronnym geście. - Tylko żartowałem.

Stawiam kawę przed Harrym.

- Marne masz poczucie humoru -odpowiada spokojnie. - I niesmaczne.

Jack coś odburkuje w odpowiedzi, ale nie skupiam się na tym, tylko idę obsłużyć jakąś parę, która właśnie weszła do lokalu i zajęła miejsca przy jednym ze stolików. Nie mam za dużo czasu na rozmowę z Harrym. Jak na złość przychodzi jakaś grupka przyjaciół i ciągle coś domawiają, a ja muszę ich obsługiwać. Zielonooki zajął się czymś na swoim telefonie.
O dziesiątej przychodzi Allison.

- Jack, my sobie porozmawiamy. -Wskazuje na niego palcem, a później odwraca się w moją stronę. - A ty, Claire, dzisiaj możesz już iść. Na dzisiaj kończysz.

- Dziękuję - uśmiecham się w jej stronę i ściągam fartuszek.

Zerkam na Harry'ego, który rozmawia z kimś przez telefon z niezadowoloną miną.

- Mamo, błagam - jęczy do telefonu i uderza się lekko w czoło. - Nie, nie zrobię tego. Mamo, ugh.

Biorę swoją torebkę i posyłam ostatnie spojrzenie Jackowi, który wyraźnie nie jest zadowolony z obrotu sytuacji. Łapię Harry'ego za łokieć i ciągnę go w kierunku wyjścia.

- Nie ma takiej opcji, mamo - nadal wykłóca się przez telefon. - Muszę kończyć, pa. - Odkłada telefon do kieszeni. - Wybacz, moja mama próbuje mnie przekonać...

- Do czego? - zerkam na chłopaka z zaciekawieniem i puszczam jego ramię.

- Jakby ci to powiedzieć... - Drapie się po karku, widocznie zmieszany. - Właśnie o tym chciałbym z tobą porozmawiać...

- Och, wyduś to z siebie wreszcie -wywracam oczami ze śmiechem.

- To nie takie proste. Nie wiem od czego zacząć...

- No, najlepiej od początku - śmiejęsię, a z ust chłopaka wydostaje się nerwowy chichot.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top