Czternaście
Chłopak popycha drzwi, które otwierają się, a dzwoneczek dzwoni kilka razy. Idzie powoli do lady i skanuje wzrokiem całe wnętrze kawiarni, aż wreszcie zatrzymuje je na mnie i uśmiecha się szeroko. Ach, ten dołeczek. Odwzajemniam jego uśmiech.
- Gratuluję - uśmiecham się jeszcze szerzej, gdy podchodzi bliżej mnie. - Kawy, Harry?
- Właśnie po to tu przyszedłem -odzywa się lekko zachrypniętym głosem. - Duże latte, poproszę.
Szybko robię kawę i podaję mu ją.
- Więc kończysz za godzinę?
- Tak - kiwam głową i zaczynam wycierać umyte filiżanki.
- A mogę cię potem gdzieś porwać? -nachyla się w moją stronę przez ladę.
- Nie wiem czy się dam porwać - akcentuję ostatnie słowo i udaję zamyślenie. - Nie powinnam ci ufać.
- Och, błagam - wywraca oczami z uśmiechem i wskazuje na siebie. - Czy ja wyglądam na mordercę?
Skanuję go wzrokiem od pasa aż do czubka głowy, bo tylko na tyle pozwala mi lada, przy której siedzi. Jego koszulka i bluza są czarne. Tak samo spodnie i buty, na które zwróciłam uwagę gdy wchodził. Na głowie ma czarny kapelusz.
- Jesteś cały na czarno - zauważam.- Mam podstawy by tak sądzić.
Chłopak posyła mi rozbawione spojrzenie i upija łyka swojego latte, ja tymczasem idę posprzątać naczynia, które zostawili klienci. Jest już późno, raczej nikt nie przyjdzie.
- Chociaż widząc twoje umiejętności łączenia faktów i spostrzegawczość... - zaczynam, gdy wracam za ladę z brudnymi filiżankami i talerzykami. - Byłbyś marnym mordercą.
- Phi! - prycha. - Chcesz się przekonać?
- Chyba podziękuję. - Zaczynam się głośno śmiać, tak jak Harry.
Wreszcie moja zmiana dobiega końca. Ściągam fartuszek, zostawiam go na wieszaku na zapleczu i biorę swoje rzeczy. Zamykam kawiarnię i chowam klucze do torebki.
- Porywam cię na spacer - mówi z uśmiechem i łapie mnie pod ramię. - Albo ty porywasz mnie, bo nie orientuję się za bardzo w Brighton. - Robi śmieszną minę, a ja zaczynam chichotać.
- Możemy iść w stronę parku -wskazuję w stronę uliczki, która prowadzi do celu. - Dawno tam nie byłam.
- Dobra - zgadza się. Z resztą nie ma za bardzo wyboru... - A następnym razem jak będę w Brighton pójdziemy obejrzeć „Gwiazd naszych wina".
- Jaki to gatunek?
- Chyba żartujesz! - zatrzymuje się gwałtownie i tym samym zmusza mnie, żebym też przystanęła. - Nie słyszałaś ani o filmie, ani nawet o książce?
- Nie - kręcę głową.
- Gdzie ty żyjesz? - wytrzeszcza zabawnie oczy.
- Cóż, Falmer to wieś - wzruszam ramionami.
- Ja to bym chciał mieszkać na wsi...
- A ja wolałabym w mieście -chichoczę, bo Harry zaczyna mnie dźgać palcem w bok. - Przestań!
- Czemu miasto? - pyta, gdy przestaje mnie łaskotać.
- Mogłabym żyć w Brighton -wzruszam ramionami. - Odpowiada mi całkowicie.
- Kiedyś tutaj zamieszkamy - mówi cicho i trąca mnie łokciem.
- My?
- No - odpowiada.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top