Czterdzieści dwa

Nad ranem czuję jak Justice kręci się z boku na bok.

- Jus, przestań.

- Claire? - mruczy mi do ucha. - Mogę iść do Aarona?

- Mnie się o to pytasz? - Odwracam się w jej stronę, żeby móc się jej dobrze przypatrzeć. - Zaraz...Pogodziliście się?

- No... - Kiwa głową.

- Idź, ale pamiętaj, że ta rozmowa cię nie ominie! - Spycham ją delikatnie z łóżka.

- Ok, ok! - Całuje mnie w policzek i szybko wyskakuje z łóżka.

I już jej nie ma. Wzdycham ciężko,wspominając wydarzenia sprzed kilku godzin. Ach, Harry jest taki uroczy... Nie mogę zasnąć, dlatego wstaję z zamiarem udana się na plażę za domem. Schodzę po schodach i widzę siedzącego na progu Harry'ego. Niepewnie podchodzę bliżej i zauważam, że w rękach trzyma aparat.

- Hej - mówię cicho i siadam obok niego.

- O, cześć! - odrywa się od swojego sprzętu fotograficznego. - Czemu nie śpisz?

- Nie mogłam zasnąć przez wiercącą się Jus - wzruszam ramionami. - A ty?

- Chciałem załapać się na wschód słońca. - Pokazuje mi kilka pięknych ujęć pomarańczowego słońca tuż nad wodą.

- Są piękne! - zachwycam się.

- Dziękuję.

Chłopak uśmiecha się w odpowiedzi, ukazując dołeczki i patrzy mi prosto w oczy. Mogę przysiąc, że jego oczy są jeszcze piękniejsze niż wschód słońca. Mocno zielone z małymi, żółtymi plamkami widocznymi tylko z bliska.

- Mogę zrobić ci parę zdjęć? -pyta.

- Co? - zaczynam się śmiać. - Chyba żartujesz!

- Nie, dlaczego? - Chłopak celuje we mnie obiektywem, a ja zasłaniam się rękami. - Jesteś piękna!

Chowam twarz w dłoniach i pozwalam sobie na niekontrolowany śmiech z mojej strony.

- Nie wiem co cię tak bawi - mruczy pod nosem i chowa aparat do pokrowca.

Później idziemy zrobić śniadanie dla wszystkich domowników.

Po południu, gdy przez dom przewija się pan Styles, Harry konspiracyjnym szeptem coś mu tłumaczy. Jestem bardzo ciekawa o czym rozmawiają, bo widzę w ekranie telewizora, że co chwilę się na mnie patrzą. Niestety przez paplaninę Jus nic nie słyszę. Półsiedzę na sofie obok Jus, która nie potrafi powstrzymać potoku słów.

- ... i później poszliśmy na spacer. Chcieliśmy iść w stronę domu, ale później okazało się, że poszliśmy zupełnie w przeciwną! - Justice zaczyna rechotać, a ja silę się na uśmiech, bo moje myśli krążą wokół panów Styles. - A jak wróciliśmy to was nadal nie było! Więc poszliśmy...

Do pokoju wchodzi Aaron z uśmiechem od ucha do ucha.

- Mogę cię porwać na małą randkę, skarbie?

- Zawsze! - odpowiada i całuje swojego chłopaka.

- Przestańcie, bo zaraz rzygnę tęczą! - Harry wydaje z siebie dziwny odgłos chorego zwierzęcia i pada na sofę obok mnie.

- Uszami wypływa ci coś kolorowego - mówię i zaczynam ciągnąć chłopaka za poskręcane końcówki włosów. - To chyba ta tęcza!

Harry zaczyna się śmiać, ale zamyka oczy, kiedy zaczynam bawić się jego włosami.

- Tak mi rób - mruczy i marszczy nos.

Śmieję się cicho, bo moim zdaniem wygląda teraz jak mały kotek. Chłopak kładzie poduszkę na moim brzuchu i układa swoją głowę na niej. Teraz mam idealny dostęp do jego włosów, więc niewiele myśląc po prostu zatapiam palce w jego gęstych, miękkich włosach i masuję jego skórę głowy.

- Informatyk wyjmuje masło z lodówki...

- O nie, błagam! - chichoczę już na samą myśl suchego żartu bruneta.

- Patrzy, a tam jest napisane osiemdziesiąt dwa procent... - chłopak przerywa, bo zaczynam śmiać się jak szalona. - I mówi „dobra, poczekam aż się całe załaduje".

Chłopak milknie, razem z nim ja, próbując się nie zaśmiać. Niestety próba kończy się niepowodzeniem, bo prycham śmiechem, a z moich oczu zaczynają się lać łzy.

- Znam jeszcze taki, który na pewno zrozumiesz!

- Już się boję... - chichoczę.

- Wchodzi facet do kawiarni. Bez telefonu, bez laptopa. Po prostu siedzi i pije kawę, patrząc w okno... - przerywa na chwilę, budując napięcie. - Jak jakiś psychopata!

Chociaż wcale nie wydaje mi się to być śmiesznym żartem zaczynam się śmiać i nie mogę tego opanować.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top