trzydzieści: epilog

Kochani, chcę Was zaprosić na moje nowe opowiadanie pod tytułem: "Bad kind of butterflies" . Bardzo zależy mi na tym, żebyście chociaż zajrzeli i wyrazili opinię, by dać mi motywację do pisania!

******


Mia

Uśmiechałam się sama do siebie, delikatnie gładząc kasztanowe włosy Shawna, który leżał tuż przy moim boku. Miał wzrok utkwiony w sufit, intensywnie się nad czymś zastanawiając. Owinęłam nieco przydługi kosmyk wokół swojego palca, nawet z odległości kilku centymetrów czując woń szamponu, którego Mendes używa.

Usłyszałam mocne trzaśnięcie drzwiami wejściowymi, co musiało oznaczać, że chłopcy właśnie wrócili. Zerwałam się z łóżka kilka chwil później, kiedy rozwścieczony głos Mitchella rozbrzmiał po całym mieszkaniu:

— Amelia Davis do cholery!

Nawet Shawn się ocknął, gdy zakładałam na siebie jego za dużą na mnie bluzę i teraz patrzył na mnie ze zdezorientowaniem. Wzruszyłam ramionami, wychodząc do przedpokoju.

— Musisz się tak drzeć? — spytałam z podirytowaniem. — Jest środek nocy.

— Wytłumacz mi, po chuj ci telefon, skoro go nie odbierasz? — Ostatnie słowa podkreślił tak dobitnie, że poczułam się jakbym miała piętnaście lat i została po raz pierwszy przyłapana z fajką przez rodziców.

— Dzwoniłeś do mnie?

— Ja nie, ale Murray jakieś... milion razy.

Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz po tym je zamknęłam, uświadamiając sobie jedną, ważną rzecz.

Faktycznie był taki moment, podczas którego zostałam zawalona wiadomościami od niej i bardzo możliwe, że potem dzwoniła, ale jakimś cudem tego nie słyszałam, bo niestety byłam zajęta... hm, cóż, cieszeniem się tym co mam.

— Co się stało, że robisz mi z tego powodu awanturę o trzeciej nad ranem? — Ziewnęłam, zastanawiając się ile z tej wymiany zdań słyszy leżący w moim pokoju mężczyzna.

— Gdyby to nie było nic poważnego, nie robiłbym tego.

Po tych słowach zniknął za drzwiami swojej sypialni, zostawiając przede mną nieco spłoszonego Justina.

— Przepraszam — wymamrotał. — On się zdenerwował.

— Dobrej nocy, Jus, dobrej nocy — mruknęłam cicho, wracając do siebie.

Uśmiechnęłam się słabo do Shawna, który przyglądał mi się z wysoko uniesionymi brwiami. Usiadłam na brzegu łóżka, wyciągając telefon z kieszeni jeansów w których dziś byłam.

Nieprzyjemne uczucie rozeszło się po moim brzuchu, z chwilą w której zobaczyłam ponad pięćdziesiąt nieodebranych połączeń.

Wiedziałam, że coś musiało być nie tak. Katie nigdy nie dobijała się do kogoś, żeby poplotkować.

— Muszę zadzwonić. — Wskazałam dłonią na urządzenie, a brunet skinął głową.

Opuściłam go, wychodząc na balkon i zaraz po tym wybrałam odpowiedni numer.

Usłyszałam głos przyjaciółki szybciej, niż zdążyłam sobie poukładać jak się z tego wytłumaczę.

— Mia?

— Co się stało, Kats?

Jej głos zdradzał, że nie jest w najlepszej formie. Bałam się tego, co mogę usłyszeć. Miałam w głowie same czarne scenariusze, ale nigdy w życiu nie spodziewałabym się tego, co mogę usłyszeć:

— Jestem w ciąży.

— Ty–co? Nie żartuj sobie ze...

— Nie żartuje, Mia! — krzyknęła rozpaczliwie. — To dopiero trzeci tydzień, ale to już potwierdzone... byłam u lekarza i o mój... Mia, ja jestem w ciąży.

Miałam wrażenie, że dostałam chwilowego paraliżu, bo nie mogłam nic powiedzieć, ani nawet się ruszyć.

Byłam w szoku. W tak ogromnym szoku jak jeszcze nigdy.

Murray zawsze marzyła o wielkiej miłości, ślubie i potomstwie, ale dokładnie w takiej kolejności, a nie zaczynając od końca.

— Czy ty... — odezwałam się w końcu — wiesz kto jest ojcem?

— Wiem. — Pociągnęła dwa razy nosem. — Niestety wiem.

— Czy to Luke?

— Och, nie... — załkała. — Ale gdybym tylko mogła cofnąć czas. On mnie nie chce znać, Mia.

— Kto?

— Luke! — krzyknęła, a ja usłyszałam odgłos uderzenia czymś twardym o stół.

— Skarbie, nie denerwuj się, proszę cię...

— Jak mam się nie denerwować? Jesteś jedyną osobą od której mogę dostać jakiekolwiek wsparcie i jesteś na drugim końcu świata. Nie chcę tak żyć. — Ostatnie słowa wyszeptała.

— Nie mów tak, błagam.

Zamknęłam oczy, biorąc kilka głębokich oddechów dla uspokojenia, co wcale mi nie pomogło. Dziewczyna brzmiała na tak zrozpaczoną, że naprawdę bałam się tego, że może coś sobie zrobić.

Po upływie kilkunastu kolejnych sekund, otworzyłam usta, będąc świadoma tego, że jeśli powiem to, co chcę, to nie będzie już powrotu.

— Wrócę do Sydney. — Zdecydowałam.

— Co? — spytała totalnie zdumiona.

— Nie zostawię cię samej — powiedziałam już nieco pewniej.

Rozmawiałyśmy jeszcze parę minut, a ja ciągle zastanawiałam się, dlaczego postanowiłam zrobić właśnie to.

Kiedy w końcu poczułam się tu dobrze i jakbym wreszcie znalazła się na swoim miejscu, muszę to wszystko porzucić. Jednak na świecie były rzeczy ważniejsze ode mnie, a sprawa Katie była taką rzeczą.

Nie mogłam jej zostawić, choćby to miało zranić kogoś więcej niż tylko mnie.

Do pokoju wróciłam z jeszcze gorszym humorem, niż kiedy go opuszczałam.

Shawn cały czas leżał w tym samym miejscu, zatrzymując na mnie wzrok, gdy tylko się pojawiłam. Chyba wyczytał z mojej miny, że coś jest nie tak. I to bardzo.

— Muszę wrócić do Sydney — wyszeptałam, nie zbliżając się do niego.

Na początku parsknął śmiechem i wyglądał tak, jakby chciał pochwalić mój udany żart. Zrozumiał, że to prawda prawdopodobnie w momencie, w którym ja nie czułam się ani trochę rozbawiona.

— Jak to kurwa musisz wrócić do Sydney? — zapytał. — Do jebanej Australii?

Pokiwałam głową, nie wiedząc co więcej mogę powiedzieć. Czy powinnam mówić mu o Katie, czy lepiej było zachować to w tajemnicy?

— Proszę, chodźmy po prostu spać. Nie chcę o tym rozmawiać, nie w tej chwili. Potrzebuje odpoczynku — wymamrotałam, siadając na brzegu materaca.

Mimowolnie uśmiechnęłam się, kiedy owinął ramieniem mój pas i przygarnął mnie do siebie, układając nas do snu.

Oczy zamykałam wypełnione łzami, bo tak cholernie nie chciałam teraz tego stracić.

***

— A więc już wiesz?

Rzuciłam Mitchellowi rozżalone spojrzenie i tylko wzruszyłam ramionami, gdy siadałam do stołu w salonie.

Dziwnie było siedzieć tu w czwórkę, ale jeszcze dziwniejsze było to, że ta dwójka dogadywała się z Shawnem, jakby byli całkiem dobrymi przyjaciółmi.

— Chcesz tam wrócić? — Justin zapytał, a ja zauważyłam, jak brunet siedzący przy moim boku nieco mocniej zaciska palce na widelcu.

— Nie mogę jej zostawić, nie... w takim stanie — odpowiedziałam niemrawo, patrząc na porcję jajecznicy leżącej przede mną.

— Co się właściwie stało?

Spojrzałam na Mendesa, zastanawiając się, jak mogę złożyć zdanie, żeby miało jakikolwiek sens.

— Najlepsza przyjaciółka Mii jest w ciąży. — Mitch mnie wyręczył, za co chyba byłam mu wdzięczna.

Wyłapałam nieco zszokowane spojrzenie Shawna, który szybko potrząsnął głową i wrócił do smarowania bułki masłem.

— To... straszne — przyznał, a my pokiwaliśmy zgodnie głowami.

— W sumie... — zaczął Mitchell — Katie mogłaby przyjechać tutaj, no nie?

— Tak myślisz? Miałaby na zawsze porzucić Sydney? — mruknęłam, nie będąc zbyt przekonana co do jego pomysłu.

— Nie mówię, że na zawsze. Chociaż na jakiś czas, zobaczymy co i jak, a potem będziemy decydować.

Słowa chłopaka wydawały się być bardzo racjonalne i sensowne. Zagryzłam wargę uświadamiając sobie, że to naprawdę mogłoby pomóc choć na chwilę.

— Nie sądzę, że to dobry pomysł. — Tym razem głos zabrał Mendes. — Mogłaby źle znieść taką podróż. A poza tym, to słabe, sprowadzać ją nagle do innego, zupełnie obcego miejsca. Mogłaby czuć się osaczona i trochę jak... piąte koło u wozu.

— Masz rację — zgodziłam się od razu. — Nie mogę tego od niej wymagać.

— Więc Mia ma tak po prostu wyjechać?

— Przecież nie musi wyjeżdżać na zawsze.

— Ale dopiero co tu przyjechała!

— Skoro jest potrzebna przyjaciółce, to czemu jej nie pozwolisz?

Cała ta rozmowa zaczęła nagle skupiać się na mnie, zamiast na faktycznym problemie Katie.

Było mi miło dzięki temu, jakim zrozumieniem wykazał się Shawn. To mi dało obraz tego, jakie wartości są ważne w jego życiu.

— Jadę tam i koniec — przerwałam, kończąc temat. — Potem będziemy myśleli co dalej z tym zrobić.

Śniadanie dokończyliśmy w grobowej atmosferze, a zaraz po tym dokonałam wszelkich formalności z moim jak najszybszym wyjazdem. Złapałam bilet na pierwszy możliwy lot, który miałam dokładnie następnego dnia wieczorem.

Byłam tak zestresowana, że nie miałam nawet czasu na to, by użalać się nad kolejnym rozstaniem z Shawnem.

Kiedy wychodził, powiedział mi tylko, żebym się nie martwiła, bo wszystko będzie w porządku, a on i tak będzie na mnie czekał.

To dodało mi energii i nieco więcej wiary w to, że jednak może być coś pozytywnego w tym wszystkim.

Popołudnie spędziłam w towarzystwie Mitchella, który był na mnie śmiertelnie obrażony za to, że chcę go opuścić, chociaż ostatecznie zrozumiał to, że Murray potrzebuje pomocy. Sam przecież znał ją dość dobrze i mało brakowało, żeby spakował się razem ze mną.

Kiedy kładłam się spać, byłam pewna, że nie zmrużę oka nawet na sekundę. Nic dziwnego, że czułam się, jakby wyrwana z innego świata, gdy Mitchell potrząsał z całej siły moimi ramionami następnego dnia.

— Co się dzieje?

— Dochodzi czwarta, przespałaś cały dzień.

Wytrzeszczyłam na niego oczy, sprawdzając godzinę na zegarku.

— Cholera — mruknęłam, szybko zbierając się z łóżka. — Miałam się jeszcze spotkać z Shawnem.

Spanikowałam. To nie tak miało wyglądać. Miałam spędzić z nim cały dzień, by choć trochę nacieszyć się tym przed wyjazdem. Jednak mój organizm okazał się być fałszywym zdrajcą i teraz miałam zaledwie dwie godziny na to, żeby się spakować i dotrzeć na lotnisko, co o tej godzinie graniczyło z cudem.

— Nie zdążę.

— Spakowałem cię jak spałaś — poinformował mnie stojący w progu chłopak. — Shawn przyjedzie tu za jakieś dwadzieścia minut i odwiezie cię na lotnisko. Zadbałem o to, żebyście mieli choć trochę czasu dla siebie.

— Kocham cię — wyznałam, posyłając mu najbardziej wdzięczny uśmiech, na jaki było mnie stać. — Ale nie mogłeś obudzić mnie trochę wcześniej?

— Spałaś jak zabita.

— Uh.

— Też cię kocham. Chodź coś zjeść.

— Tylko wezmę prysznic.

***

— Masz tu wrócić.

— Mitch, zobaczę co da się zrobić.

Przytuliłam mocno mężczyznę, a po chwili Justin dołączył do naszego uścisku. Pożegnałam się ostatni raz, ze łzami w oczach opuszczając mieszkanie, w którym spędziłam zaledwie niecały tydzień.

Pierwszego dnia nienawidziłam tego miejsca, a teraz czułam, że mogłabym do niego należeć. To zarazem zabawne i nieco przykre, jak wiele może zależeć od jednej osoby.

Spojrzałam w bok na Shawna, który stał obok mnie w windzie, z poważną miną. Rzadko widywałam takie u niego. Zazwyczaj w moim towarzystwie był raczej uśmiechnięty i wesoły.

Jednak obecna sytuacja nie była ani trochę fajna. Była paskudna i wolałabym, gdybym nie musiała się znów z nim rozstawać.

Nikt niestety nie wiedział, co się teraz z nami stanie.

Odezwałam się dopiero prawie godzinę później, gdy stanęliśmy przed ogromnym budynkiem lotniska w Nowym Jorku.

— Shawn... — Złapałam jego nadgarstek, a on potrząsnął głową, jakby dopiero co zorientował się, że przy nim jestem.

— Nie płacz. — Było jedynym co powiedział, zanim mocno mnie do siebie przytulił.

Zaciągnęłam się tym dobrze znanym mi zapachem, mimowolnie się uśmiechając. Nie mogłam nic na to poradzić, ale tak już na mnie działał, nawet w paskudnych momentach.

— Czy my... będziemy w kontakcie? — zapytałam, nie chcąc na niego patrzeć.

Może zbyt mocno obawiałam się odpowiedzi, a może tego, że serce pokruszy mi się na kawałki.

— Zawsze — wyszeptał, uspokajając mnie tym jednym słowem.

Uniosłam głowę, żeby sekundę po tym spotkać się z jego rozgrzanymi wargami, kiedy składał pocałunek na moich. Owinęłam dłoń wokół szyi chłopaka, przyciągając go do siebie. Pogłębiłam pocałunek, robiąc to tak zachłannie, jakbym bała się, że robię to ostatni raz.

Nie wiem, jak długo tak staliśmy, ale odsunęliśmy się od siebie dopiero wtedy, kiedy damski głos w megafonie ogłosił gotowość samolotu do przyjęcia pasażerów.

Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, a mi o dziwo nie chciało się płakać. Czułam się dziwnie szczęśliwa, dzięki temu, co się tu wydarzyło.

— Czujesz się dobrze? — Pogładził dłonią mój policzek, na co pokiwałam głową.

— Czy to dziwne?

— Nie kochanie, ja też czuję się dobrze.

— Dzwoń do mnie czasem. — Poprosiłam.

— Będę — obiecał. Ucałował czubek mojej głowy, przez co wygięłam usta w podkówkę. — Hej, nie martw się.

— Po prostu jest mi przykro, że nie będę cię widywać przez najbliższy okres czasu — wyznałam.

— Kto ci tak powiedział? — Uniósł brwi, jakbym powiedziała najgłupszą rzecz na świecie.

— Shawn, ja wyjeżdżam do Sydney, a nie do Miami.

— Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych.

Popatrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, nie wiedząc jak mam to rozumieć.

— Czy to jakaś mała obietnica?

Uśmiechnął się półgębkiem, mrugając do mnie jednym okiem.

— To największa obietnica, jaką kiedykolwiek złożyłem.

— Taka,  że mnie odwiedzisz?

Parsknęliśmy śmiechem w tym samym momencie, choć zrobiło mi się miło, kiedy pomyślałam o tym, że naprawdę mógłby to zrobić.

Ucałował szybko moje usta, żeby zaraz po tym wyszeptać do nich słowa, które od tamtej pory już zawsze będą wywoływać u mnie zawroty głowy:

— Taką, że będziesz jedyną kobietą w moim życiu.

— D–dlaczego?

— Bo nie chcę żadnej innej. I nigdy nie będę chciał.

Pocałowałam go jeszcze raz, ten ostatni, a potem ruszyłam do wejścia, będąc pewna tego, że wszystko będzie dobrze. I że tym razem to nie będzie tylko pusta obietnica.

koniec

~~~~~

nie wiem co mam napisać, chyba pierwszy raz w życiu

jest mi dziwnie, że to już koniec, ale jednocześnie jestem z niego zadowolona

a Wy jakie macie odczucia?

co się nie podoba?

a co jak najbardziej jest okej?

piszcie mi wszystko co Wam leży na serduchu, wątrobie, śledzionie czy innym organie!

Kocham Was na zawsze i dziękuje, że znów ze mną byliście. Nigdy mnie nie zgodzicie.

Wasza L.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top