trzy: chyba naprawdę wpadłaś mu w oko.




— Dlaczego jest chwilę po dwunastej w południe, a ty jesteś już w domu? — Było pierwszym o co zapytała mnie Katie, kiedy otworzyłam jej drzwi. Wzruszyłam ramionami, przepuszczając szatynkę do środka.

— Szpiegujesz mnie?

— Słyszałam jak wchodzisz — odpowiedziała, rzucając się na łóżko w mojej sypialni, które było jedynym wygodnym meblem w tej klitce.

— To nadal brzmi źle.

Wzięłam dwie puszki pepsi z lodówki, pamiętając o tym, żeby moja przyjaciółka dostała tą normalną. Ja już od dawna przyzwyczajona byłam do picia takich rzeczy tylko z etykietą "bez cukru". Zdawałam sobie sprawę, że wlewam w siebie równie niezdrowe gówno co inni, tylko może bardziej chemiczne, ale nawyki ze starych lat trzymały się mnie niezmiennie do dziś.

Rzuciłam w dziewczynę puszką, a ona posłała mi buziaka w powietrzu, od razu ją otwierając. Klepnęłam ją w udo, żeby zrobiła dla mnie trochę miejsca, na które od razu się wepchnęłam.

— Nadal nie rozumiem. Nie wytrzymałaś z nim psychicznie i już się zwolniłaś, tak? — Spojrzała na mnie, robiąc współczującą minę. Zmarszczyłam brwi, parskając śmiechem.

— Nie głupolu, po prostu o dwudziestej czterdzieści muszę być gotowa do wyjścia, a pan prezes stwierdził, że przecież jestem kobietą, więc potrzebuję w chuj dużo czasu, żeby założyć kieckę, nałożyć tapetę i uczesać włosy — wyjaśniłam, otrzymując głośny śmiech przyjaciółki.

— Zalazł ci już za skórę. — Bardziej stwierdziła, niż spytała.

— Dziwisz mi się?

— Ani trochę — przyznała. — Ja miałam z nim styczność średnio raz w tygodniu na pięć–dziesięć minut, a i tak mam o nim takie zdanie jakie mam.

— Jestem zobowiązana do spędzania całego swojego czasu pracy przy jego zasranym boku, jakby nie miał własnych znajomych, tylko asystentka musiała za nich robić.

Do tej pory właśnie tak to wyglądało – jakby potrzebował po prostu kogoś, do kogo będzie mógł raz na jakiś czas powiedzieć coś totalnie prostackiego i kto czasem poleci po kawę. Swoją drogą ma być czarna, z trzema łyżeczkami cukru. Mam nadzieję, że do moich obowiązków nie będzie należało odwiedzanie go w szpitalu, gdy już wyląduje tam z krytycznie podwyższonym stanem glukozy.

— A dzisiejsze wyjście, to...

— Oficjalna kolacja z szychami z Ameryki — powtórzyłam słowa bruneta. — Mam ochotę pójść tam i zrobić mu jakiś przypał, ale wtedy pewnie nie miałabym po co wracać do wytwórni.

— No tak, a musisz go jeszcze zaciągnąć do łóżka. Auć! — krzyknęła, kiedy zadałam jej dość mocny cios w udo. Mimo to szczerze się roześmiałam. — Zawsze jak zabraknie ci planu na życie, to możesz wrobić go przy okazji w dziecko.

— Dziecko? — Wytrzeszczyłam na nią oczy.

— Alimenty dostawałabyś pewnie większe niż wartość naszych dwóch mieszkań razem wziętych.

— Gratis bachor, którego musiałabym wychowywać? Nie, dzięki skarbie.

Katie jak nikt inny wiedziała, że w swojej przyszłości nie widziałam dzieci. Może dlatego, że Mitchell, z którym spędziłam prawie dwa lata swojego życia nie był zdolny do ich zrobienia, a może dlatego, że nigdy nie byłam zbyt odpowiedzialna nawet względem samej siebie. W każdym razie kierowałam się głównie tym, że owszem, mogę wziąć z nim ślub, ale jedynym dzieckiem jakie będę miała – będzie nasz pies. Ochotę nawet na to straciłam w momencie, kiedy mój narzeczony wyjechał do Stanów, razem z naszym buldogiem Benem.

— Wiesz, gdzie będzie ta kolacja? — Zmiana tematu okazała się najlepszym wyjściem. Pokręciłam głową, zagryzając wargę.

— Powiedział, że ktoś po mnie przyjedzie, więc nie mam pojęcia.

— Woah, jakie to miłe, że nie kazał ci się cisnąć taksówką.

— Myślę, że to kwestia tego, że jestem – czy tego chcę, czy nie – jego osobą towarzyszącą.

— Też zastanawiasz się, gdzie w tym wszystkim jest jakieś drugie dno? — zapytała, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, przerwał nam dzwonek.

W pierwszej chwili pomyślałam, że to po prostu Luke, który szuka Katie, jednak kiedy otworzyłam drzwi, zdziwiłam się, widząc obcą postać. Dość młody chłopak przyglądał mi się z szerokim uśmiechem, jakby był tak zaprogramowany i nie mógł zrobić żadnej innej miny.

— Dzień dobry, pani Amelia Davis?

— Tak, zgadza się.

— Mam dla pani przesyłkę. — Dopiero teraz zauważyłam dość dużą, papierową torbę w jednej z jego dłoni. Potrząsnęłam głową, widząc, jak podsuwa mi pod twarz kartkę. — Mogę prosić o podpis?

Wykonałam czynność, żegnając się z kurierem, który zostawił ową torbę w moich rękach. Kiedy tylko weszłam do sypialni, Murray obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem.

— Zamawiałaś coś beze mnie?

— Niby za co? — Parsknęłam śmiechem, kładąc pakunek na łóżku. Przechyliłam głowę, próbując przypomnieć sobie jakikolwiek szczegół z mojego życia, który przypomniałby mi, że mogę się czegoś spodziewać.

Przez myśl przeszło mi, że to może Mitchell. W końcu za tydzień jest nasza druga rocznica, a on zawsze był sentymentalny. Zrobiło mi się przyjemnie ciepło na sercu, kiedy wyciągnęłam z torby duże, ozdobne pudło.

Zmarszczyłam brwi widząc wielki napis "Dior" na samym środku. Spojrzałam na Murray w tym samym momencie, co ona na mnie i przysięgam, obie miałyśmy takie same miny.

— Dior kurwa? Jebany Dior? — Pokiwałam głową na jej słowa, ostrożnie zdejmując pokrywę. Od razu zrozumiałam co się właśnie wydarzyło. Chwyciłam delikatny materiał w kolorze wina w dłonie, pozwalając sukience się wyprostować.

Miałam przed sobą najprawdopodobniej najdroższą rzecz w całym moim życiu i choć gdzieś głęboko w środku spodziewałam się czegoś takiego, to nie miałam pojęcia, że mój pracodawca tak dosłownie potraktuje moje "nie mam czego założyć".

Nie odezwałyśmy się do siebie ani słowem, nie było na to czasu, musiałam jak najszybciej przymierzyć cudo, w które cały czas się wgapiałam. Gdy pięć minut później stanęłam przed dużym lustrem w mojej szafie, dosłownie rozchyliłam usta ze zdziwienia.

Materiał kończył się kawałek za moim kolanem, a cała sukienka była o ołówkowym kroju, który idealnie przylegał do całego mojego ciała. Wycięcie na plecach sięgało prawie ich dołu, a z przodu dekolt w stylu hiszpanki, cały pokryty koronką idealnie zakrywał to, co miał zakrywać.

— Mia. — Usłyszałam obok siebie głos przyjaciółki. Spojrzałam na nią, zauważając, że trzyma w dłoni kartkę, której wcześniej nie dostrzegłam.

— Huh?

— Chyba naprawdę wpadłaś mu w oko.

***

— Poradzę sobie, dziękuje — mruknęłam do kierowcy eleganckiego auta, gdy zatrzymał się w wyznaczonym miejscu. Nie potrzebowałam tego, żeby latał otwierać mi drzwi, skoro sama mogłam zrobić to znacznie szybciej.

Rozejrzałam się po okolicy, w której tak naprawdę rzadko bywałam. Same ekskluzywne restauracje, sklepy znanych projektantów i kilka dużych korporacji. Przychodziłyśmy tu z Katie tylko wtedy, kiedy chciałyśmy poudawać bogate, zakochane w sobie panienki. Zatrzymywałyśmy się przy każdej wystawie sklepowej, dość głośno dyskutując na temat tego, co zamierzamy kupić.

Z zamyśleń wyrwał mnie nagły dotyk, który wyczułam w okolicy swoich bioder. Podskoczyłam, zauważając, że po mojej lewej stronie stoi Mendes, uważnie mierząc mnie wzrokiem. Pozwoliłam mu na to, w końcu on był odpowiedzialny za mój dzisiejszy wygląd. Ja dołożyłam tylko wysokie szpilki, dość mocny makijaż i upięcie włosów w wysokiego aczkolwiek luźnego koka.

Skorzystałam z okazji, żeby móc przyjrzeć się mojemu pracodawcy. Pod czarną elegancką marynarką od garnituru dostrzegłam koszulę w dokładnie takim samym kolorze, co moja sukienka. Zupełnie nie wiedząc czemu, uśmiechnęłam się pod nosem.

— Jesteśmy dopasowani — stwierdził, na co kiwnęłam głową.

— To twoja zasługa.

— Racja, działałem prymitywnie. — Puścił mi oczko, co było chyba jego nawykiem.

Przez głowę przebiegła mi jedna myśl, którą po chwili wypowiedziałam:

— Mam się do ciebie zwracać per pan? — Uniosłam jedną brew, starając się nie urwać kontaktu wzrokowego.

— Zapomnij.

— O czym?

— O tym, że dla mnie pracujesz.

Rozchyliłam usta ze zdziwienia, ale nie było nam dane dokończyć rozmowy, gdyż ktoś dla mnie zupełnie obcy się do nas zbliżył. Mężczyzna nie odsunął się ode mnie nawet o krok, wręcz przeciwnie - poczułam jak ramieniem obejmuje mnie w biodrach, jednym ruchem sprawiając, że dystans między nami całkowicie zniknął.

— Shawn, miło mi cię widzieć. — Odezwał się jeden z dwóch mężczyzn, którzy dopiero co się pojawili. Uścisnęli sobie dłonie, co było dość zimnym powitaniem, ale wolałam nie zagłębiać się w ich relacje. — A pani to pewnie...

— To Amelia. — Brunet wyprzedził mnie o sekundę. — Będzie mi dziś towarzyszyła, jeśli to nie problem.

— Żaden problem, jestem Liam, współwłaściciel Mendes Records w Nowym Jorku. — Uśmiechnął się do mnie, a kiedy podałam mu dłoń, zgodnie z moimi przypuszczeniami, złożył na jej wierzchu pocałunek. — Czy możemy już wchodzić?

Mój "partner" pokiwał głową, przepuszczając gości przodem. Drugi z nich nadal pozostawał dla mnie nieznajomy, ale nie sprawiało mi to problemu. Zauważyłam tylko dziwną zmianę w zachowaniu Mendesa, kiedy zobaczył tych dwóch facetów.

Nie myśląc za wiele, uszczypnęłam go w nadgarstek, żeby zwrócić na siebie zaciekawione spojrzenie.

— Hm?

— Co to ma być? — spytałam szeptem, sugestywnie wskazując wzrokiem, że chodzi mi o to, jak zachowuje się względem mnie.

— Liam nie jest moją ulubioną osobą — wyjaśnił.

— Bardziej chodzi o to, czemu ja.

— Jesteś moją asystentką. — Wzruszył ramionami, nie widząc żadnego problemu.

— Właśnie. Asystentką, a nie partnerką. Więc trzymaj dystans pracownik – szef, jeśli nie chcesz skończyć dzisiejszego wieczoru bez zębów. — Mrugnęłam do niego na końcu, zostawiając go chyba w totalnym osłupieniu.

Cóż, nie ma opcji, żebym dała wejść sobie na głowę.

— Dokładnie dlatego cię wybrałem. — Podskoczyłam, gdy dziesięć sekund później odezwał się tuż obok mnie. Zwróciłam na niego ciekawe spojrzenie, czekając aż wytłumaczy swoje słowa. — Gramy w jednej drużynie, no nie? Liczę na to, że dziś razem zniszczymy przeciwnika.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top