sześć: ciężko będzie ci polubić kogoś nowego.




Shawn

Halloween w naszej wytwórni było dość ważnym świętem, mimo że każdy pracownik był już grubo po dwudziestce. Szczerze mówiąc nie miałem pojęcia, na jakich zasadach odbywa się to w Sydney, ale zdecydowałem się postawić na swoją wiedzę nabytą w Nowym Jorku i jeszcze jedną osobę, która zdawała się wiedzieć wszystko, na każdy temat.

Po weekendzie do firmy dotarłem jak zwykle spóźniony, więc wybawieniem była dla mnie czarna kawa, która każdego dnia rano czekała na biurku. Pozbyłem się zbyt sztywnej marynarki, zaraz po tym zajmując miejsce na skórzanym fotelu.

Myśli dosłownie na kilka sekund zajęły mi wydarzenia z sobotniego wieczoru i kiedy pozwoliłem sobie na nikły uśmiech, drzwi mojego gabinetu otworzyły się bez wcześniejszej zapowiedzi. Nie musiałem nawet podnosić głowy, by wiedzieć, kto wszedł.

— Mia, ratujesz mi życie tą swoją ka... — urwałem, wzrokiem napotykając sylwetkę Cassie, która przyglądała mi się z rozbawieniem.

— Mii nie będzie dzisiaj w pracy, dała mi późno w nocy znać, bo do ciebie rzekomo nie mogła się dodzwonić — wyjaśniła, przez co zmarszczyłem brwi, robiąc niezbyt zadowoloną minę.

— Aha — odpowiedziałem, wzruszając ramionami. — Więc ty ją dzisiaj zastąpisz.

— W czym mam ją zastąpić? — spytała podejrzliwie, mierząc mnie wzrokiem. — Bo ja nie wiem, co wy tu razem robicie, kiedy zamykasz się z nią na klucz.

Westchnąłem ciężko, w myślach licząc od jeden do dziesięciu.

— To akurat nie twoja sprawa, Cass. Zajmiesz się tylko tym, co należy do jej obowiązków.

Wiedziałem, że blondynka tylko się ze mną droczy, ale dzisiaj nie potrzebowałem wiele, żeby wybuchnąć, a ona się do tego przyczyniała.

— Trzeba zorganizować imprezę na Halloween, w końcu to nasza tradycja — dodałem po chwili.

— Ale to nasza tradycja w Nowym Jorku, a teraz jesteśmy w Sydney — stwierdziła, marszcząc nos w zabawny sposób. — Chcesz ją tu przenieść?

— No chyba? Niech te debile poznają smak prawdziwej zabawy.

Wymieniliśmy ze sobą krótkie uśmiechy i byłem już prawie pewny, że Cassie równie dobrze poradzi sobie z powierzonym dla niej zadaniem.

Kilka godzin później zaparkowałem w końcu auto w podziemnym parkingu, ciesząc się jak małe dziecko, że dożyłem chwili, w której wrócę do domu.

— Cześć Shaaawn... — Wywróciłem oczami, widząc znajomą postać stojącą przed drzwiami do mojego mieszkania.

— Kto cię tu wpuścił, Kira? — spytałem, nie mając ochoty wchodzić w zbędne dyskusje.

Dochodziła jedenasta wieczorem, a ja dopiero skończyłem pracować. Cassie okazała się być jednak niezbyt rozgarnięta we wszystkich australijskich zwyczajach, dlatego błąkaliśmy się po sklepach do późnego wieczoru. Mimo wszystko jej pomoc była mi potrzebna w momencie kiedy z niewiadomych przyczyn moja asystentka odmówiła przyjścia do pracy.

Pół dnia przyłapywałem się na tym, że sprawdzam czy nie dostałem czasem odpowiedzi zwrotnej na zadane przeze mnie pytanie, ale nic takiego nie nastąpiło.

— Tęskniłam za tobą — wyznała, zmniejszając odległość między nami do minimum. — A ty za mną?

Wzruszyłem ramionami na jej pytanie, choć dobrze znała odpowiedź. Nie była aż tak głupia, żeby nie rozumieć tego, co jest pomiędzy nami. Czysty układ i zero nieporozumień.

— Czego oczekujesz? — Przyjrzałem się jej, obserwując jak uśmiech pojawia się na twarzy dziewczyny.

— Tego co zawsze, przecież wiesz — mruknęła, zarzucając ramiona na moją szyję. Zignorowałem chęć wywrócenia oczami.

— Źle się czuję i mam zły humor — powiedziałem jak z automatu, chcąc jak najszybciej pozbyć się niezbyt chcianego gościa.

— Nie daj się prosić, Shawny... będzie fajnie, jak zawsze — wyszeptała, ustami tworząc ścieżkę na mojej szyi. Wyciągnąłem klucze z kieszeni spodni i podałem je dziewczynie, która z chęcią przyjęła pęk.

— Wejdź i się przygotuj, ja tylko zejdę po coś do samochodu — powiedziałem, po chwili widząc, jak blondynka wchodzi do mojego mieszkania, a ja szybko ruszyłem w stronę wind.

***

— Cześć, przepraszam. — Zdyszana brunetka wpadła do mojego gabinetu jak burza, najprawdopodobniej wywołując ją już wcześniej w budynku. Zmierzyłem ją wzrokiem - wyglądała nienagannie, jak zwykle. — Spóźniłam się — przyznała, bezceremonialnie siadając na blacie mojego biurka.

— Jakieś trzy dni, ale nie przejmuj się — wzruszyłem ramionami — poradziłem sobie bez ciebie.

— Auć, to był prawdziwy cios w serce. — Zmrużyła na mnie oczy, wlepiając wzrok w moją twarz nieco dłużej niż zwykle. — Miałam poważną rodzinną sytuację, dobrze wiesz.

Parsknąłem śmiechem, chcąc ją wyśmiać. Ostatnio znów pojawiała się we mnie niewiadomego pochodzenia agresja.

— Za coś takiego powinienem cię zwolnić — powiedziałem spokojnie, patrząc prosto w jej ciemnobrązowe oczy.

— Droga wolna — fuknęła, przybierając obronną postawę. Od razu wstała, chcąc nade mną górować.

— Nie popisuj się. Oboje dobrze wiemy, że nie możesz stracić tej pracy — stwierdziłem, tym razem nie powstrzymując się od wywrócenia na nią oczami. — Możesz przynieść mi kawę.

Trzaśnięcie drzwiami wypełniło całą moją głowę, co jeszcze bardziej mnie zirytowało. Palcami uderzałem o wierzch biurka, czekając aż Mia wróci z moim napojem, ale mijały kolejne minuty, a ona wcale się nie pojawiała.

Kiedy poświęciłem uwagę na wybór alkoholu na firmową imprezę, usłyszałem, że ktoś wchodzi do środka i po chwili – kiedy filiżanka z kawą prawie wylądowała na mojej koszuli – byłem pewny, że dziewczyna wróciła. Położyła naczynie na stole tak zamaszyście, że pół jego zawartości rozlało się dookoła.

— Co ty do kurwy wyprawiasz?! — Poniosłem się z miejsca, czując jak puls mi rośnie. — Nie jesteś u siebie!

— Przestań zachowywać się jak kutas! — wrzasnęła na mnie, rzucając prosto w moją twarz stertą papierów, które pewnie dostała w recepcji.

— Mogę się zachowywać jak pierdolony kutas — warknąłem — bo to moja jebana firma i żadna suka nie będzie mówiła mi, co mam robić.

— W takim razie powodzenia w szukaniu nowej asystentki — odpowiedziała, rzucając we mnie jeszcze swoim identyfikatorem. — Złamasie.

Wyszła z mojego gabinetu, a ja zignorowałem chęć rzucenia pierwszym lepszym przedmiotem w drzwi.

Dwa dni później żegnałem się właśnie z szóstą kandydatką na wolne w firmie miejsce pracy. Żadna z nich nie była w ani jednym procencie taka, jaka powinna być.

Cassie wparowała do mojego gabinetu, posyłając mi spojrzenie pełne współczucia.

— Wyglądasz naprawdę żałośnie — przyznała.

— Jeb się. — Było jedynym co byłem w stanie jej odpowiedzieć.

— Bardzo chciałabym przebywać z daleka od ciebie, ale mamy imprezę w piątek i prawie nic nie jest zorganizowane, bo jesteś zajęty poszukiwaniami swojej nowej wymarzonej asystentki. Tak jakbyś nie mógł nie zachowywać się jak frajer w stosunku do Mii.

— To już wszystko, co chciałaś mi powiedzieć? — Uniosłem brwi, czekając aż wyjdzie z tego pomieszczenia.

— Ciężko będzie ci polubić kogoś nowego. — Wzruszyła ramionami, odkładając na biurko stertę papierów, które koniecznie musiałem dzisiaj przejrzeć, a potem wyszła.

— Nie mam zamiaru nikogo polubić, zupełnie tak, jak było to do tej pory! — krzyknąłem za nią, ale trzasnęła drzwiami tak mocno, jakby dookoła nas wcale nie pracowali inni ludzie.

Najbardziej w tym wszystkim cieszyło mnie tylko to, że pod koniec listopada wracam do Nowego Jorku i skoro tu nie znajdę nikogo na to stanowisko, to tam na pewno będzie masa chętnych do tego dziewczyn.

***

— Widziałaś gdzieś Cassie? — zapytałem pierwszej lepszej dziewczyny, na którą natknąłem się w recepcji.

— Wchodziła do pana biura... ale, ale — zająknęła się — była z nią jeszcze jedna dziewczyna.

Uniosłem wysoko brwi, słysząc te słowa. Co do cholery ona znowu mogła wymyślić?

Po wejściu do gabinetu od razu zrozumiałem o co chodzi. Skrzyżowałem wzrok z brunetką, siedzącą na moim prywatnym fotelu, która najwidoczniej czuła się tu cały czas tak, jakby była u siebie. Cóż, w tej chwili już mi to nie przeszkadzało.

— Dzień dobry... co pana tutaj sprowadza? Czy to prawda, że chce się pan ubiegać o pracę w naszej firmie? — Zarzuciła mnie pytaniami, na które kiwnąłem głową, ledwo powstrzymując się od parsknięcia śmiechem. Powiesiłem marynarkę na krześle, zajmując na nim miejsce. — Proszę, może pan zacząć o sobie mówić.

— Nazywam się Shawn Mendes, mam dwadzieścia osiem lat i myślę, że naprawdę nadałbym się na to stanowisko — wyznałem, utrzymując z dziewczyną kontakt wzrokowy. — Ale nie wiem czy chcę dostać pracę.

— Dlaczego? — Przekrzywiła głowę na bok, patrząc na mnie z zaciekawieniem.

— Słyszałem, że szef to ogromny kutas — wyszeptałem, obserwując jak maskuje chęć uśmiechnięcia się. Zamiast tego wstała z miejsca i obeszła biurko, opierając się o nie tyłem.

— To nic, ja jestem suką i jakoś daje radę — stwierdziła.

— Mia... ja, posłuchaj...

— Przestań, akurat w tym się z tobą zgadzam – jestem suką, to nawet mało powiedziane. —Mrugnęła do mnie, zakładając nogę na nogę.

— Cóż, a ja jestem kutasem. — Wzruszyłem ramionami, przez chwilę ciesząc się, że to powiedziałem.

— Tak, to racja — mruknęła. — Ale jak jeszcze raz zagrozisz mi, że wyrzucisz mnie z pracy, to wyleję wrzątek na twoją twarz.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top