siedemnaście: zawsze jesteś wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebuje.
Shawn
— Nie musisz tego dla mnie robić... — Cichy szept wyrwał się z ust dziewczyny, która siedziała na miejscu pasażera w moim samochodzie.
Nie wiedziałem co mam odpowiedzieć, żeby nie pogorszyć sytuacji, więc po prostu chwyciłem jej dłoń.
— Nie powinnam zmuszać cię do przeżywania tego wszystkiego razem ze mną — dodała, spuszczając wzrok na nasze splecione palce. Widziałem, jak próbuje się uśmiechnąć, choć niezbyt jej to wyszło. — Dziękuje, że mnie tu przywiozłeś, ale może powinieneś jechać już do domu?
— Nie zostawię cię teraz — odpowiedziałem niemal od razu. — Sam podjąłem decyzję o tym, że będę ci dziś towarzyszył. Czuję się za to odpowiedzialny, przecież wiesz. — Nie spuszczałem z niej wzroku, a kiedy zauważyłem łzę spływającą po policzku dziewczyny, szybko otarłem ją kciukiem wolnej ręki. — Hej, Mia. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale ja tu jestem. Może cię to nie pociesza, ale będę tu cały czas.
Nie spojrzała na mnie ani razu, jakby nie słyszała moich słów, ale po chwili wyszarpała się z mojego uścisku i schowała twarz w dłoniach, szlochając w nie.
Chciałem ją przytulić, ale naprawdę ciężko było mi to zrobić w tym dość małym aucie, w którym dokładnie pośrodku nas znajdowała się skrzynia biegów. Więc po prostu trzymałem dłoń na jej udzie, gładząc je w pocieszającym geście, chociaż to i tak nie mogło zbyt wiele dać.
— Nie jestem na to gotowa... — wyszeptała po dłuższej chwili. — Chyba nigdy nie będę.
— Zróbmy to szybko Mia, a potem wrócimy do domu i obiecuje ci, że zrobię wszystko, żebyś choć raz się dziś uśmiechnęła.
Podniosła głowę, szukając wzrokiem czegoś, co mogłoby dowieść, że nie mówię poważnie. Złapałem kosmyk jej kasztanowych włosów i wsunąłem go za ucho dziewczyny, nie mogąc powstrzymać delikatnego uśmiechu na moich ustach.
Nie wiedziałem dokładnie czemu, ale musiałem być blisko niej. Musiałem móc ją dotykać i pocieszać wtedy, kiedy tego potrzebowała. Miała w sobie coś, co sprawiało, że nie mogę jej sobie odpuścić. Może to sprawka jej charakteru, albo tego, że była cholernie urocza, albo wszystkiego na raz. Nawet jej chamskie odzywki względem mnie nie przeszkadzały mi w najmniejszym stopniu, a najczęściej sprawiały, że śmiałem się razem z nią. Bo cholernie lubiłem patrzeć na Mię, kiedy była taka roześmiana i wesoła. Dzisiaj przypominała raczej wrak człowieka, a moje serce kurczyło się boleśnie za każdym razem, kiedy na nią patrzyłem.
Nie mogłem też wyrzucić z głowy słów Cassie, która bardzo dobitnie uświadomiła mi, że zostało mi mniej niż dwadzieścia dni pobytu w Sydney. A co potem?
Nie zostanę tutaj, bo ktoś musiał zająć się wytwórnią w Nowym Jorku, która ostatnio coraz bardziej spadała na dno. A przecież nie zabiorę jej razem ze sobą na drugi koniec świata. Nie było między nami niczego, co mogłoby sprawić, że ta dziewczyna zrezygnuje dla mnie ze swojego dotychczasowego życia i na odwrót.
— Shawn? — Zamrugałem, orientując się, jak bardzo się zamyśliłem. — Możemy już iść? Nie chcę natknąć się na rodziców.
Pokiwałem głową, opuszczając samochód. Przeszedłem na drugą stronę, całkiem odruchowo wyciągając w stronę skulonej brunetki dłoń. Spojrzała na mnie ze zdezorientowaniem, marszcząc brwi.
— Chcę, żebyś dała jakoś radę — wyjaśniłem cicho, posyłając jej pocieszający uśmiech. Po chwili wahania splotła swoje palce z moimi, niechętnie pociągając mnie do przodu.
Powoli przekroczyliśmy wielką bramę cmentarza, a ja mogłem dostrzec jak jeszcze bardziej skuliła się na widok tych wszystkich pomników dookoła nas.
Nawet nie wiem czemu zaproponowałem jej, że z nią pojadę. Czułem się do tego zobowiązany, choć nigdy nie spodziewałbym się po sobie, że dobrowolnie będę chciał uczestniczyć w czymś takim. Przecież to była swojego rodzaju jej osobista tragedia.
Zatrzymała się w pewnym momencie i coś mi podpowiadało, że nie powinienem iść dalej. Stanąłem na brzegu chodnika, śledząc wzrokiem brunetkę, która zbliżała się do małego, czarnego pomnika. Uklękła przy nim, z czułością gładząc zimny marmur i nawet z takiej odległości mogłem widzieć, jak powoli się załamuje, a po jej policzkach spływa coraz więcej łez.
Minęło dość sporo czasu, odkąd się tu pojawiliśmy i zaczęło robić się coraz chłodniej. Listopadowe powietrze nie należało do najprzyjemniejszych, zwłaszcza w Sydney. Kątem oka dostrzegłem dwie postacie, zbliżające się do tego samego miejsca, w którym stała Mia. W kobiecie od razu dostrzegłem podobieństwo, miała takie same rysy twarzy jak dziewczyna i identyczny kolor włosów.
— Amelia? Co ty tutaj robisz? — Pytanie wyrwało się z ust kobiety, najprawdopodobniej jej matki.
— Hej mamo — mruknęła cicho, prostując się. Przeniosła wzrok na mężczyznę, który stał obok. — Hej tato.
— Co ty tutaj robisz? — Ponowiła pytanie, znacznie unosząc głos.
— Odwiedzam Melanie — odpowiedziała, znów spuszczając spojrzenie w dół. — Dzisiaj...
— Dzisiaj mija dokładnie dwadzieścia lat, odkąd ją zabiłaś? To chciałaś powiedzieć? Jak zwykle bezbłędnie!
— Marie, uspokój się — wtrącił się jej mąż, przytrzymując dłonie, którymi nagle zaczęła machać na boki.
— Nie masz prawa tutaj przychodzić, Amelio, nie masz prawa...
Mia skrzyżowała ze mną spojrzenie na mniej niż sekundę, ale to wystarczyło, żebym zobaczył jak bardzo bolą ją słowa matki. Sam byłem w szoku, że mogła powiedzieć coś takiego do swojej rodzonej córki.
— To moja siostra...
— Nie waż się tak mówić! — krótkowłosa brunetka wrzasnęła, sprawiając, że znieruchomiałem, tak samo jak Mia i jej ojciec. — Nie jesteś jej siostrą, nie jesteś nikim ważnym!
— Jestem twoją córką — wychrypiała, łamiącym się głosem, sprawiając, że nawet ja mogłem odczuć jej ból.
— Nie, nieprawda. Moja jedyna córka leży pod ziemią i nie żyje, przez ciebie! Pozbawiłaś ją tak wielu rzeczy, marzeń, prawdziwej miłości, pozbawiłaś ją życia...
Ruszyłem w ich stronę, mając gdzieś to jak zareagują na towarzystwo kogoś zupełnie obcego. Nie mogłem zostawić Mii przy nich, nie mogłem pozwolić na to, żeby ktoś traktował ją tak, jakby była nic nie wartym kawałkiem gówna.
Złapałem ją za rękę, zanim jeszcze zdążyła mnie zauważyć i pociągnąłem w swoją stronę sprawiając, że wpadła na mój tors.
— Mia, zmywamy się stąd — oznajmiłem, obejmując ją ramieniem.
— Przepraszam bardzo, ale kim pan jest? — Kobieta nieco się uspokoiła, zwracając teraz całą swoją uwagę na mnie.
— Kim ja jestem? — Uniosłem brwi, czując jak łzy dziewczyny, która się do mnie przytula, moczą mi koszulę. — Na pewno nie jestem potworem, który przez dwadzieścia lat obwinia swoją niewinną córkę o to, że zrobiła coś, czego nie była nawet świadoma. Nie zasługuje pani na nią, pan też nie — urwałem, mrożąc wzrokiem rodziców brunetki. — Mia jest cudem, a wy, jesteście po prostu kurewsko stuknięci.
***
— Dziękuję.
Uniosłem głowę na dziewczynę, która odezwała się do mnie pierwszy raz od sytuacji na cmentarzu. Posłałem jej delikatny uśmiech, wyciągając ramię w jej stronę.
Nie mogłem przestać gapić się na to, jak dobrze wygląda w mojej koszulce, która sięga jej do połowy uda.
Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, kiedy ona śmiało wtuliła się w moje ciało, obejmując mnie naprawdę mocno. Przyłożyła nos do mojego obojczyka, po chwili składając na nim krótki pocałunek.
— Gdyby cię tam ze mną nie było to... — Głos jej się załamał, a ja szybko dmuchnąłem powietrzem w jej szyję, żeby odciągnąć jej myśli od tych złych wydarzeń.
— Ale byłem — powiedziałem prosto do ucha brunetki.
— Byłeś — zgodziła się ze mną. — Jakimś cudem zawsze jesteś wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebuje.
Przytuliła głowę do mojego torsu i byłem pewny, że słyszy, jak szybko bije moje serce, ale w tej chwili wcale mi to nie przeszkadzało.
Bo z każdą chwilą kiedy byłem obok niej i mogłem robić coś, przez co czuła się lepiej, uświadamiałem sobie tylko to, że kurwa, cholernie mi na niej zależy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top