prolog: nie mam w zwyczaju rozmów z nieznajomymi.

— Co za tępy chuj!

Mój uniesiony głos rozniósł się po całej, małej kawiarence. Na szczęście o tej porze nie było tu prawie nikogo oprócz naszej trójki.

Widziałam, jak Katie przewraca oczami, ale powstrzymuje się od wydobycia z siebie śmiechu.  Luke miał za to zniesmaczoną minę - wiele razy prosił, żebym nie przeklinała w jego towarzystwie.

— Nie wiem co ja teraz zrobię... — Katie zaszlochała, przecierając załzawione oczy palcami. — To była najlepiej płatna praca na świecie, miałam tam dosłownie wszystko i...

— Szefa kutasa? — przerwałam jej. — Ten koleś ma nierówno pod sufitem. Kto mu dał prawo do pomiatania ludźmi?

Nienawidziłam gościa od momentu, gdy po raz pierwszy o nim usłyszałam. No okej - może nie nienawidziłam, bo nie widziałam go nawet na oczy, ale jestem pewna, że gdybym go teraz spotkała, z chęcią naplułabym mu na głowę.

— Sądzę, że pieniądze — powiedział blondyn, siedzący obok nas. — A dokładniej cała masa pieniędzy, którą ma na swoim koncie.

Wszyscy wzruszyliśmy ramionami w tym samym momencie, widocznie zgadzając się z jego słowami.

— Powinnaś tam wrócić, Katie.

— Oszalałaś! — Uniosła się, wytrzeszczając oczy z przerażeniem.

— Wrócić i powiedzieć mu co o nim myślisz, skoro i tak już nie ma szansy na powrót.

Oberwałam morderczym spojrzeniem od Luke'a.

— Myślę, że jej nie pomagasz — warknął, obejmując szatynkę ramieniem.

Biedny, tkwił w friendzonie już ponad dwa lata.

— Pracowałam tam sześć miesięcy, dlaczego to musiało przytrafić się akurat mi? - zapytała szeptem, cały czas mając tę samą, smutną minę.

— Może szefuncio myślał, że cię zaliczy, a ty okazałaś się być nieugiętą cnotką — stwierdziłam, czując niesmak na samą myśl o tym, że moja najlepsza przyjaciółka mogłaby pozwolić zbliżyć się do siebie temu oblechowi.

- Mia, jesteś obrzydliwa. Jak to sobie wyobrażę, to mi niedobrze. - Luke cały czas przyglądał mi się sceptycznie. - Nasza Katie i jakiś stary, zboczony dziad?

— O czym wy rozmawiacie? — Naszą krótką wymianę zdań przerwał zdenerwowany głos dziewczyny. — On mnie zwolnił, bo jakaś pizda podkradła mój projekt na okładkę nowej płyty!

Jej nagły wybuch zdziwił najbardziej chyba ją samą. Katie zawsze była spokojną, grzeczną i ułożoną dziewczyną. To ja byłam jej ciemną stroną.

— Jeśli ty tam nie pójdziesz, to ja to zrobię — powiedziałam nagle.

— Co-jak. Co?

— Katie pójdę tam i się za ciebie zemszczę. — Wzruszyłam ramionami, nie odrywając wzroku od jej łagodnej twarzy. — Wyleję mu kawę na głowę, przyniosę zatrutą pizzę, albo po prostu powiem, co o nim myślę.

— Nie możesz tego zrobić. — Szatynka zakryła usta dłonią, jakby bardzo przejęła się moimi słowami.

— Oczywiście, że mogę. Skoro on może gnoić niewinne osoby, to ja mogę powiedzieć mu parę słów.

— I jak to sobie wyobrażasz? — Przechyliła głowę na bok, jakby rozważała to, czy nie jest dla mnie za późno na leczenie.

Poruszyłam brwiami, uśmiechając się znacząco.

— Pojadę tam, próbując „ubiegać się" o twoje stanowisko. — Zrobiłam cudzysłów palcami. — Mam nadzieję, że będę miała okazję stanąć z tym dupkiem twarzą w twarz.

— Mia, to chory plan — stwierdziła.

— A ja uważam, że pomysł jest świetny — mruknął blondyn, posyłając mi pierwszy uśmiech od początku naszego spotkania.

— Kat, skarbie. — Chwyciłam jej dłonie, ściskając je dość mocno. — Jesteś członkiem mojej rodziny, nie zamierzam pozwolić, żeby ktokolwiek, nieważne jak bardzo ustawiony, traktował cię jak śmiecia.

— Kocham cię - wyznała, uśmiechając się z wdzięcznością. — Kiedy chcesz to zrobić?

— Nawet dziś. — Klasnęłam w obie dłonie, czując podekscytowanie w każdej komórce mojego ciała.

Nie wiem czemu tak bardzo ucieszyłam się na myśl mojej małej zemsty. Chyba trochę zżerała mnie ciekawość, jaki naprawdę mógł być ten straszny człowiek, którego bał się prawie każdy, kto stanął mu na drodze i z kim ja miałam styczność.

Nigdy nie słyszałam o nim zbyt wiele, bo Katie nie była nadzwyczaj wylewną osobą. Gdy przychodziła do mnie zawsze ponarzekała chwilę na szefa, nie zagłębiając się w szczegóły.

Wiedziałam tylko, że jest właścicielem trzech wytwórni muzycznych na całym świecie, (z czego jedna znajdowała się akurat w Sydney, pozostałe dwie, z tego co pamiętam, były w Ameryce) oraz wielkim dupkiem, który swoich pracowników, niezależnie od wykonywanego przez nich zawodu, traktował równo - czyli jak kupkę, nic niewartych śmieci.

***

Obciągnęłam swoją dopasowaną, ołówkową spódnicę w kolorze wina, nie chcąc wyglądać zbyt wulgarnie. W końcu zmierzałam na swoją rozmowę o pracę, do miejsca, w którym dziś pojawię się pierwszy i ostatni raz.

Ostatni raz przejrzałam się w małym lustereczku, upewniając się, że moje wargi mają idealnie taki sam kolor, jak dół mojego stroju. Odpięłam ostatni guzik swojej białej koszuli, podwijając nonszalancko rękawy. Nie chciałam wyglądać, jakby zależało mi zbyt mocno. Tak naprawdę nie zależało mi przecież w ogóle.

Zaparkowałam swój mały, ale niezbyt zgrabny samochód po drugiej stronie ulicy, z której doskonale widziałam ten budynek.

Wielki, przeszklony drapacz chmur był chyba najbardziej wyróżniającym się budynkiem na całym Circular Quay. Nie musiałam tam wchodzić, żeby czuć ten przepych i luksus, który aż wydobywał się na zewnątrz. Uniosłam głowę, dosłownie przez kilka sekund zawieszając wzrok na eleganckich literach, układających się w jedność:

Mendes Records.

Odetchnęłam, ruszając z pewnością siebie w stronę firmy, w której miałam nadzieję, wywołać dziś niemałą burzę.

O tym, że nie jest to normalne miejsce, przekonałam się już na samym początku, kiedy dwóch ogromnych ochroniarzy za nic w świecie, nie chciało wpuścić mnie do środka. Na nic były moje marne tłumaczenia, że jestem tutaj w istotnym celu, i że nie mam nic wspólnego z napalonymi fankami Drake'a, który właśnie nagrywał w studiu swój nowy singiel.

— Powtórzę jeszcze raz. Nazywam się Amelia Davis i przyszłam tutaj na rozmowę o pracę. Poproszę najładniej jak potrafię, możecie mnie do jasnej cholery wpuścić, bo zaraz się spóźnię? — Nie mogłam nic poradzić na to, że w nerwowych sytuacjach uaktywniała się moja agresywna strona.

Mężczyźni patrzyli na mnie ze znudzeniem, a ich postawy zmieniły się, kiedy przy moim boku stanęła nieznajoma mi osoba. Widać było, że robił na nich wrażenie, ale ja byłam pewna, że nie znam kolesia.

— Dzień dobry — przywitał się. — Jakiś problem?

Zadarłam głowę, napotykając spojrzeniem tęczówki o ciepłym, bursztynowym odcieniu. Malinowe wargi rozciągały się w spokojnym uśmiechu, a ciemne włosy zdawały się być idealnie ułożone, jakby pracował nad nimi co najmniej pół nocy.

Przez chwilę zastanowiłam się kim mógł być ten nieznajomy mężczyzna, ale dotarło do mnie, że na pewno nie był nikim ważnym w firmie, o czym świadczyła jego postawa, a także strój.

W końcu ludzie wysoko postawieni w takich miejscach na pewno chodzą ubrani w garnitury od Armaniego, warte więcej niż moja lewa nerka. Chłopak stojący obok mnie miał na sobie granatową koszulę, w drobne wzory, na jego ramieniu przewieszona była czarna marynarka, a na nogach widniały tego samego koloru rurki.

— Pani upiera się, że przyszła na rozmowę o pracę, a my nie dostaliśmy żadnej informacji, że coś takiego ma się wydarzyć. — Wyjaśnił jeden z ochroniarzy.

— Cholera, racja. — Brunet stuknął się dłonią w czoło, po chwili wyciągając ze swojej sportowej torby ciemnozieloną teczkę. Wyciągnął z niej plik papierów, uważnie śledząc je wzrokiem.

Zaczęłam poważnie rozważać to, kim on mógł być i jakie stanowisko zajmował, skoro mógł mieć coś wspólnego z moją rozmową. W końcu dotarło do mnie to, że mógł być po prostu asystentem.

— Mogłaby mi pani powiedzieć, jak się nazywa? — Odezwał się do mnie, wlepiając we mnie dość natarczywe, ale przyjemne spojrzenie.

— Amelia Davis — odchrząknęłam, starając się zachować oficjalny ton.

— Tak, ta pani ma dziś u nas rozmowę. Wybaczcie nieporozumienie chłopaki. — Mrugnął do nich, przepuszczając mnie w drzwiach, przez które jak za dotknięciem magicznej różdżki nagle mogłam przejść. — Proszę skierować się na trzydzieste pierwsze piętro i zaczekać w poczekalni.

Skinęłam głową, odpowiadając na jego uśmiech, uśmiechem.

— Czyli tam mogę zaczekać, aż pan Mendes się pojawi? — zapytałam, używając nazwisko szefa, ale chłopak na jego dźwięk nawet nie drgnął. Dziwne.

— Oczywiście — powiedział, uśmiechając się w sposób, którego do końca nie zrozumiałam, a potem odszedł.

Potrząsnęłam głową, kierując się do wind, które mogły pomóc mi dostać się na te cholerne - trzydzieste pierwsze piętro.

A co, jeśli któregoś dnia windy przestaną działać? Wszyscy pracownicy, łącznie z szefunciem będą śmigać po schodach, których jest pewnie kilka tysięcy stopni? Chciałabym to zobaczyć.

Dojazd na górę zajął mi kilka dobrych minut, głównie przez to, że co chwilę ktoś wsiadał, lub wysiadał. Jednak na "moim" piętrze, wysiadałam tylko ja.

Wszystko było tutaj tak wyszukane, jakby zaraz wizytę miała złożyć królowa Elżbieta, albo ktoś z jej królewskiej rodzinki. Jednak na twarzach wszystkich osób, które spotkałam w drodze przed siebie, widziałam zadowolenie. Czyli albo są zaprogramowanymi na rozkazy swojego szefa robotami, albo po prostu ta praca im się podoba.

Katie też bardzo lubiła tu pracować, bo mimo paru niezgodności raz na jakiś czas, to była całkiem przyjemna praca, za całkiem duże pieniądze.

— Ty pewnie na rozmowę, hm? — Odwróciłam się w stronę ładnej blondynki, która posyłała mi dość przyjazny uśmiech. Skinęłam głową, a ona dłonią wskazała na kanapę, zaraz przy jej stanowisku. — Możesz tu poczekać.

Podziękowałam cicho, zajmując wyznaczone miejsce. Nie denerwowałam się ani trochę, ale bardzo chciałam już przejść do sedna sprawy i móc się rozprawić z tym gnojkiem. Chęć zrobienia awantury rosła we mnie z chwili na chwilę, chyba głównie dlatego, że to był pierwszy pretekst do wywołania kłótni, od kiedy mój chłopak wyjechał z Sydney. A od tamtego czasu byłam dosłownie tykającą bombą, której czas zmniejszał się z każdym dniem, gdy on mnie ignorował.

Gdzieś kątem oka zauważyłam, jak mężczyzna, z którym spotkałam się na wejściu, pojawia się na moment, a zaraz potem znika, za ogromnymi drzwiami, zrobionymi z mlecznego szkła.

Zmieniłam bieg swoich myśli, więc nic dziwnego, że podskoczyłam, kiedy ktoś mnie szturchnął, wskazując dłonią na te samo miejsce, na które patrzyłam jeszcze chwilę temu.

— Zapraszam panią do środka. — Brunet o głębokim spojrzeniu otworzył przede mną drzwi do gabinetu, w którym prawdopodobnie miałam spotkać się z byłym pracodawcą mojej Katie.

Skinęłam wdzięcznie głową, podnosząc się z wygodnego fotela w poczekalni. Przechodząc w wejściu otrzymałam od chłopaka uśmiech, który miał w sobie nutkę zadziorności, w końcu doskonale czułam, jak mierzy mnie wzrokiem i to kilkakrotnie - od czubka głowy, po obcas butów. Nie mogłam ukryć, że coś w jego zachowaniu mnie dziwiło. Był w końcu jedynym mężczyzną, jakiego spotkałam na tym piętrze, więc musiał być kimś ważnym, skoro to on mnie tutaj wpuścił.

Może faktycznie był jakimś prywatnym asystentem szefa? Nie wyglądał na więcej niż dwadzieścia pięć lat.

— Przepraszam bardzo. — Zwróciłam na siebie uwagę nieznajomego, który wszedł do pomieszczenia zaraz za mną, ostrożnie zamykając drzwi. Zmarszczyłam brwi, przyglądając mu się z zaciekawieniem. — Pan jest na pewno asystent..

— Och, nie — parsknął śmiechem.

To był miły dźwięk, ale zdziwił mnie swoim stwierdzeniem tak bardzo, że nie miałam czasu by się tym nacieszyć.

— A więc? — zapytałam, próbując rzucić okiem po gabinecie, by choć trochę ocenić osobę, do której należał.

— A więc? — Powtrórzył po mnie, opierając się tyłem o blat biurka. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, przekrzywiając głowę najpierw na jeden, a potem na drugi bok. — Myślę, że możemy zaczynać pani rozmowę kwalifikacyjną, pani... — urwał, sprawdzając coś na kartkach, które trzymał w swoich dużych dłoniach — Davis, tak?

Skinęłam krótko głową.

— Niech mi pan wybaczy moje złe maniery, ale nie przedstawił się pan — wtrąciłam, tracąc cierpliwość do człowieka, którym na początku byłam oszołomiona. — A ja nie mam w zwyczaju rozmów z nieznajomymi.

— Ach, racja. Co ze mnie za dżentelmen, jak mogłem pominąć tak ważną kwestię. — Zadziorny uśmieszek wykrzywił jego twarz, kiedy ruszył w moją stronę, a następnie chwycił moją dłoń, by złożyć na jej wierzchu niedbały pocałunek. — Shawn Mendes.

O cholerka.

~~~~

Hej kochani, witam Was w moim (kolejnym) fanfiku, oczywiście o Shawnie.

Przyznam, że to najbardziej spontaniczna rzecz jaką robię, ale bardzo napaliłam się na napisanie tego, więc proszę wszystkich ładnie:

koniecznie dajcie znać co myślicie i czy się Wam choć odrobinkę podoba,

buziaki, L.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top