osiem: w razie czego wiesz, gdzie mnie szukać.




Zimne październikowe powietrze owiało moje nagie ramiona w chwili, gdy wyszłam na taras widokowy w InterContinental Sydney. Nie miałam okazji przyjrzeć się temu, co nas otacza, bo pierwszą rzeczą, a raczej osobą, która rzuciła mi się w oczy, był oparty o balustradę Mendes. Spojrzeliśmy na siebie w tym samym momencie, a ja przez kilka pierwszych sekund poczułam się jakby sparaliżowana.

Rozchylił wargi by najprawdopodobniej powiedzieć coś w moją stronę, ale przerwał mu głos chłopaka, który cały czas szedł tuż za mną:

— Moi drodzy, mam nadzieję, że to nie problem, ale ta piękna pani będzie mi dzisiaj towarzyszyła.

Kilka osób mruknęło z uznaniem, ale mój wzrok cały czas był utkwiony w facecie, stojącym kilka metrów przede mną. Na słowa Nialla uniósł wysoko brwi i wyglądał tak, jakby powstrzymywał się od patrzenia gdziekolwiek indziej, niż na moją twarz.

— Horan stary, gdzie znalazłeś taką gwiazdę? — zapytał, koniuszkiem języka przesuwając po swojej dolnej wardze. Posłał szatynowi cwany uśmiech, ale zdradzał go wzrok, który wcale nie wskazywał na to, że jest rozbawiony.

— Sam się zastanawiam; piękna i mądra. — Spojrzałam na chłopaka stojącego przy moim boku, ledwo powstrzymując się od wywrócenia oczami. Zamiast tego podarowałam mu subtelny uśmiech.

— Przestańcie traktować ją jak dzieło sztuki — odezwała się jedna z obecnych tam dziewczyn. — Jest przepiękna, ale żywa i na pewno już obmyśla plan ucieczki.

— Camz, tym razem przyznam ci rację! — krzyknął wysoki brunet z delikatnie polokowanymi włosami, sięgającymi ramion.

Czułam się dziwnie, stojąc tak i gapiąc na mojego pracodawcę, który został wyłączony z rozmowy tak samo jak ja. Zmierzyłam wzrokiem jego ciało, uświadamiając sobie, że najprawdopodobniej przebrany był za Draculę. Przez chwilę miałam ochotę parsknąć śmiechem, bo wyglądał naprawdę zabawnie z tą długą peleryną w czarnym kolorze. Kołnierzyk krwistej koszuli był wysoko postawiony, a ostatnie guziki niezapięte. Zaśmiałam się dopiero w momencie, gdy patrząc na mnie poruszył brwiami, ukazując swoje idealnie wyglądające wampirze zęby.

Uwaga pięciu pozostałych osób skupiła się na mnie dokładnie w tym samym momencie, przez co poczułam się nieco zawstydzona swoim wybuchem.

— Coś się stało? — zapytał mnie Niall, który delikatnie wcisnął mi w dłoń szklankę z drinkiem.

— Hrabia Dracula ma naprawdę profesjonalne ząbki — przyznałam, przez co Shawn stał się obiektem żartów znajomych na kolejne kilka minut.

— Pracujesz w wytwórni? — Zwróciłam wzrok na wysoką blondynkę, która stała w objęciach loczka. Pokiwałam głową, upijając kilka łyków napoju.

— Od niedawna — mruknęłam, nie wiedząc na kogo mam patrzeć, kiedy wszyscy mi się przyglądali. Nagle stałam się głównym obiektem zainteresowania.

— Zabawnie jest móc jeden raz w roku ponabijać się ze swojego szefa, co? — Widocznie bawiło ich docinanie Mendesowi, bo co chwilę ktoś rzucał jakimś żartem w jego stronę. Śmiał się razem z nimi, ale nie wyglądał jakby dobrze się czuł. — Dziś jeśli nazwiesz go debilem, to przynajmniej cię nie zwolni.

— Oczywiście, że tego nie zrobi — odpowiedziałam, wyłapując krótki, zadziorny uśmiech od bruneta.

Usłyszałam kilka znaczących "uuu", popartych głośnym śmiechem niektórych osób. Kilka momentów później nasza grupka zaczęła się rozchodzić, gdy ktoś rzucił coś na temat tańczenia. Po kilku wypitych drinkach widocznie każdy miał na to ochotę. Pojawiła się jedna nowa osoba, której podobnie jak innych - nigdy wcześniej nie widziałam. Przybił z Shawnem piątkę, mówiąc coś o braciach bliźniakach. I faktycznie, mieli niemalże identyczne kostiumy.

— Idziecie, chłopaki? — Dziewczyna, którą ktoś nazwał Camilą, rzuciła pytanie w stronę dwóch śmiejących się mężczyzn.

— Chodź Brandon, czas zapolować na niewinne dziewice. — Słowa bruneta wywołały rozbawienie u prawie każdego.

— Wątpię, że jakąkolwiek tu znajdziesz, Shawny — odpowiedział mu drugi Dracula, po chwili znikając w mgnieniu oka.

Niall mruknął do mnie, że musi mnie na chwilę opuścić, a ja zgodziłam się skinieniem głowy. Koniec końców na tarasie zostałam tylko ja i Mendes, który teraz nieco odważniej mierzył wzrokiem moją sylwetkę. Odepchnął się od balustrady, ruszając do przodu. Myślałam, że najzwyczajniej w świecie ominie mnie i skieruje się na salę bankietową, w której stronę teraz patrzyłam. Poskoczyłam, czując dotyk czyiś dłoni w okolicach swoich bioder. Odwróciłam głowę, napotykając spojrzeniem bursztynowe tęczówki, wpatrujące się w moje.

— Miło mi panią poznać, to dla mnie zaszczyt, zwłaszcza, że jest pani osobą towarzyszącą mojego najlepszego przyjaciela — mruknął, a jego alkoholowy oddech uderzył w moją twarz. Widziałam, jak z jednej strony próbuje ukryć rozbawienie tą sytuacją, a z drugiej coś w jego spojrzeniu mówiło mi, że nie spodobało mu się to, co zrobiłam. — Jestem Shawn, a pani?

Zignorowałam chęć wywrócenia na niego oczami. Zdążyłam już zauważyć, że on chyba cholernie lubi podkreślać to, kim jest.

— Jestem anonimowa — szepnęłam, odbijając piłeczkę.

— Nie dla mnie, skarbie — powiedział wprost do mojego ucha, a ja nie dałam rady ukryć cichego westchnienia, gdy jedna z jego dłoni osunęła się z biodra w dół, na moment zaciskając się na moim pośladku.

Mrugnął do mnie raz jeszcze, a potem zniknął w ciemnościach sali, zostawiając mnie całkiem samą na świeżym powietrzu.

***

Dochodziła północ, a impreza trwała w najlepsze. Wszelkie bariery złamały się już jakiś czas temu, kiedy alkohol zaczął płynąć w krwi praktycznie każdej osoby na tej sali.

Mendes nie zbliżył się do mnie ani razu od momentu naszej krótkiej, osobistej wymiany zdań, ale non stop czułam na sobie jego wzrok. Pozwolił beztrosko bawić mi się ze swoim przyjacielem, obserwując nas niemal w każdej minucie zabawy.

Zostałam posadzona przy ośmioosobowym, okrągłym stoliku, razem z Niallem, Shawnem i resztą ich znajomych. Bawiłam się tak dobrze, że w końcu przestałam zwracać uwagę, że faktycznie jestem tylko pracownikiem wytwórni a wbiłam się w kierownicze towarzystwo, za co co jakiś czas obrywałam mściwymi spojrzeniami od innych.

Przetańczyłam ponad dwie godziny, robiąc sobie tylko krótkie przerwy na drinka. Szatyn nie odstępował mnie nawet na krok, chociaż oboje wyjaśniliśmy sobie, że nasza znajomość nie wykroczy poza dzisiejszy bal. Mimo wszystko było mi miło, że ktoś poświęcał mi cały swój czas, starając się o to, żebym miała zapewniony najwyższy poziom rozrywki.

Cóż, przynajmniej tak mi się zdawało, że to był jej najwyższy poziom.

Kilka minut po dwunastej w nocy usiedliśmy w końcu przy stoliku, a ja miałam okazję przyjrzeć się brunetowi, który od jakiegoś czasu siedział w dokładnie tej samej pozycji, jakby był marmurową rzeźbą. Nie rozumiałam dlaczego nie bawi się z innymi, ale w mojej głowie zrodził się kolejny zły plan, który miałam zamiar wcielić w życie właśnie w tej chwili.

Wykorzystałam moment, gdy jakaś dziewczyna wyrwała mojego "partnera" do tańca i po kilku sekundach stanęłam nad Mendesem, rzucając mu prowokujące spojrzenie.

— Co ty znowu knujesz? — zapytał, starając się zachować poważny wyraz twarzy. Jednak dobrze widziałam, jak uśmiech ciśnie mu się na usta.

— Co to byłaby za impreza, gdyby szef nie zatańczył ze swoją asystentką? — Uniosłam zadziornie jedną brew, czekając aż mężczyzna ruszy się z miejsca. Zamiast tego po prostu pokręcił głową na boki.

— Nie ma opcji, nie wyciągniesz mnie na parkiet — parsknął.

— Aż tak źle wyglądam? — mruknęłam zaczepnie, otrzymując długie i intensywne spojrzenie od bruneta. Podniósł się do góry, zbliżając się do mnie na tyle blisko, żeby ustami dosięgnąć mojego ucha.

— Ja po prostu nie umiem tańczyć — przyznał, na co zaśmiałam się cicho.

— Nie wierzę — odpowiedziałam, nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Nie wyobrażałam sobie tego, żeby ten facet nie potrafił ruszać się na parkiecie. On potrafił dosłownie wszystko.

— Chcesz się przekonać? — Spuściłam wzrok, dostrzegając wyciągniętą w moim kierunku jedną z jego dłoni, którą od razu chwyciłam. Ruszyliśmy na sam środek sali, przeciskając się między innymi tańczącymi parami.

Jednym ramieniem dość pewnie objął mnie w talii, a ja swoim objęłam go za szyję. Wolne dłonie spletliśmy ze sobą, poruszając się wolno, w rytm muzyki. Nie mogłam nazwać tego tańcem, choć podobało mi się to zdecydowanie bardziej, niż każde wyjście na parkiet do tej pory. Być może było to spowodowane głównie alkoholem w mojej krwi, ale naprawdę chciałam być blisko tego dupka. Na szczęście wokół nas było na tyle głośno, że nie miał szansy usłyszeć mojego cichego westchnienia, gdy dość mocno złapał za moje biodro i docisnął mnie do swojego ciała.

— Naprawdę wyglądasz jak gwiazda, szkoda tylko, że nie świecisz na moim niebie — powiedział w pewnym momencie, powodując, że coś w moim brzuchu nieznośnie się przewróciło. Nie miałam pojęcia co mógł mieć na myśli, a to jak intensywnie wpatrywał się w moje oczy, nie ułatwiało mi trzeźwego myślenia, co chyba zauważył. — Dziś świecisz na niebie Nialla i nie ukrywam, jest mi przykro.

— Shawn... jesteś pijany — stwierdziłam, broniąc się od dziwnie przyjemnego uczucia, które zaczynało mnie ogarniać.

— Mam dla ciebie niespodziankę. — Nagle zmienił temat, a jego oczy dziwnie zabłyszczały. Uniosłam jedną brew, pozwalając mu kontynuować. Wsunął rękę do kieszeni swoich spodni, szukając w nich czegoś, co musiało być istotne. Kiedy w końcu udało mu się wydobyć upragniony przedmiot, spojrzałam na niego z jeszcze większym zdziwieniem. — Spodoba ci się, obiecuję.

— Pokój? — Zawiesiłam wzrok na czymś, co wyglądało jak karta dostępu do apartamentu.

— Zgadza się.

— Ale...

— Jest twój i do ciebie należy decyzja co z nim zrobisz — urwał na moment — i z kim to zrobisz.

— Shawn, ale...

Położył kciuk na moich ustach, sprawnie zamykając je jedynym ruchem, by mnie uciszyć. Wymienił ze mną jeszcze jedno spojrzenie, z którego nie mogłam nic odczytać.

— W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać — wyszeptał tuż przy mojej twarzy, wracając do stolika, przy którym spędził większość wieczoru.

~~~~~

tez was kocham i dziękuje, ze tu ze mną jesteście

buziaki, L.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top