jedenaście: oboje wiemy, jak to się skończy.

Shawn

— Jest siódma rano do cholery — jęknąłem, otwierając drzwi swojego apartamentu. Uniosłem brwi, widząc przed sobą blondynkę.

— Wiedziałam, że tu będziesz — stwierdziła, przepychając się, żeby wejść do środka.

— Czego chcesz, Cassie? Przysięgam, że cię zamorduję, jeśli to nie będzie wystarczająco ważne. — Nie zwracając uwagi na swojego gościa, rzuciłem się na kanapę, błagając w myślach o to, żeby już sobie poszła i dała mi się wyspać.

Nadal odczuwałem bolesne skutki wczorajszego picia z Niallem.

— Znowu się schlałeś? — Widziałem jak posyła mi sceptyczne spojrzenie, na co tylko wzruszyłem ramionami. Zatrzymała wzrok na jednej z komód, stojących przy ścianie, robiąc dziwną minę. Zamknąłem oczy, próbując ignorować ból głowy i otworzyłem je dopiero wtedy, kiedy wyczułem, jak blondynka stanęła nade mną. — Sprowadziłeś tu sobie jakąś dziewczynę?

— Oszalałaś? Dobrze wiesz, że tu ich nie przyprowadzam, nie wiem za kogo mnie uwa... — zamilkłem, kiedy dostrzegłem w jej dłoni mały, świecący przedmiot.

Przez głowę przeleciały mi brązowe roześmiane oczy i uroczy śmiech, kiedy zaczepiła się o klamkę drzwi, nie zwracając uwagi na to, że jej bransoletka się urwała, zostając na podłodze w korytarzu.

— Nie wiedziałam, że lubisz takie świecidełka — mruknęła z sarkazmem, jednak widziałem, jak ledwo powstrzymuje się przed uśmiechnięciem.

— To przyjaciółki. — Sam nie wiem, czemu ją tak nazwałem. — Oddaj.

Schowałem biżuterię do kieszeni dresów, notując w pamięci, żeby zabrać ją ze sobą, gdy będę wychodził.

— Przyjaciółki? Nie przestajesz mnie zadziwiać, Mendes. — Zaśmiała się, czując się u mnie jakby była w swoim domu. Nigdy nie miałem jej tego za złe – Cassie była jedyną osobą, której naprawdę ufałem w Sydney.

— Zrób mi lepiej kawę.

— Dochodzi ósma, ona na pewno czeka już na ciebie w biurze.

Nie miałem stuprocentowej pewności, że mówi akurat o kofeinowym napoju.

— Dałem jej dziś wolne — odpowiedziałem bez większego namysłu.

— Dałeś wolne kawie? — Uniosła wysoko brwi, przyjmując taką pozę, że poczułem się jakbym znów miał trzynaście lat i wylądował na dywaniku u dyrektora. Postawiła dwa kubki na małym stoliku przy kanapie, wciskając się na miejsce obok mnie. — Nie wiem co ty masz w głowie. Chyba ktoś mi cię podmienił.

— Nie mam z tym nic wspólnego.

— Ty nie, ale pewna niska brunetka, która...

— Przestań — przerwałem jej, czując nagłą suchość w gardle. — Po prostu przestań.

Zapanowała między nami dziwna cisza, podczas której każde z nas zajęło się piciem kawy. Ugryzłem się w język, zanim prawie powiedziałem, że piłem już lepszą.

Wszystkie swoje myśli krążące wokół jednej osoby zwalałem na kaca, przy którym zawsze towarzyszy mi to dziwne uczucie, jakbym nagle chciał rozmawiać o wszystkim, co siedzi mi w głowie.

— Lubisz ją. — Usłyszałem po kilku, lub kilkunastu minutach.

— Co? — spytałem, zwracając nieprzytomny wzrok na dziewczynę.

— To widać, cały czas — stwierdziła, wzruszając ramionami. — Może inni tego nie widzą, bo nie znają cię tak dobrze jak ja, ale to jest tak oczywiste jak to, że za trzy tygodnie wracasz do Nowego Jorku — pokreśliła ostatnią część zdania. — Nie rób tego.

— Nie... czego mam nie robić?

— Nie przywiązuj się do niej, bo oboje wiemy, jak to się skończy.

***

Zauważyłem interesującą mnie sylwetkę jeszcze zanim zdążyłem zatrzymać się w wyznaczonym miejscu. Przez chwilę zastanawiałem się, czy powinienem wysiąść i otworzyć dla niej drzwi, ale wyręczyła mnie, zajmując miejsce pasażera z naburmuszoną miną.

— Co się stało? — spytałem najłagodniej jak tylko potrafiłem.

— Pokłóciłam się z Kat... przyjaciółką. — Westchnęła, wygładzając pas bezpieczeństwa na swojej aksamitnej koszuli. — Nieważne, dokąd jedziemy?

Zmieniła temat, zajmując się zmienianiem stacji radiowej, za co w pierwszym momencie miałem ochotę ją opieprzyć, bo cholera, nikt nie miał prawa tego robić. Zrezygnowałem, nie chcąc chyba pogarszać jej stanu.

— Niespodzianka.

— Nie lubię niespodzianek — jęknęła przeciągle.

— Nie jęcz, na to jeszcze przyjdzie odpowiedni czas. — Mrugnąłem do niej, otrzymując w zamian zdegustowane spojrzenie.

— Wspaniale. O niczym nie marzyłam tak, jak o świeżej dawce twoich niestosownych żarcików z rana — sarknęła, wywracając przy tym oczami.

— Myślę, że granica niestosowności jest już dawno za nami — parsknąłem, zmieniając bieg na wyższy. Tym co najbardziej kochałem w tym mieście, było to, że tu prawie nigdy nie było korków. W przeciwieństwie do Nowego Jorku, mogłem swobodnie poruszać się samochodem, bez ciągłego wyzywania innych kierowców.

Spojrzałem na Mię, dostrzegając delikatny rumieniec na jednym z jej policzków, który usilnie starał się zakryć. Uśmiechnąłem się, czując dziwny rodzaj satysfakcji, że w końcu udało mi się do tego doprowadzić.

— Wywozisz mnie za miasto? — zapytała, na co pokiwałem głową i żadne z nas już się nie odezwało.

Niecałą godzinę później zaparkowałem auto w wyznaczonym do tego miejscu. Szturchnąłem brunetkę łokciem, a widząc jej zaspaną minę, parsknąłem śmiechem.

— Przysięgam, że w drodze powrotnej ty prowadzisz, żebym mógł się wyspać — burknąłem, wydostając się na zewnątrz.

— Nie ma sprawy, jak dasz mi wsiąść za kółko tego samochodu, to będziesz miał wieczny odpoczynek. — Mrugnęła sarkastycznie, wyciągając swoją torbę, która wyglądała na dość ciężką.

— Martwi mnie to, że ty ciągle mi grozisz. — Zmarszczyłem brwi, przechodząc na stronę, po której stała Mia.

— To nie była groźba, tylko realne ostrzeżenie — powiedziała, nie podnosząc głowy znad torby, z której po chwili wyciągnęła dobrze mi znany, bordowy materiał. — Zabrałam twoją bluzę.

— Po co? Mówiłem ci, że masz ją zatrzymać.

— Nie byłam pewna, czy nie zmieniłeś zdania... — Przeniosła wzrok na bok, wpatrując się w coś bardzo intensywnie.

— Nigdy nie zmieniam zdania — wyznałem. — Ale to dobrze, że ją zabrałaś, będzie ci zimno w tej koszuli, ale to moja wina, bo nie powiedziałem ci, żebyś założyła coś grubszego.

— Zaczynam się coraz bardziej bać. — Zaśmiałem się cicho, widząc jakie spojrzenie mi posyła. Odłożyła torbę na ziemię, bez problemu wkładając na siebie moją bluzę. Uniosła jedną brew, kiedy wyłapała jak uważnie się jej przyglądam. Zrobiłem krok w stronę dziewczyny, a kiedy nie cofnęła się przede mną, najdelikatniej jak potrafiłem, wyciągnąłem jej długie włosy, które utknęły pod bordowym materiałem.

— Wyglądałaś jak mała dziewczynka z tymi włosami w środku.

— Czuję się, jakbyś był moim tatą.

— Masz jakiś fetysz? — Spojrzałem w dół, nawiązując z nią chwilowy kontakt wzrokowy.

— Jesteś ode mnie tylko trzy lata starszy, to nie przejdzie. Muszę cię wymienić na starszy model.

— Nie zgadzam się — fuknąłem.

— Obawiam się, że nie masz nic do powiedzenia w tej kwestii.

— To podłe.

— Czy zraniłam cię tym? — Uważnie obserwowała mnie, kiedy bez pytania po prostu wrzuciłem jej torbę do wnętrza samochodu. Przysięgam, że ważyła chyba z dziesięć kilo.

— Tak, teraz będziesz musiała przejść kurewsko długą drogę, by posklejać moje połamane serce.

Ruszyliśmy przed siebie, przemierzając dość długą drogę przez las, który w pewnej chwili otaczał nas już z każdej strony. Byłem w Sydney niecały rok, ale znałem to miejsce jak własną kieszeń. Było dla mnie czymś, czego nie miałem nawet w Ameryce i nie wiedząc czemu nagle zapragnąłem je komuś pokazać. Czystym przypadkiem było to, że trafiło akurat na Amelię.

Nie byłem pewny jak długo szliśmy – samemu pokonanie tej trasy zajmuje mi około czterdziestu minut, ale dziewczyna poruszała się odrobinę wolniej niż ja.

— Shawn, daleko jeszcze? — zapytała, przez co miałem ochotę wywrócić oczami. Nie byłbym w stanie wyliczyć na palcach obu rąk, który raz o to spytała.

— Czemu jesteś aż tak niecierpliwa?

— Bo nie mam pojęcia dokąd mnie prowadzisz, a idziemy już dobre dziewięćdziesiąt minut.

— Nie mam zamiaru cię zamordować, jeśli tego się obawiasz — mruknąłem w jej stronę, patrząc jak nie może poradzić sobie z przeskoczeniem nad małym strumykiem. Naprawdę małym. Wystarczył jeden mój krok, żebym znalazł się za nim, a ona stała i gapiła się w dół, jakby zaraz z tej wody miał wyskoczyć rekin i ją pożreć. — Serio, Mia? Po prostu przejdź.

— Nie przejdę.

— To coś nie ma nawet metra szerokości.

— Ale jest głęboki.

Wywróciłem oczami z irytacją, wkładając wielki wysiłek w to, żeby się nie unieść. Co z tego, że był głęboki, skoro wystarczyłby jeden duży krok i byłaby po drugiej stronie? Nie mogłem zrozumieć po co ta panika.

— Jesteśmy już prawie na miejscu — powiedziałem, mając nadzieję, że to ją pospieszy.

— Nie ruszę się, Shawn. — Ton jej głosu stał się bardziej cichy, kiedy kilka razy pokręciła głową na boki, cały czas patrząc w dół.

— Przechodziłem tędy setki razy i patrz - nadal żyję.

— Ty to ty, a ja jestem sobą.

— No co ty kurwa nie powiesz. — Czułem, jak powoli tracę wszelką cierpliwość. — Po prostu przejdź do chuja. Po co robisz z tego taki problem?

— Nie przejdę przez ten pierdolony strumyk, czego kurwa nie rozumiesz?! — wrzasnęła, unosząc na mnie wzrok i dopiero teraz zauważyłem, że jej oczy są całe załzawione. — Nie przejdę, bo się boję - dodała nieco spokojniej. — Cholernie boję się wody odkąd skończyłam pięć lat. — Ostatnie zdanie wypowiedziała tak cicho, jakby cała ta sytuacja naprawdę mocno na nią wpłynęła.

A ja poczułem się jak największy palant na świecie, kiedy patrzyłem jak płacze przez to, że na nią nawrzeszczałem.

~~~~~~


dziękuję, że tu ze mną jesteście i musicie wiedzieć, że jak czytam wasze komentarze, to chce mi się czasem płakać ze śmiechu i od razu mam lepszy humor,

kocham was całym serduszkiem, L.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top