dwadzieścia siedem: nie jesteś zazdrosny?
Mia
Pierwsze trzy dni w Ameryce uświadomiły mi, że nie jest tutaj wcale tak wspaniale, jak każdy uważał.
Denerwował mnie pośpiech w jakim żyli dosłownie wszyscy i to, że ludzie nie zwracali uwagi na innych. Widzieli tylko koniec swojego nosa.
Towarzystwo Mitchella i Justina pomogło mi w jakimś stopniu oderwać się od męczących myśli, ale to wciąż nie dawało mi spokoju.
— Dwa lata związku? Nie do wiary — mruknął Justin, który teraz wytrzeszczał na mnie oczy.
Wzruszyłam ramionami, śmiejąc się krótko.
— Mitchell i ja byliśmy najfajniejszą parą w całym Sydney.
— Nie wątpię...
— Hej, czemu masz taką minę? — zapytałam, marszcząc brwi. Szatyn wyglądał na nieco smutnego, ale poniekąd zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. On często sprawiał wrażenie przybitego.
— Czy ty... wiedziałaś o wszystkim?
Popatrzył na mnie, zagryzając policzek od środka. Przez chwilę nie miałam zielonego pojęcia o co dokładnie chodzi chłopakowi, ale szybko zrozumiałam.
— Oczywiście, że wiedziałam, że Mitchell jest innej orientacji. Nigdy nie miałam z tym problemu.
— Dlaczego z nim byłaś?
Związek mój i Johansona choć trwał blisko dwa lata, to tak naprawdę nigdy nie był prawdziwy. Nie przeszkadzało mi życie z nim, a skoro mogłam mu dzięki temu pomóc, czułam się jeszcze lepiej.
— Mitch bardzo mi wtedy pomagał, był dla mnie zawsze ogromnym wsparciem, nie wyobrażam sobie życia bez niego. Przyjął mnie pod swój dach i dzięki niemu przestałam mieć myśli samobójcze — wyznałam, uśmiechając się mimowolnie. — Naprawdę wiele mu zawdzięczam.
— A on tobie.
Uśmiechnęłam się nieśmiało, wlepiając wzrok w zatłoczone ulice największej dzielnicy Nowego Jorku. Mimo wszystko cieszyłam się, że jestem tu i mogę porozmawiać z kimś, kto był tak ważną częścią życia dla mojego byłego "partnera".
Justin był przemiły, choć strasznie nieśmiały i przekonanie się co do tego, że może ze mną rozmawiać zajęło mu prawie całe dwa dni. Widziałam jednak w jaki sposób patrzy na swojego chłopaka, a to mi wystarczało, żeby mu ufać.
— Słyszałem, że piszesz jakieś teksty — powiedział nagle, dziwiąc mnie tym. Były na świecie tylko dwie osoby, które miały o tym pojęcie, ale nie mogłam złościć się na Mitchella za to, że się wygadał.
— Um–cóż, zdarza mi się — wymruczałam, odwracając wzrok.
Nie uważałam swojej pasji za nic nadzwyczajnego. Było to dla mnie po prostu oderwaniem od rzeczywistości. Czasem, kiedy mogłam być sama ze swoimi myślami i przelewać je na papier, i choć nigdy nie będą miały szansy, żeby ujrzeć światło dzienne, to traktowałam je dość poważnie.
— Chciałabyś mi coś pokazać?
Pokręciłam kilka razy głową.
— Nie sądzę.
— Nie musisz się wstydzić. — Próbował dodać mi otuchy.
— Nie wstydzę się. Po prostu... to dość osobiste, a zresztą co chciałbyś z nimi zrobić?
— Przecież ja się tym zajmuje — parsknął, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Czym?
— No... Mitchell ci nie mówił? Jestem tekściarzem. Piszę, sprawdzam i poprawiam piosenki każdego dnia — wyjaśnił, patrząc na mnie z rozbawieniem. — Pracuję dla największej szychy na tym kontynencie, jak nie na całym świecie.
— Dla Eda Sheerana?
Wywrócił oczami, z ledwością powstrzymując śmiech.
— Nie, głuptasku. Ale znam go — podkreślił ostatnie zdanie — to miły gość.
— Nie wątpię. Tworzy cuda.
— Hej, mógłbym cię z nim poznać! Za dwa dni ma u nas być! — Uderzył dłonią o stół, nagle się ożywiając.
Spojrzałam na niego jak na kretyna, ale serce zabiło mi nieco mocniej na tę myśl.
— Co–serio? Nie żartuj sobie ze mnie... na pewno mnie nie wpuszczą.
— Jak to nie?! Wpuszczą, już ja o to zadbam. — Wyszczerzył się do mnie. — Mój szef jest najbardziej luźnym kolesiem na świecie, no i to mega spoko gość, zobaczysz, jest świetny.
— Ej kowboju, masz Mitchella. — Kopnęłam go pod stołem, marszcząc zabawnie brwi.
— Och, zamknij się. Próbuje go zareklamować.
— Po cholerę?
Pochylił się nade mną, jakby chciał powierzyć mi najważniejszy sekret na świecie.
— Pasowalibyście do siebie — wyszeptał, uśmiechając się cwanie. Parsknęłam śmiechem, nie dowierzając w jego słowa. — No co?! Poważnie mówię...
— Czy ty próbujesz wyswatać mnie z człowiekiem, którego nigdy nie widziałam na oczy? O nie, nie ma mowy.
— Podobno jesteś samotna... on też, więęęęc...
— Stanowcze nie — urwałam.
— Nie umiesz się bawić. — Wydął wargi, robiąc smutną minę.
— Najwidoczniej — mruknęłam, uśmiechając się na widok szatyna, który właśnie wszedł do restauracji. Pomachałam mu, a on momentalnie ruszył w naszą stronę.
— Hej wam — przywitał się, zajmując miejsce obok swojego chłopaka. Zauważyłam już, że ta dwójka zdecydowanie nie jest parą, lubiącą okazywać sobie publicznie uczucia.
— Mitch, a Mia nie potrafi się dobrze bawić.
Spojrzałam na Justina jak na wroga, wzrokiem obiecując mu, że dostanie cios nożem, kiedy będzie spał.
— Coś ty znowu wymyślił?
— Twój chłopak chce mnie zeswatać z kimś, kogo nawet nie znam. — Wyżaliłam się, opierając głowę na dłoni.
— Przestań, to dorosły facet. Znajdzie sobie kogoś, kiedy przyjdzie na to pora. — Mitchell zwrócił mu uwagę.
— Sranie w banie, jest już za stary — odpowiedział mu z wyrzutem.
— Nie jesteś zazdrosny? — zapytałam, ściągając na siebie uwagę obu mężczyzn.
— W życiu. Musiałabyś zobaczyć jego szefa, żeby zrozumieć.
— To znaczy? — Uniosłam jedną brew, czekając na wyjaśnienia.
— To typowy kobieciarz. Nie myśli o niczym innym, tylko o tym, żeby zamoczyć.
Zacisnęłam usta w wąska linię, czując nieodpartą chęć, by odpowiedzieć coś niezbyt miłego.
Nie lubiłam takiego postrzegania ludzi, odkąd to ja kogoś źle oceniłam.
— Nie możesz tak mówić, jeśli nie znasz tej osoby prywatnie — mruknęłam tylko, tracąc apetyt, dlatego też odłożyłam kartę, wyglądając za okno.
— Mia, przepraszam, jeśli powiedziałem coś nie tak... — przerwał na moment, szukając swoją dłonią mojej — stało się coś, o czym chciałabyś nam powiedzieć?
Spojrzałam na nich, zastanawiając się nad tym, czy powinnam się odzywać. Czy powinnam to z siebie wyrzucać.
Wiedziałam, że Mitchellowi mogę zaufać w stu procentach, a skoro on bezgranicznie ufał Justinowi, to nie miałam żadnych podstaw, by też tego nie robić.
— Zakochałam się... tak myślę — wyznałam szybko. — W kimś, kogo źle oceniłam.
Po moich słowach nastąpiła bardzo długa chwila ciszy, która zdawała się trwać w nieskończoność. W pewnym momencie chciałam po prostu wstać i wyjść, ale zdałam sobie sprawę, że nie miałabym pojęcia dokąd mogę pójść.
— Dlatego tu przyjechałaś? — Odezwał się w końcu, na co ja pokiwałam głową.
Westchnął cicho, jakby ze zrozumieniem i tylko mocno ścisnął moją dłoń, a ja nie mogłam się nie uśmiechnąć.
To było wsparcie, które mogłam otrzymać tylko od niego. Tylko osoba, która przeżyła coś podobnego może nas odpowiednio wesprzeć, bo tylko ona wie, co naprawdę czujemy.
Wieczorem, gdy kładłam się spać, myślałam tylko o tym, jak potoczyłoby się to wszystko, gdybym wtedy nie wcieliła w życie planu mojego i Katie.
Wciąż byłabym w Sydney, żyjąc swoim życiem. Nie musiałabym się zadręczać, czuć tych okropnych wyrzutów sumienia, ani tęsknoty. Miałabym tylko swoją rutynę i na pewno nie zrobiłabym nawet części tych szalonych rzeczy, które zrobiłam z nim.
Powinnam żałować, ale nie żałowałam ani chwili, nawet widząc tego konsekwencje.
Byłam pewna, że to co mieliśmy było prawdziwe.
I choć cierpiałam, to potrafiłam też się tym cieszyć.
Choć plan był zupełnie inny.
~~~~
No kochani, zbliżamy się do końca naprawdę wielkimi krokami
kocham Was, L.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top