dwadzieścia jeden: nie zakochaj się.




Mia

Mieszałam długą łyżeczką swoją karmelową latte, czując się dziwnie obca w miejscu, w którym siedziałam razem ze swoją najlepszą przyjaciółką. Straszne było to, jak bardzo nasz plan nas od siebie oddalił, zamiast zbliżyć.

Nie widywałam się już z Katie codziennie, choć mieszkałyśmy po sąsiedzku. Czasem nie rozmawiałyśmy nawet cały tydzień, gdzie kiedyś potrafiłyśmy spędzać razem każdą wolną chwilę.

Wiedziałam, że to głównie moja wina, bo to ja się najbardziej zmieniłam w ciągu ostatnich prawie trzech miesięcy. Przebywałam w towarzystwie Shawna i jego znajomych, zamiast skupiać się na swoim życiu i swoich znajomych. Ostatnio coraz rzadziej bywałam w domu na noc, a tego moja przyjaciółka najbardziej nie mogła znieść.

Jednak w Murray też zaszła jakaś zmiana. Spoglądała na mnie sceptycznie, jakby zastanawiała się, czy jestem jej wrogiem czy sprzymierzeńcem. Byłam prawie pewna, że nie podoba jej się to, w jaką stronę zmierza nasz nieszczęsny plan.

— Kats, potrzebuję twojej pomocy — powiedziałam w końcu, po długiej chwili ciszy. Dziewczyna spojrzała na mnie z uniesionymi brwiami, co było irytującym widokiem.

— Jakieś problemy na twojej wyspie szczęścia, na którą ja nie mam wstępu? — zapytała w nieprzyjemny sposób.

— Co–o co ci chodzi?

— O nic.

— Jesteś dla mnie niezbyt miła Katie — stwierdziłam, odkładając w połowie niedopitą kawę na bok. Straciłam na nią jakąkolwiek ochotę.

— Nie mogę mieć złego dnia? Czy jak?

Wzruszyłam ramionami, czując się dotknięta podejściem dziewczyny do mojej osoby.

Murray spojrzała na mnie tylko po to, żeby cicho prychnąć, kończąc swoją gorącą czekoladę. Byłam sfrustrowana tym, co się właśnie działo. Przecież to wyglądało dokładnie tak, jakbym zaraz miała stracić najlepszą przyjaciółkę. Osobę, która do tej pory była tą najważniejszą w moim życiu.

Potrząsnęłam głową, wyrzucając z niej wszystkie czarne myśli. Niestety miałam skłonności do wyolbrzymiania i stwarzania nieistniejących problemów.

— Przepraszam, ostatnio jestem przewrażliwiona — mruknęłam na swoją obronę.

— Ostatnio przez dwadzieścia pięć lat? — parsknęła, a ja wywróciłam oczami.

Zerknęłam na zegarek i już wiedziałam, że czeka mnie ochrzan. Wydęłam z niezadowoleniem wargę, zastanawiając się nad tym, jak się wytłumaczę.

— Czemu robisz minę jak zdechła foka? — Na pytanie szatynki zmarszczyłam brwi, bo moim zdaniem wcale nie wyglądałam jak foka a na pewno nie zdechła.

— Będę musiała się zbierać — oznajmiłam, podnosząc się z miejsca. Narzuciłam bordowy płaszcz na ramiona, sprawdzając zawartość sporych rozmiarów torebki. — Chociaż i tak już jestem spóźniona i martwa przy okazji.

— Spóźniona na co?

— Na kolację — burknęłam. — Nie ma szans, że dojadę na siódmą na drugi koniec Sydney w tych korkach.

— Och — westchnęła. — Z kim jesz kolację, że aż tak ci zależy?

— To tylko Mendes, ale pewnie będzie udawał złego jak zawsze, gdy się spóźniam.

— OCH.

Zatrzymała się w połowie chowania portfela do plecaka, kierując spojrzenie prosto na mnie. Ciężko było mi wyczytać cokolwiek z jej postawy.

— Tak dużo czasu z nim spędzasz? — zapytała po chwili.

— Chyba tak miało być, no nie? Tego przecież chciałaś.

Pokiwała głową bardzo powolnie, jakby sama nie wiedziała, czy tak jest.

Obie skierowałyśmy się do wyjścia, żegnając się z dobrze znanym nam personelem kawiarenki. Listopadowe powietrze naprawdę doprowadzało mnie na skraj szaleństwa.

W duchu modliłam się już tylko o to, żeby te kilka miesięcy zleciało szybko i była już wiosna, która była najpiękniejszą porą roku w Australii.

Przez chwilę zastanowiłam się, czy Shawn widział naszą wiosnę, po czym uświadomiłam sobie najpierw, że na pewno, skoro jest tu już rok, a zaraz po tym, że nie powinnam myśleć o takich rzeczach.

Niby z jakiego powodu miałoby mnie to interesować?

— Tylko uważaj. — Odezwała się, gdy obie miałyśmy ruszyć w dwie różne strony. — Nie zakochaj się.

Mimo że się zaśmiała, wyczułam w jej tonie coś wrogiego, ale nie miałam najmniejszej ochoty by dociekać tego, co to było.

— Nie martw się — mruknęłam — to mi nie grozi.

Skinęła głową, wierząc w moje słowa.

— Do jutra?

— Jasne, wpadnę.

Rozstałyśmy się, a ja odetchnęłam. Pierwszy raz w życiu poczułam się lepiej po zakończonym spotkaniu z Katie niż przez cały jego przebieg. Pierwszy raz nie miałam o czym z nią rozmawiać i obie patrzyłyśmy na siebie w taki nieufny sposób.

Nie chciałam nawet myśleć, czym to może być spowodowane.

***

— Miałaś być tutaj czterdzieści pięć minut temu. — Brunet uniósł wysoko brwi, przyglądając mi się tak, jakby czekał na moje wytłumaczenie. Stał w progu drzwi, uniemożliwiając mi przedostanie się do apartamentu.

— Nie przewidziałam, że będą takie korki — jęknęłam, wyciągając w jego stronę papierową torbę. — Ale kupiłam twoje ulubione wino, wystarczająco dobre, żeby cię przekupić?

Wywrócił oczami, ale zabrał ode mnie pakunek, a następnie poklepał dłonią swój policzek i nachylił się nade mną, a ja złożyłam na jego skórze mokry pocałunek. Objął mnie na tyle mocno, że bez żadnego problemu podniósł mnie, przerzucając przez swoje ramię, jakbym była małym, nieporadnym dzieckiem. Pisnęłam głośno, kiedy kopniakiem zamknął za nami drzwi.

— Następnym razem odpuść sobie spotkania z jakimiś debilami i mnie nie wystawiaj — burknął, siadając ze mną na kanapie, a ja wreszcie uwolniłam się z jego uścisku.

— Nie zachowuj się jak dzieciak. — Upomniałam go, na co wystawił język w moją stronę.

— Chciałabyś go ugryźć, co? — wyseplenił, wskazując na język.

— O niczym innym nie marzę.

— No śmiało. — Pochylił się nade mną, zmniejszając odległość między naszymi twarzami do minimum. Dziwny supeł zawiązał mi się w brzuchu, ale zakryłam jego usta swoją dłonią.

— Nie chcę gryźć twojego języka, Shawn.

— Nie podoba ci się mój język?

— Nie jest najbrzydszy, ale...

— Więc jaki masz problem?

— Po prostu nie chcę go gryźć! — krzyknęłam, na samym końcu nie mogąc opanować śmiechu.

I choć brunet się nie zaśmiał widziałam jak wokół jego oczu powstają zmarszczki, jak za każdym razem kiedy ledwo udaje mu się powstrzymać przed roześmianiem.

— Zrób mi lepiej kolację — dodałam po chwili, kilka sekund później obserwując jak Mendes całkiem posłusznie wstaje i rusza do kuchni, na którą miałam z kanapy świetny widok.

— A co pani sobie życzy? — spytał, sprawdzając zawartość wielkiej, czarnej lodówki. Wzruszyłam ramionami, kiedy na mnie spojrzał. — Nie jestem zbyt dobrym kucharzem.

— Kłamcą też nie.

— Co?

— I pamięć masz słabą — prychnęłam, przyglądając się zdezorientowaniu na jego twarzy, co było całkiem zabawne. — Już dwa razy jadłam twoje popisowe danie.

— Wiem, pamiętam to — stwierdził, wyciągając kilka najwidoczniej potrzebnych produktów. — Nigdy nie mówiłaś, że ci smakowało.

— Sądziłam, że to raczej jasne, skoro całe zjadłam — wyjaśniłam. — Zresztą chyba nie jesteśmy tą dwójką osób.

— Którą?

— Która ciągle mówi sobie jakieś miłe rzeczy i inne bzdety.

— Chyba nie. — Wzruszył ramionami, a ja mogłam lepiej przyjrzeć się jego sylwetce, zwłaszcza plecom, które były opięte przez białą koszulkę z krótkim rękawem.

— To nie jest fajne — mruknęłam — tylko raczej strasznie sztuczne.

— Bycie miłym dla drugiej osoby nie zawsze jest sztuczne, a na pewno nie gd... — urwał w połowie, przez co całe pomieszczenie wypełniła dziwna cisza. Czekałam na dokończenie jego zdania, ale mijały kolejne minuty, a on nadal milczał.

Nie naciskałam, bo widocznie nie było to czymś ważnym. Albo wręcz przeciwnie było zbyt ważne.

Przyglądałam się mu w ciszy, całkowicie nieświadomie uśmiechając się przez prawie cały czas. Stał tyłem do mnie, co nie przeszkadzało mi ani trochę, nie uważałam tego, za brak kultury czy też szacunku do drugiej osoby.

W ciągu następnych dwudziestu minut uświadomiłam sobie, jak bardzo lubię tu przebywać. W tym mieszkaniu, z tym człowiekiem, w tej atmosferze. To, jak swobodnie się tu czułam, jakbym była u siebie. To, o jak wielu rzeczach mogłam otwarcie powiedzieć i w żadnym wypadku nie spotkałam się z krytyką.

Wgryzłam się w swoją dolną wargę, kiedy poczułam piekące łzy w oczach. Odwróciłam głowę, wlepiając wzrok w ścianę okien, za którą bardzo dokładnie widziałam panoramę mojego miasta. Nie spojrzałam na Shawna dopóki nie wyczułam obok jego obecności, a on nie postawił dwóch talerzy na stoliku przy skórzanej kanapie.

Nagle straciłam ochotę na jedzenie, ale włożyłam do ust kilka kawałków potrawy, nie chcąc sprawić mu przykrości.

— Chciałeś coś powiedzieć — przerwałam ciszę — i nie dokończyłeś.

Mruknął coś niezrozumiale, poświęcając trochę uwagi mi, a trochę swojemu posiłkowi.

— Chciałem — zgodził się ze mną.

— O co chodziło?

Uśmiechnął się i dostrzegłam w tym uśmiechu jakąś niepewność.

— O to, że to na pewno nie jest sztuczne... — przerwał, mrużąc na moment oczy — kiedy ci na kimś zależy.

Zastygłam w bezruchu w tym momencie błagając cały świat tylko o jedno.

Nie, proszę nie.

Nie chcę, żeby moje serce biło szybciej, kiedy on mówi mi takie rzeczy.


~~~~~

big drama soon.


buziaki, L.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top