dwa: nie przychodzę tu tylko po to, żeby ładnie wyglądać.
Następnego dnia stanęłam przed firmą, mając w głowie jedno zdanie, które wczoraj powiedziała Katie i które miało być główną zasadą, którą będę kierowała się przez całą moją karierę:
„Nie pozwól, żeby on uwiódł ciebie, zanim ty uwiedziesz jego."
Oczywiście nie miałam żadnego zamiaru dać zamydlić sobie oczu tym jego uśmiechem, głębokim głosem i urokiem osobistym. Raczej to on miał paść ofiarą moich poczynań.
Nie sądziłam, że mi się uda – nie miałam na to nawet zbyt wielkich nadziei, ale podobał mi się sam pomysł zabawy w to, żeby on stracił dla mnie głowę, a jeśli dołożę do tego jeszcze wynagrodzenie, które miałam otrzymywać co miesiąc – żyć nie umierać.
Moja przyjaciółka oszalała, gdy razem podjęłyśmy decyzję o wcielenie tego planu w życie i niemalże od razu zaczęła przygotowywać mi "idealny" strój do pracy, co moim zdaniem było zbędne. Nigdy nie uważałam się za kogoś, kto ma niezwykle wyszukany gust, ale chyba dałabym radę założyć coś stosownego. Murray uczepiła się mojej szafy, jakby to była dla mnie ostatnia deska ratunku. Kochałam ją całym sercem, ale momentami zastanawiałam się, na jak długo zamknęliby mnie za morderstwo z premedytacją.
Takim właśnie cudem stałam teraz, przeklinając moją skórzaną spódnicę w kolorze skóry i grafitowe kozaki za kolano. Naprawdę chciałam przyjść tu w dżinsach z dziurami na nogach, ale wtedy usłyszałam coś w stylu:
"Jeśli tak zrobisz, to on szybciej wyląduje w seminarium, niż cię przeleci."
Broń Boże, nie chciałam, żeby ten człowiek kiedykolwiek chociaż mnie dotknął, ale miałam swoje lata i nie byłam aż tak głupia, na jaką wyglądałam. Dlatego zanim ruszyłam do drzwi, subtelnie odpięłam dwa górne guziki koszuli i nieco poluzowałam kucyk na swojej głowie.
— Dzień dobry — przywitałam się z ochroniarzami, którzy dziś patrzeli na mnie nieco przychylniej. — Amelia Davis.
Jeden z nich tylko skinął głową, otwierając dla mnie drzwi. Mimo że byłam tu obca, wcale się tak nie czułam. Jakby nie patrzeć, moje stanowisko było dość pożądaną fuchą w tym miejscu. Uśmiechnęłam się pod nosem, wsiadając do metalowego pudła, które miało zabrać mnie na odpowiednie piętro. Zauważyłam, że kilka osób przygląda mi się dziwnie, jakby próbowali zgadnąć kim jestem. Mistrzowsko ignorowałam wszystkie spojrzenia, również te, którymi zostałam obdarowana, gdy przechadzałam się korytarzem między gabinetem prezesa, a windą. Nie byłam na tyle bezczelna, żeby wejść do jego biura, nie będąc uprzednio o to proszona.
— Hej, to znowu ty.
— Hej, tak. Jakimś cudem tak — odpowiedziałam blondynce, tej samej, którą spotkałam tutaj wczoraj. Wyglądała miło, choć i tak jej spojrzenie było sceptyczne.
— Dostałaś pracę, mm? — Skinęłam głową w odpowiedzi. — Grafik? To nie twoje piętro mała, a na tych butach możesz się tam zabić.
Zignorowałam chęć wywrócenia oczami i odpyskowania, chociaż jej uwaga prawdopodobnie nie miała mnie urazić. Widocznie nikt nie spodziewał się, że niezdecydowany szef w końcu wybierze swoją asystentkę. Zaczęłam zastanawiać się nad słowami przyjaciółki, która mówiła o wybredności Mendesa. Dla mnie też zagadką było to, czym zasłużyłam sobie na to stanowisko.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, wokół mnie zrobiło się małe zamieszanie i tylko dziewczyna stojąca naprzeciwko nie wyglądała na wzruszoną. Rozejrzałam się na boki, dopiero wtedy rozumiejąc co, a raczej kto jest sprawcą tego nagłego ożywienia się większości pracowników (pracownic) tego piętra.
Nie wiem czemu zrobiło mi się odrobinę cieplej, gdy go zobaczyłam. Chyba po prostu wpisywał się w mój kanon idealnego faceta swoim wyglądem.
Dzisiaj ciemne włosy miał tak samo idealnie ułożone jak wczoraj - jakby żaden kosmyk nie mógł wystawać poza granice. Niedbale założona czarna koszula w białe wzory była perfekcyjnie dopasowana do jego ciała i reszty stroju. Nieco zaspane spojrzenie rozbudziło się, kiedy skrzyżował je z moim. To właśnie wtedy jeden kącik ust wykrzywił w tym swoim zadziornym uśmieszku, który widziałam już chyba sto razy od wczoraj.
— Amelio, zachwyca mnie twoja punktualność — wyznał, zatrzymując się tuż przede mną. Wyglądał, jakby powstrzymywał się od puszczenia mi oczka. — Cassie możesz zrobić mi kawę. —Teraz zwrócił się do blondynki, stojącej cały czas przy nas.
— A to nie jest czasem zakres moich obowiązków? — wtrąciłam, ściągając na siebie zainteresowane spojrzenie mężczyzny. — Nie przychodzę tu tylko po to, żeby ładnie wyglądać.
Przez sekundę lub mniej mogłam obserwować, jak zębami wgryza się w swoją dolną wargę, by zaraz po tym posłać mi uśmiech pełen uznania.
— Oczywiście, masz rację - zgodził się. — W takim razie przygotuj dwie kawy, omówimy warunki twojej umowy. Cassie pokaże ci, gdzie co jest — wyjaśnił, po chwili znikając za drzwiami swojego gabinetu.
Cassie – czyli blondynka, z którą wcześniej rozmawiałam kiwnęła na mnie ręką, a ja bez zastanowienia ruszyłam za nią. Ciekawiło mnie to, kim tu była, skoro szef zlecił jej zrobienie sobie kawy. Może zastępowała jego asystentkę? Ale w takim razie czemu nią nie została?
— Tu masz toalety. — Uderzyła dwa razy w szklane drzwi, zwracając moją uwagę. — Te są nasze, tamta — wskazała na sąsiednie wejście — należy tylko i wyłącznie do szefa.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem.
Przeszłyśmy się po piętrze, które było ogromne, a dziewczyna pokazywała mi kolejne pomieszczenia. Tak naprawdę pracował tutaj tylko sam prezes, jego sekretarki i osobista asystentka – którą od teraz byłam ja.
Zatrzymałyśmy się w kuchni, większej chyba od całego mojego mieszkania. Przesunęłam wzrokiem po luksusowych sprzętach, wytrzeszczając na nie oczy.
— Taa, wiem... robi wrażenie — mruknęła moja towarzyszka, wywracając oczami, jakby była zmęczona tym, co robi. — Mam nadzieję, że umiesz posługiwać się ekspresem.
— Nie jestem pustą idiotką.
— Nie potrzebujemy tu takich — odpowiedziała. — A na pewno Shawn nie potrzebuje.
Jej słowa zdziwiły mnie na tyle, że kiedy zdecydowałam się odezwać, okazało się, że zostałam w pomieszczeniu całkiem sama. Nie wiedząc czemu, wyczułam tu jakąś niewyjaśnioną sprawę, która naprawdę mogła utrudnić mi pracę.
Nie chciałam mieć problemów z kimś, kto wydawał się być istotną osobą w życiu Mendesa, więc jedyną słuszną rzeczą jaką mogłam zrobić było uśpienie jej czujności.
Zdenerwowałam się w momencie, kiedy uświadomiłam sobie, że nie mam zielonego pojęcia, jaką kawę mam mu zrobić. Tego Cassie mi nie powiedziała.
Wzruszyłam ramionami, stawiając na taką, jaką najbardziej lubię ja. Podobno raz się żyje.
Kilka minut później kroczyłam dumnie z dwoma filiżankami wypełnionymi gorącym napojem z mlekiem i cukrem. Zrezygnowałam z pukania do gabinetu, łokciem wciskając klamkę, a drzwi popychając jednym biodrem. Brunet słysząc hałas spojrzał na mnie znad laptopa, unosząc wysoko brwi.
— Wybacz, że nie zapukałam, nie mam trzech rąk — wyjaśniłam, stawiając filiżanki na blacie.
— Chyba trochę bym się przeraził, gdybyś je miała. — Mimowolnie parsknęłam śmiechem, krzyżując ramiona na piersiach w oczekiwaniu na dalsze polecenia. Istotne było to, że nie miałam pojęcia, co należy do moich obowiązków. — Usiądź. — Wskazał dłonią na fotel, który bez protestów zajęłam.
Rozejrzałam się po wnętrzu, korzystając z okazji. Rozmarzyłam się widząc ścianę stworzoną z samych okien, z której widok nocą musi być czymś najpiękniejszym na świecie. Sydney było nadzwyczaj cudownym miastem, ale nie wyobrażałam sobie nigdy tego, jak może wyglądać nocą, z trzydziestego pierwszego piętra.
— Przychodzisz tu czasem nocą? — zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Zdusiłam w sobie obawę, że oberwę za takie podejście do pracodawcy.
— Huh? — Znów na mnie spojrzał, zaraz po tym przenosząc wzrok w stronę, w którą ja patrzyłam. — Czasem mi się zdarza.
— Widok musi być świetny.
— Nigdy nie mam czasu, by się przyjrzeć — przyznał z nutką ironii w głosie, na co wywróciłam oczami, bo dokładnie zrozumiałam drugie dno tych słów. — Ale przejdźmy do rzeczy.
— Uh–już myślałam, że nigdy do tego nie dojdziemy — parsknęłam znudzonym tonem.
— Dojdziemy i to nie jeden raz. — Spojrzałam na niego i od razu tego pożałowałam. Przyglądał mi się z nietaktownym uśmiechem, a ja byłam prawie pewna tego, że pierwszy raz w życiu zrobiłam się czerwona, kiedy tylko zrozumiałam podtekst.
— Chyba mamy inne priorytety — wydukałam, próbując jakoś bronić swoją pewność siebie.
— Dzisiaj jeszcze tak.
Po dziesięciu minutach przesiedzianych w jego gabinecie mogłam jednoznacznie stwierdzić, że Shawn Mendes to bezczelny typ.
Bałam się już nawet spytać o to, co będzie należało do moich obowiązków w pracy, bo ten koleś chyba we wszystkim próbował znaleźć coś niestosownego.
— Zmieniając temat: będziesz mi płacił za robienie kawy i wysłuchiwanie twoich zboczonych żarcików? — rzuciłam nagle, uciszając go na chwilę.
— Nah — prychnął. — Co to za zabawa, gdybym od razu powiedział ci o wszystkim, co będzie należało do twoich obowiązków? — Jego uśmiech sprawił, że zaczęłam trochę obawiać się o swoją najbliższą przyszłość. — Zacznijmy od tego, że dziś o dwudziestej pierwszej pojawisz się ze mną na oficjalnej kolacji z kilkoma szychami z Ameryki, którzy postanowili mnie odwiedzić.
Zrobiło mi się duszno. Nie miałam pojęcia, że zakres mojej pracy będzie wykraczał poza pobyt w biurze, a to mi wyglądało na całkiem prywatną imprezę. Zmierzyłam mężczyznę poważnym spojrzeniem, ale nie wyłapałam nic, co zdradzałoby to, że żartował.
— Dokąd mam dojechać? — spytałam o pierwszą rzecz, jaka wpadła mi do głowy.
— Wyślę po ciebie kogoś — odpowiedział, szukając czegoś w komputerze.
Przez moją głowę przeleciała nagle myśl o tym, że skoro mam jeść kolację z ludźmi, którzy są dość ważnymi ludźmi na świecie, to nie mogę wyglądać jakby ściągnięto mnie z ulicy, a znając Katie - gdy tylko dowie się o tym wydarzeniu, będzie próbowała wcisnąć mnie w dość dziwkarskie ubranka. Żadna z jej sukienek nie sięgała mi więcej niż pięć centymetrów za tyłek.
— Jakiś problem? — Uniosłam głowę, wyczuwając na sobie jego wzrok. Zagryzłam wargę, zastanawiając się co mam powiedzieć.
— Nie mam pomysłu na to, co mogę założyć. Nie nadaje się — wyznałam.
— O to się nie martw. — Mrugnął do mnie, jednym ruchem zamykając urządzenie. — Ja zawsze dopinam wszystko na ostatni guzik.
Zaraz po tym pochylił się nieco nad biurkiem i zanim zdążyłam zarejestrować co się dzieje, wyczułam w okolicach swojej szyi jego długie palce, które bez najmniejszego problemu rozprawiły się z guzikami mojej koszuli, sprawnie je zapinając.
W co ja się wpakowałam?
~~~~
dajcie znać czy się podoba i czy macie ochotę to czytać
buziaki, L.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top