cztery: nie wierzę w twoje dobre chęci.
— Mia, muszę ci powiedzieć, że ta praca chyba ci służy. — Wywróciłam oczami na słowa blondyna, który właśnie podstawił na stoliku trzy papierowe kubki, wypełnione korzenną herbatą.
— Bo co? Bo nie mam czasu na bycie upierdliwą suką w twoim życiu?
— Dokładnie tak. — Wyszczerzył się w moją stronę, siadając na ratanowym krześle. — Cóż, nie będę narzekał, jeśli ograniczysz spotkania z nami na raz na dwa tygodnie.
— Jesteś podły, Hemmings — rzuciła Katie, marszcząc na niego brwi.
Wyłączyłam się z ich krótkiej sprzeczki, podczas której ona będzie się obrażała za to, że Luke był niemiły w stosunku do mnie, a on będzie przepraszał ją zamiast mnie – typowe.
Myślami błądziłam po wydarzeniach z ostatniego miesiąca, w końcu od tego czasu obejmuję stanowisko w Mendes Records, i gdyby ktoś powiedział mi teraz, że praca asystentki prezesa nie jest wymagająca – wyśmiałabym tę osobę.
Shawn absorbował prawie cały mój wolny czas w tygodniu. Codziennie o ósmej rano pojawiałam się w wytwórni, gdzie czasem spędzałam mniej niż godzinę. Chyba stałam się też największym wrogiem każdej osoby płci żeńskiej w firmie, bo za każdym razem, gdy przechodziłam którędyś u boku szefa, obrywałam morderczymi spojrzeniami z każdej strony. Nie moja wina, że obowiązki jakie do mnie należały to głównie zajmowanie nadmiernej ilości wolnego czasu faceta, który w Sydney nie miał nawet do kogo się odezwać. Więc spędzaliśmy razem większość dni w tygodniu, oprócz weekendów, które były dla niego nietykalne. Nie miałam pojęcia co on robi podczas naszej dwudniowej przerwy od siebie, ale szczerze mnie to nie obchodziło. Ja najczęściej poświęcałam ten czas przyjaciółce.
Katie swoją drogą jedyne o co mnie wypytywała to, to czy nasz plan postępuje i czy szefuncio naprawdę jest tak cholernie nieznośny, jak każdy mówi. Za każdym razem miałam dla niej dwie odpowiedzi: "Tak i tak."
Nie znosiłam tego protekcjonalnego dupka, chociaż czasem naprawdę udało mu się mnie rozśmieszyć, najczęściej w najbardziej nieodpowiednich sytuacjach. Denerwowało mnie to, jak na wszystkich patrzył z góry, a gdy przechodziła koło nas atrakcyjna dziewczyna, potrafił dość głośno ocenić ją w skali od jednego do dziesięciu. Z drugiej strony zawiązała się między nami dziwna więź, a on czasem potrafił posłuchać tego, co każę mu zrobić.
Najbardziej w tym wszystkim podobało mi się to, że w każdej chwili, o każdej porze i w obojętnie jakim miejscu - mogłam najzwyczajniej w świecie zwyzywać go od głupich kutasów, a on wtedy patrzył na mnie ze zmrużonymi oczami i zamiast po prostu wykopać mnie z pracy, był w stanie wziąć sobie moje słowa całkiem na serio do siebie.
To było tak, jakbym miała na niego jakikolwiek wpływ.
— Amelia? — Odetchnęłam głęboko, unosząc głowę, by spojrzeć na siedzącego naprzeciwko mnie blondyna.
— Wal śmiało.
— Przepraszam.
— Wybaczam — parsknęłam. Nie było w naszej wymianie zdań żadnego sensu, ale zazwyczaj to wystarczało Murray, żeby się uspokoiła.
Luke i ja otwarcie się nie znosiliśmy. Nie mogłam go strawić od pierwszego dnia, kiedy poznaliśmy się ponad rok temu. Był – nadal jest, cholernie dziwny i bez pamięci zakochany w Katie, która co chwilę nazywa go swoim najlepszym przyjacielem, oczywiście nieświadoma czegokolwiek. Cóż, mogłabym mu nawet pomóc, gdyby nie zachowywał się w stosunku do mnie jak skończony cham.
Kiedy wychodziliśmy z kawiarni, szatynka chwyciła mnie pod ramię, mając wyjątkowo dobry jak na nią humor. Uśmiechnęłam się w jej kierunku, zostawiając osamotnionego blondyna gdzieś daleko za nami.
— Mam nadzieję, że nasze picie dzisiaj jest nadal aktualne? — Spojrzała na mnie z wyczekiwaniem na odpowiedź, a kiedy pokiwałam głową, pisnęła z radości, naprawdę głośno. — Dawno tego nie robiłyśmy!
— Zdecydowanie zbyt dawno nie miałam żadnego porządnego alkoholu w ustach.
***
Była sobota, dochodziła dwudziesta wieczorem, a ja zamiast siedzieć z Katie, obżerać się pizzą i zapijać to wódką – tkwiłam w metalowym pudle, które miało mnie zawieźć na to paskudne, trzydzieste pierwsze piętro.
Złość jaką czułam na samą siebie, była nie do opisania. Nie wiem jakim cudem dałam namówić się na coś tak głupiego. Jakby nie mógł poczekać z tym do poniedziałku. Przysięgałam sobie, że jeśli nie da mi za to wysokiej premii – rozszarpię go na strzępy swoimi paznokciami.
Wcale nie obchodziło mnie to, kiedy przez telefon tym swoim głosem próbował namówić mnie do tego, żebym przyjechała do firmy i mu pomogła. Coś we mnie złamało się dopiero wtedy, kiedy przyznał, że chodzi o wizytę jego mamy, która do Sydney miała przyjechać jutro wieczorem. Nigdy nie słyszałam niczego o rodzinie Mendesa, ale żadne z nas nie mówiło praktycznie nic o swoim życiu osobistym. To było tym, co najlepiej wychodziło w naszej relacji pracownik – szef.
Nie miałam zamiaru pukać, ani czekać na pozwolenie z jego strony, bo to tylko wzmogłoby moją wściekłość. Bezceremonialnie wparowałam do gabinetu, nie biorąc pod uwagę kilku możliwości, z których najbardziej prawdopodobną było to, że brunet nie będzie tam sam.
— Przysięgam, że cię zamord... — urwałam, zatrzymując się w miejscu. Mężczyzna uniósł głowę do góry, porzucając zapinanie mankietów w swojej białej koszuli. Ktoś zdecydowanie powinien uświadomić mu, że najpierw zapina się guziki, żeby nie narażać swoich pracownic na takie widoki, jakie teraz musiałam oglądać.
— Mia, cześć. — Wyszczerzył się do mnie bezczelnie, nie robiąc sobie absolutnie nic z tego, że paraduje przede mną z nagim torsem. Zauważył to, że mój wzrok uważnie śledzi każdy kawałek jego umięśnionego brzucha, przez co wyglądał na niezwykle zadowolonego. Nie mogłam nic poradzić na to, że oczy ciągle z jego twarzy spadały mi w dół.
— Powinieneś się ubrać — mruknęłam niezręcznie.
— A ty rozebrać. — Nie byłam pewna, czy żartuje. — Krępuje cię to?
— Nie, tylko...
— Rozprasza? — spytał, trafiając w dziesiątkę. Nie odpowiedziałam, ale myślę, że cisza jaka zapanowała była dla niego wystarczającą odpowiedzią. — Wspaniale, na to liczyłem.
Wywróciłam oczami, przyprowadzając się do porządku. Wyminęłam bruneta, podchodząc do jednej z szafek, jakby należała do mnie. Nie zareagował w żaden sposób, gdy otworzyłam masywne drzwiczki, zastanawiając się nad wyborem.
— Mówiłam, że to się jeszcze na coś tu przyda — powiedziałam bardziej do siebie, niż do niego, ale po chwili wyczułam obecność chłopaka za swoimi plecami.
— Mogę wiedzieć co do kurwy robisz? — Wyczułam nutkę rozbawienia w jego głosie.
Chwyciłam jedną z butelek dość drogiej whisky, odwracając się przodem do mojego towarzysza. Puściłam mu oczko, zajmując miejsce na najbardziej wygodnym meblu w całym gabinecie – fotelu prezesa.
— Odebrałeś mi wieczór z przyjaciółką i alkoholem, więc ja zrobię sobie taki tutaj. Przynieś mi proszę szklankę i trochę lodu. — Cmoknęłam w powietrzu, obserwując jak brunet wywraca oczami, ale po chwili rzeczywiście zniknął za szklanymi drzwiami biura.
Wrócił po kilku minutach z dwoma, eleganckimi szklakami i musiałam stwierdzić, (z malutkim ukłuciem w serduszku) że po drodze zapiął wszystkie guziki swojej koszuli. W ciszy obserwowałam jak nalewa trunku do obu naczyń, jedno z nich przesuwając w moją stronę. Podziękowałam pod nosem, upijając dwa łyki obrzydliwie gorzkiego alkoholu, którego nigdy wcześniej nie piłam na czysto.
— Podoba ci się mój fotel? — zapytał, opierając się tyłem o kant biurka, tuż przede mną.
— Wiele razy mówiłam ci już, że to najwygodniejszy mebel w tym budynku i że ja też chcę taki dostać. Wiesz jakie moje krzesełko jest niewygodne? Proszę bardzo, usiądź sobie i posiedź tak dwie godziny. — Ręką wskazałam na fotel stojący po drugiej stronie blatu, cały czas uważnie obserwując reakcję Mendesa. Uwielbiałam się z nim droczyć i wymądrzać, jakbym pozjadała wszystkie rozumy tego świata.
Nawet nie wiem kiedy minęły prawie trzy godziny, podczas których opróżniliśmy ponad połowę litrowej butelki whisky. Większa część naszej rozmowy naprawdę polegała na moich poradach co do tego, co powinien kupić na wizytę swojej rodzicielki. Sam fakt, że zbliżały się jej urodziny stawiał nas w trudnym położeniu. Chłopak nie miał pojęcia na prezent, a ja nigdy w życiu nawet nie widziałam tej kobiety. W końcu z upływającym czasem i alkoholem, nasze pogaduchy zeszły na inny tor. Nie przeszkadzały mi już nawet wyłapywane w co drugim zdaniu podteksty, na które teraz z chęcią odpowiadałam, prowokując Shawna.
Ciężko było ocenić mi, jak bardzo jestem pijana, skoro nawet na chwilę nie ruszyłam się ze swojego dotychczasowego miejsca. Byłam prawie pewna tego, że kiedy wstanę, wszystko zacznie bawić mnie pięć razy bardziej.
— Mogę ci go oddać — powiedział nagle, zwracając na siebie moją uwagę.
— Co? — Uniosłam brew, śmiejąc się cicho.
— Mój fotel. — Delikatnie kopnął w siedzenie, przybierając ten swój zadziorny uśmieszek, a ja już wiedziałam, że wpadł na jakiś podły pomysł.
— Nie wierzę w twoje dobre chęci — prychnęłam. Odsunęłam się razem ze swoim fotelem do tyłu, po chwili zupełnie bez powodu z niego wstając. Zakołysałam się na nogach, czując jak alkohol rozpływa się w moich żyłach na całym ciele. — Weź go sobie.
— Nie chcesz go? — Spojrzał na mnie prowokująco, podpuszczając mnie. Westchnęłam głośno, opierając tyłek o szafkę, stojącą za mną. Jedyne czego teraz chciałam, to potańczyć, najlepiej gdzieś, gdzie oprócz muzyki nie będę słyszała nawet własnych myśli.
— Zgaduje, że twoje warunki wykraczają poza moje możliwości.
Obserwowałam jak język ciemnowłosego przejeżdża po jego dolnej wardze i z ręką na sercu musiałam przyznać, że w tym momencie bardzo mi się to spodobało. Pisnęłam cicho, kiedy nieoczekiwanie wsunął dwa palce za szlufki w moich spodniach i przyciągnął mnie w swoją stronę na tyle blisko, że obiłam się o jego twardy tors. Nagle zrobiło mi się o wiele cieplej niż do tej pory i zastanawiałam się czyja to zasługa – napoju czy chłopaka.
— Moje warunki są bardzo proste - wyszeptał. — Po prostu zatańcz dla mnie, a wszystko w tym gabinecie będzie mogło należeć do ciebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top