Zatańczmy
Strach jest czymś nieobliczalnym. My, ludzie, nie potrafimy nad nim zapanować, choć próbują nam wmówić, że jest to możliwe. Pojawia się nagle, niszcząc naszą względną stabilność, poczucie bezpieczeństwa, chuchając nam zimnym powietrzem w uszy, wmawiając najgorsze scenariusze. Strach nie jest jednak zły, choć może sprawiać takie wrażenie. To jedynie naturalna reakcja naszego organizmu na potencjalnie zagrożenie. Niezwykle prosty mechanizm, a jakże skuteczny!
Młoda kobieta wracająca nocą do domu, gdy zauważy reflektory nieznanego samochodu, zbliżającego się do niej powoli, poczuje uciążliwy niepokój oraz adrenalinę, chęć ucieczki, schowania się gdzieś w ciepłym, przytulnym oraz przede wszystkim bezpiecznym miejscu. Czasem jest to sygnał błędny; pojazd zwolnił ze względu na ograniczenie, po chwili odjedzie, a to wstrętne uczucie osaczenia odejdzie. Zdarza się jednak, że obawy są uzasadnione. Samochód wyhamuje, a z jego wnętrza wyskoczy zamaskowany mężczyzna, złapie kobietę, zamknie ją w bagażniku, a później wywiezie gdzieś daleko, na odludzie, gdzie nikt nie przeszkodzi mu w późniejszych, nieczystych czynach.
Lęk, który odczuwał za młodu Jack, z pozoru zdawał się być nieuzasadniony. Chłopiec bał się klaunów. Budziły w nim niepohamowany niepokój. Gdy tylko widział na horyzoncie jakiegoś przebierańca, do jego oczu napływały łzy, nadchodziła potrzeba krzyczenia, ogłoszenia światu swoich obaw.
Jackie, jak miała w zwyczaju mawiać jego świętej pamięci matka, unikał wszelkich przyjęć urodzinowych, urządzanych przez jego rówieśników. Za tamtych czasów klauni byli główną atrakcją; faktycznie wprawiali dzieci w salwy śmiechu, rozbawiając je magicznymi sztuczkami, nietuzinkowymi żartami. Dziwne zachowanie Jack'a z czasem spowodowało, że dzieci się od niego odsunęły, choć i tak niewiele ich przy nim było.
Co tak właściwie go przerażało? Nigdy nie opowiadano mu strasznych historii, bowiem jego matka uważała to za szkodliwe dla kruchej, dziecięcej psychiki. Sam Jack nigdy nie przeżył przykrej sytuacji z udziałem klauna. Prawdziwy powód był znacznie bardziej skomplikowany. Mało kto spodziewałby się tego po kilkuletnim dziecku.
Jackie'go głównie niepokoił fakt, że nie widział prawdziwej twarzy przebierańca. Obawiał się prawdziwych zamiarów klauna. Nie przekonywał go namalowany uśmiech czy też rozbawiona maska. Nie widział mimiki prawdziwego człowieka, a takiej postaci nie był w stanie zaufać. Nie był w stanie uwierzyć w dobre intencje klauna, więc nawet nie próbował do niego podchodzić.
Temat strachu nie pozostał jednak poruszony na próżno. W wypadku Jackie'go stanowił on znaczną część jego przyszłej postaci.
Fakt, że przez większość dzieciństwa miał przy sobie kochającą matkę, nie umniejszał w żadnym stopniu temu, do czego przeżywania był zmuszony. Plastikowe twarze klaunów, choć przerażające, nie mogły się równać z osiedlowymi zakapiorami, którzy wykorzystywali każdą chwilę do naprzykrzania się młodemu chłopakowi. To dzięki nim Jack miał okazję niejednokrotnie przyglądać się temu, jak krzywdzone są niewinne kobiety.
Z czasem połączył swoje dwa największe dziecięce strachy. Zaczął malować swoją twarz tuż przed każdą popełnioną przez siebie zbrodnią. Potrafił spędzić nawet kwadrans w łazience swojej ofiary, malując swą twarz na biało, podkreślając cienie pod oczami i poszerzając swój uśmiech.
Wdowy, do których w tym umalowaniu wychodził, śmiały się, tkwiąc w przekonaniu, że to jedynie żart, ewentualnie niewinny fetysz. Ich miny szybko jednak rzedły, gdy Jack robił to, co uważał za swój obowiązek.
Po części pozwalało mu to się odciąć od swoich czynów. Dzięki tym makijażom żył w przekonaniu, że to nie on jest sprawcą, a sam chaos przejmuje nad nim kontrolę, wykorzystując jego ciało do tworzenia swojej osobliwej sztuki.
Później zaczął używać tej techniki przed napadami. Robił to, mimo dezaprobaty Bill'a, który niedość braku wykazania zrozumienia, uważał to za olbrzymią stratę czasu. „W końcu kominiarka i tak wszystko zakryje i rozmyje!", miał w zwyczaju powtarzać Bill, podczas dyskusji zahaczających o ten wrażliwy dla Jack'a temat.
Napier nigdy nie widział sensu w tłumaczeniu znaczenia tego gestu. Uważał to za zbędne, ponieważ był przekonany, że Bill by go wyśmiał. Tym bardziej, że brunet miał rację i makijaż Jack'a po każdym skoku wyglądał tak, jakby szatyn był pospolitym zbiegiem ze szpitala psychiatrycznego.
Umalowanie to faktycznie wzbudziło mieszane uczucia u Zofii, która czujnym wzrokiem obserwowała autostopowiczów. Wolała przyjrzeć się im dokładnie, być może dostrzec słabe punkty albo zmyślnie skrytą broń; niczego jednak nie znalazła, dlatego skupiła się jedynie na cechach zewnętrznych ich nowych pasażerów. Udawanie przeglądania się w lusterku wydawało się być jednym z najskuteczniejszych sposobów. Zachowywała przy tym subtelność, jednak wszystko runęło w gruzach, gdy rozproszył ją ruch pobocznych krzaków. Gdyby nie wydarzenia z poprzednich godzin najpewniej nie zwróciła by na to uwagi, jednak teraz stała się wyjątkowo czujna. Nie chciała stracić życia, nie teraz.
Nie zdążyła nawet na dobre wrócić do swojego poprzedniego zajęcia, a znów została zmuszona do odwrócenia wzroku. Tym razem powodem okazało się być intensywne, wyraziste spojrzenie jednego z mężczyzn. Blondynka momentalnie poczuła się nieswojo, zupełnie jakby ten wzrok przedarł się do jej najbardziej skrywanych sekretów, powodując, że stały się doskonale widoczne dla wszystkich zebranych.
Nigdy nie należała do osób, które patrzenie sobie w oczy uznawały za coś oczywistego i koniecznego, jednak nigdy wcześniej nie spotkała się z takim pustym, jednocześnie siarczystym spojrzeniem, które zadziałałoby aż tak odpychająco.
Musiała przyznać przed sobą, że nawet makijaż drugiego z mężczyzn nie wzbudził w niej tak negatywnych emocji, jak te przeklęte zielone oczy.
Próbowała racjonalizować swoje obawy, jednak było to niewykonalne. W jednej chwili pożałowała tego, że postanowiły zabrać nieznajomych z tego pobocza.
Szybko zwróciła swe oczy w kierunku Olgi w poszukiwaniu otuchy, jednak jej nie uzyskała. Słusznie, gdyż brunetka była w pełni pochłonięta przemierzaniem kolejnych kilometrów.
W głowie blondynki pojawiła się kolejna niespokojna myśl. Gdzie tak właściwie zamierzały się udać? Już dawno minęły motel, w którym wstępnie chciały spędzić nadchodzącą noc. Nie mogły się również cofnąć. Pomijając kontrole drogowe, czuła, że wystarczająco nadużyły gościnności ich starych znajomych.
Pozostało im jedynie zmierzanie przed siebie, w nadziei na rozsądną i przede wszystkim bezpieczną noclegownię.
Zofia przeciągnęła się, pozwalając swoim kościom na częściowe rozprostowanie się; w końcu były zmuszone pozostać w jednakowej pozycji przez kilka, być może kilkanaście godzin. Straciły rachubę czasu. Gdyby nie zegar zamontowany w desce rozdzielczej, najpewniej nie wiedziałyby, jaka jest godzina. Byłyby w stanie stwierdzić jedynie, że jest już wystarczająco późno, aby pójść zasnąć.
Jej myśli zaczęły odpływać w kierunku niestworzonych marzeń. Zaczęła na nowo czuć się swobodnie, aż ponownie nie poczuła tego wzroku na sobie. Była przekonana, że zapamięta to uczucie, jako jedne z najmniej przyjemnych doznań. Jedno z tych, przy których poczuła największy niepokój, a warto zaznaczyć, że życie obydwóch dziewczyn opierało się na nieustannym ryzyku i braku komfortu, jednocześnie psychicznego oraz fizycznego.
Zofia skupiła swój wzrok na drodze, zmuszając się do zignorowania tego dziwnego bruneta, choć już wtedy postanowiła sobie, że będzie pilnować jego kolejne ruchy. Zaczęła rozważać jakie trudności ich czekają w niedalekiej przyszłości i z łatwością stwierdziła, że żaden ze scenariuszy nie należał do tych pozytywnych.
****
Ludzie żyjący z dnia na dzień, najczęściej w wiecznej podróży, mający niewiele czasu dla zaspokojenia potrzeb swojej duszy i ciała, byli niewątpliwie głównymi klientami obskurnych barów, które znajdowały się na poboczach głównych dróg czy też na mniej uczęszczanych ulicach małych, praktycznie opuszczonych miasteczek. Na parkingach należących do takich lokali zawsze można było spotkać wiele tirów, camperów, a czasem nawet przerobionych aut osobowych. Jeśli poddałoby się to klasyfikacji, dziewczyny żyły o poziom wyżej – w końcu miały do dyspozycji motele, a nawet czasem hotele, o ile ich łup okazywał się być większy, aniżeli było to przewidywane. Miały dostęp do praktycznie wygodnych łóżek, co nieporównywalnie było lepszym wypoczynkiem, niż sen pod gołym niebem, po tym jak wypiło się zdecydowanie za dużo szklanek wódki; w końcu ileż to artykułów było o licznych śmierciach wynikających z wychłodzenia organizmu po takich imprezach! W rzeczywistości jednak wpisy te nijak wpływały na świadomość społeczeństwa, ponieważ liczba tego typu zgonów w każdą zimę wzrastała coraz bardziej oraz nie zdawała się mieć zamiaru kurczyć w najbliższej przyszłości. Faktem jest, że zdecydowana większość przechodzi koło pijaków z pogardą, ewentualnie nie wykazują żadnego zainteresowania ich stanem, w zupełności nie zwracają uwagi na ich ubiór, który najczęściej nijak jest dobrany do aktualnej pory roku, w ostateczności przyczyniając się do śmierci tych zatraconych w nałogu ludzi. Choć może to zabrzmieć okrutnie, może zbyt bezpośrednio, przynajmniej ci alkoholicy (lub narkomani, nie generalizujmy) w większości nie odczuwają cierpienia w ostatnich chwilach swojego marnego żywota — po prostu już się nie budzą, nie mają kolejnej okazji doświadczyć poranka spędzonego na narzekaniu na dokuczającego kaca. Można więc łatwo dojść do wniosku, że niektórzy zwyczajnie zdają się nie pojmować tego jak kruche ludzkie życie jest i przekonują się o tym, no cóż, zdecydowanie zbyt późno aby cokolwiek zdziałać.
Te niezbyt przyjemne widoki były głównym powodem, dla którego ani Zofia, ani Olga, nie odwiedzały tych ponurych miejsc; wolały oszczędzić sobie niepotrzebnych emocji. Zdecydowanie bardziej preferowały inne sposoby na urozmaicenie swojego wolnego czasu, a w wypadku nagłej chęci zanurzenia swoich smutków w alkoholu kupowały tanie wino, którym upijały się w swoich pokojach motelowych. Teraz jednak, gdy zbliżała się godzina trzecia nad ranem, a każdy sklep spożywczy okazywał się zamknięty, były zmuszone skorzystać z usług jednego z takich lokali. Zofia, mimo wszelkich zapewnień o swoim dobrym samopoczuciu, zaczynała odczuwać pierwsze objawy odwodnienia, dlatego delikatnie zasugerowała postój. Nikt nie protestował, zdawało się, że każdy potrzebował chwili wytchnienia od ponurej drogi, przebytej w milczeniu, która wydawała się ciągnąć w nieskończoność.
Bar, pod którym się zatrzymali, z zewnątrz wyglądał na zwykły betonowy kloc, którego górna część została przykryta grubą warstwą śniegu. Elementem, który najbardziej rzucał się w oczy był zielony, neonowy napis "Liqueur", który widniał na tabliczce postawionej przy drzwiach. Zważywszy na dwa pręty wystające z dachu, łatwo było się domyślić, że to właśnie tam powinien on pierwotnie wisieć. Chropowate ściany były puste, a wszelkie okna, które kiedyś się tam znajdowały, zostały już dawno zamurowane. Jedynym pozostałym otworem były drzwi, zrobione z taniej płyty drewnianej, nad którymi wisiała tabliczka informująca, że lokal jest czynny całą dobę przez siedem dni w tygodniu. Na betonowym schodku znajdującym się przed wejściem, siedział mężczyzna. Jego oblicze było zaczerwienione i opuchnięte, jego górną wargę znaczył kod kreskowy, a tłuste włosy opadały zasłaniając oczy i znaczną część nosa. Ów facet sięgał właśnie do kieszeni swego płaszcza, po chwili wyciągając z niej paczkę papierosów i zapalniczek. Niepokojący był jedynie fakt, że podczas wykonywania tej czynności wbijał swój wzrok w obitego SUV'a. Było w tym coś zastraszającego, co wywołało mimowolne wzdrygnięcie się u Olgi. Nie miała w zwyczaju czuć się w ten sposób, więc wyjątkowo zwróciła uwagę na cichy głosik z tyłu głowy, który podpowiadał jej, że tacy ludzie, jak ten mężczyzna, w większości nie mają dobrych zamiarów. Postanowiła zaufać swojej intuicji, tym bardziej, że jej obawy zdawały się mieć solidne podstawy — w końcu znajdywali się po środku niczego, przy lokalu, który na pewno mógł się chlubić wieloma krwawymi bójkami i napadami na niewinne osoby. Nic, co było jej obce, jednak wolała nie przeżywać tego na własnej skórze.
Olga zaparkowała samochód na jednym z niewielu wolnych miejsc parkingowych, wyłączyła silnik, po czym rozejrzała się po pasażerach. Nie zamierzała zostawiać samochodu pustego, bowiem była przekonana, że ktoś byłby w stanie go ukraść — chociażby ten podejrzany nieznajomy. Autostopowiczom nie ufała na tyle, żeby powierzyć im ich jedyny środek transportu, więc zdecydowała się na szybki podział. Nie chciała dopuścić do sytuacji, w której jedna z nich musiałaby się zmierzyć z dwójką nie najgorzej zbudowanych mężczyzn, więc jedna para miała pozostać w zagrzanym aucie, a reszta pójść i zamówić ciepłe napoje na wynos. Zofia zamarła, gdy usłyszała, że ma pozostać w jednym pomieszczeniu z facetem, którego wzrok powodował u niej odruchy samoobronne. Oczywiście nie przeszło jej nawet przez myśl pokazać po sobie ten przeszywający strach i bez cienia zawahania przyjęła swoje zadanie. Pozostała jej jedynie nadzieja, że przez tą krótką chwilę nic się wydarzy, jednak i to szybko minęło, gdy jej przyjaciółka opuściła pojazd wraz z drugim mężczyzną, a ona sama usłyszała, jak nieznajomy zmienił swoją pozycję, a jego obecność stała się aż nadto realna.
****
Krok brunetki był nierówny; jej buty ślizgały się po oblodzonej nawierzchni, przez co była bliska przewróceniu się. Nie potrafiła dostosować swojego tempa do mężczyzny, który szedł zdecydowanie bardziej stanowczo, stabilniej, jednocześnie nie szedł ani wolno, ani szybko. Po kilku próbach dopasowania swojego kroku, Olga poddała się i przeniosła swoją uwagę na otoczenie. Wśród zaparkowanych tutaj aut, znajdowało się wiele ludzi. Mimo późnej pory, nie było po nich widać zmęczenia, co więcej, znaczna część radośnie śpiewała i tańczyła, choć jest to dalece nieprecyzyjne określenie. Ludzie ci niejednokrotnie obijali się o karoserię cudzych aut, jednak nikt z zebranych nie zwracał uwagi na potencjalne szkody. Ich mózgi były zbyt pochłonięte przez wysokoprocentowe trunki, przez co stały się niezdolne do zdroworozsądkowego myślenia, pozostając skupionymi na tej nic nieznaczącej chwili. Olga z trudem powstrzymała się od pobłażliwego pokręcenia głową. Wolała nikogo nie prowokować, choć niezwykle rozbawiała ją ta dziecinada. Ona sama nigdy nie była fanką takich zabaw, mimo jej dawnego środowiska, które nie stroniło od tej formy rozrywki. Mimo protestów jej wychowawców, wolała spędzić czas przy dobrej książce, ewentualnie oglądając filmy nadawane późnymi wieczorami — jakość sygnału nie należała do wybitnych, jednak nie zniechęcało jej to. Uznawała bowiem, że nawet jeśli nie była w stanie dosłyszeć co drugiego słowa, było to o niebo lepsze zajęcie od tych, które miały być przypisane do jej "kobiecych obowiązków".
Zanim popchnęła szkaradne drzwi, zdążyła zetknąć się spojrzeniem z dziwacznym mężczyzną, jednak nie trwało to długo — jej towarzysz popchnął ją do przodu, chcąc jak najszybciej dostać się do wnętrza. Szalejący wiatr uniemożliwiał długotrwałe przebywanie na świeżym powietrzu, a Jack nie cierpiał zajmowania się odmrożeniami i mimo wieloletniego zamieszkiwania północnych rejonów Kanady, nie znosił zimowej pogody. Po chwili zaznał ciepła, jednak nie w takiej postaci, jaka by mu odpowiadała. Sala zapełniona ludźmi po brzegi, ruszające się w rytm muzyki ciała były jedynym źródłem ciepła w tym barze. Nie było to zaskoczenie, odkąd wszelkie reguły nie miały tutaj znaczenia. Dotyk stawał się czymś oczywistym; osaczał, popychał granice coraz dalej, nie zwracał uwagi na przyzwoitość. Zupełnie tak jak obecni tu ludzie, upici, połowicznie rozebrani; konsekwencjami swoich działań będą przejmować się dopiero kolejnego dnia, o ile zapamiętają jakąkolwiek część tego wydarzenia. Głośniki nie próżnowały, wygrywana przez nie muzyka była głośna, a zmieszana z wykrzykiwanymi dialogami, śmiechem, może nawet krzykiem, sprawiała, że Oldze natychmiastowo zaczęło piszczeć w uszach. Czuła się jak ogłuszona zwierzyna, czekająca na nieuchronną kolej rzeczy. Najpewniej zostałaby stratowana przez tłum, może złowiona przez jednego z trzech mężczyzn, którzy wlepiali w nią swój niespokojny, niepohamowany wzrok, jednak uratował ją jej kompan, którego imienia wciąż nie zdołała poznać. Szatyn przedzierał się przez tłum pewnym krokiem, nie wahał się przed popychaniem rozbawionego towarzystwa. Oślepiające, kolorowe światła reflektorów, które najpewniej zostały ukradzione, powodowały, że nietypowy makijaż mężczyzny nie wzbudzał zbędnych reakcji, bowiem wydawał się być jedynie kolejnym śmiesznym efektem iluminacji świetlnych.
Drewniany bar znajdował się w rogu pomieszczenia, przypominając o niekorzystnym i nieuchronnym wpływie czasu na rzeczy materialne. Ta część pomieszczenia była mniej zaludniona, zupełnie jakby tutejszy parkiet był zarezerwowany dla pojedynczych jednostek, a reszta zabawowiczów miała nakaz kłębienia się przy wejściu. Na jednym z trzech chwiejnych taboretów siedział przygarbiony mężczyzna, który kończył właśnie kolejnego drinka. Usługiwał mu zabiegany barman, który zdawał się nie nadążać nad przyjmowaniem kolejnych zamówień, przygotowywaniem drinków oraz zmywaniem pustych szklanek. Zanim Olga zdążyła wydobyć z siebie jakiekolwiek słowa, Jack pewnym krokiem podszedł do baru, rozpoczynając dialog z barmanem. Z każdym kolejnym słowem szatyna mina barmana rzedła coraz bardziej. Mężczyzna nie spodziewał się takiego zamówienia, nie o tej porze. Jack nie zamierzał oszczędzać, chciał umilić sobie ten wieczór tak, jak było to możliwe.
Po odebraniu zamówienia, zanotowaniu i upewnieniu się o poprawności swoich notatek, barman zapowiedział, że wykonanie tych napoi może potrwać dłuższą chwilę. Jack nie wyglądał na przejętego tym faktem. Odpowiadał mu moment wytchnienia od męczącej i coraz bardziej uciążliwej podróży. Z każdą kolejną minutą odczuwał coraz większą irytację. Nie tak wyobrażał sobie współpracę z zawodowcem, za którego podawał się Bill. Tyle obiecań, zapewnień, nawet gróźb, a żadne z nich nie zdawało się być realne.
Jack ciężko wypuścił powietrze w próbie ponownego nabrania spokoju i równowagi wewnętrznej. Przymknął podrażnione oczy, które stały się lekko zaszklone oraz zaczerwienione przez rozmazane farbki.
— Jak się nazywacie? Ty i twój kolega — pozorny odpoczynek Jack'a został zaburzony. Szatyn leniwie podniósł powieki i zwrócił swe oczy w kierunku brunetki. Stała wyprostowana, ręce miała skrzyżowane na piersiach, a wyraz jej twarzy skutecznie przypominał, że nie przyjmuje żartów jako odpowiedź na swoje pytanie.
— Jack, a mój kolega, jak to ujęłaś, to Bill — odpowiedział, choć przez wzrok, który otrzymał w zamian, podał również nazwiska.
Zdziwiło go takie zachowanie ze strony kobiety. W myślach zastanawiał się czy zachowanie brunetki można określić jako dewiację.
— A jak ty się nazywasz? — zapytał, choć z początku nie miał takiego zamiaru.
— Olga — mówiąc to, wyciągnęła dłoń w geście przywitania. Jack uścisnął ją pewnym ruchem, choć wciąż nie nadążał nad tym, co właśnie się działo.
Dopiero gdy brunetka oddaliła się od niego w celu zajęcia jednego z barowych taboretów, zrozumiał, że właśnie poznał kogoś nowego, kto znacząco wyróżnia się spośród jego dawnych znajomych kobiet.
W tym czasie brunetka nerwowo przeczesywała swoje włosy, próbując uspokoić swoją głowę. Zdawała sobie sprawę, że rozpoczęcie jakiejkolwiek współpracy z tymi złodziejami, zależy od tego czy odczują wobec jej i Zofii respekt. Pierwsze wrażenie miały już za sobą, w mało obiektywnej opinii nie wypadły najgorzej. Teraz należało to jedynie ciągnąć dalej i liczyć, że dzięki tej dwójce autostopowiczów uda im się podnieść poziom ich życia. Westchnęła leniwie i rzuciła spojrzenie na zabieganego barmana, który zdawał się nie mieć nawet chwili na złapanie chwili oddechu.
Nawet nie zdążyła wyłapać urywku chwili, w której została wyciągnięta na parkiet przez starszego, niższego mężczyznę. Był chodzącym zlepieniem wszystkich obrzydliwości, które w tamtej chwili mogła sobie wyobrazić. Próbowała się uwolnić z tego obślizgłego uścisku, pozbyć się tych łapczywych paluchów krążących po jej plecach. Wstrzymywała oddech aby nie wdychać więcej tego swądu alkoholu wymieszanego z potem i innymi płynami ustrojowymi. Szarpanie, drapanie, krzyki. Nikt nie zwracał i nie chciał zwracać na tą sytuację uwagi, ludzie tutaj byli zajęci wyłącznie sobą.
Z wyjątkiem jednego mężczyzny, który mimo swojej historii i zainteresowań, zainterweniował, z łatwością odpychając oblecha tak, że wpadł w tłum roześmianych imprezowiczów. Zdarzenie to nie wywołało żadnego zaskoczenia, paniki. Zero reakcji. Starszy facet bezpowrotnie zatonął w gromadzie tańczących ciał, najpewniej nie wiedząc nawet, co go trafiło.
Olga próbowała złapać na nowo rytmiczny oddech, robiło jej się ciemno przed oczami. Nie chciała myśleć, co by się stało, gdyby nie Jack. Przypominając sobie to imię, szybko wyprostowała się, ponownie wracając do swojego poprzedniego nastawienia. Mruknęła pod nosem coś, co miało przypominać podziękowanie, po czym odwróciła się na pięcie i zaczęła kierować się do miejsca, od którego została tak brutalnie wcześniej odciągnięta. Została jednak zatrzymana w pół kroku przez dłoń, która zacisnęła się na jej nadgarstku.
Brunetka momentalnie się odwróciła, przygotowana do obrony, jednak ku jej zdziwieniu nie było takiej potrzeby.
Jack stał przed nią, z dumnym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Dziewczyna posłała mu pytające spojrzenie, jednak nie doczekała się odpowiedzi. Była zdziwiona tym zachowaniem. Wydawało się takie dziwnie naturalne, jednocześnie zupełnie nieadekwatne do sytuacji, która przed chwilą miała miejsce.
— Zatańczmy, nie pożałujesz — usłyszała i poczuła, jak świat zwalnia, ostatecznie całkiem się zatrzymując. Choć hałaśliwa muzyka, ostre światła czy szalone tłumy nie zniknęły, brunetka czuła się jakby w pomieszczeniu zostali sami. Trwała w zawieszeniu między rzeczywistością, a fikcją. Każdy dotyk, oddech, ruch wydawał się tak niezwykle wyrazisty, że wprawiał Olgę w stan nieopisywalny zwykłymi słowami. Czuła jak przez jej ciało przechodzi przyjemny, ciepły dreszcz, usypiający jej racjonalne pojmowanie rzeczywistości, a ona nie walczyła.
To był pierwszy raz, gdy miała okazję zatańczyć inaczej niż w hotelowym pokoju, kiedy jej świadomość była już dawno uśpiona alkoholowym amokiem.
Jack prowadził ją z niesamowitą delikatnością i spokojem, pozwalając odejść wszelkim niedoskonałościom tej chwili. Brunetka z kolei poddała mu się, rozluźniając wszystkie mięśnie, skupiając się jedynie na odczuciach. Dała wolną rękę zmęczeniu, które tak walecznie domagało się władzy przez tak długi czas. Dwie ranne dusze kręcące się ze sobą w pełnej harmonii.
Faktycznie, nie pożałowała. Choć gdy z powrotem zasiadła na taborecie, a wszystkie dźwięki otoczenia zaczęły na nowo kaleczyć jej uczy, ciężko było jej stwierdzić czy to naprawdę się wydarzyło. Wręcz była przekonana, że jej zmęczony umysł płatał jej figle, próbując skierować na złe tory, które przeczyłyby jej priorytetom.
Rozejrzała się zamglonym wzrokiem po pomieszczeniu w poszukiwaniu szatyna. Przez moment serce podskoczyło jej do gardła z obawy, że uciekł, najpewniej aby wraz ze swoim kolegą ukraść ich auto, jednak gdy tylko jej wzrok się wyostrzył, dostrzegła Jack'a, który wypalał papierosa, stojąc tuż koło drzwi z czerwoną, mocno zniszczoną tabliczką.
Na moment zawiesiła na nim swoje niebieskie oczy, pozwalając sobie tym samym przyjrzeć się jego postaci. Ubrany w czarny garnitur, z torbą przewieszoną przez ramię, zupełnie nie pasował do zebranego tutaj towarzystwa. Rysy twarzy miał wyraziste, było je widać, mimo makijażu. Na tym etapie Olga nie zwracała już uwagi na ten element ubioru. Był dziwny, może powodował u niektórych niepokojący ścisk w żołądku, jednak dla niej wydawał się być jedynie żartobliwym dodatkiem.
Z rozmyślań wyrwało ją głośne gwizdanie i klaskanie. Olga popatrzyła się w stronę, z której te odgłosy dochodziły. Większość, jak nie wszyscy, zebrani tutaj podpici faceci ślinili się, gwizdali, przepychali między sobą, jak stado bezmyślnego bydła, które ujrzało świeżą trawę. Brunetka, wyraźnie zdziwiona tym zachowaniem, popatrzyła się tam, gdzie zwrócone były wszystkie oczy na sali.
Zza drzwi, na których wisiała tabliczka z niewyraźnym napisem, wyszła półnaga kobieta, ubrana jedynie w skąpą koronkową bieliznę i wysokie szpilki. W lewej dłoni dzierżyła pustą tackę, którą zgrabnym ruchem położyła na blacie.
Olga niemo się zaśmiała na myśl, że stąd wzięło się tu tak wiele oblechów. Poczuła jednak ukłucie w klatce piersiowej, które poniekąd zmusiło ją do spojrzenia się na Jack'a. Ten stał tam, gdzie wcześniej, jednak nie wydawał się być zainteresowany roznegliżowaną kobietą. Co więcej, jego zielone oczy były skierowane wprost na brunetkę. Czuła jakby ten wzrok przeszywał ją na wylot. Olga przełknęła głośno ślinę. Ups.
****
W tym samym czasie na parkingu Zofia i Bill siedzieli w niezręcznej, duszącej ciszy. Brunet siedział w bezruchu, ruszając jedynie gałkami ocznymi, przeszukując w ten sposób wnętrze pojazdu. Zajęcie to znużyło go po upływie kwadransa, wtedy zaczął malować różnorakie wzorki na zamarzniętej szybie.
Blondynka w tym czasie całym ciężarem wpierała się w fotel, wyczekując tylko momentu, w którym potrzebna będzie samoobrona. Choć mężczyzna, który siedział na tylnej kanapie wydawał się nie być specjalnie uzbrojony, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że planuje coś niecnego. Nigdy nie wierzyła w zabobony ani nie ufała swojej intuicji, jednak zbyt wiele nasłuchała się historii o autostopowiczach, żeby w pełnym spokoju samotnie spędzać czas z nieznajomym.
We wnętrzu samochodu robiło się coraz bardziej duszno. Ciężko stwierdzić czy to z winy panującej tam atmosfery, czy może z braku działającej wentylacji, jednak pewne było jedno — komfort już całkiem się zatracił.
Bill głośno westchnął, zwracając tym samym uwagę czujnej blondynki.
Zaczynał odczuwać coraz większą nudę, musiał jakoś zająć czas. Przyjął do wiadomości również fakt, że tych dziewczyn nie pozbędzie się zbyt szybko. Ponadto były w posiadaniu dobrej broni, a więc były mu potrzebne. Był poniekąd zmuszony do utrzymywania z nimi pozytywnych kontaktów.
— Długo siedzicie w branży? — zagaił, opierając się łokciami o kolana i wlepiając swoje ślepia w Zofię, sprawiając, że ta poczuła się jeszcze mniej komfortowo, o ile było to możliwe.
Blondynka zmrużyła lekko oczy, mierząc bruneta mało wymownym wzrokiem. Zrobiła to w ramach odwetu za ten okropny wzrok, którym ją obdarzył wystarczająco wiele razy aby mogła stwierdzić, że jej to nie pasuje. Jej szare oczy nie zrobiły jednak żadnego wrażenia na Bill'u, wręcz przeciwnie, uznał tą sytuację za zabawną.
— Za niedługo wybiją nam dwa lata — odpowiedziała po chwili namysłu. Choć z pewnością nie taki był jej cel, ton jej głosu przesiąkał niepewnością, jednocześnie będąc bardzo poważnym. Rozmawiała z nim, jakby była na rozmowie o pracę, tudzież innym formalnym zebraniu.
— Masz jakoś na imię, prawda? — uśmiechnął się szarmancko, prostując się i wyciągając dłoń w jej kierunku. — Jestem Bill Skarsgård, ale mów mi po prostu Bill.
Blondynka mimo zawahania, uścisnęła jego dłoń. Pomyślała sobie wtedy, jak bardzo nieprzyjemna jest w dotyku. Wydawała się szorstka, koścista, ponadto była wyjątkowo zimna, nawet jak na panujące za oknem warunki. Było to na tyle nieprzyjemne uczucie, że Zofia była skłonna zastanowić się czy jej poobijane ciało nie zaczęło zniekształcać dochodzących do niej bodźców.
Gdy zorientowała się, że trzyma dłoń Bill'a zdecydowanie za długo niż było to potrzebne, gwałtownie się cofnęła, ponownie przyjmując swoją oficjalną pozę. Niezależnie od tego, że bolał ją każdy kawałek ciała, czuła potrzebę pokazania, że nie jest jedynie głupiutką laleczką, za którą tak wiele osób ją brało.
— Zofia — choć wciąż bez zbędnych przyjaznych gestów, zdawała się być coraz bardziej spokojna. Jakby cały stres, być może niepokój, powoli z niej uchodził. Brunet uznał to za pozytywny, choć mały krok do przodu.
— Długo się tym zajmujecie, prawda? — wyraźnie zaskoczyła Bill'a tym pytaniem. Nie treścią, zwyczajnie był przekonany, że to on będzie zmuszony do ciągnięcia rozmowy, a blondynka nie da niczego od siebie. Nieoczekiwane jego.
— Oczywiście, że tak — odpowiedział z absolutnie niesubtelnym uśmiechem wyrażającym coś więcej niż tylko samozadowolenie.
— Świetnie, bo właśnie tego potrzebujemy — wróciła do swojej poprzedniej pozycji, jednak tym razem nie było po niej widać aż takiego spięcia, jak poprzednio. Nie lubiła wykorzystywać ludzi, czuła się z tym źle, jednak w tym wypadku obie strony coś zyskiwały, więc nie było to aż tak bezwzględne i samolubne. Przynajmniej tak siebie i swoje myśli usprawiedliwiała.
Bill rzucił spojrzenie na broń, która spokojnie leżała koło nóg Zofii. Z każdą kolejną chwilą, gdy uświadamiał sobie, jaką władzę ów osprzęt mu da, odczuwał coraz większą chęć zdobycia go. Czuł się jak dzikie zwierzę o krok od upragnionej wolności. Nie zamierzał się cofać ani poddawać, dla niego była to szansa jedna na milion i zamierzał ją wykorzystać.
— A to — poczekał aż oczy dziewczyny ponownie spoczną na nim, a gdy tak się stało, zatoczył palcem wokół oka — Skąd to się wzięło?
Zofia westchnęła z poirytowaniem na przypomnienie o tej purpurowej skazie roztaczającej się na całej powierzchni jej lewego oczodołu. Myśl, że podbicie to powinno zejść wraz z końcem przyszłego tygodnia, a w tym czasie siniec będzie wciąż uciążliwie boleć, przyprawiała ją o mdłości.
— Miałyśmy wypadek — spodziewała się reakcji wyrażającej współczucie, troskę, zainteresowanie. Ludzie zawsze tak reagują na wieść o cudzej krzywdzie, nawet jeśli to nie jest ich prawdziwe odczucie. Tak jest i kropka, przeszło jej przez myśl, zanim nie usłyszała gromkiego śmiechu.
Mrugnęła kilka razy w zaskoczeniu, upewniając się czy to co słyszy naprawdę się dzieje. Bill trzymał się za brzuch śmiejąc się histerycznie.
— Ach! Amatorki! — wydusił z siebie w przerwie między kolejnymi salwami śmiechu. Zofia jedynie odwarknęła w zamian. Zmęczenie powodowało, że mimo nie picia żadnych procentowych trunków, czuła się jakby wszystkie te wydarzenia były jedynie absurdalnym spektaklem teatralnym. Irytowało ją to, lubiła mieć kontrolę nad tym, co się wokół niej dzieje. W większości ją miała, nawet jeśli niewielką. Teraz jednak, obolała, musiała słuchać tego potwornego chichotu, będąc skazaną na towarzystwo tych dwóch już-nie-takich-nieznajomych autostopowiczów.
Otrzeźwił ją huk, bardziej kilka szybkich uderzeń w szybę tuż za jej plecami. Odwróciła się w przekonaniu, że to jej przyjaciółka wróciła z napojami. Prawie automatycznie sięgnęła w kierunku klamki, jednak wstrzymała się w pół ruchu. Sparaliżowana wpatrywała się w ślepia tego samego mężczyzny, który wcześniej siedział na schodkach znajdujących się przed barem.
W jednej dłoni trzymał pustą butelkę po tanim piwie, drugą chaotycznie walił w szybę. Opuchnięta twarz teraz była jeszcze bardziej pomarszczona, ucieleśniając wściekłość, która kierowała tym mężczyzną.
— Rany! Obślini nam całą szybę — dopiero teraz zauważyła, że Bill przestał się śmiać. Była zbyt wystraszona, aby cokolwiek odpowiedzieć. Ten mężczyzna był w czystej furii. Wydawało jej się, że naprawdę chce im zrobić krzywdę. Widziała to w jego oczach, czysta nienawiść. Nie miała jednak czasu zastanowić się nad jej źródłem, trzeba było coś zrobić. Tylko co?, zabrzmiało jej w myślach.
****
Chichot dzielnie towarzyszył parze, która właśnie wyszła z baru, ledwie trzymając zatrważającą ilość drinków. Mimo zimna, które uderzyło w policzki brunetki, prowokując żywy rumieniec, nie zakrywali swoich twarzy. Z każdą minutą na dworze robiło się zimniej, a przynajmniej tak wydawało się Oldze. Możliwie była to wina tego specyficznego ciepłego uczucia, które dopiero teraz ustępowało. Olga nie znała jeszcze jego znaczenia ani przyczyny, jednak wiedziała, że będzie dążyć, żeby odczuć je ponownie. Chciała, żeby te ciepłe fale przepływały przez jej ciało tak często, że stałoby się to zwyczajem. Uśmiechnęła się na tą myśl, po czym rzuciła krótkie spojrzenie w kierunku Jack'a.
Nie dojrzała się jednak tam tego chaotycznego, specyficznego, jednocześnie dziwnie ciepłego uśmiechu. W zamian dostała jedynie czystą konsternację, może nawet odrobinę niepokoju. Skierowała więc swoje błękitne spojrzenie tam, gdzie patrzył Jack.
Powietrze zatrzymało się w jej płucach, gdy patrzyła jak jej przyjaciółka dość desperacko próbowała przegonić dzikusa, który nieustannie walił w szyby ich samochodu. Było to o tyle dziwne, że nie próbował atakować Zofii. Jego uwaga była w pełni skupiona na pojeździe, a broń, którą blondynka dzierżyła w swojej ręce nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Jest w transie, stwierdziła Olga, powoli przesuwając się do przodu. Kurczowo trzymała napoje, bojąc się, że je upuści. Wtedy cała ich wyprawa straciłaby sens.
Blondynka wycofała się w jej kierunku, wciąż trzymając pistolet przed sobą. Minę miała skupioną, lekko przygryzała dolną wargę. Była gotowa zastrzelić mężczyznę, jeśli tylko dostałaby odpowiedni sygnał.
Wtedy, jakby z pomocą boskich sił, naszło ją wrażenie, że twarz tego mężczyzny wydawała się znajoma. Spokojnym krokiem, jakby się skradając, Zofia zbliżyła się z powrotem do samochodu. Olga podążała tuż za nią, co jakiś czas oglądając się na Jack'a, który wciąż stał w tym samym miejscu.
Jack był jak posąg, stał nieruchomo, wyprostowany, patrzył się przed siebie, z tym dziwnym grymasem wymalowanym na jego obliczu.
W tym samym czasie blondynka wpatrywała się w twarz mężczyzny, przyglądając się temu, jak jego mimika błyskawicznie przemierza trasę od wściekłości do rozgoryczenia. Teraz już wiedziała kto to, aż poczuła nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. To od niego ukradły samochód. Rozpoznał go, zasmuciła się w myślach, jednak szybko odrzuciła wyrzuty sumienia. Walczyły o przetrwanie, potrzebowały tego samochodu. Ciągle łapała się na tym, że zapomina o priorytetach, które powinny nią kierować.
Zbliżyła się o kolejne kilka kroków, wciąż mierząc w rozpaczającego mężczyznę. Czuła walkę, która toczyła się między jej instynktami, a ludzkimi odruchami. Potrząsnęła głową, próbując oczyścić swoje myśli. Walcząc ze sobą, zdołała jedynie krzyknąć do Olgi. Wtedy wszystko zadziało się szybko, jakby czas przyspieszył.
Olga siadła za kierownicą, kładąc wszystkie drinki na siedzeniu pasażera. Wykręciła z miejsca parkingowego, odjeżdżając kilka metrów dalej, zatrzymując się dopiero koło Jack'a, który w końcu wyrwał się z letargu. Był taki nieobecny, zamyśliła się Olga, gdy Jack siadał na miejsce koło Bill'a, jednak do rzeczywistości przywrócił ją strzał.
Głośny huk.
Zofia nie zawahała się. Gdy mężczyzna zerwał się do biegu, postrzeliła go w ramię. Zaszumiało jej w głowie, jej ciało zadrżało, a wkrótce na nowo odczuła wszelkie bolesności, które ją trapiły. Ból głowy przypomniał jej o tym, aby skierować się do auta. Tak też zrobiła, zostawiając jęczącego mężczyznę, boleśnie krwawiącego, na drodze. Nie chciała tego głośno przyznawać, ale była pewna, że on zginie. Wykrwawi się, pomyślała, albo zamarznie, nikt mu nie poda pomocnej ręki.
Siadła na miejscu pasażera. Do końca podróży nie odezwała się ani razu. Nikt nie próbował również zaczynać żadnej konwersacji, byli zmęczeni i znużeni podróżą. Zofia nie była w stanie określić czy taki stan rzeczy był dla niej przyjemny, czy też nie. Nie była zmuszona do potencjalnie nudnych rozmów, to jej pasowało, jednak musiała przyznać, że łatwiej by się jej oddychało, gdyby nie ciągle atakujące myśli. Postrzeliła człowieka, znowu. Popatrzyła się za szybę, zastanawiając się czy kiedyś zabijanie niewinnych stanie się dla niej równie naturalne i oczywiste, jak jedzenie i picie.
Gdy w końcu dotarli do upragnionego hotelu, a głowa Zofii bezwładnie opadła na poduszkę, ścisk w klatce piersiowej ustąpił zmęczeniu. Tamtej nocy blondynka spała jedynie kilka godzin. Obudził ją senny koszmar. Dziewczyna gwałtownie rozejrzała się po pokoju, ku jej zadowoleniu i uldze, nie obudziła Olgi. Brunetka spokojnie spała w swoim łóżku, gdy Zofia poszła zapalić jednego z ostatnich papierosów, które im zostały.
Zofia nie wiedziała jeszcze, że podczas gdy ona spokojnie wypuszczała dym z ust, ktoś czujnie ją obserwował.
****
https://youtu.be/TpGP8rp2QAQ
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top