Wypadki chodzą po ludziach
Wiele osób jest przekonana, że największym wrogiem wszelkiego rodzaju przestępców jest policja. Warto zawsze takich ludzi poprawiać, gdyż jest to zupełna nieprawda. Czysty blef, wymyślony na potrzeby bajek dla dzieci, gdzie dobro zawsze triumfuje nad złem. Prawdziwy świat jest przewrotny; dzieją się rzeczy niezrozumiałe, wykraczające poza ogólnoprzyjęte normy.
Otóż największym wrogiem przestępcy jest sam przestępca. Wspominałam już o szalonej przewrotności świata realnego? Inteligentny zbrodniarz nie tyle, co ukryje wszelkie ślady, które po sobie pozostawił, a nigdy nie doprowadzi do ich powstania. Najczęściej popełnianym błędem jest uwierzenie w swoją nietykalność i bezkarność. Nic tak nie zgubi człowieka, jak jego własna pycha.
A więc jak nie pozostawiać po sobie żadnych śladów? Proste – wystarczy umieć trzymać język za zębami. Zbrodnia idealna to taka, której nie da się z nikim powiązać, a o sprawcy nic nie wiadomo, zupełnie jakby nigdy nie istniał.
— To nie jest dobry pomysł — Olga przeskanowała wzrokiem naszkicowaną przez blondynkę mapę. — Chcesz się rzucać na głęboką wodę? Nawet nie wiemy jak to miejsce wygląda! Kawałek papieru — rzuciła mapą o stół — nie oddaje prawdziwego stanu rzeczy!
Blondynka wywróciła oczami, biorąc swój wstępny szkic i starannie składając go w kostkę.
— Właśnie dlatego za dwie godziny wyjeżdżamy, żeby przyjrzeć się okolicy— Zofia zaczęła pakować swoje rzeczy. — Jak planować napad na bank, to trzeba zrobić to porządnie.
Brunetka pokręciła głową z niedowierzaniem.
— A broń? Mamy tylko jeden pistolet, a potrzebujemy dwóch.
— Pamiętasz tego szalonego chuderlaka, którego spotkałyśmy rok temu po jednej z pierwszych naszych akcji? — brunetka spojrzała się na nią z politowaniem —On handluje bronią, przewozi ją zza południowej granicy. — blondynka wyprostowała się, uśmiechając dumnie, choć prawdzie mówiąc wolałaby się nigdy więcej z tym facetem nie wchodzić w częstsze interakcje, zwykła znajomość w zupełności wystarczała. Podczas swoich wojaży poznały wiele niestabilnych ludzi, jednak Trevor zdecydowanie przewyższał swoim wariactwem każdą z tych osób. Potwierdzeniem tych słów jest fakt, że jeśli ktoś zapytałby się ich, od kogo usłyszały najbardziej odrażające historie, wskazałyby właśnie na tego niepozornego Kanadyjczyka. Niewątpliwie te dwa miesiące przeżyte w jego towarzystwie nie zostaną przez nie zapomniane.
— A on nie bawił się przypadkiem głównie w dilerkę? — zwątpienie zawitało w głosie brunetki, która właśnie nerwowo bawiła się swoimi włosami. Nie pamiętała za wiele z tamtego okresu w ich życiu poza prawem, głównie ze względu na permamętny stan nietrzeźwości. W odpowiedzi na swoje pytanie usłyszała jedynie stłumiony śmiech.
— A w co ten maniak się nie bawi?
****
Czy jest łatwiejszy łup dla porywaczy niż dwie zmęczone młode autostopowiczki? Nie, a z jakiegoś nieznanego im powodu żaden samochód się nie zatrzymywał. Dziewczyny bowiem liczyły na to, że znajdzie się stary zwyrodnialec, który będzie chciał zaproponować im „przejażdżkę". Wtedy z łatwością mogłyby przejąć wóz ów zboczeńca, a jego zostawić na poboczu, pozbawionego portfela i kluczy.
Już zamierzały się poddać, odejść w poszukiwaniu innego środku transportu, przedzierając się przez zaspy śnieżne, gdy obok nich z piskiem opon zahamował czerwony pick-up.
Zdziwił je fakt, że za kierownicą nie siedział zaniedbany facet dawno po czterdziestce, a chłopak, który wiekiem najpewniej był zbliżony do nich. Z radio zamontowanego w aucie, wydobywała się głośna punkowa muzyka, przez którą ciężko było dosłyszeć jakiekolwiek słowa, które dochodziły z ust chłopaka.
Nieznajomy w końcu zrozumiał, że dziewczyny zwyczajnie go nie słyszą i ściszył dudniącą melodię.
— Gdzie chcecie dojechać? — zapytał się, wychylając ze swojego miejsca. Na twarzy miał wymalowany dość niestandardowy uśmiech.
Dziewczyny się zawahały. O ile byle starucha były w stanie z łatwością obezwładnić i miały przy tym dużą pewność, że ów mężczyzna nie ma znajomych, którzy mogli by mu pomóc w takiej sytuacji, to w wypadku ich rówieśnika nie były już tego pewne. Pomimo tych przemyśleń głód i zmęczenie wzięły górę, a blondynka ponurym głosem odpowiedziała na zadane pytanie.
Mimo posępnego podejścia autostopowiczek, mina bruneta nie zmieniła się – co więcej, grymas ten wydawał się jeszcze bardziej maniakalny. Wniosek z tego taki, że zmęczenie działa niczym najmocniejsze narkotyki; człowiek przestaje myśleć zdroworozsądkowo.
Brunetka wrzuciła ich jedyną torbę na przyczepę, a sama zajęła tylne siedzenie. Jakie było jej zdziwienie, gdy wsiadła do auta, którego ogrzewanie w pełni działało. Uśmiech zawitał na jej twarzy, gdy jej zamarznięte i odrętwiałe palce w końcu zaznały odpoczynku, jaki im się należał po całym dniu ściskania ostrych krawędzi imitacji broni.
Zofia z kolei zajęła miejsce pasażera, jednak szybko tego pożałowała. Wyglądało na to, że ich kierowca nie przepadał za kąpielami czy też higieną w ogóle. Mimo to, nie odważyła się głośno zwrócić na to uwagi. Instynkt nakazał jej pozostać w milczeniu.
Mężczyzna odpalił silnik. Pick-up wydał z siebie słaby ryk, kilka odgłosów na podobę krztuszenia się, aż ostatecznie ruszył z miejsca. Pojazdu tego z pewnością nie można było nazwać demonem prędkości, jednak zważywszy na warunki pogodowe może faktycznie lepiej było nie przyspieszać.
Wnętrze samochodu wypełniło się ciszą. Wydawało się, że nikomu taki stan rzeczy nie przeszkadzał, jednak po kwadransie podróżowania w ten sposób, odezwał się nieznany im mężczyzna, który poniekąd uratował ich od zamarznięcia żywcem.
— Jak macie na imię? — zaczął, nie odrywając wzroku od nawierzchni. Dłonie miał ułożone na kierownicy, jednak co chwilę zmieniał układ swoich palców. Wyglądał jakby go nosiło; zupełnie jakby powstrzymywał się przed zrobieniem czegoś.
Dopiero teraz, gdy przejeżdżali pod latarniami, mogły przyjrzeć się temu chłopakowi. Zdecydowanie pierwszym skojarzeniem, które przyszło im do głowy, był typowy wizerunek hipstera. Włosy ścięte w muleta, wąsik i ubrania, które zdecydowanie nie pasowały do jego wieku. Wyglądało na to, że nie obchodziło go to, co na sobie nosi. Do tego, mimo że wielkimi krokami zbliżała się ósma wieczorem, miał ubrane okulary przeciwsłoneczne. Niewątpliwie osobliwy wygląd.
— Ja jestem Olga, to jest Zofia — mówiąc to, brunetka wskazała na dziewczynę, siedzącą na miejscu pasażera. Wypowiedziała te słowa na bezdechu, bowiem trzęsła się, jednak już nie ze względu na szarżującą na zewnątrz wichurę, a na narastający w niej niepokój.
— Super – spojrzał w lusterko. — Ja nazywam się Trevor i niech zgadnę — powrócił wzrokiem na drogę — jesteście w grze?
— Zależy czym jest gra — blondynka była zdecydowanie za bardzo zmęczona, żeby zastanawiać się nad sensem słów chłopaka.
Jej odpowiedź jednak spotkała się jedynie z chaotycznym śmiechem. Przerażające, dodała w myślach brunetka.
— W grze są wszyscy ci, co działają poza prawem — Olga mogła by przysiąc, że jej serce zatrzymało się, gdy te słowa do niej dotarły. Co jeśli przypadkiem wsiadły do auta policjanta, który był na ich tropie?
— Nie — odpowiedziała szybko brunetka, rozglądając się nerwowo po wnętrzu samochodu w poszukiwaniu jakichkolwiek poszlak, przemawiających za prawdziwą tożsamością Trevora.
Brunet wybuchł śmiechem, sięgając ręką po przedmiot zawinięty w siatkę, który blondynka trzymała na swoich kolanach.
— Macie rację, każdy zwyczajny cywil nosi przy sobie atrapę gnata — z trudem powstrzymywał swój śmiech, który w głowach dziewczyn wydawał się niezwykle podobny do tego, który wydałby z siebie Joker, występujący w ich ulubionych komiksach. — Nie macie się czym przejmować, również jestem w tej, uch, branży.
Dopiero teraz zrozumiały, że wizerunek obrońcy prawa absolutnie nie pasował do Trevora. Policjanci tak ani się nie zachowują, ani nie wyglądają; nawet w wolnych chwilach poza pracą.
— Powiedzmy, że próbujemy coś działać w tym kierunku, nic specjalnego — mruknęła blondynka, opierając się łokciem drzwi samochodu.
— Mogę wam zaoferować moją pomoc, o ile wy zrobicie to samo — Trevor uśmiechnął się pod nosem, ściskając kierownicę zdecydowanie mocniej niż potrzeba.
Dziewczyny popatrzyły się po sobie. Cóż, trzeba od czegoś zacząć. Raz kozie śmierć.
****
Droga zdawała się dłużyć w nieskończoność, choć bank był oddalony od motelu o jedyne 60 mil. Zanim ruszyły w podróż, były zmuszone odśnieżyć swój samochód. Nie spodziewały się, że w nocy nadejdzie tak potężna śnieżyca, która swoim puchem okryje okoliczne ulice.
Wszystkie swoje informacje dotyczące zjawisk pogodowych czerpały z radio, jednak nigdzie nie wspominano o takich opadach! Takie warunki mocno namieszały w ich planach; w końcu łącznie miały do przemierzenia kilkaset mil, zanim finalnie dotrą do Kanadyjczyka.
Na tą myśl blondynka westchnęła ociężale. Miała ochotę uderzyć głową o kierownicę, może nawet kilkakrotnie. Przejeżdżanie przez wysokie zaspy śnieżne zdecydowanie nie należało do listy jej ulubionych czynności, gdy to ona siedziała za kółkiem. Gdyby to nie wystarczało, radio zatraciło zasięg, a jej przyjaciółka zasnęła na miejscu pasażera.
W takich momentach jedynym wyjściem było oddanie się w ramiona przeróżnych myśli. Czasem rozmyślała o tym, co będzie ich kolejnym krokiem, jednak trapiły ją też przemyślenia o chociażby innym życiu. Tym lepszym. Co by się wydarzyło, jeśli nie urodziłyby się w takim społeczeństwie, a gdzieś indziej? Jak wyglądałoby ich życie w dużym mieście? Byłyby rozpieszczonymi pannami czy może ich charaktery pozostałyby niezmienione?
Zawsze zazdrościła dzieciom, które były pokazywane w przestarzałym telewizorze. Wyglądały na szczęśliwe, spełnione i przede wszystkim – mogły zachowywać się jak dzieci. Coś o czym ona i Olga mogły jedynie pomarzyć. Od małego musiały uczyć się gotować, sprzątać i opiekować swoim (i nie tylko) młodszym rodzeństwem. Wychowywane na kury domowe, a jednak w pewnym momencie zdołały się wyrwać z tej strasznej rzeczywistości. Na początku nie wiedziały, co chcą ze sobą zrobić, jednak z czasem zdobyły cel i zaczęły zarabiać własne pieniądze. Być może nie była to faktyczna praca, jednak każdy musi jakoś zarobić na chleb.
Niejednokrotnie obiło im się o uszy, że młodsza siostra Zofii rozpowiadała o nich plotki, na które żadna istota nie zasługiwała. Choć bądźmy szczerzy; przyzwoitość to ostatnie czym kierowali się ludzie pokroju tej pozornie niewinnej dziewczyny.
Dotarcie na miejsce zajęło im godzinę. Blondynka zaparkowała na okolicznym parkingu i szturchnęła brunetkę za ramię, sygnalizując tym samym, że pierwszy cel ich podróży został osiągnięty. Brunetka przeciągnęła się, narzekając pod nosem na ból karku. Już jakiś czas temu stwierdziły, że czas wymienić ich środek transportu na nowszy, bardziej komfortowy model, jednak nieustannie to przekładały na późniejszy termin. W ten sposób wciąż były skazane na tego samego gruchota.
Zresztą nie moment ani chwila na takie rozważania! Przed sobą miały budynek z dużym, podświetlanym tanimi ledami napisem „regional bank". Faktycznie nie było tu zbyt wiele ludzi, a sam w sobie bank nie wyglądał na specjalnie strzeżony. Nie było to szokujące; w skarbcach nie przechowywano sztabek złota ani większych sum. Można było tu wypłacić jedynie bieżące zarobki, nic więcej. Mimo wszystko było to idealne miejsce, żeby przejść na wyższy pułap w swojej karierze. Typ banku, który jest obrabiany przez profesjonalistów dla zabawy, rozerwania się w wolnej chwili.
Objechały budynek z każdej strony, badając ewentualne wyjścia ewakuacyjne oraz namierzając również alarm. Przez tył głowy przewinął im się pomysł wzbudzenia fałszywego sygnału, żeby przyjrzeć się reakcji tutejszej policji, jednak wydało im się to nieodpowiednie w tamtej chwili. W okolicy nie było innego pojazdu niż ten należący do nich, a ostatnie czego potrzebowały to pościg policyjny.
Przyjrzały się również okolicznym budynkom, jednak żaden z nich nie wydawał się być uczęszczanym przez miejscowych. Prawdziwe odludzie. Większość mieszkańców nie zbliżało się do centrum; głównie dlatego, że byli to już starsi ludzie, nie mający wystarczająco siły na ciągłe przemieszczanie się. Najpewniej ta mieścina zamieni się w miasto duchów za kilka, może kilkanaście lat. Młode pokolenia wyprowadziły się do dużych miast w poszukiwaniu dobrego wykształcenia, zatrudnienia i godnych warunków życia. Starsi ludzie żyją w takich miejscach jedynie z przyzwyczajenia, a w końcu kiedyś ich zabraknie i nikt nie będzie chciał tej mieściny odwiedzać. Brutalny, a zarazem jakże przewidywalny tok wydarzeń.
Dziewczyny zatrzymały się jeszcze w jednym z pobliskich sklepów, kupując napoje i ruszyły w dalszą drogę. Czekały je kilka godzin mozolnej drogi na południe, jednak nie miały innego wyjścia. Ich problem wymagał zgłoszenia się do starego znajomego; obcy handlarze nie są na tyle zaufani i nie mieliby problemu z wydaniem danych osobowych kupców w razie jakichkolwiek komplikacji.
****
— Witamy w la casa de Phillips! — wykrzyknął, otwierając blaszane drzwi przyczepy.
Dziewczyny popatrzyły się po sobie, wymieniając się niemymi zdaniami. Spodziewały się lepszych warunków, zważywszy na opowieści Trevora. Mimo to nie były pewne czy na takim wygwizdowie znalazłyby miejsce o wyższych standardach, więc weszły do środka, rzucając swoją torbę koło rozpadającej się kanapy.
Zgodziły się na pomoc ze względu na dobrego znajomego bruneta, który ponoć mógłby je wiele nauczyć. Choć powoli zaczynały powątpiewać w prawdomówność chłopaka, nie mogły przepuścić takiej okazji. Nie miały zbyt wiele opcji do wyboru, toteż ta wydawała się najlepsza.
Przyczepa była podzielona na trzy pokoje; sypialnię, łazienkę oraz salon z blatem kuchennym. Stan wyposażenia wnętrza wskazywał na to, że chłopak nie przejmował się dbaniem o czystość, co było w pełni spójne z wizją mężczyzn, która została im wpojona za dzieciaka. Chociaż po cichu uznały, że w wypadku Trevora nie ma się czym przejmować, bowiem on wydawał się nie przejmować jakąkolwiek formą ładu.
Jedynym pomieszczeniem w tym substytucie domu, które mogłoby zostać uznane za zadbane, była łazienka. Pomijając porozwalane środki czystości, wszystko zdawało się być zdatne do użytku. Możliwym wytłumaczeniem takiego stanu rzeczy był fakt, że chłopak zwyczajnie nie korzystał z tego miejsca zbyt często.
— Posłuchaj, Trevor — zaczęła Zofia, kręcąc się po salonie. — Jakiej pomocy konkretnie od nas oczekujesz?
Brunet wyciągnąwszy z lodówki piwo, popatrzył się na dziewczynę jak na idiotkę.
— Jak to jakiej? Potrzebuję osób, które pomogą mi przy załadowaniu towaru, ewentualnie tankowaniu. Czego więcej mógłbym od was oczekiwać w zamian za poznanie was z Lesterem? — brunet rozłożył się na plastikowym krzesełku, które stało obok popękanego stolika. Wypowiedziawszy imię tajemniczego znajomego, jego mina na moment wykrzywiła się w grymasie. Przeklnął on wtedy pod nosem swój rozwiązły język.
Zdenerwował się na siebie, bardzo chciał czymś rzucić, uderzyć coś (wyjątkowo niekoniecznie kogoś). Z okropnego transu wyrwał go głos Zofii.
— Ile on potrafi? — słysząc to pytanie, brunet o mało nie zakrztusił się zimnym napojem.
— Zbyt dużo, żeby wymieniać. Myślę, że nauczy was kilku podstawowych rzeczy, które się przydają w chociażby zorganizowaniu ekipy na napady — sięgnął po wysłużony pilot i włączył program, który właśnie pokazywał wiadomości. Niemniej nie dało się niczego konkretnego usłyszeć poza szumem, gdyż anteny były powykręcane w dziwny i najwyraźniej nieefektywny sposób.
Dziewczyny zrezygnowały z dalszej rozmowy, która i tak zdawała się prowadzić do nikąd, i również wzięły po puszce trunku. Choć żadna z nich nie przepadała za alkoholem, w tamtym przypadku napój przyniósł im ulgę, łagodząc ból wycieńczonego ciała.
****
Głucha nocna cisza otaczała je z każdej strony. Radio ponownie zatraciło zasięg, a reflektory ich auta były jedynymi, które oświetlały leśną drogę. Wielu osobom taka sceneria mogłaby się skojarzyć z horrorem „The Fog" czy innym filmem grozy, w którym spotykany był upiorny klimat.
Mimo tych oczywistych powiązań, żadna z dziewczyn nie odbierała tej chwili w taki sposób. Jedynie cieszyły się, że wkrótce dotrą do docelowego miejsca.
Pisk opon, ślizgających się po nawierzchni w nieudolnej próbie wyhamowania. Huk. Brunetce zakręciło się w głowie, nie słyszała nic poza długim piskiem, który szczęśliwie osłabiał się z każdą kolejną minutą. Wzrok w końcu jej się wyostrzył, więc natychmiast popatrzyła się w kierunku siedzenia kierowcy. Jej przyjaciółka była zdecydowanie nieprzytomna, a jej głowa leżała bezwładnie na kierownicy
Brunetka być może działała w panicznym amoku, nie myśląc racjonalnie, jednak czuła, że to co robi jest prawidłowe. Szarpnęła klamkę od strony pasażera i wyszła przed auto. Na drodze, tuż przed wygniecioną maską samochodu, leżał jeleń, wciąż żywy. Jęczał w agonii, męczył się, powoli konając. Olga zawahała się. Chciała ukrócić cierpienia niewinnemu zwierzęciu, jednak czuła obrzydzenie na myśl o podobnym widoku do tego sprzed kilkunastu godzin. Wzięła głęboki wdech, swój rozbiegany wzrok wzniosła ku górze i zadała cios twardą podeszwą swojego buta. Pierwszy. Drugi. Trzeci. Dopiero teraz skowyt jelenia ucichł. Nie trudziła się zepchnięciem truchła na pobocze, zamiast tego podbiegła do drzwi od strony kierowcy. Otworzyła je, od razu dostrzegając krew cieknącą z okolic czoła blondynki. Szybkim ruchem wyprostowała nieprzytomne ciało, dzięki czemu twarz Zofii stała się widoczna. Brunetka odetchnęła z ulgą. Wyglądało na to, że poza rozciętym łukiem brwiowym i podbitym okiem, nic więcej nie dolegało jej przyjaciółce.
Olga z niewielkim trudem posadziła swoją przyjaciółkę na miejscu pasażera, samemu siadając za kierownicą. Uruchomiła silnik, delikatnie wycofała i wymijając zwłoki dzikiego zwierzęcia. Poczuła delikatną nutę euforii przepływającej przez jej ciało, gdy na horyzoncie pojawiły się pierwsze światła i zabudowania.
Truchło pechowego zwierzęcia wkrótce zniknęły z oblodzonej drogi, gdy wataha wygłodzonych wilków, przeciągnęła je w bardziej ustronne miejsce.
****
Zofia powoli uchyliła powieki tylko po to, żeby ponownie je zacisnąć, sycząc przy tym z ostrego bólu. Automatycznie sięgnęła w kierunku dokuczliwego miejsca. Czując nici pod swoimi palcami, gwałtownie cofnęła dłoń. Spróbowała przypomnieć sobie, co się tak właściwie stało. Ostatnim wydarzeniem, które osadziło się w jej pamięci było zderzenie z rozpędzoną zwierzyną, jednak z łatwością stwierdziła, że na pewno nie znajduje się we wnętrzu samochodu. W pomieszczeniu było za ciepło, dodatkowo miała wrażenie, że słyszy zaciętą dyskusję, stłumioną przez najpewniej ściany. Domyśliła się, że ktoś, możliwie brunetka, dokończył za nich podróż.
Ponownie odważyła się uchylić powieki, tym razem będąc przygotowaną na nieprzyjemne odczucia. W końcu czarne plamy przed jej oczami się rozmyły i powoli rozejrzała się po pokoju, w którym właśnie siedziała.
Gdyby nie pulsujący ból w karku, najpewniej pobłażliwie pokręciłaby głową. Przed sobą miała te same wyblakłe plakaty, zawalone kartonami półki i ściany, z których farba już dawno zaczęła schodzić, co ujrzała, gdy pierwszy raz odwiedziła to mieszkanie.
Należało ono do Lestera, grubawego, cierpiącego na nieznaną dziewczynie chorobę. Mężczyzna rzadko opuszczał swoje lokum. Mimo to potrafił doskonale zaplanować różnorakie akcje, co faktycznie przydało się dziewczynom w ich późniejszych napadach.
Zofia podniosła się ze skrzypiącego materaca, chwiejnym krokiem podchodząc do płyty ze sklejki, która miała służyć jako drzwi. Dopiero teraz niewyraźne słowa, dotychczas zlewające się w mdłą papkę, zaczęły składać się w faktyczne zdania. Co więcej, dziewczyna spostrzegła, że poza trzema znajomymi głosami, raz po raz było słychać nieznaną jej postać.
Mężczyzna miał łagodny głos, jednak sprawny słuchacz mógł dostrzec nutkę chęci do działania, być może irytacji niemożnością wyjścia z mieszkania.
Blondynkę zdziwiła postawa nieznajomego w stosunku do Trevora. Nie spotkała się nigdy wcześniej z kimś, kto czerpałby przyjemność z wzburzania niestabilnego chłopaka. Określenie „hipster", znienawidzone przez chaotycznego bruneta, padło kilkakrotnie, spotykając się z głośnym niezadowoleniem. Zofii zachciało się śmiać, gdy wyobraziła sobie tą scenę, która właśnie działa się za ścianą, jednak wszechogarniający ją ból skutecznie to uniemożliwił.
Zjechała dłonią na klamkę i lekko popchnęła drzwi. Od razu jej wzrok spotkał się z czterema parami zaciekawionych oczu. Taka wymowna reakcja na jej obecność spowodowała, że nagle poczuła się niezwykle niekomfortowo. Westchnęła poirytowana, machając im ręką na powitanie. Nie przykuła większej uwagi do aparycji nieznajomego jej mężczyzny; zdążyła zauważyć jedynie, że zdecydowanie nie należał do ludzi lekkiej budowy oraz – w porównaniu do Trevora – nie posiadał fikuśnej fryzury.
Jej myśli popłynęły jednak w zupełnie innym kierunku, gdy spotkała się ze swoim lustrzanym odbiciem. Zastanawiała się czy ich wypadek naprawdę był aż tak paskudny, jak wskazywał na to stan jej twarzy. Podbite oko, rozcięta warga, nieestetycznie zszyty łuk brwiowy. Sprawdziła stan swojego uzębienia, jednak ku jej zadowoleniu nie spostrzegła żadnej szczerby.
— Dobrze się czujesz? — podskoczyła, nerwowo spoglądając w kierunku, z którego dochodził głos. Odetchnęła z ulgą, gdy w drzwiach zobaczyła brunetkę.
— Ujdzie, ale bywało lepiej — delikatnie uniosła ramiona, próbując wykonać gest wskazujący na obojętność, co spotkało się z dużym niezadowoleniem ze strony jej obolałego ciała.
Brunetka pokręciła jedynie głową, zaciągając Zofię do salonu, gdzie dosiadły się do głośnego towarzystwa. Po tym, jak blondynce udało się odrzucić wszelkie pytania dotyczące jej stanu zdrowotnego, ostatecznie mogli przejść do normalnej, jak na ich standardy, rozmowy.
— A ty jesteś..? — Zofia wskazała palcem na nieznajomego jej chłopaka, jednak chłopak został uprzedzony w odpowiedzi przez Trevora.
— To jest Michael — wyszczerzył się. — Niedawno się poznaliśmy, teraz działa ze mną. — rzucił, zupełnie ignorując obecność Lestera, który wydawał się być niezwykle znużony zaistniałą sytuacją.
Blondynka mimo bolącej rany, uśmiechnęła się, wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Olgą. Niektóre rzeczy się nie zmieniają.
Wkrótce z rozmowy dowiedziały się, że ich znajomi przenoszą się do stanów; dokładniej Północnej Dakoty. W ten sposób przeskakując na kolejne tematy, doszły do powodu ich niespodziewanych odwiedzin. Chłopcy uważnie wsłuchiwali się w słowa brunetki o ich wielkich planach na przyszłość.
W takich momentach nachodziło je uczucie niezwykle zbliżone do żalu. Mimo niestabilności Trevora, warto było mieć przy sobie osoby bardziej doświadczone, które zawsze doradziły w trudnych decyzjach. Możliwe, że ustalenie dziewczyn o ruszeniu w dalszą podróż była podjęta pod napływem zbyt dużych emocji; w tym strachu spowodowanego szalonymi pomysłami bruneta. Niewątpliwie czasu nie cofną. Teraz działały na własną rękę i musiały przetrwać za wszelką cenę.
— Oczywiście, że dam wam broń! Czemu miałby to być jakikolwiek problem? — odpowiedź ta była na tyle poważna, że nawet Lester podniósł wzrok nad gazety, którą dotychczas spokojnie studiował.
Dziewczyny odczuły ulgę. Niewątpliwie to pozytywne uczucie wzmocniło się, gdy dowiedziały się o możliwości noclegu u swoich starych znajomych. Może ich wcześniejsze uprzedzenia i obawy, były w gruncie rzeczy nieuzasadnione. To nie pierwszy ani nie ostatni błędny osąd, który podjęły.
Później tego wieczoru śmiali się przy puszkach taniego piwa, ciesząc się chwilą zjednoczenia, nie zastanawiając się nad jutrem, zupełnie jak rok wcześniej.
****
Poranek minął pod znakiem rozpaczliwych pożegnań i obietnic, które nigdy nie zostaną spełnione. Wszystko wyglądało zupełnie tak samo jak ostatnim razem, gdy się widzieli. Brak stałego źródła kontaktu zdecydowanie nie sprzyjał znajomościom na odległość.
Dziewczyny wsiadły do swojego obitego auta, jednak tym razem to Olga prowadziła, mimo zapewnień Zofii o jej dobrym samopoczuciu. Szczęśliwie ich SUV odpalił i już wkrótce znalazły się na prostej, leśnej drodze.
Mijając krwawy ślad na drodze, zastanawiały się, co jeśli wypadek ten okazałby się śmiertelny; szybko jednak porzuciły te mącące w ich umysłach rozważania. Były całe i (prawie) zdrowe.
Uzgodniły ze sobą, że prześpią się motelu, który znajdował się niedaleko za dziurą, w której znajdował się ten bank. Blondynka obejrzała się na tylne siedzenie, gdzie pod kocem była schowana podarowana im broń.
Trevor okazał się naprawdę hojny, czego żadna z nich się nie spodziewała. Co więcej, raczej nikt z zebranych nie brał takiego obrotu spraw pod uwagę. Oczywiście dał im to, o co prosiły, jednak w formie podziękowań za odwiedziny dorzucił nieco mocniejszy rynsztunek. Mogły jedynie się domyślać, skąd wynikało takie zachowanie. Doszły jedynie do wniosku, że chory psychicznie handlarz, mimo bycia popaprańcem, wcale nie był najgorszym materiałem na znajomego.
Kilka godzin później były już blisko swojego celu, jednak ich spokojną podróż zaburzył głośny wybuch i hałaśliwy alarm, rozlegający się echem po lesie.
****
[Tại đây có đăng tải GIF hoặc video. Hãy cập nhật ứng dụng ngay bây giờ để hiển thị.]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top