Siódme: Nie kradnij
Czy osoba, która czuje się bezpiecznie sprawdza jak dobrze zakneblowała drzwi zanim straci swoją czujność, oddając się w objęcia Morfeusza?
Odpowiedź jest krótka i niezwykle prosta: nie. Dlatego napadanie na niszowe sklepy czy też stacje benzynowe jest tak niezwykle proste. Ludzie, którzy mają to nieszczęście pracować w takim miejscu, są znudzeni swoją pracą, nieustającą monotonnością. Niejednokrotnie tracą skupienie, rozpływając się w marzeniach o lepszym jutrze, aż nagle z letargu wybudza ich wybicie szyb oraz wykrzykiwane groźby. Podczas gdy ów pracownik siedzi skulony na zimnych kafelkach, przestępcy wiodą triumf, wynosząc z budynku wszystko, co najcenniejsze. W większości przypadków nie jest to dużo, kwota maksymalnie opiewa w granicach paruset dolarów, jednak to w zupełności starcza na zapewnienie sobie noclegu, żeby wyspać się, a kolejnego dnia znów odwiedzić sklep, znajdujący się w jakiejś dziurze, której nazwy najpewniej nie spamiętają.
Ktoś mógłby zarzucić, że taki styl życia również jest monotonny i niewiele się różni od pracowania na stacji benzynowej w środku dziczy. Jest to niewątpliwie prawdziwe stwierdzenie, jednak czy nie lepiej być drapieżnikiem niż stać się ofiarą?
Radio cicho szumiało w tle, gdy dziewczyny siedziały przy małym drewnianym stoliku, szukając na mapie odpowiedniego celu na ich kolejny skok.
Starały się wyeliminować myśli o ich pierwszej śmiertelnej ofierze, choć te uparcie dobijały się z każdej możliwej strony.
Blondynkę od zawsze fascynowały sprawy kryminalne, zwłaszcza te dotyczące seryjnych morderców. W tej sytuacji ciekawiło ją czy im również tak wiele obiektów kojarzyło się z ich ofiarami. Przerażała ją wizja nieustannych retrospekcji, które przypominałyby jej o zmarłym. A może to kwestia przyzwyczajenia? Wciąż pamiętała ich pierwszy napad, po którym adrenalina nie chciała odpuścić przez kilka godzin. Z czasem zaczęło to przypominać rutynę, nie wywoływało już żadnych zbędnych emocji.
****
Zakładając, że jakiś profesjonalista spojrzałby swoim fachowym okiem na tą robotę, to najpewniej ryknąłby głośnym śmiechem, wpatrując się z niedowierzaniem w poczynania świeżo upieczonych złodziejek.
Warto jednak zauważyć, że dziewczyny były w pełni świadome ryzyka, jakie ponoszą i że ich plan nie jest dopracowany tak, jakby tego faktycznie chciały. Na ich szczęście tamtego dnia ich wieczny pech nie postanowił wychylić swego paskudnego łba na światło dzienne. Przynajmniej nie całkowicie.
Warunki panujące w północnej części Kanady nigdy nie były łaskawe dla kierowców, tym bardziej tych, którzy jeździli starymi, rozlatującymi się combi.
Brunetka, teraz ubrana w ciemne ubrania, z chustą obwiązaną przy szyi, uporczywie walczyła z kawałem taniego plastiku, który uparcie odmawiał zostania w wyznaczonym dla niego miejscu. Mała szufladka uwierała ją w nogi, a dziewczyna z trudem powstrzymywała się przed głośnym wyrażeniem swojego dyskomfortu.
Druga dziewczyna z kolei wbijała swój wzrok w pustą drogę przed nimi, próbując poukładać swoje myśli. Choć doskonale wiedziała, że są nikłe szanse na to, żeby wszystko poszło płynnie, bez żadnych zakłóceń, marzyła jej się akcja niczym z typowych amerykańskich filmów z sławnymi gangsterami w roli głównej. Niedoścignione ideały.
Sklep monopolowy, oddalony od ich miejsca zamieszkania o niespełna trzydzieści mil, wydawał się być idealnym miejscem na pierwszy skok. Zysk miał oscylować w okolicach stu dolarów, co mogło im starczyć na zakup potrzebnych artykułów spożywczych oraz wykupienie taniego noclegu. Bowiem nie miały zamiaru już wracać do tego miejsca, które tylko z nazwy było domem. Były pełnoletnie, mogły robić wszystko, co dusza zapragnie. Nawet żyć jako grzesznice, regularnie łamiące siódme przykazanie Dekalogu.
Zaparkowały swój pojazd na niewielkim placu pod sklepem. Poza ich samochodem na parkingu znajdowało się jeszcze jedno auto, jednak dziewczyny założyły, że musi należeć do pracownika, który wówczas był na swojej zmianie.
Auto zostawiły otwarte, umożliwiając sobie tym samym szybszą ucieczkę. W końcu w pośpiechu tak ciężko jest wcelować kluczykiem w stacyjkę, czyż nie?
Chwyciły badyle, zawinięte w siatkę, które na pierwszy rzut oka z łatwością mogły być pomylone z faktycznymi pistoletami, zakryły swoje twarze czarnymi chustami i udały się do drzwi wejściowych.
Jakież było ich zdziwienie, gdy po wykopaniu drzwi wejściowych spotkały się ze zdziwionym spojrzeniem nie tylko sprzedawcy, a również postawnego faceta, którego stanu na pewno nie można było określić trzeźwym.
Choć zbite z tropu, dziewczyny nie chciały się poddawać. Miały cel, chciały go osiągnąć za wszelką cenę; zwłaszcza, że już planowały swoją przyszłą karierę.
Brunetka w przypływie uderzenia nagłej adrenaliny, użyła swojego „gnata", uderzając pijaka w tył głowy. Ten jak sztywna kłoda runął na ziemię, rozwalając przy tym jedną z kartonowych półek na słodycze. Kolejno skierowała broń na kasjera, gestem nakazując mu wydanie zawartości kasy.
W tym czacie blondynka pilnowała wejścia, przy okazji zgarniając odrobinę wątpliwej jakości jedzenia. „Czego innego można się spodziewać po sklepie, w którym głównie zakupy czynią alkoholicy z już dawno zatraconym zmysłem smaku?" zapytała samą siebie, przyglądając się tym wszystkim tanim batonikom, które zdołała upchnąć w kieszeniach swojego skórzanego płaszcza.
Kasjer opróżnił kasę i podał foliową torbę brunetce. Stan wypełnienia siatki wskazywał na to, że łup mógł być znacznie większy aniżeli początkowo przypuszczały. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie, po czym odwróciła się na pięcie i wraz ze swoją towarzyszką wybiegła przed sklep.
Tutaj spotkała ich niemiła niespodzianka. Na parkingu nie było ich auta. Zniknęło. Ktoś okantował kanciarza! Za sobą z kolei słyszały, jak obrabowany mężczyzna szamocze się w rozpaczliwych próbach dotarcia do telefonu. Zostało im zdecydowanie zbyt mało czasu na użalanie się nad swoim losem. Blondynka zwróciła się ku drugiemu samochodowi, który wciąż stał zaparkowany pod sklepem. Jedyna szansa ucieczki. Zakryła oczy dłonią, chroniąc je tym samym od odłamków szkła, a łokcia użyła do wybicia szyby. Sięgnęła klamki i otworzyła drzwi. Siadła za kierownicą i zaczęła grzebać przy kablach. Niejednokrotnie podpatrywała, jak chłopcy, którzy chcieli w przyszłości zostać mechanikami, robili takie rzeczy.
Silnik zawarkotał, choć brzmiało to raczej żałośnie. Po aucie było widać, że nie jest w najlepszym stanie technicznym, a mimo to, dziewczyny chciały krzyczeć ze szczęścia.
Brunetka rzuciła siatkę na tylne siedzenie sedana, a sama usiadła na miejscu pasażera. Odjechały, zostawiając za sobą chmurę dymu spaleniowego.
— Myślę, że się udało — zaśmiała się brunetka.
Blondynka obejrzała się w lusterku czy nic za nimi nie jedzie.
— Chyba tak — uśmiechnęła się i delikatnie docisnęła pedał gazu.
Gdy wyjeżdżały z zalesionego terenu, daleko za sobą słyszały jedynie echo policyjnych syren. Policja nie potraktowała tego zgłoszenia na poważnie, a za sprawcę zdarzenia posądzono pijanego mężczyznę. Zeznania kasjera zostały uznane za wymysł zmęczonego umysłu. Przecież kobiety są za słabe na taką robotę, prawda?
****
— Nie powinnyśmy były tego robić — zaczęła brunetka, przerywając panującą w pomieszczeniu ciszę.
— Olga — blondynka spojrzała w kierunku dziewczyny. — Miałyśmy się dać złapać?
— Nie, cholera, Zofia, oczywiście, że nie — westchnęła poirytowana. — Ale mogłyśmy sobie darować, ten jeden jedyny raz obejść się ze smakiem. I tak miałyśmy wystarczająco pieniędzy, żeby przetrwać następne kilka dni.
— A może ten facet znęcał się nad swoją rodziną, hm? W takiej sytuacji wyświadczyłyśmy komuś zacną przysługę. Zresztą odkąd przejmujesz się moralnością swoich czynów?
— Odkąd zabijamy ludzi! To już nie jest zwykła kradzież, za którą może nam grozić maksymalnie kilka miesięcy odsiadki — Olga wstała, podchodząc do okna i odsuwając firankę, sprawdzając czy ich auto wciąż stoi na swoim miejscu.
— Spokojnie, policjanci nie uwierzą nawet, że byłybyśmy zdolne do takiego czynu.
Brunetka nie powiedziała już nic więcej, położyła się na piętrowym łóżku i postarała się zmusić do snu.
W tym czasie Zofia siedziała przy stole, zastanawiając się, jaki mógłby być ich kolejny cel. Miała powoli dość obrabiania ciągle tych samych miejsc. Jej ambicje nakazywały nieustannego pięcia się górę. Westchnęła, opierając się o swoją rękę.
Gdy pierwszy raz dowiedziała się o tym sposobie zarabiania, chciała dojść do poziomu, w którym będzie miała na tyle zgraną grupę, że obrabują każdy bank bez większych komplikacji; od tych najmniejszych do Toronto-Dominion Bank.
Dzięki gazetom, które rozdmuchiwała każdy napad do granic możliwości, dowiadywała się o nowych występkach i och, skłamałaby gdyby jej to nie napędzało do działania.
Na tamten moment niestety musiała się zadowolić tym, co miała. A miała naprawdę niewiele.
****
[Tại đây có đăng tải GIF hoặc video. Hãy cập nhật ứng dụng ngay bây giờ để hiển thị.]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top