Czterej muszkieterowie

Czym właściwie jest szaleństwo? Powszechnym jest określanie morderców, tudzież innych zwyrodnialców, szaleńcami. Co jeśli wcale nimi nie są? Co więcej, może są w zupełności normalni, a my, subiektywnie stabilni psychicznie i emocjonalnie ludzie, jesteśmy obłąkańcami? Społeczeństwo wyznaczyło ścisłe ramy tak zwanej „normalności", choć to słowo jest niezwykle nieprecyzyjne. W świecie gdzie wszyscy się okradają, świrem (osobą nienormalną) można określić jednostkę, zarabiającą na siebie; każdego poranka wstającą, aby wyjść do względnie uczciwej pracy. W naszej rzeczywistości kradzież jest czymś godnym potępienia, a u rabusiów często doszukuje się chorób psychicznych, które ponoć mają tłumaczyć zejście na „złą" ścieżkę w życiu.
Jack Napier jest doskonałym zaprzeczeniem tej szalenie niepoprawnej tezy. Być może nie żył w ogólnoprzyjętych dobrych warunkach, a ze względu na dokuczającą chorobę nie miał zbyt wielu znajomych, jednak od małego były mu wpajane poprawne, jak na nasze realia, wartości. Ponadto nie można zaprzeczyć wielkiej miłości, jaką darzyła go matka. Ta urocza kobieta starała się zrobić wszystko, żeby jej ukochany synalek znalazł drogę prowadzącą do lepszego życia. Stało się tak, jednak nie w sposób, na który liczyła. Wkrótce po odkryciu strategii, którą obrał jej syn na zarabianie, zmarła na zawał. Jack odnalazł ją martwą w jej własnym łóżku. Gdy wołał lekarza, z trudem powstrzymywał cieknące po jego policzkach łzy. Już do końca przed oczami widział jej bladą twarz, bez żadnych oznak życia. Mimo tej tragedii, nie zmienił swojego podejścia do życia. Co więcej, z czasem zrobiło się o nim głośno, za sprawą jego synonimu, który zapisywał na lustrach krwią swych ofiar.
Modus operandi miał niezwykle prosty; w sąsiednich Stanach Zjednoczonych niezwykle upowszechniony, jednak w Kanadzie nikt się na niego nie decydował. Napier poniekąd dbał o swój wygląd, a więc też wyglądał schludnie, dzięki czemu nie wzbudzał podejrzeń, gdy podczas większych zgromadzeń zagadywał majętne wdowy. One zawsze były zachwycone kulturą i nienagannym podejściem młodzieńca, tak więc zgadzały się na wejście z nim w bliższe interakcje. Wkrótce jednak znajdowano je martwe, leżące koło ozdobnych toaletek, a na ubrudzonym lustrze za każdym razem widniał ten sam napis. Joker.

****

W tym samym spektrum czasowym swoją działalność rozpoczął również inny złoczyńca. Bill Skarsgård zdecydowanie nie klasyfikował się jako seryjny, głośno poszukiwany morderca, jednak do niewinnego obywatela było mu całkiem daleko. Otóż ten chłopak specjalizował się w zorganizowanych kradzieżach. Przez moment, w jego karierze, miał grupę znajomych, którzy z nim działali, jednak z upływem czasu część odeszła, a niektórzy zostali złapani i uziemieni w okolicznych więzieniach. Bill'owi dopisywało szczęście i ostatecznie za każdym razem udawało mu się oswobodzić z sideł obrońców prawa, choć nie zawsze było to proste zadanie.
   Jego dzieciństwo było znacznie smutniejsze od tego, z którym musiał się zmierzyć Jack. Nie było w nim miejsca na matczyną ani tym bardziej ojcowską miłość. Musiał pozostać skupiony jedynie na swoich obowiązkach, pomijając jakikolwiek odpoczynek czy wolny czas, który mógł poświęcić na zabawę z rówieśnikami. Ponadto jego rodzice zdawali się go nie chcieć, często wyzywając, przeważnie wypominając mu jego problemy z oczami; otóż ślepia chłopaka zdawały się żyć własnym żywotem. Określając swój okres dojrzewania na pewno zbyt często użyłby słowa „nienawiść". Za tamtych czasów darzył nią wszystkich; od znajomych z ławki, do osób teoretycznie mu bliskich. Nie czuł się zrozumiany, jednak wciąż powtarzał sobie, że zmieni się to z czasem. Nie mylił się, a przynajmniej nie w pełni.
   Wraz z końcem szkoły średniej, poznał pewnych ludzi. Z łatwością można było ich określić jako podejrzanych. Takich, z którymi lepiej było nie zawierać znajomości ani tym bardziej nie wchodzić w żadne wspólne interesy. Bill jednak był zdesperowany. Miał dość ciężkiej pracy, ciągłego przemęczenia. Oczekiwał drogi na skróty, a oni mu ją obiecali.
   Szybko odnalazł się w zupełnie nowej sytuacji. Nie zastanawiał się za wiele za sensem swoich działań tak długo, jak okazywano mu zrozumienie i wynagradzano go za to pieniężnie. Praca najemnika mu odpowiadała. Zagarniał się do podkładania ładunków wybuchowych, czasami zdarzało mu się ściągnąć kogoś z pomocą snajperki, co nie było specjalnie wymagające, a przecież o to mu głównie chodziło. Niestety nic, co dobre, nie trwa wiecznie i z czasem jego „szefostwo" wpadło, później przegrywając wszystkie rozprawy. Po usłyszeniu tej informacji, Bill się podłamał. Został bez stałego dochodu, a jego miesięczne wydatki nie zdawały się maleć. Zdawał sobie sprawę z tego, że musi zacząć działać i to jak najszybciej.
   Poszukiwał wsparcia w znajomych, którzy mu pozostali, jednak nigdy go nie uzyskał. Zdecydował więc, że musi zniknąć. Wyprowadził się do miejsca, które pod kilkoma względami wpasowywało się w definicję dziczy, jednak to właśnie tam przeszedł przemianę, przyłączając się do zorganizowanej grupy przestępczej. Gdy ta się niefortunnie rozpadła (z pomocą skorumpowanej policji), był ostatecznie zmuszony do działania na własną rękę.
   Samotne kradzieże były bez wątpienia niezwykle trudne, jednak w sklepowych kasach znajdował często wystarczającą ilość pieniędzy, żeby utrzymać swoje życie na nie najniższym poziomie. Mimo tego, z czasem zaczął odczuwać niedosyt.
   Bill regularnie kupował tygodnik. Lubił czytać, to prawda, jednak to nie był główny powód tego zakupu. Zdecydowanie najbardziej z całego czasopisma ciekawiła go przedostatnia strona, na której znajdowały się aktualne doniesienia dotyczące nieznanego mordercy zamożnych kobiet. Zafascynował go ten temat. Co więcej, poczuł nutkę ekscytacji, zauważając, że nagroda pieniężna za wskazanie sprawcy z tygodnia na tydzień rośnie. Szybko stwierdził, że jest w stanie znaleźć tajemniczego mordercę. W końcu nie takich ludzi odszukiwał.
Zamysł miał prosty; odnaleźć, wejść w bliższe kontakty, a gdy suma nagrody urośnie do zadawalających rozmiarów – perfidnie wydać na pastwę policji.
   Uznał to za plan idealny i szybko rozpoczął jego realizację; nie chciał bowiem zostać uprzedzony przez stróżów prawa.
   Zainwestował w porządny garnitur i począł chodzić na wystawne przyjęcia, które słynęły z majętnych gości. Zawsze stał z boku i obserwował, nie rzucając się przy tym w oczy. Wtedy też odkrył w sobie nienawiść do głośnej muzyki, rażących świateł i tłumów. Mimo to, nie zrezygnował ze swojego celu.
   Miesiąc. Dokładnie tyle zajęło mu zorientowanie się, kto jest domniemanym brutalnym zabójcą. W tamtym momencie nie znał jeszcze tożsamości tego zwyrodnialca, jednak wiedział już, jak on wygląda i w jaki sposób postępuje. Starał się zapamiętać każdy najmniejszy ruch tego chłopaka, jego gestykulację, mimikę. Wkrótce wiedział już wszystko o jego przyszłej „ofierze".
   Długo zastanawiał się, w jaki sposób podejść nieznajomego. Aż w końcu udało mu się wymyślić z pozoru plan doskonały.

   Nie lubił rozmawiać z kobietami. Nie dlatego, że się ich w jakikolwiek sposób obawiał, a po prostu uznawał je za w większości głupie i obrzydliwie niewinne istoty. Nigdy nie planował rodziny, więc absolutnie mu to nie przeszkadzało. W tym wypadku musiał jednak przemóc się i wejść w bliższe kontakty z jedną z wdów, uczęszczających na te (za) głośne przyjęcia.
   Zdążył zauważyć, że tak zwany Joker podchodził jedynie do kobiet obwieszonych pozłacaną biżuterią, ubranych w drogie suknie, szyte przez najlepszych projektantów mody. Stwierdził więc, że taka jest jedyną, która będzie w stanie wzbudzić jakiekolwiek zainteresowanie zabójcy.
Bill krążył w tłumie niczym rekin, zataczający koła wokół nieświadomej ofiary. Starannie wyszukiwał kobiety, której obraz stworzył w swojej głowie. Mimo to, wciąż miał na oku Jokera. Jego obecność była tutaj w końcu kluczowa. Gdyby ów jegomość postanowił nagle opuścić imprezę, cały plan by się posypał. Na całe szczęście nie wyglądało na to, żeby miał taki zamiar; tajemniczy gość stał i popijając ponczo, obserwował tańczący tłum. Dla Bill'a było oczywistym, że szukają tego samego.
W końcu się odnalazła, ta idealna. Rozglądała się niespokojnie, ewidentnie poszukując towarzystwa do rozmowy. Bill stwierdził, że wiekiem zbliżała się do pięćdziesiątki, zważywszy na twarz, na której już dawno pojawiły się wyraźne zmarszczki. Jej kruczoczarne włosy swobodnie opadały na jej odkryte ramiona. Miała na sobie stonowaną różową sukienkę z bufiastymi pół rękawami. Dłonie miała zdobione złotymi pierścieniami, jednak nie było wśród nich widać typowej obrączki zaręczynowej. Na szyi zawieszony miała zdobiony kamieniami szlachetnymi naszyjnik, a jej rękę zdobił złoty zegarek. Bez wątpienia nadawała się do tej niechlubnej roboty.
Bill wstawił na swoją twarz najprzyjaźniejszy uśmiech, na który było go stać i śmiałym krokiem podszedł do nieznajomej. Ta na jego widok również wykrzywiła usta w pogodny wyraz; wręcz było po niej widać, że od razu poczuła się swobodniej. Zważywszy na jej najbliższą przyszłość, Bill uznał to za niezwykle ironiczne.

— Co taka piękność robi tutaj sama? — rzucił jej szybkie spojrzenie, na co ona jedynie zachichotała, odwracając wzrok. Chłopak w myślach po raz kolejny utwierdził się w swoim przekonaniu o kobietach. Czy takie bajerowanie naprawdę działa na nie w tak oczywisty sposób?, pytał siebie, próbując nie wychodzić ze swojej roli.
— Niestety po śmierci męża... — tyle mu starczyło, dalej nie musiał już słuchać, choć oczywiście doczekał do końca wypowiedzi nieznajomej.
— Ja za chwilę opuszczam tą zacną imprezę, jednak mój dobry znajomy z chęcią by z szanowaną Panią porozmawiał — poszerzył swój uśmiech. — Stoi tam, w rogu, ubrany w granatowy smoking. Życzę miłego wieczoru — ujął jej dłoń, złożył na niej delikatny pocałunek, po czym oddalił się w stronę wyjścia, choć absolutnie nie miał zamiaru opuszczać tego pomieszczenia. Bowiem dla niego prawdziwa „zabawa" miała się dopiero zacząć.
Skrył się w ciemnym rogu, rozpoczynając swoją obserwację dalszych poczynań brunetki i szatyna. Możliwe, że przez moment poczuł zawahanie względem swoich czynów, jednak uczucie to szybko go opuściło, gdy tylko przypomniał sobie jego odgórny cel. Chciał tego, co wszyscy; obrał po prostu odrobinę inną ścieżkę.
Szatyn zdawał się być zaskoczonym nagłą inicjatywą nieznajomej. Szybko jednak skorzystał z okazji i rozpoczął swą grę; tą samą, co za każdym poprzednim razem.
Bill znowu miał okazję obserwować te wszystkie niby nieznaczące gesty, które w ostateczności działały na ofiary mordercy, jak rzep na muchy. Być może jest to okrutne porównanie, jednak niezwykle trafne. W obydwóch przypadkach kończy się to śmiercią.

Śledzenie to coś, czym Bill zajmował się wielokrotnie na przestrzeni ostatnich lat. Powoli przestawała na niego działać jakakolwiek adrenalina, tudzież stres związany z tą czynnością, jednak tym razem musiał przyznać, że było inaczej. Musiał być niezauważalny, jednocześnie nie tracąc pary z zasięgu swojego wzroku.
Odkąd pamiętał, nigdy nie przepadał za swoim samochodem, bowiem uważał, że jest zdecydowanie za cichy, jednak w tej konkretnej sytuacji uznał to za dużą „zaletę". Był w stanie bezszelestnie ruszyć za parą, zmierzającą najpewniej w kierunku domostwa należącego do nieświadomej kobiety.
Umysł Bill'a działał na najwyższych obrotach. Jego myśli głównie obracały się wokół tego, co miało się za chwilę wydarzyć. Ile to zajmie? Był gotów przeczekać całą noc, jeśli będzie taka potrzeba. Co jeśli Joker postanowi nie zabijać? Nie, to raczej mało prawdopodobne. Te nieustające pytania z czasem zaczęły go drażnić. Nie mógł ich powstrzymać; był świadomy, że nie da się o czymś nie myśleć, co jeszcze bardziej wyprowadzało go z równowagi. Zacisnął nerwowo szczękę. Stop. Musi się skupić na zadaniu, w końcu jeśli to spapra, nie będzie drugiej szansy. Wbił swój wzrok w tylny zderzak rozklekotanego auta, należącego do Jokera, niespokojnie ściskając chropowatą kierownicę.

****

Jack nigdy nie potrafił pojąć, jakim cudem te wszystkie kobiety, mimo medialnych doniesień, zgadzały się na jego propozycje. Uważał, że nikt o zdrowych zmysłach nigdy by nie zgodził się na samotny wyjazd z nowopoznanym mężczyzną; tym bardziej zważywszy na aktualną sytuację. Po cichu rozważał czy przypadkiem nie jest to świadome pchanie się w paszczę lwa, jednak wydawało mu się, że te wszystkie kobiety są zbyt słabe, wręcz niewinne, aby celowo zwabiać mordercę do swoich domów. Zresztą co to miałoby mieć na celu? Może kierowała nimi chęć odmienienia go; sprawienia, żeby stał się dobrym człowiekiem. Każdy w końcu chce mieć jakieś zasługi dla tego świata. Nawet jeśli miałyby być tak absurdalne.
Zaśmiał się cicho, zwracając tym samym uwagę kobiety. Popatrzyła się na niego czujnym wzrokiem, jednak on jedynie machnął ręką, zrzucając swoje dziwne zachowanie na nagłe wspominki z dzieciństwa. Ona w końcu nie wiedziała, że myśląc o tych dawnych czasach, nigdy nie wydałby z siebie tak pozytywnej reakcji.
Czasem zastanawiał się nad moralnością swoich czynów. Oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wpisuje się w wytyczne dla typowego antagonisty, jednak czy to co robił było aż tak złe? Te wszystkie kobiety i tak nie miały przyszłości; były w większości podstarzałe, a ich życie przypominało raczej szarą egzystencję, która niejednokrotnie kończyła się samobójstwem. On tylko przyspieszał ten mozolny proces. Przynajmniej tak siebie tłumaczył.

Zaparkował swój wysłużony pojazd na podjeździe i od razu jego uwagę zwrócił fakt, że domem wdowy był dwudziestoletni dworek. Choć na pierwszy rzut oka wydawało się, że w środku nikogo nie ma, postanowił dopytać się kobiety czy faktycznie tak jest. Skłamała, mówiąc, że tak.
W rzeczywistości mieszkała ze swoją matką. Nie chciała tego przyznać, bo to mogłoby spłoszyć tego uroczego młodzieńca, który po raz pierwszy od dłuższego czasu sprawił, że poczuła się chciana. Od odejścia jej męża minęło ledwie kilka miesięcy, a już zaczęło jej brakować towarzystwa drugiej, kochającej osoby.
Dwie godziny później pożałowała swojego wyboru. Powinna być bardziej ostrożna, to zdanie echem odbijało jej się w głowie, gdy powoli topiła się we własnej krwi, leżąc na swoim łóżku. Jej ciało delikatnie drgało, podczas gdy ona desperacko próbowała łapać oddech. Nie przeżyła, tak samo jak każda inna, która na swojej drodze poznała Jokera.

Napier rzucił zebraną biżuterię i banknoty na tylne siedzenie. Czuł wzburzenie, wynikające z zachowania kobiety. Przez moment myślał, że jej nie zabije, że tym razem odpuści, jednak nie mógł znieść takiej sytuacji. W jego oczach tak perfidne kłamstwo było niedopuszczalne. Wytarł swoje zakrwawione dłonie o podręczną chusteczkę i już miał zamiar przekręcić kluczyk w stacyjce, gdy oślepiło go światło obcych reflektorów. Szczerze zmroził go ten widok, czuł, że zaczął się pocić, jednak postanowił zachować zimną krew, zostając na miejscu. Może to nie to, co mu się wydaje.
   Tak właśnie było, choć można łatwo stwierdzić, że policja byłaby lepszym rozwiązaniem niż Bill, który już zacierał ręce, ciesząc się z powodzenia swojego planu. Dla niego teraz wszystko było już proste. Przystawienie lufy do szyby od strony kierowcy, okazało się być niezwykle satysfakcjonującym przeżyciem. Był przekonany, że do końca zapamięta ten obłąkany, a jednocześnie przerażony wzrok Jokera. Uwielbiał czuć tą władzę, na moment stawał się panem życia i śmierci. Od niego zależała przyszłość szatyna i ta myśl wywoływała u niego przyjemne ciarki. Nie mógł jednak pozwolić sobie na okazanie choć odrobiny emocji, a co za tym idzie braku profesjonalizmu. Dał do zrozumienia szatynowi, kto tu wystawia karty i cóż, Joker w tamtym momencie nie miał żadnego innego wyboru.

   Ich współpraca zdawała się być owocna; tworzyli zgrany duet. Można śmiało powiedzieć, że budzili postrach nawet wśród doświadczonych oficerów policji. Razem potrafili złamać każdy alarm, wyjść cało nawet z najgorętszych sytuacji. Poza tym ich znajomość nie przynosiła żadnych korzyści. Nie było to nic zaskakującego, gdyż działali razem z przymusu. Jedynie Bill wydawał się być usatysfakcjonowany, w końcu wszystko szło zgodnie z jego planem. Jack z kolei tęsknił za swoim starym sposobem zarabiania. Nowy styl życia zdawał się mu nie pasować. Oczywiście był dobry w swoim nowym fachu, ba! Można wręcz powiedzieć, że miał talent do napadania na banki i nie byłaby to w żadnym wypadku hiperbola, jednak gdzieś w głębi duszy czuł, że czegoś mu brakuje. Ich życie zdawało się powoli wpadać w monotonię i najpewniej tak by się to skończyło, gdyby nie ten jeden niefortunny skok, do którego nie przygotowali się tak, jak należało to zrobić.

****

    Przeżyły zbyt dużo sytuacji stresogennych, żeby słysząc syreny policyjne nie zachować chociażby pozornie zimnej krwi. Nie one były ścigane, ta horda funkcjonariuszy jechała w kierunku alarmu. Ich jedynym zmartwieniem związanym z policją mogła być ewentualna kontrola, jednak liczyły, że zdążą przejechać tą trasę zanim mundurowi wprowadzą jakiekolwiek działania rutynowe. Głównie przejęło je to, skąd ten alarm dochodzi. Jedynym w miarę wartościowym miejscem w okolicy był ich bank.
   Olga docisnęła pedał gazu, a ich samochód w odpowiedzi wydał z siebie serię niepojących odgłosów, ostatecznie jednak przyspieszając. Chciały zobaczyć, kto je ubiegł i jaki ma plan na ucieczkę.
   Problem polegał na tym, że złodzieje nie mieli żadnego planu ucieczki. Nie spodziewali się takiego dymu, co więcej, nie przewidywali żadnych utrudnień. W formie kary za swoją niesubordynację byli ostatecznie zmuszeni do przedzierania się przez gęsty las, mając zawieszone ciężkie torby na swoich ramionach. Starali się podążać wzdłuż drogi, w nadziei na kierowcę, który zdecydowałby się zatrzymać. Byli w pełni świadomi, że nie dadzą rady pokonać dłuższej trasy w tym śniegu; najpewniej skazaliby się na liczne odmrożenia, jak nie śmierć, wychładzając swoje organizmy. Poczuli autentyczne szczęście, gdy usłyszeli, jak z daleka nadjeżdża jakiś pojazd. Dźwięk silnika znacząco różnił się od tego, który wydawały z siebie radiowozy policyjne; był znacznie głośniejszy, dodatkowo słyszalne były odgłosy krztuszenia, które przy regularnie serwisowanych pojazdach nie miały prawa występować. Pospiesznie przedarli się na pobocze, nie zwracając uwagi na to, że torba Billa rozdarła się i teraz wypadały z niej pojedyncze banknoty. Liczyło się jedynie jak najszybsze zdobycie środku transportu.
Samochód zatrzymał się tuż koło mężczyzn. Bill pewnym krokiem podszedł do okna kierowcy, za którym zobaczył około dwudziestoletnią brunetkę, ubraną w dość nietypowe, jak na dziewczynę w tym wieku, ubrania.
Olga zsunęła szybę, pytając się mężczyzny dokąd zmierzają. Blondynka, zajmująca miejsce pasażera, przeładowała broń, którą trzymała teraz koło swoich nóg. Na ten dźwięk mina mężczyzny przybrała zmieszany wyraz.
Otóż dziewczyny były w pełni świadome kogo zgarniają z pobocza, miały w tym swój cel. Nie chciały zostać zupełnie bezbronne, więc z tego powodu, gdy tylko ujrzały na horyzoncie tych specyficznie ubranych mężczyzn, Zofia szybko sięgnęła po prezent od handlarza.
Bill, choć nie chciał tego otwarcie przyznać, był pod olbrzymim wrażeniem, jednak szybko się otrząsnął – nie czas ani pora na takie myśli. Pospiesznie odpowiedział na zadane mu pytanie, a gdy tylko uzyskał pozwolenie, zajął miejsce na tylnym siedzeniu. Jego towarzysz postąpił podobnie. Była to dla nich nowa sytuacja, w normalnych okolicznościach szybko pozbyliby się kierowcy oraz ewentualnych pasażerów, ruszając w dalszą podróż. Tym razem nie mieli takiej możliwości, musieli pozostać w rolach przykładnych obywateli, którzy tylko przypadkiem znaleźli się w takiej sytuacji. Szkoda, że byli świadomi tego, że nikt nie jest na tyle głupi, żeby uwierzyć w taki zbieg okoliczności.
Blondynka skierowała swój zmęczony wzrok w lusterko i och, musiała przyznać, że miały wyjątkowe szczęście do autostopowiczów.

****

[Tại đây có đăng tải GIF hoặc video. Hãy cập nhật ứng dụng ngay bây giờ để hiển thị.]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #sraka