dzień drugi.
Stałam w deszczu, na niezadaszonym przystanku. Płakałam. Krople z chmur mieszały się z moimi słonymi łzami na policzkach i w materiale szalu. Jedyne co czułam... To smutek. Wielki smutek, ponieważ miłość mojego życia okazała się wcale nią nie być.
Nagle przestałam czuć deszcz na mojej już wystarczająco mokrej głowie. Spojrzałam w bok i mój wzrok wylądował na dziewczynie. Uśmiechała się lekko, a jej oczy wyrażały współczucie. Były tak magicznie smutne, że aż przestałam płakać. Poczułam się, jakby ktoś zrozumiał moje cierpienie bez słów.
"Nie był ciebie wart, skoro jedyne co potrafił zrobić to zranić"
Analizowałam słowa. Przez nadmiar wszelkich emocji i jej spojrzenie nie umiałam wypowiedzieć słowa. Patrzyłam jedynie, jak z nieznikającym uśmiechem kładzie swoją parasolkę w piękne, zielone liście, kontrastujące optymizmem z jej spojrzeniem, na ziemi i odwraca się za siebie.
Szła przed siebie i gdy skręciła za rogiem, jakby się obudziłam. Wzięłam parasolkę z ziemi i sama się osłaniając, pobiegłam w tamtym kierunku.
Już jej tam nie było. Zobaczyłam jedynie awarię mojego autobusu.
Jakiś wypadek... Muszę wrócić pieszo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top