Trup moralny.
Mimo iż na zewnątrz zapanował już mrok, na korytarzach wiecznie paliły się światła. Ekko nie mógł już ukryć się w mroku, by wylać swoje ostatnie łzy i uniknąć swych oprawców, którzy ostatnio lubili go odwiedzać w najbardziej nieodpowiednich momentach. Błędne koło nie miało w sobie żadnej luki, przez którą mógłby się z niego wydostać.
Wyglądał jak trup i w pewnym sensie już dawno nim był. Wszystko zdarzyło się tak szybko, że nawet nie potrafił ułożyć z tego planu wydarzeń. Spojrzał na swoją notatkę z tamtego dnia nabazgroloną niedbale na porwanym papierze.
Poszedłem do jakiegoś budynku. Mieliśmy zdobyć tylko jeden z tych kryształów. Strasznie bolała mnie głowa. A teraz jestem tutaj.
Co te słowa mogły, do jasnej cholery, znaczyć? Wspomnienia z ostatniego dla wolności były jak układanka, której połowa elementów zaginęła. Kiedyś często składał skomplikowane maszyny i ułożenie dziecinnej układanki byłoby dla niego proste, ale teraz nie ma to żadnego znaczenia.
Znowu odbiegł od tematu.
Znowu w korytarzach zapaliły się światła. Znowu padało i było zimno w celach. Znowu zapadła cisza, która rano znowu miała zaginąć w kakofonii krzyków policjantów, więźniów przyjmujących kolejne baty od funkcjonariuszy lub kolegów z celi obok. Znowu musiał się tym przejmować. Pamiętał tylko, że rano trzeba wyryć kreskę na ścianie, by upamiętnić kolejny dzień niedoli. Ale czy na pewno to aż takie ważne? Czy chciał to pamiętać? Nawet gdyby odzyskał wolność, i tak by nie zapomniał. Tego nie da się zapomnieć.
Żyjąc wśród zepsutego zauniańskiego społeczeństwa nauczył się kraść i ćpać. Żaden z jego czynów ostatecznie nie wyszedł mu na dobre. Droga, którą Ekko wybrał poprowadziła go donikąd. Jego przyjaciele szybko trafili na listy gończe lub poumierali w trakcie podróży przez slumsy. Z tego bagna nie było wyjścia, a jego plan okazał się być dziurawy jakby wpakowano w niego salwę a karabinu maszynowego. Tak naprawdę to nie wiedział, jak naprawić to cholerne miasto.
Gdy zapadał zmrok, siedział cicho. Nauczył się, by nie krzyczeć, bo jego wrzaski o pomoc i groźby tylko śmieszyły oprawców z celi nieopodal, którzy przychodzili do niego regularnie i bawili się jego ciałem jak chcieli. Raz był workiem treningowym, raz był ich maskotką do innych potrzeb. Nie chciało mu się nawet liczyć, ile razy zmywał z siebie ich pot i mocz. Bał się spojrzeć w oczy oprawcom. Pamiętał, że jeden z nich miał białą brodę. I tatuaż. Ale czy to ma znaczenie?
Chciał krzyczeć, ale nie mógł budzić oprawców. Dobrze, że cela była zamknięta i był w niej sam. Przynajmniej do świtu nikt nie mógł opuścić celi, by znowu uprzykrzać mu więzienny żywot. Czasami policjanci dali się skusić na podobne brudne rzeczy, więc na wszelki wypadek nie krzyczał. Jego upośledzony towarzysz wyjechał kilka, może kilkanaście dni temu. Mówił, że w głowie gra mu horror, którego nie może wyłączyć. Szalony mix złych wspomnień, lęków i absurdu. Teraz on miał tak samo. Nie mógł spać, a gdy już sen postanowił go odwiedzić, trwał on krótko i wyrywały go z niego krzyki i świecenie latarką po oczach. Nie pamiętał dokładnie, co mu się śniło, ale jego koszmary przeważnie dotyczyły więzienia, śmierci kogoś bliskiego i upodlenia.A przez ten cały brud przechodziła niebieskowłosa istota tak piękna, że podążał za nią wzrokiem nie zwracając uwagi na nic innego. Próbował jej dosięgnąć i coś jej powiedzieć, ale zawsze budził się zanim spróbował. Ten jeden obraz osoby, która wtargnęła do jego serca bez zapowiedzi, by pozostać tam do dziś.
Rano trochę krzyku, ból w czaszce, śniadanie składające się z bezsmakowej papki i kilka łez. Cały czas Ekko był zmęczony, a w ustach pozostawał mu gorzki smak rozpaczy. Albo jego własnej krwi. Albo czegoś gorszego...
Lista zauważonych wykroczeń to istna ściana tekstu. A było tego więcej. Jako iż stał się znanym przestępcą manipulującym czasem, szybko został zauważony i snuto o nim teorie. Jakie ma możliwości? Jakie ma limity? Jak go zabić? To ostatnie w szczególności kogoś zainteresowało, bo tego dnia, gdy utracił wolność, tylko obecność funkcjonariuszy zdołała ocalić go przed śmiercią. Kosztowało go to wolność i utratę więzi z przyjaciółmi, za którymi niesamowicie tęsknił. W szczególności za tą z niebieskimi włosami. Często jej uśmiechnięta gęba widniała na listach gończych pokrywających słupy i ściany w miejscach publicznych jak tapeta. Chciał mieć ją znów w swych ramionach i zamienić chociaż parę zdań. Teraz zamiast zginąć musiał odsiedzieć dożywocie.
Zdał sobie sprawę, że jadalnia pustoszeje, a on dalej sterczał jak strach na wróble nad miską z jedzeniem. Opierał prawą dłoń na widelcu wbitym w tę papkę, która do niczego nie była podobna.
Czy... zgodziłabyś się zostać moją...
Nie jestem aż tak głupia. Może i jestem naczelną wariatką i top jeden wśród poszukiwanych, ale bez przesady.
Pewnie parsknąłby smutnym śmiechem jeszcze miesiąc temu, ale teraz to nie ma znaczenia.
Minęły już trzy lata. Dalej brak kontaktów z matką, o ile ta biedna kobieta jeszcze żyła. Nie dano mu przepustki ani chwili na odwiedziny. Napęd Zero wpadł pewnie w niepowołane ręce i teraz był badany przez chemicznych baronów lub, co gorsza, kogoś z Piltover. Ta myśl przerażała go najbardziej. Przez nastoletnie życie sporo naważył piwa, w którym teraz się topił.
Zainfekowany ulicznym brudem, stał się jednym z gangsterów. Przyjaźń z sierotami z tego ohydnego środowiska ściągała go na dno, a on nawet tego nie zauważał. Teraz było już za późno na ucieczki, powroty i rehabilitacje. Odwracając się i patrząc na swoje życie minione, dostrzegł tylko zło, któremu uległ. Kradł. Zabijał. Szydził. Teraz musiał ponieść karę.
Nie poszedł do szkoły, nigdy nie zaznał pracy, a jego rodzice tonęli w długach. Teraz zamiast w cieplutkim domku wyglądającym jakby miał się zaraz zawalić, musiał kimać w chłodnej celi. Bez przyjaciół i rodziny. Czy w ogóle za nim tęsknili? Czy w ogóle pamiętali? Na pewno nie chciałby im teraz patrzeć w oczy. Historia zakończona pogrzebem najlepszego przyjaciela nic go nie nauczyła.
Minął kolejny dzień. Skulił się na pryczy wyłożonej materacem twardym jakby wykonano go z betonu. Ekko jęknął cicho, gdy znowu nawiedził go ból. Bolało go całe ciało, ale nie narzekał. Sam się o to prosił swoimi grzechami. Zakazany owoc smakował przecież najlepiej, ale jego cudowny smak był tylko przykrywką dla kryjącego się za nim zepsucia.
Otarł nieproszone łzy rękawem pomarańczowego więziennego stroju, który powoli tracił swą barwę po wielu praniach. Nie dawał on żadnego ciepła, właściwie to wręcz przeciwnie. Płacząc cicho, chłopak usnął po dwóch godzinach męczarni z okropnymi wizjami przesiąkniętymi rozpaczą. Szykował się na kolejny dzień, taki sam jak poprzedni.
Ten sen był krótki i urwał się niespodziewanie, ale teraz wyglądał nieco inaczej niż zazwyczaj. Otoczeni jedynie przez bezkresną czerń, wsłuchiwali się w swoje spokojne oddechy.
Zatopił dłoń w jej niebieskich włosach, które teraz mógł nawet poczuć. Takie miękkie i miłe w dotyku. Jak za dawnych lat na wolności. Drżącymi wychudłymi dłońmi objął dziewczynę i wtulił nos w jej ramię. Chodź nie zdołał wydusić z siebie ani słowa, gdyż z jego ust wydobył się tylko niezrozumiały bełkot, ten sen wystarczył, by rankiem tęsknota i smutek uderzyły w niego ze zdwojoną siłą. Chciał wyjść stąd i ją odnaleźć, lecz to na nic. Dostał tylko pałą w głowę na "dzień dobry".
Wdrapał się na stołek po dwóch nieudanych próbach i wcisnął głowę w pętlę. Zacisnął zęby nie wiedząc co powiedzieć, po czym przeszedł do ostatniego działania, jakie zamierzał wykonać za życia. Stołek umknął spod jego bosych stóp, a pętla zacisnęła się na szyi. Z zepsutego niby-człowieka pozostała teraz tylko pusta powłoka, która wkrótce miała zgnić wśród innych odpadów miasta splamionego grzechem.
Nigdy więcej nie ujrzał już światła. Nie zaznał miłości, na którą nie zasługiwał. Nie było już więcej nadziei.
Tego nie da się naprawić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top