Rozdział 3
6.08.1976
Jak zawsze. Wstałam około 6 rano ledwo żywa. Jakby ktoś mnie zobaczył to by się przeraził. No trudno. Bywa.
Weszłam do łazienki, zawsze będę wyklinac osobę która robiła to pomieszczenie. No kto normalny robi takie małe miejsca?!
No nic. Trzeba się ogarnąć i iść do pracy. Po ogarnięciu swoich włosów i zrobieniu lini wodnej czarną kredką, musiałam założyć jakieś w miarę przyzwoite ubrania.
Koszulka z Black Sabbath'u i czarne dzwony pasują do siebie? Szczerze? To nie wiem, ale nie interesuje mnie to.
Poprawiłam włosy ostatni raz i wyszłam z mieszkania.
Wyjść, schody w dół, przyjść się parę metrów, noi zarabiać.
Trochę przymulona, ale zawsze żywa powoli schodziłam. Czasami zastanawiam się czy aby na pewno był to dobry wybór mieszkania. Takie małe, na ostatnim piętrze.
Z uśmiecham na ustach weszłam do sklepu. Ahh ten zapach gazet, kawy oraz przeróżnych instrumentów.
Szybko witam się z Bill'em i Micheal'em, noi zajmuję się moją robotą. Muszę dokończyć custom gitary.
Najzwyklejsza w świecie gitara basowa, ma stać się złotem. Nic prostrzego. Z tego co pamiętam, jest ona na urodziny jakiegoś typa.
Przeszukiwałam strony mojego artystycznego zeszytu w poszukiwaniu projektu właśnie do tej gitary.
Nie trudny wzór trzeba przyznać. Mają znajdować się na niej czerwone pasy, sztuczna krew, jakieś ćwieki.
Zasiadłam przy stole, położyłam instrument i już miałam zabierać się za pracę, ale nie. Ale nie! Aleee nieee!
- Nancy! Telefon dzwoni! Weź odbierz! - zawołał Bill.
- Dlaczego ja?! - szybko wstałam i odebrałam telefon. - Dzień dobry. Tu sklep muzyczny "Road to hell", słucham.
- Dzień dobry, dzień dobry. Chciałbym spersonalizować gitarę. - nieco straszny głos odezwał się z słuchawki.
- Więc zapraszam jutro ooooo... 10.
- Dobrze, będę. - i się rozłączył.
W końcu mogłam usiąść do pracy. Parę godzin, i do domu.
×××
7.08.1976
- Przepraszam! - półśpiąca otwierałam drzwi sklepu. No cóż. Zaspałam. Ale nie z mojej winy. Bo Micheal wymyślił żebyśmy wyszli do baru. Noi się zasiedzieliśmy.
Tak jakoś wyszło.
- Nic się nie stało. - zaśmiał się dość rosły facet z brodą i długimi włosami. No po prostu dzik!
Otworzyłam i wpuściłam go do środka. Zapaliłam dwie lampy, nad moim stanowiskiem i na środku pomieszczenia.
- No co tam potrzeba? - usiadłam na małym kręconym siedzeniu.
- A więc tak... - wyją gitarę z futerału. -...
I zaczął gadać. On wie że i tak zrobię własny projekt? Chyba nie.
-... I chyba tyle.
- Mhy... - w między czasie narysowałam projekt. - Coś takiego? - spojrzałam na niego.
Spojrzał na to co narysowałam, i w moje oczy. Szczerze to się wystraszyłam.
- Siema!!! - do lokalu wbił Bill.
- Hej ! - pomachałam mu. - No i jak będzie?
- Tak tak. - pomachał głową.
- Zapłacisz już jak będzie zrobiona, napisz jeszcze tu swój adres albo numer.
Zapisał rząd cyfr, i wybiegł nawet nie żegnając się ze mną.
- Dziwny typ... - Bill patrzył na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał ten facet.
- Dziwny... I to bardzo...
***
W KOŃCU! NAPISAŁAM TO!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top