Rozdział I

Dzielnie wspinałem się po schodach tego obskurnego budynku, chociaż moje nogi odmawiały posłuszeństwa. Dodatkowo, w jednej ręce trzymałem walizkę, a na plecy założony miałem plecak.

- Hej, Amber! Ile jeszcze? – zapytałem, przystając na stopniu. Przeprowadzając się do stolicy Korei Południowej nie sądziłem, że pierwszą przeszkodą, jaką napotkam na swojej drodze będzie dojście do własnego mieszkania. Z myślą o tym, że codziennie będę musiał się wspinać na siódme piętro mój zapał do nowego miejsca dziwnie osłabł. W myślach przeklinałem stare metody budowania bloków mieszkalnych i cały ten wieżowiec. Dlaczego, do cholery, nie mogli w nim zamontować windy?

- Kibum, na litość, przeszliśmy dopiero dwa piętra – powiedziała sfrustrowana Amber. Nie dziwiłem się jej. Dopiero co tu przyjechaliśmy, a ja już marudziłem.

- To teraz już wiem dlaczego czynsz jest taki tani – mruknąłem jeszcze pod nosem. Moja siostra wywróciła oczami, ale nic nie dodała. Pewnie nie chciała jeszcze bardziej psuć atmosfery.

Po kilku minutach intensywnej walki z tymi nieszczęsnymi schodami dotarliśmy pod właściwe drzwi.

- To tutaj. Dobra, rusz się i otwieraj – powiedziała, wkładając ręce do kieszeni swojej czarnej bluzy z Adidasa. Ubierała się zdecydowanie za chłodno jak na końcówkę stycznia.

- Co? – zapytałem głupio.

- No przecież dawałam ci klucze jeszcze w domu – rzuciła zirytowana.

Faktycznie. Kazała mi ich pilnować, kiedy wsiadaliśmy do auta. Szybko zacząłem przeszukiwać swoje spodnie i kurtkę w ich poszukiwaniu, a gdy nic tam nie znalazłem, sięgnąłem do plecaka.

- Cholera – wydusiłem z siebie.

- Błagam, tylko nie mów, że nie wziąłeś ich ze sobą. Zapasowe klucze ma Sulli, a ona mieszka na drugim końcu Seulu...

- Dobra, czekaj. Może po prostu zostawiłem je w samochodzie.

- Oby. Łap! – powiedziała i rzuciła mi pilota do swojego auta. – Tylko błagam, nie zgub go.

Zostawiłem swoje rzeczy obok wycieraczki i ruszyłem na dół. Świetnie, kolejna runda po tych schodach. Chciałem mieć to już za sobą, więc przeskakiwałem po kilka stopni, omal nie wywalając się na parterze. Otworzyłem z impetem ciężkie drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Pobiegłem na parking przed budynkiem i wcisnąłem przycisk na pilocie, którego dzierżyłem w ręce. Po chwili usłyszałem pikanie dobiegające z mojej prawej strony. Skierowałem się tam i otworzyłem drzwi srebrnego Hyundaia i20. Zacząłem przeszukiwać przednie siedzenie, schowek i wszystkie inne możliwe zakamarki, w których mogłem zostawić tak cenną rzecz. Po kilku minutach hardego eksplorowania pojazdu, z bólem serca musiałem stwierdzić, że obawy Amber prawdopodobnie się stwierdziły i najbliższy czas spędzimy na przemierzaniu zatłoczonych ulic Seulu, żeby dostać się do apartamentowca jej dziewczyny.

- No gdzie są te cholerne kluczyki! – warknąłem wściekły, siadając na przednim siedzeniu od strony pasażera. Miałem nadzieję, że jakimś magicznym cudem się znajdą, bo chyba nie byłem na tyle odważny, by wrócić na siódme piętro z pustymi rękami. Albo po prostu matka natura obdarzyła mnie zdrowym rozsądkiem.

- Przepraszam. Czy to o nie chodzi? – usłyszałem głos dobiegający zza samochodu. Wychyliłem głowę i ujrzałem niebyt wysokiego, czarnowłosego chłopaka, trzymającego w rękach moją własność. Poczułem się tak, jakby wielki głaz spadł mi z serca. Odetchnąłem z ulgą i szeroko się uśmiechnąłem.

- Tak, właśnie o nie.

- Trzymaj – powiedział i podał mi klucze – Następnym razem pilnuj ich lepiej. Leżały tuż obok koła.

- Dziękuję – szybko wstałem i ukłoniłem się. Ten nic już nie powiedział. Życzył mi miłego dnia i poszedł w swoją stronę, uprzednio podłączając słuchawki do iPoda. Ja natomiast zamknąłem auto i pobiegłem w stronę bloku.

*

Amber nie była zbyt szczęśliwa, kiedy, po prawie trzydziestu minutach, przyszedłem do niej z plikiem kluczy zawieszonym na moim palcu, ale nie skomentowała tego. Odebrała mi je i otworzyła drzwi.

- Wchodź, Kibum – powiedziała. Nie zastanawiałem się długo, złapałem walizkę oraz plecak i przekroczyłem próg mojego nowego domu.

Mieszkanie było o wiele, wiele mniejsze od naszego rodzinnego gniazdka. Korytarz nie mógł mieć więcej niż trzy metry. W przedsionku wisiał wieszak a pod nim stała szafka na buty. Ściany były pomalowane na biało, a podłoga wyłożona ciemnymi panelami. Całe pomieszczenie oświetlała jedna, sufitowa lampa. Nie było żadnych obrazów czy dywanów, chociaż moja noona mieszkała tu już prawie rok.

- Gdzie jest mój pokój? – zapytałem.

- Tutaj – wskazała palcem na pierwsze drzwi po lewej. – Obok jest mój, naprzeciwko łazienka. A tam kuchnia. Złożyłam już twoje łóżko i szafę, biurka i krzesła mi się nie chciało, więc musisz sobie sam poradzić. Idę teraz do siebie, a ty się rozpakuj.

- Dobrze, mamo – odpowiedziałem z przekąsem.

Pokój nie był jakiś szczególny. Miał może dziewięć metrów kwadratowych, podłogi, ściany oraz lampa były takie same jak na korytarzu i rzeczywiście – stała w nim złożona już szafa i stelaż łóżka. Materac stał w kącie, a obok niego duże pudło, w którym, zapewne, było biurko i fotel. Rodzice postanowili zafundować mi meble na dobry start w nowym miejscu. Osobiście uważałem to za stratę pieniędzy, bądź co bądź meble z domu też by się nadały, ale skoro już mi je kupili, to nie grymasiłem.

Przymrużyłem oczy, kiedy promienie słoneczne wpadły przez okno. Nie wiem, kim była poprzednia współlokatorka mojej siostry, ale z pewnością cechowało ją skąpstwo. Na ścianie nie było nawet karnisza. Obecnie nic nie chroniło mnie przed światem zewnętrznym. W myślach zanotowałem sobie, żeby kupić rolety i ten nieszczęsny pręt, kiedy już znajdę pracę, żeby nie budzić się codziennie razem ze wschodem słońca. W przeciwnym razie chyba poprzybijam sobie ręczniki do ramy.

Wyprostowałem swoją koszulkę i przeczesałem włosy. Nie miałem zielonego pojęcia, od czego zacząć. Wyjąłem materac z folii i położyłem go na stelażu. Na szczęście Amber już wcześniej kazała mi wziąć ze sobą jakąś poduszkę i koc. Otworzyłem swoją walizkę, wyjąłem z niej prześcieradło oraz wspomniane już rzeczy i pościeliłem łóżko. Potem zająłem się wypakowywaniem ubrań.

*

- Gotowe - powiedziałem do siebie, dumnie rozglądając się po pokoju. Byłem naprawdę zadowolony, że udało mi się uporać z tym głupim biurkiem w mniej niż dwie godziny. Nawet zdążyłem ładnie poukładać w szafie wszystkie swoje ciuchy. Fotel zostawiłem sobie na później, żeby się już nie przemęczać. Będę musiał jeszcze rozwiesić jakieś zdjęcia na ścianach, bo inaczej popadnę w depresję od tej pustki i monotonii w całym mieszkaniu. Nie rozumiałem jak Amber mogła żyć w takim miejscu przez tyle czasu, cóż, może minimalizm jej odpowiadał. Chociaż – znając ją – po prostu nie chciało jej się sprzątać. Stałem jeszcze chwilę, wpatrując się biel ścian, aż zaczęło burczeć mi w brzuchu.
- Robota skończona, pora coś zjeść.

Zadowolony wyszedłem że swojego pokoju i pokierowałem się do malutkiego pomieszczenia, które było kuchnią. Zastałem tam Amber siedzącą na krześle i wyglądającą przez okno. Dziewczyna głęboko oddychała i chyba nawet nie zauważyła, że wszedłem do tego śmietnika. Tak, śmietnika. Bo inaczej nie można było nazwać kuchni w naszym mieszkaniu. W zlewie były brudne naczynia, zapewne jeszcze sprzed sylwestra, blaty kleiły się od gazowanych napojów, a na stole leżały wysypane jakieś ciastka. Na całe szczęście, kosz był pusty. Moja siostra odwróciła głowę i popatrzyła na mnie.
- Ducha zobaczyłeś?
- Czy ktoś tu kiedyś sprzątał?
- Zanim przyjechałeś to ja posprzątałam.
- Amber, ostatnio byłaś tu na początku stycznia, czyli jakieś dwa tygodnie temu – powiedziałem, jednak ona nic sobie z tego nie zrobiła. Wzruszyła jedynie ramionami.

- Nie skłamałam, sprzątałam w styczniu.
- Dobra, nie ważne. Zajmę się tym później, masz coś do jedzenia?
- Sprawdź w lodówce.
Przeszedłem kilka kroków w stronę lodówki starając się nie wdepnąć w rozmaite substancje, które były porozlewane na podłodze. Otworzyłem ją i wytrzymałem oddech.
- Co tak śmierdzi?! – krzyknąłem. Na półkach nie było praktycznie nic oprócz masła, dwóch jajek i zgniłego pomidora - Wydaje mi się, że w waszym związku to Sulli będzie odpowiedzialna za sprzątanie i gotowanie.
- Proszę cię, Kibum. Będziemy mieć kucharkę – rzuciła, po czym wrednie się uśmiechnęła.
No tak. Zapomniałem. Sulli – dziewczyna mojej siostry – to partia z górnej półki. Oprócz niesamowitej urody i palety talentów, matka natura zapewniła jej także dobry start. Jej rodzice są jednymi z najlepszych prawników w całej Korei, a sama zainteresowana obecnie mieszka w na szesnastym piętrze jednego z tych wysokich apartamentowców, z których doskonale widać całą panoramę Seulu i studiuje prawo na KM University. Jeśli ten ich związek przetrwa więcej, niż zakładali nasi rodzice – Amber i Sulli będą mieć nie tylko kucharkę, ale i szereg służących do swojej dyspozycji.
- Czy ty coś jesz w ogóle? - zapytałem.
- Zazwyczaj jem na mieście, a na sprzątanie nie mam czasu - odpowiedziała wzruszając ramionami już po raz kolejny.
- Pójdę coś kupić i może złapię jakieś oferty pracy. Mogłabyś w tym czasie zmyć to coś – powiedziałem, wskazując na plamy na ziemi – i posprzątać blat?
- Jak znajdę jakąś ścierkę, to luz – mruknęła pod nosem, po czym wyminęła mnie i poszła do łazienki.
Najwidoczniej moim jutrzejszym obowiązkiem nie będzie już tylko złożenie tego cholernego fotela...

A/N: Na początek małe sprostowanie. Jakby ktoś nie widział, to rok szkolny/akademicki w Korei zaczyna się na początku marca (I semestr trwa do czerwca, potem jest przerwa, II semestr zaczyna się w sierpniu i trwa do stycznia). Kolejna sprawa - KM University to jeden z najlepszych uniwersytetów w Korei. Niestety nigdzie nie znalazłyśmy informacji, czy są tam możliwe studia prawnicze. Jeśli ktoś miałby taką wiedzę - prosimy o kontakt.

Mamy za sobą pierwszy rozdział. Zachęcamy do komentowania - piszcie, co Wam się podoba, a co nie. Wszelka krytyka mile widziana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top