P. VII / PIERWSZA BURZA

- Masz jakikolwiek pomysł, co z tym zrobić? - spytała Lydia, siadając na przeciw niego na piętach i prostując nieznacznie spódnicę. - Jakikolwiek? Mogłabym pójść po Kirę, w końcu ona też ma jakąś Lisią moc, ale wtedy o wszystkim dowiedziałby się Scott. A tego raczej nie chcesz. I tak właśnie umarł mój plan.

- Mój jedyny pomysł na cokolwiek to Nemeton - odparł Stiles, oddychając spokojnie i przestawiając kolejne pionki w GO, co dla obserwującej go Martin wyglądało, jakby po prostu machał ręką w powietrzu. - Ale nie wiem, czy wsiadanie w takim stanie do auta to dobry pomysł.

~ Nie jestem w stanie określić, jak szybko ewoluuje Twój stan, ale na Twoim miejscu oddaliłbym się od ludzi i budynków jak najszybciej ~ oznajmił leniwie Nogitsune, siedząc po drugiej stronie planszy w identycznej pozycji, co Stiles. ~ I poproś swoją koleżaneczkę żeby nawet nie porównywała mnie do tego czegoś, co ma Kira. Pokonałem jej matkę, która podobno miała być potężniejsza od niej więc jej rady to ostatnie, czego tutaj potrzebujemy.

- To w końcu wiesz, jak to ogarnąć, czy nie? - warknął Stilinski, zirytowany na Lisa do granic możliwości, zupełnie ignorując tanie przechwałki o tym, za jak wspaniałego uznaje się Lis.

~ Nie mam pojęcia - odpowiedział mu Nogitsune uśmiechając się nieprzyjemnie. - Wiem natomiast, co się stanie, na samym końcu jeśli nie opanujesz tego na czas. I każdy dzieciak, który skończył cztery klasy podstawówki to wie. Ta moc będzie musiała znaleźć jakieś ujście. I im dłużej zwlekasz z tym, żeby jej na to pozwolić, tym potężniejsze będzie to zdarzenie.

- Chociaż tak z drugiej strony myśląc to świetnie poradziłaś sobie za kółkiem dzisiaj rano - oznajmił Stiles, tym razem zwracając się bezpośrednio do Lydii, która spojrzała na niego przerażona, zaskoczona tak nagłą zmianą zdania. - Ten Nemeton brzmi dobrze. I wiesz, jak tam dojechać.

Stilinski nie chciał martwić przyjaciółki. Na razie kończyło się tylko na iskrach przeskakujących po palcach. Mógł schować dłonie do kieszeni i zacisnąć je w pięści. Mógł skupić się na tym, by nie panikować. By uspokoić oddech, skupić się na prostych czynnościach i oderwać myśli od całej tej sytuacji i wizji, które bogato opisywał mu Nogitsune. Wizji, w których zabija masę ludzi i niszczy pół miasta tak dokładniej rzecz ujmując. Lydia uznała jednak, że ma lepszy pomysł i chwyciła chłopaka pod ramię, uśmiechając się do niego lekko, gdy ten spojrzał na nią z przerażeniem i chciał się odsunąć.

- Skup się na czymś normalnym - poradziła Martin, próbując nie dać po sobie, jak bardzo stresują ją te napady przyjaciela i mając szczerą nadzieję, że chłopak ogarnie swój stan prędzej niż później, bo jednak nie chciała osiwieć przed skończeniem liceum. - Wyobraź sobie, że po prostu idziemy przez korytarz, że nic złego się nie dzieje. Że to normalny dzień.

I rzeczywiście, gdy Stilinski słuchał melodyjnego głosu towarzyszki, dał radę jakimś cudem wyciszyć głos siedzącego mu w głowie i w duszy Demona. Nogitsune zdawał się być tym faktem dość mocno zirytowany. Cóż, nie każdego dnia zostaje się usadzonym na ławce rezerwowych tylko dlatego, że nastoletnie hormony mają więcej siły, niż Pradawny Demon. Stiles starał się sprawiać wrażenie, że nad wszystkim panuje, jednak niemal fizycznie czuł, jak sprawy w błyskawicznym tempie wymykają mu się z dłoni. Knykcie pobielały mu od tego, jak mocno ściskał pięści, a im dłużej starał się powstrzymywać elektryczność, tym bardziej czuł, jak rozsadza go ona od środka, jak gotuje mu krew w żyłach i co chwila blokuje płuca. Chłopak nie chciał jednak martwić i tak już przerażonej Lydii, która robiła o wiele więcej, niż przecież musiała. Robiła więcej, niż Scott, a to niby McCall był najlepszym przyjacielem Stilesa i samo to już znaczyło cholernie dużo.

Stiles nie wiedział, kiedy znaleźli się przy Nemetonie. Nie kontaktował prawie w ogóle. Gdyby ktokolwiek spytał go o to, jak dotarł praktycznie do serca lasu, nie potrafiłby odpowiedzieć. Nie pamiętał wsiadania do auta, nie pamiętał, czy Lydia coś do niego mówiła, nie pamiętał, jak wysiadał z auta, ani jak szedł przez trawę. Robił wszystko tak automatycznie, że równie dobrze mogłoby go tam duchowo nie być i nikt nie zauważyłby różnicy. Niemniej Martin nijak się tym nie przejmowała. Doprowadziła przyjaciela do pnia i pomogła mu usiąść. Czarne oczy Stilesa absolutnie ją przerażały i świadomość, że Demon, który zabił jej najlepszą przyjaciółkę żyje sobie spokojnie w jej przyjacielu też nie dawała spokoju jej myślom. Nie zamierzała jednak pozwolić sobie na utratę większej ilości bliskich, więc odsuwała strach w najdalsze zakamarki swojego serca i skupiała się na potrzebującym pomocy Stilinskim.

Początkowo wydawało się, że ich pomysł, sklecony absolutnie na szybko, nie okazał się jedną wielką porażką. Oczy Stilinskiego wróciły do swoistego, wyjątkowego brązu, a sam chłopak dał radę się rozluźnić. Nawet Lydia stojąca obok dała radę zobaczyć ogromną różnicę w pozie chłopaka, gdy przestał spinać chyba wszystkie mięśnie, jakie tylko miał. Stilinski dał radę nawet słabo zażartować, że chyba jednak przesadzili z tą reakcją. Tylko, że ich szczęście okazało się wybitnie chwilowe. Oczy Stilinskiego na powrót stały się całe czarne, a iskry, które wcześniej przeskakiwały tylko po jego palcach teraz przeskakiwały po jego ramionach, barkach i twarzy. I jakby tego wszystkiego było mało to dobra pogoda nagle uznała, że pójdzie na wakacje. Niebo zaciągnęło się szarymi, chłodnymi chmurami, a w koronach drzew zaczął szumieć silniejszy wiatr. Co jakiś czas pojawiała się też mniejsza czy większa błyskawica.

~ Odejdź od Nemetonu jak najdalej - syknął Nogitsune. - Jeśli zniszczysz przypadkiem tak potężne źródło mocy to wszyscy odczują tego skutki. A Ty najbardziej.

- Jeszcze pięć minut temu siedziałeś na nim po turecku jakby był zwyczajny wtorek, a teraz panikujesz? Nie powinieneś tego całego bagna ogarniać lepiej ode mnie? - spytał zmęczonym tonem Stiles, nie mając już nawet siły na irytację z powodu absolutnego braku chęci współpracy ze strony Lisa.

~ Ja wiem, że normalnie to byłbym Twoim najgorszym koszmarem i czerpałbym przyjemność z Twojego zmęczenia, ale po raz kolejny Ci przypominam, że ta sytuacja nie jest normalna. I wiem o niej tyle, co Ty. Może minimalnie więcej - przypomniał mu po raz kolejny Nogitsune wzdychając ciężko. - Wiem tylko, że wczoraj nażarłem się tak bardzo, że najwidoczniej dziś wymyka się to spod kontroli. Musimy znaleźć w tym jakąś równowagę albo daleko nie zajedziemy. Albo musisz się nauczyć to kontrolować. A że na to się nie zapowiada w ciągu najbliższych dwudziestu minut to po prostu pozwól temu przejąć swoje ciało. Nie trzymaj tego w sobie, bo skończy się to Twoją śmiercią. I to akurat już kiedyś widziałem.

- Stiles to raczej nie działa - oznajmiła przejęta Martin, zupełnie nieświadoma rozmowy, która toczyła się w głowie Stilinskiego.

I trzeba było przyznać, że było to niedopowiedzenie roku.

Ale przecież Stiles miał plan. Odejść od Nemetonu i Lydii jak najdalej, uspokoić się i pozwolić tej mocy na robienie z nim, co tylko chciała, licząc, że może przypadkiem go nie zabije. Świetny plan na cudowny powrót do szkoły.

Lydia nie chciała się cofnąć ani tym bardziej puścić dłoni Stilesa. Chciała mu pokazać, że się nie boi, że go wspiera. Że wierzy, że chłopak nie zrobi jej krzywdy, nawet przypadkiem, gdy nie będzie się kontrolować. W pewnym momencie nawet sam Lis się zmartwił o Martin z całym tym jej uporem, że może stać jej się coś złego. W normalnych okolicznościach nastolatek pewnie jakoś by to skomentował. Wyśmiał Nogitsune za przywiązanie się do zwykłego człowieka, którymi niby Lis tak gardził. Ale to nie były normalne okoliczności.

- Zaufaj mi, proszę - powiedział jedynie Stiles uśmiechając się lekko i pocieszająco do Lydii.

I patrząc na ten uśmiech dziewczyna miała wrażenie, że wszystko się ułoży. Że będzie dobrze. Że Stiles wie, ile dla niej znaczy i że pokona każdą napotkaną przeszkodę żeby bezpiecznie do niej wrócić. Dlatego tylko skinęła twierdząco głową i z ciężkim sercem puściła dłoń przyjaciela. Wycofała się powoli, unosząc dłoń do twarzy i próbując jakkolwiek zebrać włosy, które latały w dosłownie każdą stronę z powodu wzmagającego się wiatru. Dziewczyna stanęła na linii drzew i z uwagą obserwowała przyjaciela, który wyszedł na pobliską polanę, stosunkowo daleko od Nemetonu, choć z każdą chwilą wydawało się to trudniejsze.

Trudno było jednoznacznie stwierdzić, co przeważało. Czy ciemne chmury na niebie, czy silny wiatr, ponura atmosfera, błyskawice co rusz przecinające powietrze czy Stiles stojący spokojnie na środku polany, otoczony taką ilością elektryczności, że spokojnie mógłby rozświetlić bożonarodzeniowy jarmark. Chłopak nijak się nie bronił. Wzdrygał się tylko raz na jakiś czas, gdy czuł kolejny przypływ mocy. Miał wrażenie, że gdyby tylko zechciał to mógłby zetrzeć całe miasto w proch. I w pewnym momencie w tej samej sekundzie piorun uderzył centralnie w Stilinskiego, w której otaczająca go elektryczność poszybowała do góry, wychodząc wyładowaniu naprzeciw. Przez chwilę okolicę zalała taka ilość światła, że Martin zupełnie nic nie widziała i musiała odwrócić głowę. A towarzyszący tej sytuacji huk miał prawdopodobnie na zawsze wyryć się w jej pamięci.

- Stiles?! Stiles?! - zaczęła krzyczeć Lydia głosem pełnym przerażenia, gdy światło powoli zaczęło rozpływać się w powietrzu.

Stilinski nie miał jej jak jednak usłyszeć. Z szerokim uśmiechem opadł w absolutną, głuchą i błogą ciemność jeszcze zanim jego ciało opadło na ziemię. Ziemię, która dookoła niego była spalona na istny popiół, tworząc wokół nieprzytomnego bruneta nieprzyjaźnie wyglądający czarny okrąg. Zresztą reszta okolicy też nie wyglądała lepiej. Kilka z najbliżej znajdujących się drzew zostało wyrwanych aż z korzeniami i leżało bezwładnie na ziemi, a reszta wyglądała, jakby w okolicy przeszedł istny huragan. 

Martin podbiegła do niego, w myślach przeklinając obcasy, które założyła do szkoły. Jakby nie patrzeć nie spodziewała się, że będzie musiała przemieszczać się po nieutwardzonych powierzchniach. Zupełnie nie zwracając uwagi na to, że niszczy sobie jedną z ulubionych spódnic, uklęknęła przy Stilesie i natychmiast sprawdziła, czy chłopak w ogóle oddycha i ma puls. O dziwo miał. Miał też ogromną plamę krwi na tylnej części koszulki, jednak gdy Lydia, wstrzymując nieświadomie oddech, uniosła nieco materiał by sprawdzić, jak bardzo jest źle, zobaczyła tylko niewielką, delikatną siatkę blizn zaczynających się u nasady karku i kończących mniej więcej na połowie wysokości pleców nieprzytomnego chłopaka. O tyle dobrze. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, siadając wygodniej i kładąc sobie głowę przyjaciela na udach, cały czas delikatnie odgarniając włosy z jego twarzy i cicho do niego mówiąc o jakichś absolutnych pierdołach. Po prostu nie potrafiła skupić się na dłużej na jednym temacie.

Po kilkudziesięciu minutach Stiles obudził się i gdy tym razem otworzył oczy, Lydia zobaczyła tak dobrze sobie znane brązowe tęczówki i odetchnęła z ulgą. Chłopak podniósł się powoli, mając wrażenie, że zaraz zwróci całe śniadanie na glebę dookoła siebie, ale jakimś cudem przy pomocy przyjaciółki udało mu się stanąć na nogach, choć nie do końca o własnych siłach. Stilinski nie potrafił objąć umysłem tego, jak wielkich zniszczeń dokonał. Gdyby był w szkole, gdy to wszystko się stało, miałby spore szanse na zniszczenie sporej części budynku. W tej kwestii Lis powiedział mu pełną prawdę. A brunet nie potrafił przestać zastanawiać się, czy to kraniec jego możliwości i jak może to opanować. Lydia tylko westchnęła ciężko i przerzuciła sobie rękę chłopaka przez kark, obejmując go ręką w pasie i stanowiąc dla niego chodzącą podpórkę. Jeśli takie akcje będą powtarzać się tak często jak do tej pory to pewnie nawet da radę przywyknąć do tej roli. Bo na razie szli na rekord. Dwa dni, dwa nadnaturalne wydarzenia. Oby chociaż kolejny dzień był spokojny. Albo najbliższy tydzień. Martin byłaby daleka od narzekania i w głębi duszy Stiles raczej chyba też. No tylko Nogitsune by się nudził.

- Cóż, teraz przynajmniej nie można będzie powiedzieć, że jestem zwyczajny - mruknął Stiles ciesząc się jak debil z własnego żartu.

- Nigdy nie byłeś zwyczajny - zaoponowała Martin zanim zdążyła przemyśleć, co właśnie mówi.

- Dzięki, ale wiesz, o co mi chodzi.

- Wiem, wiem. I chyba to mnie w tym wszystkim najbardziej martwi.

- A wiesz, co mnie martwi? - spytał Stiles na chwilę poważniejąc. - Że trzeba będzie nadrobić te dwa zajęcia, które opuściliśmy, a ja naprawdę nie znoszę spojrzeń ludzi. Wiesz, tych, że jestem po Eichen i nie radzę sobie z najprostszymi zadaniami.

- Naprawdę o to się teraz martwisz? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Lydia i uśmiechnęła się lekko. - Poprosiłam dziewczyny o notatki, zanim jeszcze przyszłam do Ciebie. Mają też zorganizować coś od kogoś z Twoich zajęć. Możemy usiąść u Ciebie jak już się wykąpiesz i ogarniesz i nadrobić wszystko na bieżąco.

- Ej to niezbyt miłe mówić komuś, że śmierdzi - zauważył ze śmiechem Stiles.

- To niezbyt miłe wyglądać jak trup i mieć własną krew na własnej koszulce - odbiła piłeczkę Martin, powoli odzyskując dobry humor i widząc jak na dłoni, że ze Stilinskim jest coraz lepiej.

- Touche - przyznał chłopak, nieznacznie unosząc dłonie w geście poddania. - Touche.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top