P. IV / MOŻEMY POOGLĄDAĆ GWIAZDY
Lydia z coraz większym przerażeniem patrzyła na przedmioty, które Stiles wyciągał z szafy i wciskał do plecaka. Tak, jak nie potrafiła powstrzymać się od wyciągania rąk jakby chciała go złapać, za każdym razem, gdy chłopak się o coś potykał albo nie potrafił złapać równowagi. Dziewczyna nie wiedziała na co się pisze. Nie miała pojęcia jak Stilinski zamierzał to rozegrać. Z jednej strony przerażało ją to, że Nogitsune został wśród nich, ale z drugiej miała jakąś taką pewność, której nie potrafiła wytłumaczyć, że jeśli ktoś miałby sobie z Lisim Demonem poradzić to właśnie Stiles. Miała też w sobie wystarczająco dużo empatii by zrozumieć, jak chłopak musiał się czuć, gdy jako jedyny wśród nich był człowiekiem. Zwłaszcza przy ostatnim zachowaniu ich wszystkich. Bo tak naprawdę wiedziała, że wszyscy go zawiedli. Wszyscy polegali na nim, gdy nastawał kryzys, czekali aż wymyśli plan i znajdzie wszystkie informacje. Lydia nie chciała nawet myśleć o tym, ile razy zginęliby, gdyby nie roztrzepany nastolatek, który właśnie stał przed nią na środku pokoju, drapiąc się w głowę i zastanawiając się, czy na pewno ma wszystko. Równie dobrze zdawała sobie jednak sprawę z tego, że to nie ona powinna przy nim teraz być lecz Malia. I nie potrafiła powstrzymać niewielkiego ukłucia zazdrości w sercu, które poczuła.
Nogitsune natychmiast wyczuł zmianę w jej aurze i humorze. I natychmiast zwrócił na nią uwagę Stilesowi. Naprawdę polubił tę dziewczynę. Widział, że szczerze chciała Stilesa wspierać, a Lisi Demon wiedział, że chłopak będzie tego wsparcia potrzebował przez cały proces ich zespalania. No i czy chciał, czy nie, musiał choć trochę ją szanować. Była podobna do Stilinskiego pod wieloma względami. Zwłaszcza w kwestii uporu i odwagi. Jak na tak młody wiek i tak było to wiele.
- Jeśli masz się przez to czuć nieswojo to przecież wiesz, że nie musisz ze mną nigdzie jechać, prawda? - spytał Stiles, zatrzymując się i nagle nie będąc w stanie nawet na Lydię spojrzeć. Wiedział, że prosił ją o wiele. O wiele więcej niż powinien. Ale poza nią nie miał nikogo.
~ Mogę zmienić jej wspomnienia. Mogę usunąć moment, w którym połączyła fakty. Mogę sprawić, że uzna, że wszystko, co widziała, co mogłoby łączyć Cię ze mną, za przykry sen - oświadczył Nogitsune materializując się na biurku i przyglądając sytuacji z rozbawieniem.
- Nie będziemy zmieniać jej żadnych wspomnień - warknął Stiles tak cicho, że tylko Lisi Demon był w stanie to usłyszeć.
Nogitsune uniósł ręce w geście poddania, co w jego wykonaniu wyglądało więcej niż kuriozalnie. Zwłaszcza w połączeniu z jego pełną rozbawienia i pogardy miną. Stiles musiał jednak przyznać, że nowo zdobyta informacja zdecydowanie go zaciekawiła. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie wypytać Demona o szczegóły, ale bardzo szybko sprzedał sobie mentalnego policzka. Na wykwintne sztuczki przyjdzie czas później. Na razie musiał się nauczyć funkcjonować jak człowiek zupełnie na nowo.
- Nie, to nie to - natychmiast zaprzeczyła Lydia, robiąc zaskoczoną minę, że Stilinski dał radę wyczuć jej wahania nastrojów nawet na nią nie patrząc i orientując się, że może teraz będzie musiała zachowywać jeszcze większą ostrożność w kontaktach z nim. Zwłaszcza, że Stiles był przecież w szczęśliwym związku z inną dziewczyną. - Pomogę Ci. Jeśli tylko dam radę to zawsze Ci pomogę. Od tego są przyjaciele, nie?
- Trochę zaczynam wątpić w to, od czego są przyjaciele - mruknął Stiles, myśląc o tym, że Scott, teoretycznie jego najlepszy przyjaciel, nie raczył nawet do niego napisać. Lydia natychmiast wstała i delikatnie pacnęła go dłonią w tył głowy robiąc pełną wyrzutu minę.
- Doskonale wiesz, że w nic nie wątpisz. A Scottem zajmiemy się później. Na razie mamy trochę większe problemy na głowie. I numerem jeden jest Twój stan - oświadczyła z zadziwiającą pewnością siebie. - Gotowy? Idziemy?
Stiles zerknął kątem oka na stojącą w kącie jego pokoju tablicę i przełknął cicho ślinę, gdy zobaczył, że literki znowu spadają w nicość. Był więcej niż gotowy. Stilinski poszedł przodem, nieco za bardzo jak na gust Lydii wisząc na poręczy od schodów. Dziewczyna niczego jednak nie komentowała tylko była w każdej chwili gotowa przyjaciela łapać. Nawet jeśli nagły ruch w połączeniu z jej wysokimi obcasami miałby się równać temu, że oboje upadną u stóp schodów.
Mina Szeryfa nie była zbyt szczęśliwa, gdy usłyszał, że Stiles chce gdzieś wyjść. Mężczyzna martwił się o syna i miał do tego pełne prawo. I Lydia wiedziała, że gdyby wiedział, co jego syn miał właśnie w tamtej chwili w plecaku, w życiu nie pozwoliłby im nigdzie pójść. Martin dała jednak radę zagadać go jakoś wytykając podstawowe rzeczy. Przede wszystkim upór Stilesa, gdy ten ubzdura sobie, że chce coś zrobić. To, jak ważny jest najszybszy powrót do codzienności, co było dobrym krokiem w przypadku osób, które otarły się o śmierć. No i wreszcie, że nie opuści go nawet na krok, więc o bezpieczeństwo Stilesa Szeryf nie ma się co martwić. Mężczyzna uwierzył jej mocno niechętnie i wymógł raport co trzy godziny, ale koniec końców ich puścił.
Stiles stanął przed własnym jeepem, trzymając w trzęsącej się dłoni kluczyki do auta. Chciał po prostu wsiąść do maszyny i odjechać, ale jego logiczna część podpowiadała mu, jak tragiczny to może być pomysł. Na razie zamazywały mu się tylko litery, ale nie był w stanie powiedzieć, czy przerzuci się to na znaki drogowe, czy nie. Nie wiedział, czy w którymś momencie Lis nie podstawi mu wizji zupełnie innego miejsca i innego czasu, przez co mógł spowodować wypadek. Po prostu bał się wsiąść za kółko.
~ Tak naprawdę to nigdy nie przedstawiłem Ci wizji żadnego miejsca - wytknął mu Lis, wskakując na maskę auta i siadając sobie tam wygodnie, nie patrząc nawet na Stilesa, ale na stojącą kilka kroków za nim Lydię i lekko przechylając głowę.
- Nie? - spytał z prychnięciem Stiles, to zaciskając to rozluźniając dłoń na kluczykach.
- Nie. Po prostu wciąż jeszcze widzisz czas jako rzecz liniową, co jest po prostu błędne. Gdy rozmawialiśmy o "zmianie" po raz pierwszy tak naprawdę byłeś i u siebie, i w szkole, i w białym pokoju - wytłumaczył mu Lis, jakby to była najbardziej oczywista rzecz świata.
- Sporo mówiłeś o czasie. Że nie poczułbym różnicy, czy minęłoby tysiąc lat czy ułamek sekundy - przypomniał sobie Stilinski, próbując dokładnie przypomnieć sobie tamtą rozmowę.
- Dokładnie tak. Bo czas nie jest liniowy. Jego efekty za to, są. I to bardzo - potwierdził Nogitsune.
Stiles chciał Lisa jeszcze o coś dopytać, ale nim zdołał otworzyć usta, usłyszał głos Lydii.
- Wszystko w porządku Stiles? Zamarłeś - spytała, kładąc mu dłoń na ramieniu, na co chłopak nieco się wzdrygnął, co Lydia odebrała zupełnie inaczej, niż powinna. - Przepraszam - mruknęła cicho, zabierając natychmiast dłoń.
- Nie to nie... - zaczął Stiles przepraszającym tonem. - Po prostu mam wrażenie, że siedzę w nieswoim ciele. Wszystko, co widzę, słyszę czy czuję jest masakrycznie zmultiplikowane. Muszę do tego po prostu przywyknąć - oznajmił, wzruszając ramionami i po krótkiej chwili namysłu wcisnął Lydii kluczyki w dłonie. - Mogłabyś proszę prowadzić?
- Stiles, Ty nikomu nie dajesz prowadzić swojego jeepa - zaprotestowała słabo dziewczyna, patrząc z przerażeniem na stojącego przed nią chłopaka.
- Nie przyzwyczajaj się - odpowiedział z nieco żartobliwym uśmieszkiem Stilinski, co pewnie w normalnych okolicznościach nawet rozbawiłoby Martin, ale takimi okolicznościami zdecydowanie nie był blady jak śmierć przyjaciel, który praktycznie wariował.
- Okay, okay, dam radę - oznajmiła Lydia, biorąc głęboki wdech i próbując się uspokoić, choć sama nie wiedziała, czy próbuje to obiecać Stilesowi czy sobie.
Martin odpaliła jeepa, który wyjątkowo uznał, że będzie posłuszny i nie zepsuje się. Dziewczyna zdecydowanie nie była zadowolona, gdy Stilinski podał jej lokalizację, gdzie się kierowali. Spojrzała na niego kilkukrotnie, odrywając wzrok od drogi i mimowolnie mocniej zaciskając dłonie na kierownicy, jakby chciała się upewnić, czy mówi poważnie. Jakimś cudem nawet nie komentowała tego, że jadą w niezbyt bezpieczne miejsce w środku nocy. Przynajmniej do czasu. Do czasu, gdy zaparkowali najbliżej Nemetonu jak się tylko dało, a to i tak tylko dzięki wytrzymałości stilesowego jeepa, którym zjechali z drogi i jechali bezpośrednio po terenie lasu, nawet nie oszukując się, że znajdą jakąś większą, udeptaną ścieżkę, wystarczająco szeroką dla auta, choć Lydia kuliła się nieco za każdym razem, gdy słyszała jak kolejna gałąź uderza w pojazd. Stiles był w wyjątkowo tak złym stanie, że nawet się tym nie przejmował, co tylko bardziej ją zmartwiło.
Gdy tylko się zatrzymała, Stilinski niemal wypadł z auta zanim Lydia zdążyła choćby zgasić silnik. Dziewczyna zostawiwszy torebkę i wszystko, co ważne poza telefonem, w aucie, natychmiast podążyła za nim, choć chodzący w tę i z powrotem Stiles przez chwilę sprawił, że zaczęła się zastanawiać, czy przyjechanie tu z nim było dobrym pomysłem.
- Czegoś szukasz? - spytała, w myślach przeklinając obcasy i stając przed Stilesem z założonymi na piersiach rękoma.
- Aktualnie tak - przyznał Stiles i podrapał się z zakłopotaniem w tył głowy. - Nie spodoba Ci się to, ja wiem, ale nie krzycz proszę.
- Stiles... - odpowiedziała ostrzegawczym tonem Lydia.
- Szukam pułapki na niedźwiedzie. Chociaż jednej - odparł, nie patrząc jej nawet w oczy. - Dlatego wolałbym żebyś nie odchodziła zbyt daleko. Nie chciałbym żebyś na którąś przypadkiem weszła.
- Stiles! - krzyknęła oskarżycielsko Lydia, która dopiero teraz uświadomiła sobie, że rzeczywiście powinna zapytać o plan zanim wsiadła do auta żeby przypadkiem nie okazał się taki, jak ten. - A Ty jak wleziesz to będzie okay, tak?
- W sumie taki jest plan - odparł niemrawo Stilinski.
Dziewczyna spojrzała na niego z takim wyrzutem i złością, że chłopak nieomal się cofnął.
- Dlaczego chcesz wleźć na pułapkę dla niedźwiedzi? Nóg nie lubisz? Chodzenie Ci zbrzydło? - spytała Lydia, z całych sił próbując powstrzymać się od opierdzielenia przyjaciela.
- Nogitsune mnie uzdrowi. Prędzej czy później. Przynajmniej taką mam nadzieję - mruknął Stiles. - Bo widzisz, Lis żywi się bólem, cierpieniem i chaosem. Więc skoro chcę mieć jakąkolwiek szansę nad nim zapanować to muszę mu to zapewnić. Nie chcę ranić nikogo dookoła. Nie chcę żeby komukolwiek stała się krzywda.
- Ale Tobie może, tak? - spytała Lydia, a ramiona opadły jej w wyrazie absolutnego załamania i zmartwienia.
- Dopóki nie wymyślę czegoś lepszego - przyznał Stilinski. - Ale wiesz. Przy naszym trybie życia zaraz kogoś porwą. Albo trafimy na morderstwo. Albo przywieje do miasta kolejną sektę, z którą Scott będzie walczył. Muszę tylko dotrwać do tego czasu. A później będzie już z górki - dodał z szerokim uśmiechem, który może by Lydię uspokoił, gdyby nie widziała, jak bardzo był fałszywy.
- Nie popieram tego pomysłu. W najmniejszym calu - wytknęła mu Martin po dłuższej chwili milczenia. - Jesteś stuprocentwo pewny, że to zadziała?
- Mam taką nadzieję.
- A co Ci mówi Lis w tej sprawie? - dopytywała dziewczyna, zadziwiając samą siebie, jak łatwo przeszła nad tym faktem do porządku dziennego. Prawie jakby nie mówiła o stworzeniu, które zabiło jej najlepszą przyjaciółkę i które nie zmuszało przyjaciela do ranienia samego siebie.
- Też ma taką nadzieję. Nie wie. Nigdy nie miał takiej sytuacji. Wie, że teoretycznie powinno to zadziałać, ale zazwyczaj normalni ludzie wybierali krzywdę innych - przyznał szczerze chłopak.
- Czasem bym wolała żebyś był normalny - mruknęła Martin, ale podeszła bliżej do Stilesa i chwyciła go pod rękę, obserwując jego zdziwione spojrzenie. - No co? Miałam się nie oddalać. Nie chcę żeby mnie pocharatało.
Stiles uśmiechnął się tylko lekko i spróbował skupić. Mimo tego, jak ciemno było, widział nieomal wszystko w naprawdę ogromnym obszarze. Pojedyncze liście, a nawet żyłki na nich w promieniu kilku metrów. Zarysowania na korach drzew. Tylko w jakiś sposób obecność Nemetonu zdołała nieco go uspokoić. To było coś znanego, coś do czego przywykł i coś, co wciąż biło ogromną mocą. No i fakt faktem, że obecność Lydii i jej wiara, w jego możliwości, dodawała mu mocnego kopa. Stilinski przymknął na chwilę oczy i spróbował się wyciszyć. Dźwięki i odczucia wciąż mocno mu w tym przeszkadzały, ale gdy ponownie rozejrzał się po otoczeniu zdołał zauważyć błysk metalu. Powoli, kilkukrotnie sprawdzając, czy przypadkiem nie napatoczy się żadna pułapka wcześniej, ruszył w tamtym kierunku, wolną dłonią przytrzymując ramię Lydii i ostrzegając ją cicho przed każdym wystającym korzeniem bądź nierównością, o którą mogłaby się przypadkiem potknąć.
- Aż taką fajtłapą nie jestem - fuknęła cicho Martin, ale wystarczyły dosłownie dwie minuty by potknęła się i gdyby nie nadzwyczaj szybki refleks Stilesa, upadła na ziemię, a nie w jego ramiona. - Nieważne. Nawet nie waż się tego komentować - mruknęła, grożąc chłopakowi palcem i jakoś tak bardziej kurczowo trzymając się jego ręki.
Wreszcie Stiles ostrożnie podniósł metalowe urządzenie i spojrzał na Lydię niepewnie. Zdecydowanie nie był typem masochisty, ale wystarczyła jedna myśl, że w przypływie szaleństwa, mógłby zranić dziewczynę, a jego wiara w plan została przywrócona nieomal natychmiastowo. Udając większą pewność siebie, niż realnie czuł, ruszył w stronę Nemetonu, na którym wygodnie rozsiadł się Nogitsune. Stiles usiadł, odkładając plecak na bok i opierając się plecami o martwy pień i zaczął oddychać zdecydowanie za szybko. Szykował mu się niezły ataczek paniki.
- Lydia, jeśli chcesz się wycofać albo nie chcesz tego widzieć to po prostu wsiądź do auta, włóż słuchawki do uszu i udawaj, że nic się nie dzieje - zaczął mówić coraz szybciej, jakby chciał skończyć zdanie zanim się rozmyśli. - . Nie będę Cię zmuszał. Wiem, że to prośba o wiele, więc nie zamierzam się obrazić ani nic takiego. I tak doceniam to, że tu ze mną przyjechałaś.
- Nie wydurniaj się - mruknęła cicho Lydia, wracając tylko na chwilkę biegiem do auta po dwie z licznych bluz Stilinskiego, które walały się po tylnych siedzeniach. Jedną z nich założyła na siebie, odsuwając włosy na plecy, a drugą ułożyła obok Stilinskiego, który patrzył na nią zaskoczony. - No co? Zimno mi. Nie spodziewałam się wycieczek o takiej godzinie do lasu. No i z pewnością nie zamierzam ubrudzić sobie spódnicy - dodała, siadając na przygotowanym dla siebie miejscu. - Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? Absolutnie pewien? - spytała po raz ostatni.
- Ani trochę - przyznał Stiles, starając się uśmiechnąć i jakoś pocieszyć.
Lydia delikatnie ścisnęła jego dłoń w geście wsparcia, ale nie potrafiła obserwować całej sytuacji. Zamknęła oczy i odwróciła głowę, gdy tylko Stiles wsadził nogę w sidła. Chłopak odliczył do trzech i sprawił, że się zatrzasnęły, rozdzierając mu skórę i mięśnie oraz strzaskując fragmentarycznie kość. Nieludzki wrzask wyrwał się z jego gardła w pierwszym momencie, a po policzkach popłynęły łzy bólu. Przez zamazaną kurtynę zdołał dostrzec, że kucający przed nim Nogitsune się uśmiecha i z radością obserwuje jego poczynania. Stilinski wziął kilka głębszych oddechów, nieświadomie mocniej zaciskając palce na dłoni Lydii.
- Czy to działa? - spytał Lisa cicho, próbując odchrząknąć żeby zdołać minimum kontroli nad własnym głosem, od kiedy noga pulsowała mu niewyobrażalnym bólem.
- Działa - potwierdził Nogitsune, nie odrywając wzroku od rany hosta. - Nawet działa lepiej, niż się spodziewałem. Mógłbym się od tego uzależnić. To zupełnie inne uczucie.
- Hola, hola - przerwał mu Stiles. - Nie przywykaj. Daj znać kiedy najesz się wystarczająco żebym dociągnął do końca tygodnia.
- To trochę potrwa Stiles. I musisz trochę poruszać nogą - zauważył Lis. - Przynajmniej jeśli chcesz żebym Cię później wyleczył.
- Nie jest źle - wydukał Stilinski, ignorując Lisa i zwracając się bezpośrednio do Lydii. - Naprawdę nie jest.
Dziewczyna powoli odwróciła głowę i spojrzała na niego z przerażeniem. I na ogromną, czerwoną plamę, która rosła na jego nogawce, którą widziała nawet bez nadnaturalnego wzroku.
- Nie wygląda dobrze - mruknęła cicho, cała blada. - Czy to w ogóle działa? Możesz już wyciągnąć z tego nogę?
- Nope. Nogitsune mówi, że muszę trochę posiedzieć. Poruszać się - odparł Stilinski, starając się nie dopuścić do głosu tego, ile bólu tak naprawdę czuł i zabrzmieć tak lekko, jak tylko dawał radę. - Ale chyba odpuszczę sobie polowania na niedźwiedzie. Żaden zwierzak nie powinien przez to przechodzić.
- Mówisz tak, jakbyś kiedykolwiek na jakiegokolwiek polował - mruknęła Martin.
Lydia przytuliła się do chłopaka, który co jakiś czas ruszał nogą, co jakiś czas milczał, a co jakiś czas z nią rozmawiał. Dziewczyna próbowała zignorować jego przyspieszony puls, przerywany oddech i wszelkie objawy bólu i jakoś mu w całej tej sytuacji ulżyć, zagadać go, gadając o absolutnych pierdołach. Co jakiś czas sprawdzała też godzinę, mając nadzieję, że są już coraz bliżej końca tych tortur. To nie tak, że nie chciała siedzieć w lesie ze Stilinskim. Po prostu nie potrafiła patrzeć na jego cierpienie. Więc gdy w końcu Lis stwierdził, że wystarczy, Stiles posiedział zapasowy kwadrans z nogą w pułapce i oznajmił, że to koniec, odetchnęła z ulgą.
Stilinski podciągnął nieco nogę i korzystając z ułamka nowo nabytej siły rozwarł zacisk. Pulsujący ból w nodze nie pozwolił mu jednak na natychmiastowe jej zabranie, więc krzycząc, ile sił w płucach, przez chwilę tkwił w tej dziwnej pozycji. Dopiero po dłuższej chwili, z pomocą Lydii, wydostał się z sideł raz na zawsze. Dziewczyna chciała odrzucić je jak najdalej, ale powstrzymał ją słaby głos Stilesa.
- Nie, poczekaj. Scott może wywęszyć moją krew. I wtedy może się zorientować, że coś jest nie tak, że powinienem mieć ogromną ranę, której nie mam. A nie zrzucę tego na bycie opętanym przez Nogitsune - oznajmił słabo.
Dziewczyna szybko przyznała mu rację i ostrożnie odłożyła pułapkę na bezpieczną odległość.
- W plecaku mam apteczkę. Mogłabyś proszę wyjąć coś żebym mógł oczyścić i opatrzyć ranę? - spytał blady i spocony Stilinski, nie chcą prosić o nic tak wielkiego Lydii.
- Nie ma mowy idioto - odpowiedziała tylko Martin i ze zmartwioną miną podwinęła nogawkę chłopaka i przygotowując sobie wszystkie potrzebne przedmioty.
Stilinski głośno wciągnął powietrze i syknął, gdy spirytus dotknął otwartej rany, z całych sił starając się ponownie nie krzyknąć. Zauważenie rozbawionej miny Nogitsune też nie poprawiało mu humoru. Później Lydia starała się owinąć mu całą ranę w tony gazy i bandażu, najdelikatniej jak tylko potrafiła. Z marnym skutkiem, ale Stiles docenił próbę. Gdy chwilę odpoczęli, a Martin obmyła dłonie pod butelką mineralnej, którą Stilinski wziął z domu, chłopak wziął wybielacz i wyczyścił dokładnie calutką pułapkę, nie zostawiając nawet cienia śladu. Nie żeby wybitnie czyste szczęki były czymś naturalnym, ale to lepsza zagwozdka, niż to dlaczego Stiles wszedł w nie z własnej woli i nie ma żadnego po tym śladu.
- Jeśli nie jesteś zbyt zmęczona to nie znikałbym stąd jeszcze - powiedział cicho Stilinski, pakując wszystkie śmieci do plecaka i próbując wygodniej usiąść. - Nie czuję się gotowy żeby próbować wstać. A co dopiero iść.
- Jasne Stiles, nie ma problemu. Możemy pooglądać gwiazdy. No, korony drzew nocą - odparła Lydia z niepewnym uśmiechem, rozbawiając tym stwierdzeniem chłopaka, który natychmiast delikatnie ją przytulił.
- Dziękuję Lydia. Za to, że przy mnie jesteś. Nie wiem, czy dałbym radę zrobić to sam - mruknął cicho chłopak, nawet na nią nie patrząc.
- Na szczęście nie musisz się nigdy przekonać o tym, jak to jest stawiać czoła czegoś takiemu samemu - wytknęła mu Martin, chowając dłonie w rękawy kurtki i kuląc się przy boku Stilesa z zimna, jak najbliżej chłopaka, który był malutkim źródełkiem względnego ciepła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top