P. II / TROCHĘ ODPŁYNĄŁEŚ

Poranek, który nastąpił po tamtym nieszczęsnym dniu był chyba najprzyjemniejszą rzeczą, jakiej Stiles doświadczył w życiu. Pamiętał, że poprzedniego wieczora był więcej, niż chory. Kojarzył, jak przez mgłę, że Lydia zabrała mu telefon i zadzwoniła po Szeryfa, a później przerzucając sobie jego rękę przez kark i obejmując go w pasie, dowlokła aż do auta. Kojarzył też, choć to już głównie zasługa Nogitsune, który był jednak w nieco lepszym stanie niż sam Stiles, że Scott był zbyt zajęty Kirą żeby choćby zaproponować Lydii jakąkolwiek pomoc, mimo że dziewczyna zajmowała się jego najlepszym przyjacielem. Lis nie omieszkał wyśmiać z tego powodu chłopaka, na co Stiles zareagował tylko przewróceniem oczu, nie czując się na siłach, by zastanawiać się nad priorytetami McCalla.

 Szeryf, dla odmiany, widząc, jak powoli i ciężko idzie się licealistce na obcasach z siedemdziesięciokilowym obciążeniem, natychmiast wyskoczył z auta żeby jej pomóc. Razem donieśli Stilesa do auta, a gdy Szeryf obchodził je, Lydia krótko ucałowała czoło wciąż bladego i wyglądającego na niemal umierającego chłopaka, życząc mu przy tym szybkiego powrotu do zdrowia. Poprosiła też Szeryfa, by w razie problemów zadzwonił do niej, z zastrzeżeniem, że przybędzie najszybciej, jak tylko będzie mogła. Ścisnęła rękę Stilesa na pożegnanie i przez krótką chwilę miała wrażenie, jakby cały jej świat się zawalił. Jakby grunt dosłownie uciekł jej spod nóg. Spojrzała w oczy Stilesa i zamiast typowych dla chłopaka, brązowych oczu, dostrzegła czarne tęczówki, których mrok zdawał się wciągać ją do środka. Miała ochotę krzyknąć. Z tego dziwnego stanu zawieszenia wyrwał ją Stiles, machając jej dłonią przed twarzą i patrząc na nią ze zmartwieniem. Tym razem już swoimi normalnymi oczami. Dziewczyna uśmiechnęła się na myśl, że Stilinski mógl być niemal umierający, a i tak się o nią troszczył. Serce waliło jej jednak, jak oszalałe. Nie wiedziała, skąd czerpała tę pewność, ale po prostu czuła, że ich zwycięstwo mogło okazać się jedynie szopką. Uznała jednak, że nim zacznie robić o to raban, dokładniej sprawie się przyjrzy. Zwłaszcza, że Stiles nie wyglądał na tak spokojnego od wielu dni. Może nawet szczęśliwego. Patrzyła więc z niepokojem na odjeżdżające auto, doskonale wiedząc, że i tak niczego nie zdoła przyspieszyć. Jeśli chłopak będzie jej chciał powiedzieć to właśnie to zrobi. Liczyło się tylko to by wiedział, że zawsze ma na kogo liczyć. Nawet jeśli to ona będzie tą właśnie osobą, bo rzucająca ukradkowe spojrzenia na Scotta Lydia średnio wątpiła w przydatność McCalla.

Stiles nie pamiętał, jak znalazł się w łóżku. Głowa wciąż mu pękała, a cały świat kręcił się jakoś tak za szybko, powodując, że miał problemy z przejściem prosto choćby dwóch metrów, co tylko potęgowało uczucie wdzięczności, które miał wobec ojca, który nawet słowem nie narzekał na niedogodności, na które skazywał go syn. Stiles też wciąż kaszlał i miał zdecydowanie zbyt niską temperaturę, przynajmniej w momencie, w którym znalazł się w łóżku. Tak przynajmniej zakładał, bo trząsł się jak osika na wietrze i na nic zdawały się kolejne warstwy koców, które przynosił mu ojciec, który mimo jego oponowań uznał, że prześpi się w fotelu by mieć jedynaka na oku. Niemniej wszystkie te objawy ustąpiły, jak ręką odjął już kolejnego ranka. Nie żeby Stiles wierzył, że ustąpiły one na zawsze. Doskonale wiedział, że czeka go bardzo długa przeprawa z Lisem by móc się dogadać i wypracować pewne porozumienia. Przeprawa pełna szaleństwa, mieszających mu się przed oczami liter i zdarzeń, których nie będzie miał jak wytłumaczyć.

Stiles leżał przez chwilę w łóżku, ruszając jedynie głową. Miał wrażenie, że jego ciało nie do końca jest jego. Z jednej strony czuł niejakie oderwanie od niego, a z drugiej czuł je aż za dobrze. Jakby całą świadomością wiedział, że zgina palec albo że jego skóra dotyka koszulki, która nigdy nie wydawała mu się tak szorstka. Nie mógł też przyzwyczaić się do wzroku tak wyostrzonego, że doskonale widział pociągnięcia pędzla na suficie. Ani do słuchu, który nagle pozwalał mu słyszeć, jak jego ojciec krząta się po cichu w kuchni na dole po tym, jak zapewne z nawyku wstał wcześniej i uznał, że przygotuje synowi śniadanie. 

Od natłoku dźwięków bardzo szybko rozbolała go głowa, ale nie potrafił powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Podobał się sobie w tej nowej wersji i póki był sam to nie musiał tego przed nikim ukrywać. Zaczynał lubić to, że wreszcie będzie mógł mierzyć się ze wszystkimi swoimi przyjaciółmi, że będzie mógł ich bronić. Choć musiał też przyznać, że jego chęć ich ochrony znacząco spadła od poprzedniego wieczora. I sam nie był pewien czy na pewno chce zrzucić winę za to na Nogitsune. Z drugiej strony nie potrafił przestać myśleć o tym, jak bardzo zawiódł ojca i Lydię. Do tego, że Scott był rozczarowany powoli przywykł, Melissa i tak nie miała szans dowiedzieć się w najbliższym czasie, a resztę znajomych Stiles miał chwilowo w większym czy mniejszym poważaniu. Pełen radości uśmiech Lydii, gdy się ocknął, gdy myślała, że wygrali wyrył mu się w pamięci na zawsze. Tak jak pełna ulgi twarz ojca, który dopiero po czasie uświadomił sobie, że mógł na zawsze stracić ostatnią bliską osobę. Wszyscy byli z niego tak dumni, tak przepełnieni zwycięstwem. Stiles uśmiechnął się cierpko na myśl o tym, jak bardzo znienawidziliby go za to, że ich oszukał. Może rzeczywiście miał więcej wspólnego z Lisem, niż początkowo chciał przyznać.

~ A to dopiero początek - oznajmił Nogitsune w jego głowie i w samym tonie jego głosu Stiles dał radę wyczuć dumę. - Nawet nie wyobrażasz sobie, do czego będziemy zdolni. Potrzebujemy tylko trochę praktyki.

- Na razie to ja potrzebuję śniadania. I ogromnej dawki spokoju. Może za bliskie spotkanie ze śmiercią przyznają specjalne dni wolne od szkoły. Taka wyższa forma chorobowego - oświadczył cicho i cholernie ironicznie Stilinski, masując skronie, jakby to miało jakkolwiek pomóc mu z tępym bólem, który odczuwał. - Da się to jakoś wyłączyć? Wygłuszyć, gdy nie potrzebuję? - spytał, doskonale wiedząc, że nie musi określać dokładniej o co mu chodziło, bo Nogitsune dosłownie mógł czytać mu w myślach. W związku z tym też będą musieli wypracować jakieś granice i Stiles czarno widział swoją przyszłość do tego momentu.

~ Czyżbyś żałował swojej decyzji i jednak chciał być normalnym Stiles? Trochę na to za późno. Przywykniesz do dźwięków. Twój poprzednik przywykł po dwóch tygodniach, ale Ty jesteś lepszy, więc spodziewam się, że zajmie Ci to zdecydowanie krócej - oświadczył spokojnie Nogitsune.

- Jedyne czego żałuję to fakt, że nie wiem, jak zamknąć Ci jadaczkę żeby mieć jeden pieprzony dzień spokoju - mruknął Stiles i wstał, nieco zbyt nagle.

~ Twoje życzenie i tak dalej Stiles - odparł na to Nogitsune z wyraźnym rozbawieniem. - Pod warunkiem, że zagramy później w GO oczywiście.

Sam nie potrafił tego do końca opisać, ale poczuł się, trochę jakby spadał wstając. Jakby w grze za szybko ruszyć myszką i wywołać to zawieszenie programu, które tak wszystkich irytowało. Jakby świat poruszał się zbyt wolno w stosunku do niego. W sumie zbyt dalekie od prawdy to nie było. Poruszanie się w tym nowym trybie sprawiło chłopakowi trochę trudności, czego Lis nie komentował, ale od drobnych, dość jednoznacznych śmieszków powstrzymać się nie potrafił. Gdy zmartwiony Szeryf wpadł na syna w połowie schodów, słysząc niezbyt dobrze wróżące dźwięki odbijania o ściany, zrzucił to na fakt, że Stiles wciąż był nieco blady i zapewne wyczerpany po walce. W jego mniemaniu był przecież wciąż człowiekiem. Gdy jednak Stiles zobaczył parującą na talerzu jajecznicę, dostał zupełnie nowych sił i porwał talerz szybciej niż ufo krowy, z miejsca prosząc o dokładkę.

- Tato, tak się zastanawiałem. Mógłbym dzisiaj zostać w domu? - spytał chłopak pomiędzy kolejnymi kęsami. - Wiesz, jakby na to nie patrzeć to wciąż czuję się na wpółżywy po całej tej akcji z Nogitsune.

- Pomyślałem o tym - oznajmił z dumą Szeryf, przekładając sobie kuchenną ściereczkę przez ramię. - Parrish rano podrzucił mi zapas niezdrowego żarcia, bo nie chciałem zostawiać Cię samego na zbyt długo. Wziąłem dzisiaj dzień urlopu, więc jeśli tylko byś chciał to rozłożymy się w salonie i obejrzymy co tylko będziesz chciał. Znaczy jeśli oczywiście wolisz się jeszcze przespać to nic się nie stanie. Podać Ci coś? Potrzebujesz czegoś? Jak się czujesz? Oczywiście jeśli będziesz chciał zostać w domu choćby do końca tygodnia to nie ma najmniejszego problemu. Chyba, że wolisz wrócić do szkoły jak najszybciej? - spytał nieco zaniepokojony, na co Stiles podszedł do niego i krótko przytuliwszy, odsunął się i z uśmiechem położył mu dłoń na ramieniu.

- Wciąż mnie masz - oznajmił spokojnie, niejako pocieszająco. - I nie stracisz, obiecuję. Poza tym, tylko prawie umarłem, nie jestem kaleką, dam sobie radę. Jak zawsze. I to Ciebie czekają katusze, bo zrobimy tak długi maraton Gwiezdnych Wojen jak tylko damy radę.

- Wyjątkowo nawet nie będę narzekał na ten film. Ale to mocny wyjątek - oznajmił Szeryf, grożąc synowi palcem, a po chwili wciskając mu miskę z pobliskiej szafki. - Idź usiądź, zaraz wszystko ogarnę. Możesz włączyć już film, skoro i tak znasz moje wszystkie hasła.

- Nie jestem kaleką - powtórzył z pewnym rozczuleniem Stiles. - Ja się zajmę jedzeniem, a Ty może skoczyłbyś po coś do przykrycia? Cały czas jest mi cholernie zimno. To gorsze niż przeziębienie.

- Brzmi jak plan młody - przyznał Szeryf i odszedł w stronę składzika, po drodze wciąż oglądając się na Stilesa, czy chłopak na pewno nie mdleje, ale syn tylko machnięciem ręki zbył jego troski.

Stiles wyjął na kuchenną wyspę wszystko, na co tylko miał ochotę. Począwszy od lodów, przez czekoladę i żelki, na chipsach skończywszy. Potrzebował energii, potrzebował czegoś normalnego. Spokojnego dnia bez nadnaturalnych istot. Choć biorąc pod uwagę fakt, że sam się takową stał, to ostatnie mogło być dość mocno niemożliwe. Chłopak pozanosił wszystko na niski, kawowy stolik w salonie, co jakiś czas robiąc postoje. Dziwnie trzymało mu się miskę. Za bardzo czuł jej fakturę, za bardzo był świadom, że ją czuje. Chodzenie też sprawiało mu sporo problemu, więc kilkukrotnie musiał się podeprzeć, odrywając rękę od framugi jak poparzony, gdy zbyt dobrze poczuł fakturę drewna. Nogitsune śmiał się z niego w duszy i Stiles doskonale to czuł. Tak, jak doskonale słyszał krzątającego się po górze ojca, przejeżdżające obok auto czy kroki w okolicznych domach. 

Nie wspominając w ogóle o wzroku, z którym było jeszcze gorzej. Światło zdawało mu się tak jasne, że nie widział niczego innego dopóki nie zaciągnął wszystkich zasłon na calutkim parterze. A i wtedy było ciężko. Jak mogłoby nie być, skoro pierwszy raz w życiu stojąc w kuchni mógł dostrzec najmniejsze zarysowania na stoliku, który stał dobre dziesięć metrów od niego. Początkowo chłopak mrużył oczy mając nadzieję, że może to mu coś pomoże, ale bardzo szybko po prostu je zamknął i szedł na wyczucie, co samo w sobie też okazało się dziwne, gdy dokładnie czuł dotyk powietrza na własnej skórze. Niemniej udało mu się nawet ustawić telewizor na stosunkowo niską jasność i włączył płytę. Czuł, że od gapienia się w ekran leciały mu łzy, bo miał wrażenie, że patrzy prosto w słońce zdecydowanie zbyt długo, ale uznał, że zrzuci to na fabułę filmu i będzie liczył na to, by ojciec o nic go nie pytał. Niemniej wszystkie nowe wyostrzone zmysły Stilesa przekazywały do jego mózgu zdecydowanie zbyt dużo informacji, przez które chłopaka najzwyczajniej w świecie bolała głowa. A Nogitsune zapewnił go, że zwykłe, śmiertelne przeciwbólowe niczego nie zmienią.

- Na bogów, nie sądziłem, że nadnaturalne zmysły mogą być tak wkurwiające - mruknął cicho Stiles, siadając na kanapie i masując sobie skronie w złudnej nadziei, że to coś pomoże. - Scott nigdy nie narzekał na to wszystko. Nawet ja nie narzekałem na to, gdy byliśmy w poprzedniej formie. Nie czułem tego wszystkiego tak bardzo, dlaczego teraz czuję?

~ Bo ani Ty, ani Twój nic nie warty przyjaciel tego nie przechodziliście nigdy wcześniej. Ty raptem zadrapałeś powierzchnię tego, czym moglibyśmy być razem przed połączeniem. Teraz, gdy jesteśmy już po nim, zyskasz moce, o których nawet nie dałbyś rady śnić - wyjaśnił mu Nogitsune, a Stiles zamykając oczy i skupiając przez chwilę, przeniósł się do białego pokoju, siedząc na przeciw demona o własnej twarzy na ściętym Nemetonie.

- Po pierwsze może i chwilowo mam ze Scottem trochę na pieńku, ale nie daje Ci to prawa do obrażania go, jasne? Ani żadnego z moich przyjaciół - zaperzył się Stiles układając pierwszy klocek na planszy, a Nogitsune jedynie uniósł prześmiewczo brew, niemniej podporządkowując się rozkazowi właściciela. - A po drugie, co masz na myśli?

~ Scott jest młodym wilkołakiem. Tak, jak wbrew pozorom Derek czy nawet Talia Hale. Ich życia, nawet wydłużone, są zbyt krótkie by równać się z moim. A ich zmysły działają na nieco innej zasadzie. Oni mogą wyostrzyć swoje zwykłe, ludzkie odczucia dzięki mocy, którą daje im wilkołactwo. W naszym przypadku działa to w zupełnie drugą stronę. Twoje zmysły są zawsze ustawione na najwyższych poziomach. Tak wyjściowo. Oczywiście możesz je wyćwiczyć i jeszcze polepszyć, ale to dopiero za jakiś czas. Na razie sądzę, że chciałbyś nauczyć się tego w drugą stronę. Zwłaszcza, że przed kumplami zamierzasz udawać absolutnie normalnego - prześmiewczość w głosie Lisa była tak ogromna, że Stiles bez sekundy zastanowienia rzucił w niego pionkiem, który Nogitsune bez problemu złapał.

- Jest wtorek. Scott nie pofatyguje się tutaj przed sobotą, bo na razie będzie zbyt zajęty szkołą, a w piątek pewnie idą gdzieś z Kirą. Malia jeszcze nie wykształciła w sobie tak ogromnych pokładów człowieczeństwa żeby się tym przejąć, tym bardziej, że o niczym praktycznie nie wie. No i wszyscy będą zbyt zajęci opłakiwaniem Allison - zauważył Stiles. - Czyli do końca tygodnia mam spokojnie czas żeby opanować to wszystko. A nawet jeśli coś mi się wymsknie to będę to mógł zrzucić, że przecież jestem tylko człowiekiem i moje ciało regeneruje się wolniej niż ich, a bliskość śmierci potrafi dopiec. Wszystko mam już przemyślane.

~ Cieszę się, że Cię wybrałem. Naprawdę - oznajmił z lekką dumą Nogitsune, skinąwszy głową w wyrazie uznania za ostatnie słowa chłopaka, gdy ten spojrzał na niego jak na skończonego idiotę, który próbuje opchnąć mu jakiś szajs. - Ale fakt faktem, że wciąż masz nadzieję, że Lydia się pojawi wcześniej. Mogłaby. W sumie nawet ją lubię. Jako jedyną ze wszystkich Twoich przyjaciół chłopcze.

- Zachowania Lydii nie da się przewidzieć - wyjaśnił Stiles, wzruszając lekko ramionami i absolutnie ignorując komplement Lisa. - Robi wszystko, na co tylko ma ochotę. I o ile fakt, chciałbym żeby się pojawiła, o tyle raczej tego nie zrobi. Wiesz, opłakuje nie tylko najlepszą przyjaciółkę, ale i byłego chłopaka, a ja poniekąd jestem odpowiedzialny za obie te rzeczy, więc wątpię żeby w najbliższym czasie chciała mnie widzieć.

~ Tylko dlatego, że podobało Ci się uczucie kontroli, które Ci dawałem, nie znaczy, że możesz od razu przypisywać sobie moje zasługi - wytknął mu Lis, przekładając kolejne pionki. - To ja zabiłem Allison i pozostałych, nie Ty.

- Może i kiedyś tak - przyznał mu Stiles. - Ale teraz podobno jesteśmy jednością, nie? Moje wady spadają na Ciebie, Twoje na mnie. No i trochę zbyt lekko się do tego przyznajesz. Tak ogółem. Prawie jakbyś był z tego dumny. Choć znając Twoją pokręconą logikę to pewnie tak właśnie jest.

~ Pomijasz całkiem istotny fakt, jak bardzo jej na Tobie zależy - kontynuował niezrażony Nogitsune.

- Ty znasz się na sztuczkach, kłamstwach, chaosie i przekrętach. Ja znam się na ludziach - zauważył Stilinski, czując jak ktoś kładzie mu rękę na ramieniu i wzdrygając się od tego. Z pewnym żalem spojrzał na partię, którą musieli przerwać. - Dokończymy później. Na razie postaraj się docenić majstersztyk.

Nogitsune chciał coś dodać, że przecież jest prastarym demonem, który jest ponad ludzkie słabostki i wymysły, ale nie zdążył, bo Stiles najzwyczajniej w świecie zamknął oczy, skupił się i z niejakim trudem powrócił do rzeczywistości. W białym pokoju wszystko było idealne. Spokój i cisza, które tak mu odpowiadały. Nie bolały go oczy, nie czuł narastającej migreny. I mógł skupić myśli na jednej prostej rzeczy, na grze w GO. Gdy jednak powrócił do rzeczywistości, wszystkie zbyt głośne dźwięki, zbyt odczuwalne faktury i zbyt jasne światło powróciły w ułamku sekundy. Stiles musiał zamrugać kilka razy, by ogarnąć, że ojciec patrzy na niego zmartwiony i coś do niego mówi. W pierwszym momencie Stilesowi wydawało się, że coś dudni mu w głowie, jakby ktoś puścił basy na zdecydowanie zbyt słabym głośniku, ale po chwili uświadomił sobie, że to jedynie głos jego ojca.

- Wszystko w porządku Stiles? Może jednak idź się połóż. Odprowadzę Cię na pokoju jeśli chcesz - oznajmił Szeryf.

- Nie ma potrzeby, wszystko jest w jak najlepszym porządku - zapewnił go Stiles, zmuszając się do uśmiechu i wstając by włączyć wreszcie film, przy okazji nieomal się przewracając i kątem oka zauważając jak Szeryf podrywa się żeby go złapać. Chłopak w głębi duszy doceniał wsparcie i staranie ojca, ale jednocześnie czuł tak ogromne wyrzuty sumienia, że nie był pewien, czy da radę w pełni celebrować ich wspólnie spędzony czas.

- Jesteś pewien? Przed chwilą trochę odpłynąłeś. Jakbyś zasnął na siedząco - zauważył ojciec a z całej jego postawy biło takie zmartwienie, że Stilesowi aż ścisnęło się serce.

- To nic takiego, po prostu zastanawiałem się nad jedną rzeczą, ale już jestem cały Twój - oznajmił Stilinski siląc się na lekki i swobodny ton, wracając na swoje miejsce i zakopując się pod kilkoma warstwami koców. Udawanie, że był chory było prawdopodobnie najlepszym pomysłem, na jaki zdążył wpaść.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top