P. I / UMARŁEM?

Stiles nie miał pojęcia, co powinien czuć, widząc rozwścieczonego siebie idącego wprost na niego. Chłopak potrzebował chwili żeby uświadomić sobie, że przecież stojąca przed nim istota może i wyglądała jak on w nieco bardziej chorej wersji, z podkrążonymi, zaczerwienionymi oczami i chorobliwie bladą skórą, ale tak naprawdę nim nie była. Ta istota była potworem, nie on. To Nogitsune był winny całemu bagnu, w które ostatnio się wplątali, nie on. To przez Lisa umarła Allison, nie przez niego. Stiles miał ochotę sprzedać sobie mentalnego policzka za ciągłe dodawanie tych dwóch słów do prawie każdego zdania, które miało negatywny wydźwięk. "Nie on". Jakby wciąż na nowo i na nowo potrzebował zapewnienia, że wciąż jest tą samą, pozytywną i pełną dobra osobą, i że to nie wszystko tak naprawdę nie jest jego winą. Że przecież robił wszystko, co mógł byleby powstrzymać Nogitsune. Że nie spał, że z własnej, nieprzymuszonej woli pozwolił zamknąć się w Eichen, co przecież było najgorszą decyzją jego życia. Że starał się ich chronić. Tylko co mógł na to poradzić i jak mógł w to uwierzyć, skoro jedyne, o czym potrafił myśleć to uwięziona, przerażona Lydia, Trener ze strzałą w brzuchu i bomba w Biurze Szeryfa. I poranione od odłamków szkła plecy Dereka, który rzucił się żeby zasłonić własnym ciałem Argenta. I Allison umierająca w ramionach Scotta.

Niby tak się starał, a jednak ludziom dookoła niego wciąż stawała się krzywda. I w centrum tego wszystkiego stał Nogitsune. Stał on sam, przynajmniej do pewnego momentu. Stiles, pod szczerą warstwą zmartwienia się i wyrzutów sumienia, gdzieś bardzo, bardzo głęboko, w tych odmętach swojej duszy, do której nie przywykł się przyznawać, zastanawiał się też, jakie to uczucie, pozbyć się tak banalnie łatwej wymówki. Bo w pewnym momencie tym stał się dla niego Lisi Demon. Wymówką. Możliwością. Czy wcześniej dałby radę pokonać Dereka Hale'a, praktycznie jedną ręką? Oczywiście, że nie. W końcu był człowiekiem. Zawsze był tylko człowiekiem. Słabym, kruchym, dającym się łatwo zranić i mniej łatwo zastraszyć. Tyle,że jego kości nie goiły się w ciągu kilku sekund. Przynajmniej nie przed Nogitsune. Demon rozorał mu brzuch ostrzem, które reprezentowało ostatni ogon mati Kiry. To była cholernie głęboka i poważna rana i choć czuł ją do teraz, uniknął śmierci. Nogitsune leczył się wolniej niż wilkołak, ale zdecydowanie szybciej niż przecięty człowiek. No i jego zagadki. Stiles, który uwielbiał wszelkie łamigówki, przekręty i zawirowania, czuł wreszcie, że znalazł przeciwnika na swoim poziomie.  Nawet do głupiej gry w Go, którą Stilinski wcześniej uważał za wybitną nudę. I to uczucie zwycięstwa, gdy przechytrzył Lisa, który miał kilka tysięcy lat. Może i Nogitsune wyrządził im wszystkim wielką krzywdę, ale choć on jeden pozwolił czuć Stilesowi, że gdzieś naprawdę przynależy. Uczucie, którego chłopak nie doświadczył od kiedy Peter Hale zdecydował się ugryźć Scotta. Stiles musiał naprawdę mocno skupić się na nie rozżalaniu się, że straci Demona. I na skocentrowaniu uwagi na tym, że zaraz może stracić życie, bo rozszalały Demon przed nim nie był zbyt zadowolony.

- MYŚLICIE, ŻE MOŻECIE ZABIĆ MNIE? MNIE? - wydarł się Nogitsune w ciele, które wciąż wyglądało, jak ciało Stilesa, a sam Stiliński, opierając się o Lydię, nagle zaczął się cofać w absolutnym przerażeniu. Nie żeby sama Martin została w miejscu. Po prostu wściekłość Lisa była tak przerażająca, że niemal zamrażała krew w żyłach. Stiles zazdrościł mu tej siły i był niemal zawstydzony własną słabością. Tylko co on, jako zwykły człowiek, mógł zrobić przeciwko kreaturze, która nijak nie mieściła się w granicach rozsądku?

- Nie! - niemal odkrzyknęła Lydia, mimo że głos praktycznie grzązł jej w gardle ze strachu. Dziewczyna zwróciła na siebie uwagę obu Stilesów. Cóż mogła poradzić na to, że martwiła się o pewnego ciapowatego chłopaka bardziej, niż o własne życie. A już na pewno wystarczająco bardzo żeby otwarcie przeciwstawić się tysiącletniemu potworowi. - Ale możemy Cię zmienić - dodała spokojniej, cicho przełykając ze zdenerwowania ślinę i zdecydowanie robiąc dobrą minę do złej gry. Niby myśleli, że mają po swojej stronie Boski Ruch, ale im bardziej starali się w to wierzyć, tym bardziej mieli wrażenie, że nic takiego w rzeczywistości nie istnieje.

- Zwój - oznajmił słabo Stiles absolutnie zaskoczonym głosem, dopiero teraz łącząc fakty i przenosząc wzrok między zestresowaną Lydię, a prześmiewczo zainteresowanego Nogitsune. Niby miał wymówkę w postaci tego, że praktycznie umierał, ale i tak był zły. Myślenie było jego jedyną mocną stroną. Tylko tak mógł dołożyć swoje trzy grosze do Stada Scotta. Jeśli nawet na tym polu zawodził to potwierdzało to tylko jedynie, że jest absolutnie bezużyteczny.

- Zwój Shugendo - wyjaśniła Martin, widząc zbliżającego się Scotta i odzyskując nieco dawnej pewności siebie, w duszy będąc dumną ze swojego Stilesa. Starała się na chłopaka nie patrzeć, bo bała się, że straci resztki siły. Nie chciała widzieć jego podkrążonych oczu, bladej skóry i zmęczonego wzroku. Nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że Stilinski, jej Stilinski, może zginąć. A przecież wyglądał, jakby już jedną nogą stał w grobie. I tak zresztą się czuł, wszyscy doskonale to widzieli. A ona nawet czuła chłód jego wyziębionego ciała tuż przy własnym. Niby próbowała jakoś go ogrzać, trzymać przy sobie, ale niewiele to wszystko pomagało. A Stiles jasno się wyraził, gdy mówił, że nie obchodzi go, czy przeżyje czy nie. Dla niego liczyło się tylko pokonanie Nogitsune. I niby Scott zapewniał, że przecież przybyli żeby uratować Stilinskiego, ale Lydia coraz mniej chłopakowi wierzyła. Czasami robił mniej, niż powinien. Czasami po prostu za mało się starał. A czasami nawet jego najlepsze chęci okazywały się niewystarczające.

- Nie możesz być jednocześnie Lisem i Wilkiem - oznajmił głośniej Stiles, zwracając na siebie uwagę Nogitsune i uśmiechając się słabo, ale szeroko. Pokonał go. Nie chodziło mu o pokonanie absolutnego zła, które reprezentował. Po prostu znowu chciał poczuć, jak to jest przechytrzyć Lisa. Nawet jeśli miałby przypłacić to życiem.

Scott rzucił się na wyciągniętą rękę Demona i wgryzł nią, jakby od tego zależało jego życie. Stiles docenił tę desperację. Tę chęć ochronienia własnego brata, którą McCall tak rzadko ostatnimi czasy okazywał. Musiał jednak przyznać, że gdy przez ciało Nogitsune przebił się samurajski miecz Kiry, Stilinski poczuł pewnego rodzaju zawód, że to już koniec. To nie było satysfakcjonujące go zwycięstwo, zdecydowanie nie. Choć przecież powinien cieszyć się, że w ogóle jakimś cudem wygrali. A on znów mógł być słabym i zwyczajnym człowiekiem otoczonym przez nadprzyrodzone i niezwykłe. Niezbyt przyjemna wizja. Tak przynajmniej sądził Stiles, choć nigdy nie zamierzał podzielić się tą myślą z nikim. A zwłaszcza ze Scottem. McCall czasami zbyt mało rozumiał. Tylko, że do całej tej sytucji nie pasował mu nieco zbyt teatralny wrzask Lisiego Demona, potwierdzony nieprzyjemnym i pełnym zwycięstwa uśmiechem. Stilinski zamrugał kilkukrotnie obawiając się, że to jedynie zwidy. Gdy jednak ponownie otworzył oczy, nie dostrzegł szkolnego korytarza. Wokół niego nie było też Lydii, Scotta czy Kiry.

Zamiast tego wszystkiego, co widział przed chwilą, widział jedynie ten cholerny biały pokój z lustrami na bardzo, bardzo dalekim końcu, do przebywania w którym przywykł, gdy Nogitsune hucznie bawił się w jego ciele. Stiles rozejrzał się przerażony i zauważył, że siedział po turecku na Nemetonie, a na przeciw niego, absolutnie spokojny, kucał Lisi Demon z jego twarzą. Pomiędzy nimi leżała plansza do gry w Go, na razie pusta.

- Chcesz zginąć Stiles? - spytał chłopak, przekrzywiając lekko głowę i wpatrując się w niego ze szczerym zainteresowaniem. - Czy po prostu tak bardzo chcesz pokonać Lisa w jego własnej grze?

- Siedziałeś w mojej głowie - odparł Stilinski, pozwalając sobie na pełen samozadowolenia i ironii uśmiech. - Powinieneś wiedzieć. Chcę żyć, ale śmierć mi nie przeszkadza, jeśli oznacza wygranie z Tobą. Przepadniesz raz na zawsze, co? I tym razem ostatecznie. Tym razem nie będzie niedociągnięć, jak wtedy, gdy robiła to matka Kiry. Nikt się nad Tobą nie zlituje. Nie dostaniesz swojego małego kruczka prawnego, dzięki któremu wykpiłbyś się znowu śmierci. Tym razem to koniec dla nas obu.

- Siedziałem w Twojej głowie - przyznał Nogitsune, wpatrując się w planszę do Go, która leżała między nimi na ściętym pniu. - I dlatego znam Cię lepiej, niż ktokolwiek inny. Nawet lepiej, niż Twój kochany Scott. Wydaje Ci się, że jesteś gotów umrzeć za sprawę, że to takie wzniosłe. Widziałem ludzi, którzy to robili. I zasługiwali na cholerny szacunek. Ale Ty na  niego nie zasługujesz. Nie poświęcasz się jak męczennik. Uciekasz od życia, w którym jako jedyny jesteś zwyczajny. Bo taki beze mnie będziesz. Będziesz zwykłym, nic nie wartym człowiekiem. Zawsze będziesz tylko denerwującym wszystkich chłopakiem, który próbuje udowodnić swoją wartość. I nieważne, co powiesz, nieważne, co zrobisz, oni nigdy Ci nie uwierzą. Ile razy miałeś rację, ile razy podawałeś im wszystko jak na tacy, a oni to ignorowali, bo nie zgadzało się to z ich przekonaniami? Pamiętasz Matta i pamiętasz, jak nieomal zabił Twojego ojca. Zawsze będziesz tylko dzieciakiem, który wymyślił plan. A oni zawsze będą uznawać, że udało Ci się przypadkiem. A Ty zawsze będziesz najbardziej narażony, najbardziej kruchy, podatny na zranienie czy nawet na śmierć - kontynuował, przesuwając pierwszego pionka, a następnie robiąc z palców pistolecik i udając, że strzela do siedzącego naprzeciw niego rozmówcy.

- Możesz mówić, co chcesz - odparł Stiles, próbując zakryć, jak bardzo nie zaskoczyły go słowa Lisa. - Naprawdę. Jeśli chcesz spędzić swoje ostatnie chwile na gadaniu to proszę bardzo. Ale w końcu umrzesz. A to dookoła nas nawet nie jest realne. W tym momencie stoję przy Lydii, a nie siedzę z Tobą znowu w tym pieprzonym pokoju.

- Oj Stiles, przecież wiesz lepiej. Rozumiesz to wszystko lepiej. Nie rób z siebie idioty, ja doceniam Twój talent - oznajmił Nogitsune, palcem wskazując czoło Stilinskiego. - Twoją mózgownicę. Raz czy dwa nawet udało Ci się mnie przechytrzyć. Godne podziwu, biorąc pod uwagę naszą różnicę wieku. Przecież w głębi duszy wiesz, że to wszystko jest bardziej, niż realne. To, że wybrałem takie otoczenie to tylko kwestia gustu. Równie dobrze możemy być w Twoim pokoju - Lis zrobił nieco wybrzydzającą minę, ale pstryknął palcami i otoczenie zmieniło się na tak dobrze znane Stilesowi cztery ściany, wśród których zazwyczaj się budził. - Albo w Biurze Twojego ojca - dodał, ponownie pstrykając, a ich otoczenie ponownie się zmieniło. - Po prostu wśród chaosu ja wolę otaczać się prostotą - zakończył swój mały pokaz Demon i wrócili do punktu wyjścia. - Chwilowo jesteśmy zawieszeni w czasie. Ten moment może trwać wieczność, a może jedynie ułamek sekundy. Ze swojej perspektywy jednak nie dasz rady rozróżnić jednego od drugiego. A ja mam cały czas świata na przekonanie Cię.

- Do czego? Do oszczędzenia Cię? - spytał pogardliwie Stilinski, rozglądając się i szukając drogi ucieczki. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, w jak tragicznej sytuacji się znajduje. Wiedział, że psychicznie nie poradzi sobie ze zbyt długą obecnością w tym pokoju. Na razie kojarzył on mu się jedynie z więzieniem. No i widok Lisiego Demona, który najwidoczniej czuł się w takim otoczeniu dobrze też nie poprawiał mu humoru.

- Nie mój drogi. Do oszczędzenia Ciebie - odpowiedział mu Nogitsune spokojnie, zwracając na siebie pełną uwagę  nastolatka. - Przecież wiesz, co Cię czeka. Nigdy nie opuścisz tego miejsca. Choć to i tak duże pragnienie, bo ja raczej obstawiałbym, że nie dożyjesz dnia, w którym mógłbyś je opuścić. Nigdy nie zostaniesz policjantem. Nigdy nie będziesz równy Scottowi. Brakuje Ci tamtych czasów, co? Ile razy w ciągu dnia zastanawiasz się, o ile lepiej żyłoby Ci się, gdybyś tamtego felernego wieczoru nie zaciągnął Scotta do tego pieprzonego lasu, bo na podsłuchu usłyszałeś o martwym ciele? Pamiętaj, że byłem w Twojej głowie. Ja znam odpowiedź na te pytania. I nie boję się do nich przyznać, w przeciwieństwie do Ciebie.

- Nawet gdybym chciał przyjąć Twoją propozycję. Nawet gdybyś miał rację. I tak jest już za późno  - oświadczył Stiles, słabo wzruszając ramionami. Coraz bardziej zdawało mu się, że nawet ponowne otworzenie powiek go przerośnie. Czuł się tak cholernie zmęczony i chciał tylko to wszystko odespać. Albo umrzeć i dryfować w nieświadomości. Niezmiernie bolała go prawda zawarta w słowach Lisa. Chciał być kimś, naprawdę chciał. Chciał mieć tę siłę, szybkość i wytrzymałość, którą mają wilkołaki. Chciałby mieć nawet i zdolności Kanimy. Tylko nikt nigdy nie pytał go o zdanie. Zawsze był tylko pomocnym Stilesem, który w pewnym momencie był zmuszony odpuścić akcję, bo dalej potrzebne były zdolności, których on nie posiadał. Stiles wiedział, że daje Nogitsune dokładnie to, czego Demon chciał. Niemal fizycznie czuł, jak kruszy się jego pewność siebie. I chęć takiego zwycięstwa. Bo czy prawdziwszym zwycięstwem nie byłoby uzyskanie możliwości bycia kimś lepszym i ważniejszym?

- Za późno? Masz na myśli ugryzienie Scotta i miecz tkwiący w mojej piersi? Gdybym miał więcej siły, gdybym krócej był poza ciałem hosta, uleczyłbym się z tego natychmiast. A miecz Twojej przyjaciółki mógłbym wciąż skruszyć jedną ręką, nawet w moim obecnym stanie. Wciąż czerpię z resztek Twojej siły życiowej. Nawet, gdy jesteśmy osobno. Dlatego obaj słabniemy. Nie powinniśmy się rozdzielać na tak długo.

- Na ponowne połączenie nie masz szans, więc zacznij się przyzwyczajać do chłodnego oddechu śmierci - oznajmił Stilinski, choć zrobił to wybitnie niemrawo. Naprawdę nie chciał ginąć w tak młodym wieku. Raz, że miał przed sobą jeszcze tyle życia, a dwa, że doskonale wiedział, jak bardzo psychicznie zniszczy to jego ojca. Już kiedyś widział, co zrobiła z Szeryfem śmierć ukochanej osoby. A słowa Nogitsune były tak pełne pewności i potęgi czy siły, że pewność Stilesa kruszyła się już u podstaw.

- Połączymy się szybciej, niż Ci się wydaje - uświadomił go Lis, z uśmiechem obserwując, jak wzrok Stilesa coraz częściej wraca do pojemniczka z pionkami i znają chłopaka na wylot. W końcu dzielenie jednego ciała łączy bardziej niż cokolwiek innego na calutkim świecie. - Niemniej, szanuję, że odnaleźliście Zwój. Szkoda tylko, że języki na przestrzeni lat ulegają tak ogromnym zmianom, nieprawdaż? Szkoda, że obecnie nie potraficie przeczytać tego, co tak naprawdę jest tam napisane. Byłem przy jego spisywaniu. Myślisz, że pozwoliłbym na spisanie czegokolwiek, co mogłoby mnie zniszczyć? To tylko opis mojej ewolucji. "Zmiana" nie dotyczy tego, że nie mogę jednocześnie być dwoma istotami. Bywałem i w ciekawszych sytuacjach. Nie dotyczy też próby ściągnięcia mnie na ścieżkę dobroci, mówię, bo wiem, że zaraz zaczniesz sarkasycznie z tego żartować. "Zmiana" dotyczy mojej twarzy. Zazwyczaj dostaję się do ciała hosta nieco na siłę. Przez podstęp albo wymuszenie. Musisz przyznać, że oba te sposoby opanowałem do perfekcji. Jeśli jednak spotykam człowieka wystarczająco silnego i to takiego, który dobrowolnie mnie przyjmie, niezależnie od jego motywów, wtedy przyjmuję na stałe jego twarz. Tak było z żołnierzem. Dlatego widziałeś mnie jako jego osobę. Dlatego teraz widzisz mnie jako siebie. Praktycznie już się do siebie dopasowaliśmy, tylko Twoja dobrowolna zgoda dzieli nas od pełnego połączenia.

- Silny? Chyba gorzej z Tobą niż oboje sądziliśmy - prychnął Stilinski, pierwszy raz od początku tej konwersacji będąc w tej jednej kwestii absolutnie szczerym, na co Nogitsune niecierpliwie przestąpił ze stopy na stopę, wciąż kucając.

- Nie doceniasz się. Nie wybrałem Cię dlatego, że byłeś słaby. Nie opłacałoby mi się rozgaszczać w słabym ciele. Zbyt szybko wyniszczyłbym je od środka, moja dusza jest zbyt potężna dla większości ludzi - odpowiedział Nogitsune, krzywiąc się lekko na samą myśl. - Prawdziwe zło może rozkwitnąć tylko wtedy, gdy osiedli się i zniszczy coś prawdziwie dobrego. Nigdy nie opowiadałeś się po żadnej stronie, nigdy nikogo nie osądzałeś, ale zawsze byłeś pewien, że działasz w najlepszej wierze. Zawsze przedkładałeś innych nad siebie. Pewnie dlatego tak łatwo zgodzili się na Twoje poświęcenie, bo zgodzili się, prawda? Niby Scott mówił, że Cię uratuje nawet jeśli to by oznaczało, że zostanę wśród Was, ale tak naprawdę mu nie wierzysz, prawda? Z całej gromady, która przywlekła się żeby się ze mną zmierzyć wierzysz tylko Lydii. Słusznie zresztą i obaj to wiemy - wytknął mu Lis, a Stiles poczuł, jakie to niezręczne, gdy ktoś z Twoją twarzą patrzy na Ciebie w tak przenikliwy sposób. Efekt, którego zdecydowanie nie dało się uzyskać w lustrze. - I do tego ta siła. I ten mózg. Wszystko czekające tylko na okazję. Na odpalenie lontu. Byłeś idealnym kandydatem Stiles również dlatego, że pod całą warstwą dobra kryjesz ciemną stronę, której nie pokazujesz nikomu. I ta ciągła walka z własną słabością uczyniła Cię tylko silniejszym. Jeszcze silniejszym. Nadążasz za wilkołakami,  niejednokrotnie ich ratujesz, a jednak nigdy nie wahasz się, czy nie przypłacisz tego życiem, bo wiesz, że śmierć uczyniłaby z Ciebie kogoś wyjątkowego. Tak jak zrobiła to z Allison Argent.

- Śmierć Allison to tylko i wyłącznie Twoja wina - wytknął mu Stiles. - Tak jak rana Trenera. I Dereka. No i nie zapomnę Ci, że chciałeś zabić mojego ojca. Jedynego człowieka na całej pieprzonej planecie, któremu ufam bez granic. Chciałeś zostawić mnie z niczym żebym co? Zwrócił się do Ciebie? Żebyśmy się zakumplowali i pletli nawzajem warkocze bezmyślnie trajkotając o tym, kogo zabijemy dalej? Pogrzało Ci się w mózgu od tych tysiącleci - oznajmił chłopak.

- Muszę przyznać, że w tym wypadku obrałem złą taktykę. Tak jak Ty musisz przyznać, że gdybym skrzywdził osoby, które są Ci obce, nie mogłoby Cię to mniej obchodzić. W końcu jest w Tobie trochę z socjopaty, co Stiles? Mogę przysiąc, że więcej nie tknę nikogo, na kim Ci zależy. Mogę nawet zgodzić się na absolutny brak mordu. Na dobrą sprawę go nie potrzebuję. Jest po prostu prostym środkiem do wywołania chaosu i przerażenia. A to właśnie tymi dwoma się żywię. Wiem jednak, że Ty i Twoje otoczenie, nawet w późniejszej pracy, dacie radę mi to zapewnić bez mojego większego wkładu. Mogę Ci nawet obiecać, że tym razem będzie to na zasadzie partnerstwa. Musisz tylko dobrowolnie się zgodzić. "Zmiana" musi dojść w pełni do skutku. Musimy stać się partnerami, a koniec końców jednością.

- Miałbym zaufać Lisowi? Sam niby tak szanujesz mój mózg, a sądzisz, że nabiorę się na coś tak banalnego? - spytał Stiles z niedowierzaniem.

- Tu nie ma podstępu. To dla mnie za dobry układ żebym miał ryzykować jego utratę. Czasami nawet Lisy bywają szczere. Ciągły chaos jest zbyt nudny, bo po pewnym czasie staje się po prostu przewidywalny. A nawet gdyby w tym tkwił haczyk i tak byś się na niego złapał. Jesteś zbyt ciekawy, co możesz osiągnąć używając siły, którą mogę Ci dać. Jak możesz się rozwinąć, jak bezpiecznym możesz być, mając pewność, że Twoje rany wyleczą się szybciej. Jak możesz wreszcie uniknąć strachu, wiedząc, że jedną ręką możesz posłać byłą alfę na łopatki. Jak możesz przeciwstawić się wszystkiemu, co stanie na Twojej drodze.

- Oni nie mogą wiedzieć, że żyjesz - oznajmił w końcu Stiles, poddając się. Wiedział, że tej walki nie wygra. Za bardzo kusiła go możliwość rozwinięcia skrzydeł, za bardzo chciał wznieść się ku słońcu by odmówić Lisowi, który ten jeden raz był szczery. I on to czuł, w końcu przywykł do jego obecności i wiedział, kiedy Lis kłamał. - Partnerstwo, partnerstwem, ale i tak koniec końców to ja będę podejmować decyzję. Jasne? No i nie mogą wiedzieć, że wciąż zostałeś we mnie. Muszą myśleć, że to wszystko zadziałało, że dobrze odczytaliśmy Zwój. Zwłaszcza Scott. Znienawidziłby mnie gdyby się dowiedział, że zrobiłeś sobie i mojej słabości kruczka prawnego - kontynuował chłopak. - I masz zagrać to przekonująco.

- Wykonaj tylko pierwszy ruch Stiles, a tak się właśnie stanie - zapewnił go Nogitsune wyciągając w jego stronę dłoń.

Dłoń, którą Stiles o dziwo bez wahania uścisnął i obserwując szczery uśmiech Lisa, położył na planszy pierwszy swój pionek. Robiąc to czuł się o wiele lepiej, niż wtedy, gdy myślał, że Nogitsune zginie. Czuł się jak prawdziwy zwycięzca. Czuł, że ma szansę dokonać czegoś niezwykłego. Gdy jednak ponownie otworzył oczy, widział tylko szkolny korytarz, na którym wcześniej stał. I Lisa przebitego mieczem z ogromną raną po ugryzieniu wilkołaka. Wrzask Nogitsune niemal zamroził mu krew w żyłach. Tak jak i obserwowanie, jak jego ciało rozpada się w pył i pozostaje po nim jedynie niewielki świetlik, którego szybko złapano do cedrowego pojemnika. Sam Stiles również stracił przytomność. Dla reszty wyglądało to dość naturalnie. Myśleli, że to kwestia przerwania łączącej Stilinskiego z Nogitsune więzi. Może nawet przestraszyli się, że więź owa była tak silna, że śmierć Demona pociągnęła za sobą śmierć chłopaka. Uwierzyli w to, co działo się wokół nich. A przynajmniej w to, czego chcieliby doświadczyć. A przecież tego właśnie chciał Stiles. I Nogitsune, który błyskawicznie odzyskiwał siły w jego ciele.

Stiles zemdlał na krótką chwilę, ale chłopak wiedział, że gdyby nie Lydia i jej refleks, wyrżnąłby jak długi o posadzkę. Stilinski doskonale wiedział, jak Lis to rozegrał, nie musiał nawet czytać Demonowi w myślach, choć w swoim obecnym stanie przecież mógł. Wiedział, że Nogitsune ma w zapasie jeszcze jednego Oni, którego wykorzystał w jego pierwotnej formie. A oni wszyscy tępo uwierzyli, że łapiąc tego jednego świetlika, rozwiążą swoje problemy. Sam zaś Lisi Demon rozgościł się w ciele Stilinskiego na dobre. Nastolatek czuł go wyraźnie, gdy otworzył oczy, leżąc na podłodze i czując się dwukrotnie gorzej, niż wcześniej, spytał wszystkich dookoła.

- Umarłem?

Wszyscy zaśmiali się spokojnie, ciesząc się na myśl o wygranej, jednak Stiles skupił się jedynie na szerokim i pełnym szczęścia uśmiechu Lydii. I na świadomości tego, jak niesamowicie poczuje się, gdy Lis zregeneruje wystarczająco sił, by zacząć uzdrawiać też Stilinskiego. A była to bardzo niedaleka przyszłość.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top