Derek oneshot

Stanę w twojej obronie

Derek z rosnącym niepokojem przyglądał się jak (T.I.) sięgnęła po swoją skórzaną kurtkę, która leżała na oparciu kanapy. Kobieta założyła ją, a wtedy Hale ruszył ku niej. Stanął przed nią nie pozwalając jej ruszyć ku wyjściu z loftu.

— Nie rób tego.— oznajmił stanowczo, ale kobieta widziała w jego oczach zmartwienie. Była jedyną osobą, która potrafiła odczytać jego prawdziwe emocji, nie ważne jak bardzo starałby się je ukryć i udawać twardego oraz obojętnego.

— Muszę.— oznajmiła patrząc mu w oczy. Chciała go wyminąć, ale mężczyzna ponownie zagrodził jej drogę.— Derek.

— Oni są moim problemem. Nie twoim.— próbował jakoś przekonać ją. Tak bardzo chciał by została, ale ona była uparta. Choć uwielbiał jak bardzo chciała mu pomóc, to bardziej przerażał go fakt że przez niego może stać jej się krzywda. A tego nie byłby wstanie znieść.

— Twoje problemy, są moimi problemami. Chyba zapomniałeś jak działa związek.

— Nie chcę abyś to robiła.— jego postawa zmieniła się. Wcześniej próbował siłą ją przekonać aby ustąpiła, ale za dobrze ją znał, nigdy by się nie ugięła. Nie był typem osoby, która prosiłaby albo błagała o coś, ale w tym przypadku musiał zrobić wyjątek.— (T.I.).— powiedział łagodnie. Jednak kobieta wyminęła go. Derek ruszył za nią. Przytulił ją od tyłu tym samym zatrzymując w miejscu. Objął ramionami jej talię i delikatnie do siebie przyciągnął. Oparł podbródek o jej ramię. (T.I.) przechyliła głowę w bok aby zerknąć na niego kątem oka.— Tylko ty potrafisz tak łatwo zmusić mnie do błagania. Dlatego błagam cię... zostań.— nie lubił okazywać słabości, ale dla niej był wstanie zrobić wszystko. Nawet błagać na kolanach.

— Derek... — kobieta westchnęła cicho

— Straciłem tak wiele. Nie mogę stracić ciebie. 

— Nie stracisz mnie.— oznajmiła z dużą pewnością. Odchyliła głowę lekko do tyłu aby oprzeć się o jego ramie. Dotknęła jego rąk, które w obronnym geście oplatały jej ciało. Była gotowa ugiąć się mu, ale tu chodziło o coś więcej. Życie Derek'a było zagrożone. Stracili już Erice, Boyd i Cora dochodzili do siebie po tym jak byli przetrzymywani przez stado alf, a Isaac mimo że starał się jakoś pomagać, sam był zagubiony po tym co się wydarzyło.  (T.I.) bardzo zależało na nich wszystkich. Byli jak rodzina, a o rodzinę trzeba walczyć.

(T.I.) poczuła jak jego uścisk zacieśnia się, ale nie był bolesny.

— Nie wiesz tego.— mruknął półszeptem.

— Wiem jedno. Że jeśli nie sprzeciwimy się, zrobią z nami co im się będzie podobać.— obróciła się w objęciach czarnowłosego aby na niego spojrzeć. Wzięła jego twarz w swoje dłonie, patrząc mu prosto w oczy. Te piękne zielononiebieskie oczy. Mogłaby wpatrywać się w nie godzinami.— Stanę w twojej obronie. Zadbam o nas. Musisz mi tylko pozwolić.

— Mogą cię skrzywdzić.

— Mogą spróbować. Ale wtedy gorzko tego pożałują.— delikatny i złowrogi uśmieszek zajaśniał na jej twarzy. Derek wciągnął gwałtownie powietrze. Dobrze znał ten uśmiech. Oznaczał rozlew krwi. Moc (T.I.) była niezwykła, ale również go przerażała. Wystarczyło jej jedno spojrzenie aby ktoś upadł na kolana krzycząc z bólu, a to był jedynie zalążek jej zdolności.

— Nie chcę abyś szła sama.

— Więc chodź ze mną.

— Jeśli pójdę, mogą stać się agresywni. 

— Nie zamierzam z nimi walczyć, ale jeśli nie przystaną na moją propozycję... agresja im nie pomoże.

Derek niechętnie wypuścił (T.I.) z swoim objęć. Kobieta uśmiechnęła się do niego. Wystawiła ku niemu dłoń, którą mężczyzna wziął. Splotła ich palce po czym razem ruszyli ku wyjściu z loftu.

***

Derek stał w miejscu niczym posąg, ale (T.I.) wiedziała że się denerwuje. Dotknęła jego ramienia, a wtedy mężczyzna spojrzał na nią. Posłała mu pocieszny uśmiech. 

Stado alf w końcu zdecydowało się pojawić.

Spotkali się w opuszczonym budynku. Z dala od niepotrzebnych świadków. Woleli aby nikt im nie przeszkadzał. 

— Derek Hale i jego... — przemówił Deucalion.— jak mniemam narzeczona (T.I.) (T.N.). Nieprawdaż?

— Zgadza się.— powiedziała (T.I.). Dziwne było że mimo ślepoty ten mężczyzna potrafił odgadnąć kto znajduje się w pomieszczeniu. Nie bez przyczyn został alfą stada alf. Nie chełpił się swoją prawdziwą siłą, co tylko uświadamiało innych że jest znacznie silniejszy niż na jakiego wygląda.

— Chcieliście gadać. To gadajcie.— oznajmiła złowrogo Kali i warknęła. Deucalion stuknął końcem swojej laski o podłoże, przez co kobieta zerknęła na niego i opamiętała się.

(T.I.) wymieniła się krótkim spojrzeniem z Derek'iem, który skinął jej głową.

— Cokolwiek zrobisz. Będę cię chronić.— oznajmił szeptem. Kobieta uśmiechnęła się w odpowiedzi.

(T.I.) wystąpiła o krok do przodu. Przybrała swobodny postawę, choć jej wyraz twarzy był poważny.

— Chcę wam złożyć ofertę nie do odrzucenia.

— Ty nam?— zadrwił Ernnis, ale szybko się opamiętał gdy spojrzał na swojego alfę.

— Przepraszam za ich maniery.— powiedział Deucalion.— Czasami zachowują się jakby wychowali się w lesie. Kontynuuj moja droga.

(T.I.) skrzywiła się na to jak ją nazwał. 

— Macie zostawić Derek'a oraz naszych przyjaciół w spokoju. Odejdzie z Beacon Hills i nie wracajcie, a darujemy wam zabicie Ericy.

Bliźniacy spojrzeli po sobie parskając pod nosami. Kali ukryła drwiący uśmiech dłonią, a Ernnis po prostu się zaśmiał.

— Co taka kruszynka jak ty może nam zrobić? Mogę złamać cię jak zapałkę.— zadrwił Ernnis.

(T.I.) skupiła na nim swój wzrok. Rozbawienie szybko zniknęło z twarzy mężczyzny. Skrzywił się i złapał za głowę czując okropny szybko rosnący ból. Krew zaczęła kapać z jego nosa. Przerażony spojrzał na (T.I.), a chwilę później z hukiem upadł na podłogę tracąc przytomność.

— Wielcy upadają najgłośniej.— oznajmiła (T.I.) z złośliwym i drwiącym uśmieszkiem na ustach. Uniosła lekko podbródek do góry aby jeszcze bardziej podkreślić swoją pewność siebie. Nie bala się ich. Chciała aby to wiedzieli.

Kali uklęknęła przy Ernnis'ie.

— Co mu zrobiłaś?!

— Stracił przytomność, ale nic mu nie będzie. Choć w tej chwili jego umysł mierzy się z okropnym bólem.— skrzywdzenie go sprawiło jej przyjemność, zwłaszcza po tym jak ośmieli się skrzywdzić jej bliskich.

— Zabiję cię!—warknęła Kali. Kobieta wysunęła pazury, a jej oczy zaświeciły się na czerwono. Rzuciła się w kierunku (T.I.). Derek drgnął gotowy do walki. Jednak Kali ledwo zrobiła kilka krok gdy okropny ból przeszył jej ciało. Upadła na kolana, a złapanie tchu było niemożliwe. Kobieta dotknęła swojego gardła czując jak coś zaciska się na jej skórze. Stróżki krwi spłynęły z jej oczu i uszu. Szybko zrobiła się czerwona gdy jej płuca błagały o złapanie powietrza. Upadła tracąc przytomność.

Bliźniacy zamierzali ruszyć aby zaatakować (T.I.), ale Deucalion uniósł laskę tym samym powstrzymując ich przed atakiem. Chłopcy spojrzeli na swojego alfę. Ten zaprzeczył głową więc zdecydowali się wycofać.

— Fascynujące. Jak to możliwe że wcześniej o tobie nie słyszałem?— zapytał z szczerym zainteresowaniem Deucalion.

— Nie chwalę się tym co potrafię, dopóki ktoś nie zdecyduje ze mną zadrzeć. Dam wam dobę. Po tym czasie macie zniknąć z Beacon Hills. Jeśli tego nie zrobicie, a co gorsza spróbujecie zrobić krzywdę komukolwiek... — zrobiła chwilową pauzę. Z nienawiścią wpatrywała się w Deucalion'a.— Zabiję was.

Zapadła napięta cisza.

Deucalion nie odezwał się.

(T.I.) odwróciła się aby odejść. Derek posłał im ostatnie złowrogie oraz czujne spojrzenie po czym dołączył do swojej ukochanej i wspólnie opuścili budynek.

Hale wziął (T.I.) za dłoń splatając ich palce. Kobieta spojrzała na niego uśmiechając się delikatnie.

— To było gorące skarbie.— zatrzymał się i przyciągnął ją do siebie. Pocałował ją gorliwie. Kobieta chętnie odwzajemniła pieszczotę, pozwalając mu na pogłębienie pocałunku.

— Dziękuje kochanie.— spojrzała mu w oczy. 

Chwilę trwali w swoich objęciach.

Oboje byli pewni że gdyby musieli oddać swoje życie za drugą osobę, zrobili by to bez wahania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top