Rozdział 2
- Hope? - Mruknęłam zwykłe 'hmm?' i spojrzałam na blondyna. - Posprzątasz proszę po śniadaniu? Chłopcy musieli pilnie wyjść, a ja wybieram się do oddalonej wioski po zapasy. - Wytłumaczył pośpiesznie.
- Pewnie! Jeśli ta wioska faktycznie jest daleko to zbieraj się i niczym się nie martw, Phil. - Odpowiedziałam z uśmiechem. Mężczyzna wstał więc od stołu i pożegnał się ze mną, po czym udał się w kierunku wyjścia. Chwilę później słyszałam charakterystyczny dźwięk zamykania drzwi.
W spokoju dokończyłam sadzone jajka i dopiłam do końca wodę ze swojej szklanki. Nie zwlekając wzięłam się za zbieranie pustych talerzy. Wyniosłam je do zlewu, by wrócić następnie po szklanki i kolejny raz po sztućce. Do ręki chwyciłam gąbkę, odkręciłam wodę i zaczęłam zmywanie. Całość nie zajęła mi dłużej jak 20 minut, więc zadowolona poszłam do salonu, gdzie rozsiadłam się wygodnie na fotelu wraz z książką o średniej grubości. Studiowałam w jaki sposób warzyć mikstury. W końcu mam niedługo zacząć się tym zajmować, więc wypada jakąś wiedzę posiadać!
---
Powoli zbliżała się noc, słońce pomału zachodziło, a niebo przybierało pomarańczową barwę. Od kiedy Philza wyszedł po śniadaniu jestem sama w domu. W ramach obiadu zjadłam dwie kanapki, co nie było najlepszym pomysłem na obiad, który powinien być bardziej sycący. Dlatego nie zdziwiło mnie, gdy mój brzuch przypomniał mi o tym. Doczytałam ostatnie trzy strony książki, a następnie odłożyłam ją na miejsce i udałam się do kuchni. Z ostatnich składników jakie tam były przyrządziłam sałatkę owocową. Mam nadzieję, że będzie smakować reszcie! Nakryłam do stołu, gdzie oprócz misek z sałatką oraz sztućców znalazły się szklanki do których naleję ciepłej herbaty. Póki co dzbanek czeka w kuchni aż zagotuje wodę, którą zaleje zioła w środku.
Na szczęście nie musiałam długo czekać, bo z zewnątrz doszły mnie dźwięki kroków po drewnianych schodach. Uśmiech wkradł się na moją twarz, a po kuchni rozniosły się dźwięki wlewanej do czajnika wody, który chwilę później wylądował na kuchence, której ogień powoli zmieniał ją w wrzątek.
- Cześć! - Powiedziałam nie odwracając się, gdy usłyszałam, że ktoś wszedł do pomieszczenia. I to był błąd. W ułamku sekundy byłam przyciśnięta do jednej z kuchennych szafek, a mocny uścisk na szyi ograniczał mi dostęp do tlenu. Do moich uszu dotarł dźwięk świstu powietrza, a przy krtani znalazło się ostre narzędzie - najpewniej sztylet lub miecz. Czy ja mogę chociaż raz nie wpaść w tarapaty!?
Przerażona podniosłam lekko głowę i spojrzałam na twarz mojego kolejnego oprawcy. Pierwsze co przykuło moją uwagę to jego szare oczy z lekkim czerwonym połyskiem, które odznaczały się na bladej cerze. Na mojego oko to całkiem przystojny gość z niego i gdyby nie fakt, że właśnie chce mnie zamordować to na pewno spróbowałabym moich sił w flirtowaniu.
- Kim jesteś? - Spytał stanowczym, niskim głosem. No, no.. Więc twarz to nie jego jedyny atut, ale o tym chyba jednak pomyślę później, gdy nic nie będzie zagrażać mojemu zdrowiu i życiu.
- Nazywam się Hope. - Powiedziałam, jego oczy pociemniały, a uścisk się wzmocnił. Przecież odpowiedziałam tylko na jego pytanie!
- Gadaj. - Syknął wręcz, ponownie mocniej zaciskając rękę na mojej szyi. Poderwałam głowę jeszcze wyżej i starałam się coś wydusić, jednak nie byłam w stanie. Ledwo łapałam powietrze do płuc, a o mówieniu nie było mowy!
- J-ja.. - Próbowałam z całych sił. Jednak pierwsze mroczki przed oczami dały mi dobitnie znać, że nic z tego nie będzie..
---
Poczułam lekkie szarpnięcie oraz ból tyłka na który upadłam, gdy ktoś odciągnął ode mnie różowowłosego oprawcę. Do moich uszu dochodziły lekko stłumione głosy kłótni. Kręciło mi się w głowie do tego stopnia, że nie byłam w stanie rozpoznać kto i co do kogo mówi. Oczy miałam zamknięte, więc nie widziałam co się dzieje.
- Hope.. Hope.. - Usłyszałam po chwili, ton wypowiedzi był taki łagodny i kojący.. Tylko jedna osoba ma taki.
- Phi-il.. - Wydukałam z chrypką, którą nawet ja usłyszałam. Moje ciało lekko zadrżało, gdy kilka razy zakaszlałam.
- Csii.. Nic nie mów, na spokojnie. Jestem obok Ciebie, nic Ci już nie grozi. - Uspokajał mnie z troską w głosie. Lekko skinęłam głową na znak, że zrozumiałam jego słowa. Mężczyzna cały czas był obok i głaskał mnie po głowie z czułością.
Gdy całkowicie pozbyłam się zawrotów, powoli otworzyłam oczy. Pierwsze co zauważyłam to stojący za wysepką kuchenną szarooki nieznajomy. Ponownie zamknęłam oczy i przytuliłam się do Philzy.
- Rozumiem, że możesz się bać, ale Techno nic Ci nie zrobi. - Powoli mnie od siebie odsunął i wstał z ziemi, by zaraz pomóc zrobić mi to samo. Objął mnie ramieniem i podszedł do mężczyzny, który zdążył już schować ostrze na moje szczęście.
Staliśmy tak chwilę w niezręcznej dla mnie ciszy. Na szczęście przerwał ją dźwięk gotowanej wody o której zapomniałam przez to wszystko! Wyswobodziłam się spod ręki blondyna i zgarnęłam po drodze ścierkę, którą chwyciłam rączkę zielonego czajnika, uprzednio wyłączając jeszcze ogień pod nim. Przelałam jego zawartość do dzbanka z przygotowanymi ziołami, a już po chwili przyjemny zapach dotarł do moich nozdrzy.
- Zapraszam do jadalni, zrobiłam kolację. Zostało się jeszcze trochę sałatki, więc starczy na jedną dodatkową porcję. - Rzuciłam przez ramię, kierując się z herbatą do wspomnianego miejsca. Odstawiłam porcelanę na środek stołu, wracając się by nałożyć do miski resztę sałatki. W drugą rękę chwyciłam jeszcze szklankę ze sztućcami w środku. Nakryłam piąte miejsce przy stole i odwróciłam się w kierunku dwójki mężczyzn.
- Nie musiałaś tego robić. - Rzekł z wdzięcznym uśmiechem niebieskooki.
- Ale chciałam. - Wtrąciłam szybko. - Może i moje rany nie zagoiły się do końca, ale nie na tyle żebym nie mogła pokroić kilku owoców i zaparzyć herbaty. - Dodałam zakładając ręce na piersi. - A tak z innej beczki.. Gdzie Wilbur i Tommy? - Spytałam, spoglądając na zegar.
- Jesteśmy! - Rozległ się krzyk z przedpokoju, dosłownie jak na zawołanie.
- To pośpieszcie się, bo czeka na Was kolacja! Tylko nie zapomnijcie umyć rąk! - Odpowiedziałam również lekko podniesionym tonem, by na pewno mnie usłyszeli.
- Co dobrego przygotowałeś, tato? - Spytał młody blondyn, gdy był w drodze do Nas razem z bratem.
- Nie ja, a Hope. I jest to sałatka owocowa z tego co widzę. - Odpowiedział z uśmiechem.
- Techno! - Krzyknął radośnie szatyn, podchodząc do wspomnianego przez niego mężczyzny. Zbili ze sobą 'męską piątkę' z objęciem. Tommy został powitany przez poczochranie jego loczków.
- Ty kurwo! - Krzyknął oburzony, na co szarooki tylko się zaśmiał, a ojciec upomniał go rzucając szybkie 'Tommy!' wypowiedziane ostrzegawczym tonem.
- Nie wiem jak wy, ale ja jestem głody. Czas sprawdzić, czy Hope gotuje tak dobrze jak tata! - Zaśmiał się Wilbur, więc wszyscy zasiedliśmy do stołu. Niestety miejsce Techno było obok mnie. Na przeciwko siedzieli bracia, a u góry stołu, a po mojej lewej Philza. Każdy życzył sobie smacznego i wzięliśmy się za jedzenie, popijając je od czasu do czasu ciepłym napojem, który rozlałam do szklanek, gdy reszta się witała.
---
Cały posiłek przesiedziałam cicho. Właściwie to tylko przytakiwałam od czasu do czasu, gdy mężczyźni dyskutowali. Z całej tej rozmowy dowiedziałam się, że Techno to najstarszy syn Philzy, który właśnie wrócił z dwu tygodniowej wyprawy do Netheru po niezbędne składniki do mikstur.
- Dziękuję. - Zwrócił się do mnie różowowłosy, osuwając krzesło do stołu, gdy skończył jeść. Potem tylko rzucił 'dobranoc' do wszystkich i najprawdopodobniej udał się do swojego pokoju. Zaraz w jego ślady poszła reszta towarzystwa, bo każdy był zmęczony dzisiejszymi wyprawami. Życzyłam im kolorowych snów, jak to miałam w zwyczaju i uspokoiłam starszego blondyna, tłumacząc mu kolejny raz, że poradzę sobie z pozmywaniem naczyń.
---
Hejka! Kolejny rozdział za Nami, 1243 słów. Jak zawsze liczę, że się podobał. Zachęcam również do wsparcia mojej twórczość gwiazdką i jakimś komentarzem ^^
~cyferkowaa
Data ukończenia pisania rozdziału: 13.05.2021, 22:47
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top