Rozdział 10

 Minął miesiąc od przełomowego wydarzenia w moim życiu. Zostanie jedną z kobiet w ruchu oporu, zwanym potocznie Syndicate było moim najlepszym wyborem. Nie dość, że poznałam dwójkę nowych znajomych to i moja egzystencja stała się w końcu ciekawa. Czuję, że to miejsce w którym jestem teraz w pełni mi odpowiada.

 Muszę również przyznać Philowi rację, gdy mówił, że w każdym z Nas jest coś z anarchii. Już po pierwszym spotkaniu, gdzie zostałam przedstawiona Ranboo oraz Niki, dowiedziałam się o naszym obecnym głównym celu jakim był nijaki Tubbo, Quackity oraz Schlatt i swoją drogą tego samego na którym Techno dowiedział się dopiero o moim przystąpieniu do defakto jego organizacji, wtedy wewnętrznie poczułam ogromną nienawiść do tych trzech person. Głównie do dwóch pierwszych, bo sam nastolatek budził we mnie mieszane uczucia.

 Dzisiejszego dnia mam za zadanie wybrać się na małą misję z wysokim chłopakiem, który działa pod pseudonimem Lethe. Mieliśmy wybrać się na przeszpiegi do Manburg'a, z leśnej posesji wyruszyłam nad ranem, gdyż wraz z moim kompanem miałam spotkać się już u celu. Trasa była długa, tak więc zdecydowałam się na przejażdżkę konno. Wygodne siodło, takie w stylu do hiszpańskiej jazdy, jednak z specjalną futrzaną narzutą, którą mocowałam o popręg i dwa łęki umilała jazdę, a wygodne chody ciemnogniadego ogiera z białymi odmianami na nogach sprawiały, że całą podróż spędziłam jak w fotelu.

 Na kilka ostatnich kilometrów dałam luźne wodze i spokojnym stępem kierowałam się ku bramie, przy okazji poprawiłam mój wygląd, zaczynając od fryzury i ukrycia moich śnieżnobiałych włosów pod ciemną peruką, która nadała nadała 'moim włosom' czarnej barwy. Poprawiłam makijaż, przez co moje delikatne rysy zmieniły się na strasznie ostre, dodając mi przy okazji pewnie kilku lat. Wygładziłam rękawy szkarłatnej koszuli, która pasowała do czapraka ogiera, a później upewniłam się jeszcze, że dobrze leżała w eleganckich spodniach o barwie węgla.

 Gotowa przekroczyłam bramę piekieł, chwytając trochę mocniej wodze od czarnego, skórzanego ogłowia, które błyszczało jak krucze skrzydła w słońcu, a wędzidło w złotym kolorze tylko dodało dostojności naszej parze. Zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę, że pasowało do stylu siodła i niejeden jeździec hiszpańskiej szkoły jazdy by mógł pomarzyć o takim pięknym zestawie. Gdyż faktem jest to, że przy wyborze wyposażenia dla swojego rumaka kierowałam się oprócz wygody, także i stylem.

- Ranboo, proszę zostań jeszcze.. - Usłyszałam piskliwy głos zza zakrętu. Słysząc imię mojego kompana od razu zainteresowana pokierowałam się w tamtą stronę.

- Nie mogę Tubbo.. - Westchnął smutno. - Obiecuję, że następnym razem zostanę na dłużej. - Dodał i złożył pocałunek na czole niższego bruneta.

- Nie sądziłam, że okażesz się zdrajcą. - Prychnęłam, gdy oczy o czerwonej i zielonej tęczówce spojrzały na mnie.

- T-To nie ta-ak! - Wykrzyczał od razu, przerażony tym na jakiej pozycji się znalazł.

- Więc dlaczego chciałeś spotkać się dopiero w mieście? Chciałeś mieć czas na romans ze swoim dyktatorskim chłopczykiem. - Warknęłam, gotowa by zawrócić i przebyć ponownie ponad godzinną drogę, byleby jak najszybciej donieść reszcie o tym co widziałam. 

- Poczekaj proszę i daj mi to wytłumaczyć. - Błagał, trzymając mojego konia za wodze, tak abym nie mogła odjechać bez szarpaniny.

- Byle szybko, ale nie obiecuję, że kupię Twoją bajkę. - Syknęłam.

- Tubbo nie jest taki jak wszyscy tutaj, on nie miał wyboru. Jego ojciec rządzi tym wszystkim, ale gdyby nie to nawet by tu nie przybył. Zostałby blisko Tommy'iego, swojego przyjaciela. - Na wzmiankę o blondynie moje serce zmiękło. Kocham tego małego rozrabiakę i dobrze wiem, jak tęskni za brunetem, który okazał się obecnym wrogiem. 

- Czy to prawda? - Zwróciłam się do nastolatka.

- Tak, tęsknię za nim.. Chciałbym jeszcze kiedyś się z Nim spotkać. - Mruknął posępnie.

- Pomogę Ci w tym. - Rzekłam po dłuższej chwili. - Jest jednak jeden warunek. - Dodałam, co przygasiło iskierki radości i nadziei w jego oczach. - Musisz pomóc Nam wyzwolić ten kraj i uczynić go na powrót L'Manburgiem. Zgadzasz się? - Spytałam, patrząc na niego przenikliwie.

- Zrobię wszystko co trzeba, chcę z powrotem spotkać Tommy'iego. - Zarzekł się, przykładając prawą dłoń do serca. Uśmiechnęłam się i zeszłam z konia, przytuliłam mocno chłopca. Chyba mam rękę do dzieci.

- Tubbo! - Usłyszałam donośny, męski głos. Natychmiast odsunęłam się od niższego i spojrzałam w kierunku dźwięku. 

- Witaj, ojcze. - Przywitał się, od razu tracąc całą radość i pewność głosu. Nic dziwnego, że bał się Schlatta. Był okropnym człowiekiem, a teraz twierdzę, że i ojcem nie lepszym.

- Cóż moje oczy widzą, jak ma na imię śliczna panienka? - Zapytał, zbliżając się do mnie. Ja to mam branie, jak nie uparty dupek to okrutny dyktator.

- Zwą mnie Yumi. - Przedstawiłam się, używając imienia jakie przybrałam na rzecz działa dla Syndicate.

- Cudowne imię. Ja nazywam się Schlatt, prezydent tego oto kraju. - Rzekł, poprawiając czerwony krawat, przy okazji wypinając dumnie pierś.

- Miło mi poznać taką personę jak Pan. - Odparłam słodko się uśmiechając.

- Nie kojarzę Panienki, a jestem pewien, że zapamiętałbym taką piękność. Co Panienkę sprowadza do Manburga? - Spytał, cały czas sypiąc komplementy w moją stronę.

- Zatrzymałam się tutaj przejazdem, by odpocząć od męczącej podróży. Planuję zwiedzić cały ten świat, a przy okazji znaleźć może jakieś miejsce do osiedlenia się. - Kręciłam, byleby nie musieć dłużej konwersować z tym potworem.

- A co powie Panienka na ciasto i dobre wino? Oferuję również zatrzymanie się w mojej posiadłości. - Uśmiechnął się zalotnie.

- Obawiam się, że muszę odmówić. Zbierałam się właśnie do wyjazdu. - Mruknęłam, posyłając mu przepraszające spojrzenie.

- Oh moja droga, wpadłaś mi w oko, a to nie była propozycja. - Zaśmiał się, a zaraz potem zostałam pochwycona mocnym uściskiem pod piersiami. Moje ręce były unieruchomione, podobnie jak szyja do której został przyłożony ostry metal.

- Dobra robota, Quackity. - Rzekł z przebiegłym uśmiechem. - Synu, poznaj swoją matkę. Zaś ty Ranboo czuj się zaproszony na Nasze wesele za dwa tygodnie. - Powiedział lekko, zupełnie jakby właśnie mnie nie uprowadził.

 Będąc prowadzoną do głównego budynku katem oka zauważyłam tylko jak Ranboo rozpłynął się w powietrzu, zostawiając za sobą fioletowe cząsteczki. Tubbo spojrzał na mnie smutno i zajął się moim koniem, prowadząc go prawdopodobnie do jakiejś stajni lub chociaż bezpiecznego miejsca.

 Nie to jest teraz najważniejsze, właśnie się dowiedziałam, że mam zostać żoną tyrana. I chociaż nie ważne jak bardzo rozum mówił, że gdyby do tego doszło i tak nie miałoby to znaczenia dla mnie, w końcu to tylko dokument na kawałku papieru, który można łatwo podrzeć. Tak serce mówiło inaczej, ono na myśl o tym rwało się na strzępy, jak wyżej wspomniana kartka.

---

 Witam po przerwie. Tia.. Nie tak planowałam sobie regularność tej opowieści, ale chyba nikogo z moich stały odbiorców już to nie dziwi. Nie będę Wam obiecywać, że następny rozdział pojawi się w przyszłym tygodniu, czy cokolwiek takiego. Zamiast tego startujemy z odliczaniem do końca tomu pierwszego.

5

~ cyferkowaa

Data ukończenia pisania rozdziału: 25.09.2021r., 02:23

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top