Rozdział 6
- Miałeś rację Techno. Ten zachód jest piękny.. - Rozmarzyłam się patrząc ku słońcu znikającemu za horyzontem. Niebo przybrało przepiękną pomarańczową barwę z domieszką różu, a ostatnie promyki największej gwiazdy muskały moją skórę.
Lekko objęłam swoje ramiona i pocierałam dłońmi, próbując trochę się ocieplić, czując jak zaczyna robić mi się chłodno przez zmianę pory dnia. Fakt, że część moich nóg była 'chroniona' jedynie przez cienkie rajstopy nie pomagał. Mimo wszystko nie chciałam nawet na chwilę odwrócić wzroku od cudownych widoków.
- Wracajmy do domu, widzę jak Ci zimno. - Rzucił Wilbur, a ja słyszałam jak za moimi plecami trójka chłopaków podnosi się i zaczyna pakować z powrotem koszyk. Podskoczyłam więc zdziwiona, kiedy ciepły materiał okrył moje plecy. Odwróciłam głowę w bok i zauważyłam znowu te cudowne szare oczy.
Uśmiechnęłam się wdzięcznie, jednak od razu chciałam oddać ubranie mężczyźnie widząc, że on sam został jedynie w białej, luźnej koszuli.
- Ale Techno, jestem cieplej ubrana. Dam radę dojść do domu, nie zamarzam przecież. - Próbowałam dalej, gdy różowowłosy przytrzymał czarny płaszcz na moich ramionach.
- Ja też nie. Dlatego bądź grzeczną dziewczynką i nie kłóć się ze mną. - Odpowiedział szybko, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wbijał we mnie swoje spojrzenie. Mimo tego jak bardzo na mnie ono naciskało nie miałam zamiaru odpuścić. Hardo znosiłam chęć dominacji i stanowczość widoczną w jego oczach.
Moglibyśmy tak stać w nieskończoność, gdyby nie to, że różowołosy odpuścił odchylając głowę do tyłu, przymykając powieki. Tym razem lepiej zauważyłam czerwoną barwę jego tęczówek, domyśliłam się, że działo się to samo co wtedy kiedy zdenerwowałam go wieczorem, gdy mieliśmy ostrzejszą wymianę zdań na korytarzu.
- Wszystko w porządku, Techno? - Spytałam, gdy opanował to.. coś. Bladego pojęcia nie wiem jak to określić. Widać jednak było po Nim, że cały czas jest niespokojny. Jego spojrzenie było nerwowe i latało we wszystkie strony, zaś oddech nawet na sekundę się nie uspokoił.
- Tak. - Rzucił krótko. Potem bez słowa odszedł w kierunku lasu. Chciałam za Nim pobiec, jednak zatrzymał mnie szatyn.
- Teraz musimy zostawić go samego. Biegiem wracajmy do domu, bo nawet my nie jesteśmy teraz bezpieczni. - Rozkazał, ostrzejszym tonem, niż mówił zazwyczaj. Wiedziałam, że sprawa jest poważna, więc skinęłam głową i pobiegłam razem z dwójką braci w kierunku leśnej posiadłości.
---
Gdy wszyscy wpadliśmy jak burza do domu, a Wilbur zamknął za Nami drzwi i upewnił się czy aby na pewno są zamknięta, zaczęłam myśleć o całej tej sytuacji. Co tam się do cholery tak właściwie stało!?
- Wszyscy są cali? - Zapytał troskliwie okularnik. Ja i blondyn przytaknęliśmy, jednak kiedy tylko odwiesiłam płaszcz różowowłosego na wieszak przeklęłam pod nosem, gdyż dostrzegłam szramę nad lewym kolanem. Musiałam zahaczyć o jakąś gałąź.
Jako, że zeszła ze mnie większość adrenaliny zaczęłam odczuwać nieprzyjemne uczucie z rany. Lekko kuśtykając chciałam udać się do łazienki, jednak przeszkodził mi w tym Philza.
- Znowu? - Mruknął i westchnął lekko zrezygnowany. - Wilbur przynieś mi do pokoju Hope rzeczy do opatrzenia skaleczenia. - Rzucił do szatyna i podniósł mnie w stylu panny młodej, kierując się do mojej sypialni.
- Dam sobie sama radę, Phil. - Warknęłam, chcąc uniknąć każdej sekundy konfrontacji z mężczyzną.
- Mhm.. - Mruknął pod nosem, najwidoczniej mając gdzieś moje słowa.
- Postaw mnie na ziemi. Umiem chodzić. - Ponownie spróbowałam, lekko szarpiąc się, próbując wyrwać się z rąk blondyna. Było to jednak na nic, bo jego uścisk jedynie się wzmocnił.
- Widziałem właśnie, jak wręcz skakałaś na jednej nodze. - Odparł sarkastycznie, kładąc mnie na łóżku. Teraz nie mam zbytnio o czym dyskutować, postanowiłam po prostu siedzieć cicho i dać sobie opatrzeć to wszystko.
Nie odezwałam się ani słowem, jedyne co zrobiłam to ściągnęłam moje wysokie skarpetki oraz rozerwane przez gałąź rajstopy. Nie zwracałam na nic uwagi do tego stopnia, że zwyczajnie zasnęłam.
---
Obudziło mnie światło słoneczne, które wpadło do mojego pokoju przez niezasłonięte okno. Rzuciłam okiem na zegar, który wskazywał na prawie 8 rano. Szybko poderwałam się do siadu i ubrałam na nogi kapcie, nie dbałam o przebranie się z nocnego ubrania. Na mojej głowie było teraz przygotowanie porannego posiłku.
Zbiegłam po schodach i wpadłam do kuchni. Od razu dobrałam się do lodówki i wyciągnęłam z niej 10 jajek oraz masło. Z szafki obok chwyciłam zaś dwie patelnie. Szybko ustawiłam je na kuchence oraz odpaliłam odpowiednie palniki. Z chlebaka zabrałam 5 kromek chleba i posmarowałam go z obu stron, smażąc na jednej z patelni. Jednocześnie doglądałam też jajecznicy na drugiej. O mało nie potłukłam talerzy, gdy układałam je na wyspie kuchennej by ułożyć na nich porcje dla każdego!
Na szczęście już minutę przed 8 wszystko pachniało wybornie, a ja mogłam zacząć nieść talerze oraz szklanki na stół w jadalni. Gdy rozkładałam sztućce do pomieszczenia zeszła się większość domowników. Jednak dlaczego większość, a nie wszyscy? Brakowało Techno, mimo iż jego miejsce było normalnie nakryte. Przyznam, że zmartwiło mnie to, bo to już czwarty dzień jak nie wraca. No, ale może po prostu kiedy przyszedł było już późno i jeszcze śpi? Sprawdzę to po śniadaniu, tak jak zresztą co każdy poranek i wieczór..
- Tato, czy Techno już wrócił? - Spytał najmłodszy z synów blondyna. Widziałam, że niebieskie oczy chłopaka są pełne nadziei na twierdzącą odpowiedź oraz łzy tworzące szklaną powłokę, gdy usłyszał przeczącą odpowiedź.
- Hej, spokojnie. Twój brat jest bardzo silny i równie odważny. Na pewno da sobie radę. - Pocieszałam nastolatka, przytulając go do siebie. Sama jednak wątpiłam w moje słowa..
---
- Will.. - Mruknęłam nieśmiało, stojąc w drzwiach do jego sypialni.
- Wejdź. - Rzucił szybko z lekkim uśmiechem. Tak więc i uczyniłam, zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam obok niego na łóżku.
Przez chwilę żadne z Nas nie odezwało się słowem, podobnie jak pozostali domownicy byliśmy zaniepokojeni o różowowłosego.
- Umm.. Więc chciałam Cię zapytać o to co właściwie stało się tam nad jeziorem. Dlaczego Techno tak nagle odszedł? I niby czemu mieliśmy uciekać? Co było tym niebezpieczeństwem? - Zaczęłam wymieniać, popadając w słowotok.
- Ej, spokojnie.. - Mruknął łapiąc moje ręce, którymi żywo gestykulowałam.
- Jak mam być spokojna, gdy ukrywacie przede mną dosłownie wszystko! - Wybuchłam, a w moich oczach stanęły łzy.
- Hope.. To nie jest zależne ode mnie. Zapewne dobrze wiesz, że to Phil decyduje o Naszym dostępie do informacji. - Westchnął, a ja jeszcze bardziej posmutniałam. Bowiem w moim przypadku to nie Philzę uważałam za mojego mentora, a właśnie Techno.. Tego samego Techno, którego teraz tak strasznie mi brakowało.
Nie wytrzymałam dłużej i wybuchłam płaczem. Mogę się założyć, że mój szloch usłyszał nawet szarooki mężczyzna, gdziekolwiek on tylko był..
---
Hai! Dzisiaj trochę krócej, bo jedynie 1083 słów. Mam jednak nadzieję, że Wam to nie przeszkadza, a rozdział podobał się tak jak te dłuższe. Standardowo zachęcam do zostawienia gwiazdki oraz komentarza.
~ cyferkowaa
Data ukończenia pisania rozdziału: 12.06.2021r., 13:48
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top