Rozdział 11

 Czarne ściany w przerażającym pałacu były moim pierwszym oraz ostatnim widokiem każdego dnia od prawie dwóch tygodni. Niepokoi mnie fakt, że już jutro ma zostać mi nadany tytuł żony JSchlatt'a. Człowieka, którego znienawidziłam od momentu, gdy tylko ujrzałam jego twarz wykrzywioną w zbyt pewnym uśmiechu.

- Kochanie wróciłem! - Wykrzyczał, uderzając drzwiami o ścianę, gdy pijackim krokiem wszedł do pomieszczenia.

 W nawet najmniejszym stopniu nie podobał mi się fakt, że zmierzał w moim kierunku. Przez ten czas zdążyłam już zauważyć, że szatyn ma problemy z agresją oraz alkoholem, a te dwie rzeczy wzajemnie idealnie się uzupełniały tworząc niebezpieczną mieszankę. Więc aby nie doprowadzić do jej wybuchu milczałam i dalej czytałam książkę, którą przyniósł mi Tubbo na moją prośbę, abym mogła chociaż czymś zabić myśli.

- Nie ignoruj mnie! - Warknął, a na krześle które zajmowałam rozbiła się szklana butelka. Kilka zielonych odłamków wbiło się w moje ramię. Syknęłam z bólu i widząc posturę mężczyzny, która nachylała się nade mną zareagowałam odruchowo, co skończyło się tym, że dostał mocny cios w prawy polik z około trzystu stronnicowej książki. Przez procenty w krwi zatoczył się w tył, by ostatecznie stracić równowagę całkowicie i runąć na ziemię. Wykorzystując sytuację poderwałam się do ucieczki, nie trwało to nawet minuty, gdyż ręka mężczyzny złapała moją kostkę i spowodowała upadek. Zawyłam z bólu, gdyż kawałki szła w mojej prawej ręce wbiły się jeszcze głębiej, przecinając mocniej moją skórę. Wywracając się przywaliłam mocno kolanem, które piekło niemiłosiernie.

 Nie jem pożywnych posiłków od prawie dwóch tygodni, praktycznie nie sypiam od tego czasu i niejednokrotnie byłam bita, co tym razem skończyło się mocnymi obrażeniami. Uroniłam pierwsze łzy, wiedząc iż jestem bezsilna. Wiedziałam, że przegrałam. Nie starałam się walczyć, gdy ręce tyrana zacisnęły się na mojej szyi. Było mi zwyczajnie obojętne czy umrę, skoro nikt nie przejął się moim zaginięciem, to życie u boku tego człowieka było moją jedyną przyszłością.

 Bolesna rzeczywistość jednak wróciła do mnie jak kolczasty boomerang, gdy otworzyłam oczy następnego ranka. Obudziłam się żywa, gdyż moja przeklęta natura nie pozwoliła mi umrzeć. Zakodowałam jednak w głowie, że odebrana została mi już druga kartka przetargowa w potyczce ze śmiercią. Teraz zapewne czyha już na moment, gdy wydam z siebie ostatni oddech i umrę jak zwykły śmiertelnik, a na moim miejscu w tym świecie pojawi się kolejna istota, której zadaniem będzie odkrycie swojego przeznaczenia i wygranie gry, której zasad nie zna nikt oprócz samego jej autora, którym w tym przypadku jest nieznana siła tej tajemniczej krainy.

---

- Nie masz żadnych informacji od Ranboo, prawda? - Spytałam, gdy ze smutkiem w oczach spojrzałam w lustro by poprawić ostatni raz mój wygląd.

- Niestety nie. Mój kontakt z nim jest zależny w pełni od jego woli, ja sam nie jestem w stanie tego zrobić, podobnie jak ty jestem więziony w tym miejscu. - Mruknął posępnie.

- Nic się nie stało, to nie Twoja wina. - Praktycznie wyszeptałam i uśmiechnęłam się, zupełnie jakbym cieszyła się na ten dzień. Tak jakby biała suknie na moim ciele była tym o czym marzyłam, a przyszły małżonek był tym jedynym z którym chcę spędzić całe życie.

- Przepraszam. - To ostatnie co powiedział chłopiec, po czym wyszedł z sypialni swojego ojca oraz obecnie i mojej. Minął się w drzwiach z Quackity'm, prawą ręką Schlatt'a. Poprawiłam moje włosy po raz ostatni i podeszłam do bruneta, który miał mnie odprowadzić na miejsce ceremonii. Bez słowa puścił mnie przodem, jednak wiedziałam, że bacznie obserwuje każdy mój ruch.

---

 Cóż mogę powiedzieć, to już mój koniec. Dzwon kościoła niedawno wybił dwunastą, a ja stoję naprzeciwko mężczyzny w garniturze, który już za chwilę będzie szczycił się tytułem mojego męża.

- Jeśli ktoś ze zgromadzonych tutaj ma coś przeciwko zawarcia związku małżeńskiego tej pary, niech wstanie i powie to teraz lub zamilknie na wieki. - Wypowiedział ksiądz, który prowadził ceremonię. Mój wzrok mimowolnie przeleciał po zgromadzonych gościach. Wiedziałam, że nikt nie odważy się wyrazić sprzeciwu. Jednak nadzieja umiera ostatnia, prawda?

- Dobrze, w takim razie.. - Kontynuował, póki na sali nie zostało wywołane poruszenie. Drzwi kościoła zaskrzypiały, a w nich stanął dobrze znany mi i mojemu sercu różowowłosy.

- Chyba jeszcze nie jest za późno by zgłosić sprzeciw. - Rzekł z cynicznym uśmiechem. Wolnym krokiem podszedł do ołtarza.

- Wybacz, że musiałaś tyle czekać. - Szepnął i opuścił mój bok by netherytowy miecz mógł spocząć na szyi Schlatta.

- Jakieś ostatnie słowa? - Zapytał z udawaną uprzejmością, pełnym sarkazmu głosem.

- Jeśli i tak mam zginąć, to ty będziesz następnym w kolei. Moim ostatnim zarządzeniem jest skazanie Cię na śmierć, Technoblade. Brać go. - Warknął, a strażnicy rzucili się na szarookiego. Gdy ten zajęty walką zostawił szatyna, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Porwałam broń jednego z martwych już ludzi mojego niedoszłego męża i zaszłam go od tyłu.

- Chyba czas wyrównać rachunki za wczoraj. - Zaśmiałam się i sprawnym ruchem poderżnęłam mu gardło. Nieokreślona radość przeszła całe moje ciało, gdy widziałam jak pada martwy, a na mojej śnieżnobiałej sukni tworzą się czerwone ślady.

- Musimy uciekać. - Powiedziała Niki, ciągnął mnie za nadgarstek. - Chłopcy odwrócą ich uwagę, ja dostałam za zadanie wyprowadzić Cię z miasta. - Wytłumaczyła, a ja mimo ogromnej chęci dopadnięcia jeszcze jednej osoby, która zwała była prawą ręką Schlatta, podążyłam za nią. Przedostałyśmy się przez chaos panujący w budynku oraz na zewnątrz, a w jednej z oddalonych alejek czekał na Nas Tubbo wraz z Ranboo. Trzymali dwa konie, szybko ich dosiadłyśmy i gdy już miałyśmy odjeżdżać zwróciłam się ku młodszemu z nich.

- Tubbo.. To już koniec rządów Twojego ojca, zamordowałam go. Pozostał jeszcze Quackity. Jednak zgodnie z obietnicą pomogłeś mi, więc już niedługo spotkasz się z Tommy'm. Już niedługo.. - Rzekłam, szepcząc ostatnie zdanie. Nie widziałam jego reakcji, gdyż byłam odwrócona tyłem. Nie czekałam na odpowiedź, po prostu puściłam się galopem i razem z moją kompanką uciekłam za bramy tego Manburga, którego koniec jest bliski.

---

Hi! Koniec Manburga jest bliski, jednak czy tak bliski jak koniec tej książki? Odliczanie do końca trwa dalej!

4

~cyferkowaa

Data ukończenia pisania rozdziału: 24.10.2021, godzina 01:53

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top