08|| Blood in The Cut
Było już późno, kiedy obolały Malfoy wracał do swojego dormitorium przy okazji modląc się do wszystkich mistycznych sił świata żeby nie spotkać Filcha. Oczywiście, był prefektem i z samej obecności na korytarzu późną porą łatwo mógł się wykpić. Nie to jednak stanowiło problem. Warga chłopaka była mocno opuchnięta, a na lewej kości policzkowej było widać kilka wyraźnych zadrapań - pamiątki po dzisiejszych walkach. Prawdę mówiąc, Draco już stracił rachubę odnośnie tego, ile razy dostaje po twarzy w ostatnim czasie i w takich momentach był wdzięczny losowy za Pansy, która zawsze miała u siebie zapas eliksiru znacznie przyspieszającego gojenie. Fakt faktem, zazwyczaj na spotkaniach swojej tajnej przyszłej grupy bojowej nie obrywał aż tak bardzo, tym razem jednak nie mógł się skupić - niemal całą uwagę skupiając na odtwarzaniu wcześniejszych zachowań Pottera w głowie. A ślizgoni jak to ślizgoni, wykorzystali okazję.
Nie więcej niż dziesięć minut późnej, młody Malfoy był już w swoim dormitorium i po szybkim prysznicu oraz łyknięciu całej zawartości fiolki wciśniętej mu w garść przez Parkinson - niespodziewanie szybko położył się do łóżka.
Zegar nad drzwiami pokazywał dwudziestą trzecią czterdzieści osiem i Draco sam był pod wrażeniem tego, ile przewidywanych godzin snu jeszcze mu pozostało.
Jak się jednak okazało, życie nie lubiło iść mu na rękę, dlatego przez kolejne pół godziny kręcił się próbując znaleźć chociaż trochę wygodną pozycję, a kiedy w końcu udało mu się wypełnić tą karkołomną misję, jego umysł wypełniły myśli o tych cholernie zielonych, Potterowskich oczach.
Przy okazji gdzieś z tyłu głowy pojawiła mu się myśl, że mają zadziwiająco podobny kolor do wiązki zaklęcia uśmiercającego i zanim wyparł pomysł, że może wpływ na to miała próba zamordowania go przez Czarnego Pana, ten zdążył na dobre zakiełkować w jego przemęczonym umyśle.
Świece poumieszczane na kandelabrach rozwieszonych w całym pomieszczeniu wyglądały jakby miały zaraz zgasnąć, a w ogromnym salonie panował nieprzyjemny półmrok z gatunku tych, które kryją w sobie wszystkie strachy z dzieciństwa i zaciemniają zakamarki, do których nikt i tak wolał nie zaglądać.
Za oknem szalała burza, a zanim Draco pojął, że znajduje się w rodowej rezydencji, musiało minąć trochę czasu. Z dawnego, pięknego i zadbanego przez Narcyzę salonu, nie zostało niemal nic. Na podłodze walało się potłuczone szkło i tony kurzu, rodowe pamiątki leżały usypane w niedorzeczny kopiec gdzieś w rogu, a postaci z zawieszonych na ścianach obrazów patrzyły na scenerię z niekrytym obrzydzeniem. Te, które miały taka możliwości, na pewno opuściły swoje ramy raz na zawsze, mając nadzieję nigdy więcej nie patrzeć na to dzieło zniszczenia wszelkich tradycji i obyczajów.
Długi stół stał jednak tam, gdzie młody Malfoy widział go ostatnim razem (i każdym wcześniejszym również), wokół niego tłoczyli się ludzie w podartych szatach, a jemu udało się dostrzec obłęd w ich oczach nawet pomimo panujących ciemności.
Gdzieś z tyłu głowy usłyszał tylko przeciągły szept, układający się w jedno krótkie słowo: ''Imperio''. Jego nogi niemal od razu zaczęły stawiać duże kroki w kierunku zgromadzonych, a kiedy moc zaklęcia zmusiła go, żeby usiadł na szczycie stołu, przy jego boku znalazły się dwie jasnowłose, wysokie postaci. Zarówno Narcyza jak i Lucjusz wyglądali jak cienie samych siebie, z zapadniętymi policzkami i głębokimi cieniami pod oczami. W sposobie, w jaki spoglądali przed siebie czaiła się ta sama dzikość, co w spojrzeniach wszystkich innych śmierciorzerców, których po kolei rozpoznawał przy stole. Ciotka Bellatrix, jej mąż, Rudolphus, Fenrir Greyback, ojciec Theo Notta i wszyscy inni ludzie, których widywał przy swoim stole niemal od małego, a którzy potem okazali się być mordercami i zdrajcami jakiejkolwiek moralności.
Draco prawdopodobnie jeszcze długo patrzyłby na ten obraz nędzy i rozpaczy, gdyby nie równie żałośnie prezentujący się Glizdogon, który pojawił się znikąd i wręczył mu czarną kopertę, której dotyk niebezpiecznie palił go w palce. W środku znajdował się pojedynczy kawałek pergaminu, a na nim starannie wykaligrafowano trzy słowa: ''Nie zawiedź mnie''.
Przez ułamek sekundy wydało mu się dziwne, że atrament ma dziwnie czerwone zabarwienie, a kiedy do jego przytłumionych zmysłów dotarło, że to krew, odrzucił od siebie i kopertę wraz z zawartością, a wtedy rozpętało się piekło.
Wszystkie postaci w jego polu widzenia zostały cięte niewidzialnym nożem, chociaż stwierdzenie, że były ich setki prawdopodobnie było bardziej adekwatne. Żadne z nich jednak nie upadało, odwracali się tylko w stronę Malfoya , który w głębi serca już wiedział, że to sen, nie był jednak w stanie go przerwać, a już po chwili po jego ramionach płynęła krew Lucjusza i Narcyzy. Podniósł do oczu dłonie, jak mógł się jednak spodziewać, jedyne co zauważył, to posoka ściekająca mu po nadgarstkach i długich palcach.
A potem ból uderzył także w niego, wyduszając z piersi oddech, a z głowy ostatnie lśnienie bolesnej świadomości.
Draco zdawał sobie sprawę z faktu, że obudził go własny krzyk. Nie zdarzało się to pierwszy raz i nie sądził, żeby też ostatni. W takich momentach jak ten cieszył się, że już jakiś czas temu pomyślał o nałożeniu na dormitorium zaklęcia wyciszającego. Gdyby nie to pewnie już gościłby u siebie Severusa, a usłyszeliby go nawet w wieży Gryffindoru, czego zdecydowanie wolał uniknąć.
Miewał tego typu sny już od dłuższego czasu, a z pomocą Snapea próbował rozgryźć, czy faktycznie, są formą wymuszenia i szantażu ze strony Czarnego Pana, czy może jego własny mózg po prostu sobie z nim pogrywa. Jak się jednak okazało, grzebanie w czyjejś głowie w taki sposób, żeby jej nie uszkodzić, bywało potencjalnie problematyczne.
Draco obrócił obolałą głowę z stronę zegara i ani trochę nie zdziwiło go to, wskazówki niewzruszenie wskazywały tylko chwilę po trzeciej. W normalnych warunkach zapewne starałby się wyprzeć ze świadomości treść snu i chociaż spać dalej, teraz jednak, był nienaturalnie pobudzony, a obrazy i odczucia towarzyszące mu w marze nie chciały go opuścić nawet na chwilę.
W pewnym momencie chłopak nerwowo zerwał się ze swojego posłania i zaczął krążyć po pokoju bez żadnego wyraźnego celu, prawdopodobnie tylko po to, aby zmęczyć samego siebie i może zmusić ociężały od myśli umysł do powrotu w stan niemal bez świadomości. Pocieszające było też to, że nigdy wcześniej nie śniło mu się dwa razy to samo w ciągu jednej nocy, dlatego też mógł wykreślić z listy ewentualnych przyszłych koszmarów wykrwawiającą się na niego Narcyzę.
_______________________
Rozdział oczywiście nie jest sprawdzony, a ja padam na pysk.
A, jutro piszę poprawy z matmy, historii i łaciny.
Trzymajcie kciuki czy coś.
I dajcie znać jak wypada rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top