03|| Riverside
Piątkowe lekcje ku uciesze całej grupy Slytherin-Gryffindor zostały im skrócone o ponad dwie godziny, kiedy to okazało się, że któryś z pierwszoklasistów wylał na Slughorna silnie żrący eliksir i profesor mimo wielkich chęci, nie był w stanie poprowadzić ich dzisiejszych zajęć. Pierwszą myślą Hermiony było tylko to, że dzieciak miał szczęście w nieszczęściu, bo gdyby wylał cokolwiek na Snapea, mógłby nie dożyć do następnej przerwy.
Nie to jednak zaprzątało teraz jej głowę, bo dosłownie chwilę wcześniej dostała od Pansy sowę z wiadomością, że mają się spotkać w jednej z opuszczonych klas szóstego piętra i to właśnie tam teraz kierowała swoje kroki. Zgodnie z przykazaniem zawartym w wiadomości, przeszła na sam koniec korytarza i zwróciła się do drzwi po jego lewej stronie. Przy okazji też jej uwagę przykuło to, jak promienie słoneczne i kurz tworzą ze sobą swego rodzaju nietrwałe dzieło sztuki, formując pomiędzy ścianami zawiłe wzory.
Kilka chwil później Hermiona stała już przed odpowiednimi drzwiami bezwiednie obracając na palcach srebrne pierścionki, ale zanim zdążyła chociażby zapukać, przed jej oczami pojawiła się Pansy, która w jednym zdecydowanym ruchu wciągnęła ją do środka pomieszczenia, tylko po to, żeby zaraz zamknąć drzwi i przyszpilić ją do ściany w niespecjalnie delikatnym pocałunku. Kiedy Parkinson w końcu oderwała się od drugiej dziewczyny cofnęła się o kilka kroków i zmierzyła całą postać Granger badawczym spojrzeniem, po czym, jak gdyby nigdy nic rzuciła;
- Ładnie dzisiaj wyglądasz. Oczywiście, nie znaczy to, że zazwyczaj wyglądasz nieładnie, po prostu dzisiaj wyglądasz jeszcze lepiej. - Tu zatrzymała się, wzruszyła lekko ramionami i dodała; - Mam nadzieję, że wiesz o co mi chodzi, bo nie mam zamiaru tego powtarzać.
- Oczywiście, że wiem, za kogo ty mnie masz? - Hermiona zmrużyła oczy w wyrazie udawanego gniewu i założyła ręce na piersi.
Pansy zareagowała na to jedynie stłumionym parsknięciem śmiechem, a potem bardzo szybko, niemal niezrozumiale, wyrzuciła z siebie;
- Chodźmy gdzieś dzisiaj razem.
- Jesteś pewna? - Zapytała tylko Granger, a jej głosie przebrzmiewało autentyczne zmartwienie.
- Jestem.
Teraz, około dwie godziny później kiedy Hermiona siedziała w swoim dormitorium analizując wszystkie za i przeciw, doszła do wniosku, że być może Pansy ma rację.
Fakt faktem, od razu na samym początku swojej dziwnej relacji ustaliły, że ich zachowania publicznie wobec siebie nawzajem się nie zmienią, a nikt nie powinien się dowiedzieć o ich bliskości i że tak będzie dla nich lepiej.
Szczególnie dla Pansy, która mogłaby mieć podwójne problemy z tego tytułu, nie tylko ze względu na płeć osoby, z którą się spotykała, bo wielu już od dawna wiedziało o jej biseksualizmie, problem jednak stanowiła krew Granger. Ta, tak zwana brudna, w niektórych kręgach nic innego jak szlama, a Pansy i jej rodzina obracali się niebezpiecznie blisko ludzi o takich właśnie poglądach, przy okazji też, czasy robiły się coraz mroczniejsze, a Hermiona już widziała nad ich światem widmo wojny, która była niemal nieuchronna.
Dziewczyna zdawała sobie jednak sprawę, że Parkinson nie była ani głupia ani też lekkomyślna i zapewne przemyślała sobie tą sprawę bardzo dobrze i w każdy możliwy sposób, dlatego też postanowiła nie kwestionować jej decyzji i tak jak wspólnie postanowiły, spotkać się jeszcze tego samego dnia wieczorem w Trzech Miotłach.
Hermiona już od jakiegoś czasu wpatrywała się bezmyślnie w kartki książki, a kiedy spojrzała na zegarek, ten wskazywał już osiemnastą trzydzieści, co znaczyło mniej więcej tyle, że żeby zdążyć, powinna już wstać z łóżka i zacząć doprowadzać się do porządku.
Fakt faktem, bardzo dobrze pamiętała wcześniejszy komplement, którym uraczyła ją ślizgonka, temperatura jednak spadała w horrendalnym tempie i Granger miała przeczucie, że lekki szary sweter i lejąca spódnica do połowy łydki mogą nie być najlepszym wyborem dla tego typu warunków pogodowych.
Gryfonka z dość wyraźnym zniesmaczeniem na twarzy przyglądała się zawartości swojej szafy od dobrych kilku minut, przy okazji z przerażeniem uświadamiając sobie, że chyba coś w rodzaju pierwszej oficjalnej randki jednak w jakiś sposób ją stresuje i prawdę mówiąc, czuła się jak w głupim serialu dla nastolatek. Granger westchnęła jeszcze tylko ciężko i ze zdeterminowaniem kolejny raz zaczęła przekładać sterty ubrań, a gdzieś z tyłu głowy przemknęła jej głupia myśl, że chyba mniej denerwowałaby się, gdyby miała stanąć twarzą w twarz z Voldemortem.
____
W tym czasie, prawie że po drugiej stronie zamku, Pansy właśnie naszła Draco w jego pokoju i zażyczyła sobie nalania alkoholu, ''najlepiej wina, ale tak naprawdę może być cokolwiek'' jak usłyszał Malfoy. Fakt faktem, wcześniej zdarzały jej się tego typu zachowania, a Draco przez lata ich przyjaźni był do nich przyzwyczajony jak nikt inny, jednak w tej jednej, konkretnej sytuacji wolałby, żeby Pansy nie wpadała do niego w odwiedziny akurat teraz. Bo to wcale nie było tak, że jakiś ciemnowłosy krukon właśnie siedział Malfoyowi na kolanach, przy okazji usilnie próbując rozpiąć ostatnie guziki jego koszuli. Kiedy jednak zobaczył na horyzoncie Pansy, odskoczył jak poparzony świętym ogniem, pospiesznie poprawił rozczochrane włosy i niemal wybiegł z pokoju, mrucząc pod nosem coś co brzmiało jak ''to ja może już nie będę przeszkadzać''.
Pansy z kolei jak gdyby nigdy nic opadła na brzeg łóżka Draco, który patrząc na nią spod byka zaczął zapinać guziki, a potem wstał, żeby faktycznie nalać jej nielegalnie trzymanego w pokoju alkoholu.
- Wiesz, że najpierw pomyślałam, że to Potter? - Zagadnęła dziewczyna, niby obojętnie przyglądając się swoim pomalowanym na srebrno paznokciom.
- Pierdolisz, Pansy. - Odburknął Malfoy zręcznie podając jej kieliszek. - Kiedy nauczysz się pukać, ty wredna żmijo?
- Prawdopodobnie wtedy, kiedy ty nauczysz się zamykać drzwi na klucz. - Odpowiedziała mu bez chwili zawahania, a potem dodała; - Kto to był? Znam go?
- Nie sądzę, skoro nawet ja go nie znam. Siedział w bibliotece i tak jakoś wyszło. - Draco wzruszył ramionami i usiadł na łóżku obok Pansy.
- Nadal twierdzę, że wygląda jak Potter. Tylko miał inne oczy, takie... bardziej przestraszone. I tak, dokładnie tak jak ci się wydaje, próbuję ci tym zasugerować, żebyś do niego zagadał jak człowiek. - Parkinson pociągnęła zdecydowanie za duży łyk z kieliszka, spojrzała na wykrzywioną w grymasie niezadowolenia twarz Draco i kontynuowała; - Draconie Lucjuszu Malfoy, czy mógłbyś w końcu przestać tak irracjonalnie wypierać ze swojej podświadomości, że ten skretyniały gryfon ci się podoba? Przyznaj się w końcu, przed sobą i przede mną, a potem będziemy mieli spokój i będę mogła ci powiedzieć o czymś, co może nie do końca ci się spodoba.
- Dlaczego niby uważasz, że Potter mi się podoba? - Wyraźnie zrezygnowany Malfoy zapytał jeszcze chwytając się ostatniej nadziei na spławienie Pansy.
- Oh, naprawdę chcesz ode mnie listy? - Zapytała dziewczyna z parszywym uśmiechem znowu robiąc przerwę na duży łyk czerwonego płynu; - Po pierwsze, masz na jego punkcie obsesję od zawsze. Po drugie, jego osoba od dawien dawna jest najczęściej poruszanym po pijaku tematem. Po trzecie, co drugi chłopak, którego wyrywasz albo chciałbyś, ma w sobie co najmniej kilka Potterowskich cech.... Czy powinnam kontynuować?
- Nie. Daj mi już spokój, nienawidzę cię kobieto. - Mówiąc to, Draco zatopił twarz w poduszce, tak, że jego głos na końcu był ledwo słyszalny i bardzo stłumiony.
- Więc? - Pansy nie dawała jednak spokoju.
- Oh, okej. Podoba mi się Harry Potter. - Malfoy nadal miał twarz w pościeli, dlatego Pansy nie mogła zobaczyć rumieńca, który na krótką chwilę pojawił się na jego twarzy, domyśliła się jednak jego istnienia.
Chwila triumfu Pansy nie trwała jednak długo, bo Draco zaraz przypomniał sobie o tym, że też miał coś od niej usłyszeć i podnosząc się na łokciach uśmiechnął się niemal tak wrednie jak ona chwilę wcześniej, a Parkinson w oczy rzucił się nadal widoczny ślad po uderzeniu na jego dolnej wardze. Zabolało ją to bardziej niż powinno, bo wiedziała, że Draco nie używa magii do leczenia, kiedy chce się ukarać, a to mogło oznaczać tylko tyle, że znowu się o coś obwinia.
Nie miała jednak więcej czasu na roztrząsanie tego tematu we własnej głowie, bo chrząknięcie blondyna wyrwało ją z zamyślenia, a potem na jednym wydechu, zupełnie tak jak wcześniej Hermionie, powiedziała;
- Mam dzisiaj randkę. Z dziewczyną. Publicznie. Ta dziewczyna, to Granger.
____
Ha.
Haha.
Nikt (a na pewno nie ja) nie spodziewał się nowego rozdziału tak szybko.
No ale cóż, zaczęły mi się ferie a życie lubi zaskakiwać.
Jak zawsze, rozdział (jeszcze) nie sprawdzony, więc mogą być w nim błędy i srylion powtórzeń... ale to nic.
Przy okazji też nic wielkiego się w nim nie dzieje, ale no, mam nadzieję, że nikomu jakoś bardzo to nie przeszkadza.
Do następnego, see ya czy coś.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top