Zmiatacze

"Do you recall, not long ago

We would walk on the sidewalk

Innocent, remember?

All we did was care for each other

But the night was warm

We were bold and young

All around the wind blows

We would only hold on to let go"


-Ci Gryfoni nie są tacy dobrzy, jak mówiłeś. – odzywa się Draco z drwiną w głosie.

To był bardzo długi mecz. Słońce zaszło już dawno. Gryffindor niestety przegrał, ale za to w dobrym stylu.

-Nie przesadzaj. Ostatecznie, to oni złapali znicz. – wzdycham.

-Co i tak nie dało im przewagi punktowej. – dogryza. – Swoją drogą, to chyba ich Obrońca ma wadę wzroku. Przypominało mi to grę Weasley'a. Miałem istne deja vu.

-Ron grał dobrze. – bronię.

-Chyba w twojej wyobraźni. – śmieje się.

-Nie obrażaj mojej wyobraźni, Malfoy. – odgryzam się.

-To ty ją masz? – udaje zaskoczonego i otwiera szeroko usta.

W odpowiedzi wzdycham, niemalże teatralnie.

-Nie chce mi się tam wracać. – marudzi chłopak, kiwając głową w stronę zamku.

-A to czemu niby? – pytam.

-Nie wiem. – wzrusza ramionami. – Na pewno Delacour czyha na mnie przy wejściu.

-Aż tak się jej boisz? – unoszę brwi, a na moje usta wpełza uśmieszek.

-To nie jest strach, Potter. – warczy.

-Ona cię po prostu lubi. – przekonuję.

-Ona ma obsesję, nazywaj rzeczy po imieniu. – wzdycha.

-Nie przesadzaj, nie jest taka zła. – nie wiem, czemu to mówię. Nie cierpię tej kobiety.

-Nie, jest gorsza. – przerywa mi.

-I co masz zamiar robić poza zamkiem? – zmieniam temat.

-Po pierwsze, co my mamy zamiar robić. Zostajesz ze mną. – na jego słowa wywracam oczami. Mogłem się tego spodziewać. – Po drugie, mam pewien plan.

-Zaczynam się bać. – mówię poważnym głosem.

-Chodź. – chłopak ciągnie za rękaw mojego płaszcza, kierując się do Hogwartu.

-Przed chwilą mówiłeś, że nie zamierzasz iść do środka, masz amnezję? – dziwię się.

-Idziemy tylko na chwilę. – tłumaczy. – Co jest, Potter? Boisz się? – uśmiecha się półgębkiem, idąc tyłem przez parę sekund.

-Chciałbyś. – prycham.

-Widzę, że nic się nie zmieniłeś. – dogryza.

-Widzę, że ty też. – przedrzeźniam.

-Czyli nadal interesujesz się Quiddichem? – dopytuje.

-Nie tak bardzo, jak kiedy byłem młodszy, ale tak. Skąd to pytanie? – marszczę czoło.

-Zaraz się dowiesz. – mruczy ledwo słyszalnym głosem. Dam sobie uciąć rękę, że uśmiechnął się pogardliwie.

Wchodzimy do zamku. Od razu uderza we mnie ciepłe i duszne powietrze. Bardzo miła odmiana, w porównaniu z zimnem na zewnątrz. Trudno będzie mi wyjść. Podążam za Draco, nawet nie orientując się, w którą stronę się kieruje. W końcu blondyn otwiera jakieś drzwi.

-Schowek na miotły? – pytam, zaglądając do środka.

-Brawo, Potter. Twoja zdolność dedukcji mi zaimponowała. – podsumowuje chłopak.

-Nie musiałeś od razu zabijać mnie swoją ironią. – wzdycham ponuro.

-Sam się o to prosiłeś. – wzrusza ramionami.

Draco wchodzi do środka, a po chwili wychodzi, niosąc dwie miotły.

-Zmiatacze? – unoszę brwi. – Myślałem, że masz w sobie zbyt wiele arystokratycznej krwi, żeby używać czegoś takiego.

-Jeżeli masz lepszy pomysł, chętnie go wysłucham. – piorunuje mnie wzrokiem.

-Może zacznijmy od tego, że to ja wysłucham twojego pomysłu. – prycham.

-Naprawdę, jeszcze nie zorientowałeś się, o co chodzi? – dziwi się.

-No jakoś niespecjalnie. – wzdycham.

-Widzę, że nie do końca jesteś dzisiaj dyspozycyjny, Potter. – kręci głową z politowaniem.

-To dlatego, że nie pozwoliłeś mi się wyspać. – odgryzam się.

-Trzeba było spać szybciej. – wywraca teatralnie oczami. – A więc, skoro jeszcze się nie zorientowałeś. – w ostatnim słowie wypowiada niemalże każdą literę oddzielnie. – Zamierzam sprawdzić, czy jeszcze potrafisz się utrzymać na miotle. – na jego usta wpełza chytry uśmieszek.

-Kwestionujesz moje zdolności? – odpowiadam mu tym samy wyrazem twarzy i dumnie unoszę brodę.

-Od zawsze, Potter. – wykrzywia się jeszcze bardziej.

-Malfoy, przypominam ci, że jesteśmy nauczycielami. Powinniśmy trzymać się w ryzach, a nie szaleć na miotłach w środku nocy, jak dzieci. – oburzam się.

-Nie marudź. Aż tak bardzo boisz się tego, że okażę się lepszy od ciebie? – patrzy wyzywająco.

-Bardziej boję się tego, gdzie chcesz lecieć. – wzruszam ramionami.

-Sam się za chwilę przekonasz. – uśmiecha się tajemniczo.

-Nie możesz mi od razu powiedzieć? Będzie prościej. – narzekam.

-Nie lubię prostych rozwiązań. – macha ręką.

-Czyli co, to będzie kolejna niespodzianka, w stylu tej poprzedniej? Masz zamiar znów zmienić moje życie? – I znów wyznać mi miłość? – dodaję w myślach.

-Obiecuję, że tym razem, nie będziesz musiał mnie wnosić do zamku. – na twarz przywołuje niewinny uśmiech.

-Co za ulga. – dodaję ponuro.

-To jak, podejmujesz wyzwanie? – jedną z mioteł wystawia w moim kierunku.

-Może. – odbieram od niego nasz środek lokomocji i idę w kierunku błoni.

Niebo, o dziwo, jest bezchmurne, a księżyc świeci bardzo jasno. Grzechem byłoby, nie wykorzystać tak pięknej pogody, nawet jeśli temperatura jest stanowczo za niska.

-To gdzie mnie zabierasz? – pytam, odkręcając się do chłopaka.

-Po prostu leć za mną. To chyba dla ciebie nic trudnego? – uśmiecha się ironicznie.

-Mam ci zaufać? – unoszę jedną brew.

-Nazywaj to jak chcesz. – blondyn odlatuje na Zmiataczu, zostawiając mnie samego na bezpiecznym gruncie. Nadal niezdecydowanego. – To jak, lecisz? Czy będziesz się zastanawiał jeszcze godzinę? – krzyczy z powietrza.

Wzdycham ciężko i wsiadam na moją miotłę. Mam nadzieję, że nie będę tego żałował.

Lecę, tak jak polecił mi chłopak. Kilka metrów za nim. Prawdę mówiąc, to zostałem daleko w tyle, czego mój towarzysz nie zauważył. To chyba dobrze.

-Jesteś tak daleko? – w pewnym momencie, postanawia wspaniałomyślnie spojrzeć za siebie – Trzeba było mówić, że nie możesz nadążyć. – zatrzymuje się w powietrzu i czeka spokojnie, aż będę obok niego.

Nic mu nie odpowiadam, bo aktualnie nie przychodzi mi na myśl nic zaczepnego. Po prostu podlatuję, wcale nie przyspieszając. Nie dlatego, że się boję. Czuję się bardziej znudzony. Przestało już mnie to kręcić. Nie czerpię już prawie żadnej przyjemności ze znajdowania się na dużej wysokości.

-Dlaczego lecimy nad Zakazany Las? – pytam zdezorientowany.

-Przypominam ci, Potter, że jesteśmy nauczycielami. – przedrzeźnia to, co powiedziałem, zanim wylecieliśmy. – I mamy nieograniczony dostęp do strefy powietrznej lasu.

-A co jest w niej takiego ciekawego? – ostatnie słowo wyraźnie akcentuję, by chłopak zrozumiał mój brak ekscytacji.

-Wiedziałem, że jesteś nieczuły na piękno, ale nie miałem pojęcia, że aż tak. – kręci głową z politowaniem. O czym on mówi? Jakie piękno?

Nagle Draco zawraca gwałtownie. Niemalże na niego wpadam. Patrzę na niego ze znakami zapytania w oczach, a on jedynie pokazuje, żebym zrobił to samo i uśmiecha się.

Odwracam się i widzę Hogwart. Jednak nie taki, jak zawsze. Skąpany w blasku pełni. Księżyc odbija się w gładkiej tafli jeziora, rzucając jasną poświatę na zamek. Całość stworzyła iście mroczny klimat. Wiele razy widziałem Hogwart nocą, ale nigdy nie wywarł on na mnie tak dużego wrażenia, jak dzisiaj. Jakim cudem, nie dane mi było dotąd zobaczyć go w takim wydaniu?

-Nie widziałeś go nigdy takim, prawda? – pyta po chwili. Kręcę przecząco głową, nadal nie będąc zdolnym do sklecenia spójnej wypowiedzi. – Więc wychodzi na to, że masz jeszcze w sobie jakiekolwiek wyczucie.

-Oczywiście, że mam. – prycham niemalże automatycznie. – Gdzie cię niesie? – pytam, ponieważ Draco postanowił przed chwilą odlecieć, znów zostawiając mnie samego.

-Myślałeś, że to już koniec? – odpowiada z nutką niedowierzania.

-Prawdę mówiąc, to tak. – wzdycham i lecę za blondynem.

*

-O cześć, Harry. – jak spod ziemi wyłania się przed nami Hermiona. Podskakuję w miejscu, zaskoczony jej obecnością. – Dlaczego jesteście cali w błocie? –marszczy czoło i ocenia szkody.

-Och my... - staram się wymyślić dobre kłamstwo, bo mogłaby się przerazić prawdy. Uznałaby zapewne, że nie jesteśmy zbyt dobrym przykładem dla młodzieży. – Pomagaliśmy Delacour. Niuchacze uciekły jej do lasu, ale sytuacja opanowana. – uśmiecham się niewinnie, mając nadzieję, że moje nieudolne starania nie pójdą na marne.

Dziewczyna dziwi się jeszcze bardziej, ale po chwili wzrusza ramionami i odchodzi, żegnając nas uśmiechem. Nadal nie wierzę, że odpuściła.

-Delacour? – odzywa się Draco, kiedy Hermiona znika za rogiem. – Nie mogłeś wymyślić czegoś lepszego?

-Lepsze to, niż gdyby miała usłyszeć, że zachowaliśmy się jak dwójka pięciolatków. – prycham.

-Przypominam ci, że to przez ciebie jesteśmy cali brudni, a moje włosy to obraz nędzy i rozpaczy. – patrzy ze smutkiem na swoje kosmyki. Sterczą na wszystkie strony, a między nimi można znaleźć grudki błota.

-Jesteś pewien, że przeze mnie? – odpowiadam i uśmiecham się, na co blondyn przewraca oczami.

Dawno się tak dobrze nie bawiłem, to muszę przyznać. Wszystko zaczęło się od tego, że Draco postanowił zrobić mi świetny żart i zaczął lecieć w dół. Ja, pewien, że chłopak spada, podążyłem za nim. W ostatniej chwili ruszył gwałtownie w górę, czego ja nie zdążyłem zrobić i w efekcie prawie wpadłem do jeziora. Blondyn tak się śmiał, że musiał wylądować, co nie skończyło się dla niego dobrze. Dostał ode mnie śnieżką, tyle że z błota. Po chwili oberwałem czymś podobnym i tak zaczęliśmy wojnę, która skończyła się tym, że prawie wrzuciłem szarookiego do wody.

Kiedy wchodzimy do komnaty, okazuje się, że czeka na nas niespodzianka.

-Nareszcie jesteście. Czekałam na was, chłopcy. – wita nas Clarissa Delacour z przestraszoną miną. Dosłownie czuję, jak mięśnie blondyna się napinają, a atmosfera gęstnieje.

-Możemy coś dla ciebie zrobić? – pytam, zauważając, że Draco nie ma takiego zamiaru. Zaczyna się zachowywać, co najmniej, dziecinnie.

-Niuchacze mi uciekły. Nawet nie wiem kiedy. Bylibyście w stanie mi pomóc? – pyta ze smutną miną.

Otwieram szeroko oczy i wymieniam z chłopakiem porozumiewawcze spojrzenia. Dokładnie to samo powiedziałem Hermionie jakąś minutę temu.

-Myślałeś kiedyś o karierze wróżbiarskiej, Potter? – pyta chłopak z niedowierzaniem.

************************************

Cześć, niuniusie!

Postanowiłam wykorzystać ostatnie tchnienie mojego internetu i wrzucić wam rozdział.

Coraz bliżej pierwszy września. Nie jestem na to psychicznie gotowa.

Rozdział dodawany przy akompaniamencie kocich pomruków.

Na tę chwilę jest was 6,2 k. Jak to, jak to się stało?

No i spawa najważniejsza: głosowaliście na moje wypociny TYSIĄC RAZY. Przekraczacie moje najskrytsze marzenia.

W medii moja kochana MO. Kocham jej głos całym serduszkiem.

Szykuję dla was małą bombę, którą zdetonuję za trzy rozdziały. Nic więcej nie powiem.

luv ya

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top