Trochę jak dzieci

When I was a boy,

I searched for a world that's unknown

All we have is fun

Everybody run until the sun goes down

I wish I could see this world again

Through those eyes

See the child in me

In my fantasy

Never growing old

– Zaraz, zaraz... - mówię, kiedy wchodzimy do gabinetu, niestety wspólnego. Uświadamiam sobie, że jest jeszcze jedna kwestia, którą też trzeba wyjaśnić. – Przecież mamy tylko jedno łóżko... - podsumowuję z zakłopotaniem i nagle uświadamiam sobie, dlaczego jest takie duże. Coraz bardziej mam wrażenie, że McGonagall postanowiła zrobić nam żart.

– W takim razie zaklepuję! – krzyczy natychmiast Malfoy i rzuca się na jego środek, uśmiechając z zadowoleniem. Wszystko dzieje się tak szybko, że nie mam czasu zareagować. Nie zamierzam jednak spać na podłodze, o nie. Nie dam mu tej satysfakcji.

– No to może... - zaczynam, ale nie dane jest mi skończyć.

– O nie, nie ma mowy! Nie będziesz ze mną spał! Ja potrzebuję dużej przestrzeni życiowej! – mówi bardzo szybko i zakrywa swoim ciałem prawie całe łóżko. Czy on naprawdę myślał, że miałem zamiar z nim spać? Jeszcze nigdy nie marzyłem o tym, żeby opuścić Hogwart tak mocno jak teraz.

– Jaki z ciebie idiota – wzdycham i przewracam oczami. – Chodziło mi o to, że po prostu je sobie wyczaruję – ciągnę dalej i wyjmuję różdżkę.

– A więc na żywo zobaczę czary Pottera? – mówi i przekręca się na bok, podpierając głowę dłonią. –To może być fascynujące przeżycie – zachwyca się.

– A żebyś wiedział – szepczę na tyle głośno, żeby mnie słyszał.

Z parapetu zabieram lekko przykurzony szklany wazon, stwierdzając, że chyba się nada. Poza tym, chyba żaden z nas nie ma w planach trzymania tu roślin. Jednym machnięciem różdżki transmutuję wazon w nowe łóżko. Podobnych rozmiarów co te, które stoi tuż obok. Jednak zamiast z klasycznego drewna, moje jest wykonane z hebanu. Prostą białą pościel i stary brązowy baldachim zamieniłem na szarości. Idealnie, czuję się prawie jak w domu. Mimowolnie wzdycham z tęsknoty za swoim fotelem. To powinno być niezgodne z prawem, tak opuszczać swój dom.

– Ej, twoje jest lepsze – marudzi dokładnie tak, jak rozpieszczone dziecko, które zobaczyło, że ktoś inny ma lepsze słodycze. – Zamień się ze mną – prosi.

– Wolne żarty! Sam sobie wyczaruj – mówię spokojnie. Malfoy, tak jak za pierwszym razem, próbuje skoczyć na moje łoże. Jednak ja jestem szybszy i zajmuję swoje legowisko z triumfalnym uśmiechem. No i kto jest teraz lepszy?

– A więc patrz i płacz, Potter – mówi szorstkim głosem, pełnym oburzenia. Wyjmuje różdżkę z kieszeni marynarki, umieszczonej idealnie na sercu. Jednym machnięciem zmienia kolor swojej pościeli i baldachimu na iście ślizgońską zieleń. Mogłem się tego spodziewać.

– Mógłbyś wymyślić coś innego – mówię z udawanym śmiechem. – Ślizgon aż do końca, co? – śmieję się. Wyraz jego twarzy jest absolutnie wart wszystkiego. Tak zirytowanego chyba nigdy go nie widziałem. Jeszcze trochę, a z uszu zacznie mu się ulatniać para.

– Widzę, że przez te dwadzieścia lat wyostrzył ci się język, co Potter? – teraz to na jego twarzy gości drwiący uśmieszek. Wracamy do starych czasów.

– Najwidoczniej przygotowywałem się na rok, który mam spędzić z tobą – odgryzam się. Teraz poczerwieniał na twarzy, przez co mam wrażenie, że zaraz wybuchnie. To wszystko sprawia, że zaczynam się zanosić śmiechem.

– Co cię tak bawi, Potter? – zaczyna warczeć. Jest już bliski utraty kontroli. Zaraz zacznie się rzeź niewiniątek; zaraz zacznie zabijać wszystko, co stanie na jego drodze. Ta perspektywa sprawia, że zaczynam się jeszcze bardziej śmiać. Chyba nie czuję się zbyt dobrze, to muszę przyznać. A co jeśli przez rok z Malfoyem zdziwaczeję? Chłopak tylko przewraca oczami, widząc, że zamiast mu odpowiedzieć, nadal się śmieję. – Zamknij się, Potter i załóż odświętną szatę. Będę się za ciebie wstydzić, jeśli pojawisz się w czymś takim na uczcie – mówi z odrazą, wskazując na mój mugolski strój. Proste dżinsy, czarny podkoszulek i czarna bluza. Jest aż tak źle?

– A co masz do mojego ubrania? – odpowiadam, dziwiąc się. Jeśli ma zamiar teraz biadolić nad moim strojem, to nieuchronnie stracę cierpliwość.

– Wszystko, Potter. Nie przystaje czarodziejowi, nawet półkrwi, chodzić w mugolskich ubraniach – no i zaczęła się przewidywalna obsesja na punkcie tego, co przystaje czarodziejom.

– Właściwie, to jestem trzy czwarte krwi – mówię z namysłem. – Moja matka była czarownicą – prostuję. Ostatnio zacząłem się nad tym zastanawiać i stwierdziłem, że to ma sens.

Blondyn patrzy na mnie przez kilka sekund, szybko mrugając powiekami, jakby próbował złapać sens moich słów. Cóż, powodzenia.

– Nie wiem skąd się wziął ten pomysł, ale jest jeszcze gorszy niż ten, żeby zaprzyjaźnić się z Wesleyem – mówi szybko. – Masz zmienić tę szatę – rozkazuje. Kim on myśli, że jest? Panem i władcą?

– A jak nie? – drażnię się, widząc powrót zirytowanej miny. Chyba nie lubi, jak ktokolwiek mu się sprzeciwia.

– To zamknę cię tutaj na klucz i powiem wszystkim, że popełniłeś samobójstwo widząc moje olśniewające piękno. A po powrocie cię zabiję – uśmiecha się półgębkiem, najwyraźniej ciesząc się ze swojego planu. Szczerze powiedziawszy, wolę to niż cały rok się z nim użerać.

– Chyba myślałeś nad tym cały dzień – mruczę pod nosem, wstając niechętnie z łóżka i wyjmując z kufra granatowy garnitur i ciemną koszulę. Stwierdzam, że nie zaszkodzi trochę lepiej się ubrać na takie wydarzenie.

– Mógłbyś też zrobić coś z włosami – dodaje po chwili. – Wyglądają jakbyś dostał piorunem – w mojej głowie rozlega się swoisty alarm, oznajmiający, że kończy mi się cierpliwość.

– Teraz masz zamiar czepiać się moich włosów? – irytuję się. Powoli zaczyna przesadzać, naprawdę.

– Owszem – mówi chłodno. – Mam zamiar czepiać się każdej rzeczy, która wiąże się z tobą i twoim istnieniem.

– Piękna perspektywa – mówię sarkastycznie. Jeśli tak będą wyglądać nasze relacje, to któryś z nas, jak nie obaj, wyląduje w Świętym Mungu.

– Nie ciesz się tak bardzo, Potter – mówi upominająco. – Będziesz miał tu ze mną gorzej niż w piekle – to już zdążyłem zauważyć.

– Nie wątpię – mówię chłodno i zaczynam się rozbierać.

– Co ty robisz, Potter? – mówi z przestrachem i unosi brwi.

– Przebieram się? – odpowiadam ze spokojem. – No chyba, że wolisz żebym został w tym, co mam na sobie – wskazuję na moje mugolskie ubranie, które jak się okazało budzi w nim odrazę.

– To nie możesz wejść za kotarę? Albo iść do łazienki? Cokolwiek? – mówi zbyt szybko, jakby się bał. Zaraz znowu wybuchnę śmiechem.

– Nie myślałem, że jesteś taki cnotliwy – uśmiecham się, widząc jego naburmuszoną minę.

– Nie pozwalaj sobie, Potter, bo wcielę w życie mój misternie ułożony plan – teraz to on się uśmiecha. – Wiedziałem, że z tym tatuażem to tylko plotka – w jego głosie słychać niemalże rozczarowanie, kiedy wskazuje dłonią na mój tors.

– Słucham? Plotki? Jakie plotki? – odpowiadam zdezorientowany.

– To ty nic nie wiesz? – dziwi się. – Mały, biedny, nic nie wiedzący Potter – kręci głową z niedowierzaniem. – Cały magiczny świat aż huczał, że Wybraniec ma tatuaż. O mały włos, a wylądowałbyś na okładce Proroka Codziennego – uśmiecha się półgębkiem. Przez chwilę wyobraziłem sobie swoje półnagie zdjęcia z tatuażem na torsie na okładce gazety i szczerze, czuję się dziwnie. – Ale ja nigdy w to nie wierzyłem. To mi do ciebie nie pasowało – mówi po chwili namysłu.

– Czemu niby? – pytam. Też mi coś. Równie dobrze mogę sobie zrobić tatuaż.

– Proszę cię, Potter. Nawet jako Gryfon, nie jesteś wystarczająco szalony, żeby zrobić coś takiego – uśmiecha się lekko pogardliwie. Mam wrażenie, że może nawet nieco mniej niż rano.

– Tak sądzisz, Malfoy? – unoszę jedną brew i podchodzę do niego, patrząc groźnie, a przynajmniej tak mi się wydaje. A on, zamiast chociaż udawać przestraszonego, odpowiada śmiechem... szczerym. Przysięgam, nigdy nie słyszałem jak Malfoy się śmieje, a już na pewno nie szczerze...

– Proszę, nie próbuj być groźny – dodaje pomiędzy napadami śmiechu, a ja tylko wywracam oczami, ale również się uśmiecham. Może nie będzie aż tak źle? Chyba jakoś dam radę przetrwać ten rok. – Dobra, chodź już, Potter, bo spóźnimy się na ucztę – uspakaja się w końcu. – Jeszcze jedno pytanie... - zaczyna bardzo spokojnie. – Jak wyglądają moje włosy?

– Ty chyba nie pytasz poważnie – Znowu zaczyna o włosach. A już myślałem, że dał sobie spokój.

– Oczywiście, że tak – oburza się, marszcząc czoło. – To jak? – Czyli jednak mówi poważnie.

– Na brodę Merlina – wywracam oczami. – Wyglądają cudownie, a teraz chodź już – wychodzę z gabinetu, kierując się do Wielkiej Sali.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top