Prolog
Every day when I wake up
Tryna read my fortune on the bottom of my coffee cup
But it seems like I never finish
It's always half full or is it half empty?
Maybe it's my own superstition or a kind of self-protection
If it all looks bad, why would I wanna look ahead?
Oh, oh, oh, still sittin' here
Just watching the sun go down, down, down, down, down.
Siedzę spokojnie w najwygodniejszym fotelu jaki udało mi się znaleźć w całej Anglii. Szary, wykonany na pozór z surowego materiału, ale w rzeczywistości jest niezwykle miękki, udowadniając, że nie należy oceniać niczego po pozorach. Czytam książkę; w kominku żarzy się wesoło ogień. Odkąd Ginny się wyprowadziła jest tu trochę pusto, ale nadal przytulnie, a przynajmniej to próbuję sobie wmówić. Niestety, wszystko mi o niej przypomina, nawet kolor ścian. Pamiętam jak się o niego kłóciliśmy; ja chciałem szary, bo to mój ulubiony kolor, natomiast Ginny upierała się przy czerwieni. W końcu udało nam się dojść do porozumienia i wybraliśmy żółty. Nienawidzę żółtego.
Myślę, że tak błahe kłótnie mogły być jedną z przyczyn naszego rozstania. Cóż, nie udało nam się; ciężko mieć za żonę Ścigającą, a jeszcze ciężej mieć za męża Aurora. Ciągłe treningi, mecze... Długo przed ślubem wiedziałem, że właśnie na to się zdecyduje, ale mimo to głupio wierzyłem, że jakoś sobie poradzimy. Ja także nie jestem bez winy; cały czas miałem jakieś misje, obowiązki. W pewnym momencie zacząłem traktować nasze mieszkanie jak hotel. W końcu oddaliliśmy się od siebie na tyle, że zdecydowaliśmy się na rozwód. Żadne z nas nie widziało już innego rozwiązania. Można powiedzieć, że rozstaliśmy się w przyjaźni, a przynajmniej z mojej strony. Jak to mówią, pierwsze małżeństwo jest jak pierwszy naleśnik – bywa nieudane. Nie lubię naleśników.
Myślę, że zbyt szybko podjęliśmy decyzję o ślubie, ale to były trudne czasy. Po wojnie jeszcze nie wszystko wróciło do normy, wszystko było pogrążone w chaosie, nikt do końca nie wiedział co robi, wszyscy się bali. My też się baliśmy. Nie wiedzieliśmy co przyniesie jutro, mieliśmy wrażenie, że Voldemort za chwilę wyskoczy zza krzaka i znów rozpęta się piekło. A poza tym, kochaliśmy się; przynajmniej jeśli chodzi o mnie – była moją pierwszą miłością. Właśnie... była; wszystko się zmieniło. Wszyscy podnieśliśmy się z popiołów, wróciliśmy do normalności. Ginny najpierw zaczęła grać w lokalnej drużynie, nawet mnie proponowano pozycję Szukającego, co szczerze rozważałem. Naprawdę bardzo poważnie. Jednak zrezygnowałem; wiedziałem, że to nie jest to, w czym będę mógł się spełnić. Czasy Hogwartu minęły, a Quidditch już tak bardzo mnie nie pociągał. Oczywiście, nadal wyobrażam sobie, że gram w ogrodzie ze swoimi dziećmi, jak swego czasu Weasley'owie dopóki wojna nie zdziesiątkowała ich rodziny. Jednak perspektywa bycia ojcem oddaliła się niespodziewanie; i nie mówię tu nawet o znalezieniu partnerki, bo nie jestem jeszcze taki stary i nadal mam nadzieję, że kogoś sobie znajdę. Mówię tu o braku czasu.
Odkąd zostałem zastępcą szefa Biura Aurorów nawet w weekendy mogę dostać nagłe wezwanie. Nie żeby mi to przeszkadzało, nie mam nic innego do roboty. Właściwie to najlepsze, co mogę zrobić. Jeżeli nie mogę pomóc sobie, to przynajmniej pomogę innym; i to właśnie przez ten mały szczegół ludzie postrzegają mnie jako takiego typowego, puszącego się bohatera. Jest jednak drobna różnica: ja nie jestem bohaterem i nawet nie próbuję nim być. Nie chce nim być. Sławny Harry Potter, chłopiec, który przeżył. Niektórzy ludzie chyba zapominają, że jestem dorosły i nie jestem już chłopcem, który trochę wbrew swojej woli został wrzucony w wir walki dobra ze złem. Niestety wszyscy nadal widzą we mnie tylko i wyłącznie zabójcę Voldemorta i kolejnego bohatera, który kiedy tylko będzie trzeba jest gotów uratować świat.
Kiedy mam chwilę dla siebie, najczęściej czytam; książki są jedyną odskocznią od dość niebezpiecznej pracy. Mam nawet skromną bibliotekę w swoim mieszkaniu, głównie z książkami dotyczącymi historii magii, średnio mają po jakieś osiemset stron. Kiedyś doszedłem do wniosku, że właściwie nie opłaca mi się zaczynać książki, która ma poniżej pięciuset stron.
Są jednak chwile kiedy nie czytam. Wtedy spotykam się z Ronem i Hermioną, o ile mają oczywiście czas. Niestety lub stety, całym rokiem ich nie ma, bo oboje dostali pracę w Hogwarcie. Co za farciarze. Hermiona uczy... a właściwie uczyła Obrony przed Czarną Magią, ale okazało się, że się do tego nie nadaje, co mnie naprawdę zdziwiło. Nigdy bym nie pomyślał, że istnieje coś w czym Miona nie jest dobra. Teraz dostała posadę profesorki Mugoloznawstwa, o czym zawsze w sumie marzyła. Jestem pewien, że jest bardzo surową nauczycielką. Może nawet jest jak połączenie profesor McGonagall i profesora Snape'a. Uśmiecham się na wspomnienie o starym, dobrym Severusie. To był ogromny cud, że w ogóle udało nam się go wtedy uratować, mimo to nadal ma blizny po ukąszeniu przez Nagini.
Wracając... Ron za to uczy pierwszoroczniaków latania na miotle, zastępując panią Hooch, która postanowiła przejść na zasłużoną emeryturę. Latanie na miotle to z pewnością jedna z dyscyplin, w których Ron się sprawdza. Poza nauką sędziuje mecze Quidditcha i pomaga wszystkim drużynom w treningach. Żalił mi się, że czasami ma ochotę zrzucić kogoś z miotły i samemu zacząć grać. Jestem pewien, że sam też miałbym na to ochotę, nawet jeśli już nie czuję takiej ekscytacji na myśl o lataniu. On też chciał zostać Aurorem, ale nie udało mu się przejść przez testy. I to wcale nie z powodu niewiedzy, bo pod tym względem był lepiej przygotowany niż ja. Ma przy sobie Hermionę przez cały czas, więc nie było to wcale takie trudne. Po prostu w pewnym momencie się poddał, zrezygnował. Nigdy tak naprawdę nie wyjaśnił mi, dlaczego to zrobił, a ja też nie pytałem. Wtedy z pomocą przyszła dyrektorka McGonagall, oferując mu posadę w Hogwarcie. Pamiętam, że był szczęśliwy jak dziecko, które właśnie dostało największego lizaka z Miodowego Królestwa i przez kolejny miesiąc nie potrafił rozmawiać o niczym innym.
Spoglądam za okno. Słońce właśnie zachodzi, barwiąc niebo na wszelkie odcienie czerwieni i złota, a na zachodzie widać kilka chmur. Lato już powoli się kończy, co nie do końca mi się podoba. Dziś o dziwo nie pada, a bezdeszczowy dzień w Londynie to niezwykła rzadkość. Za to jutro prawdopodobnie nie dane będzie mi cieszyć się bezchmurnym niebem. Od zawsze mieszkam w Anglii, a jeszcze się nie przyzwyczaiłem do praktycznie nieustannego deszczu i nie wiem, czy kiedykolwiek się to stanie. Wolę nieco cieplejszy klimat; ciągnie mnie niezwykle do Azji, a szczególnie do Chin.
Oprócz pogody, fascynuje mnie także azjatycka magia, która różni się nieco od zachodnio-europejskiej. Wydaje mi się być zdecydowanie bardziej tradycyjna i dużo starsza. Jestem pewien, że mógłbym kiedyś wykorzystać ją w swojej pracy, głównie dlatego czytam te książki. Czytam również o magii amerykańskiej, która z kolei jest bardziej nowoczesna. Skąd to wiem? Wyczuwam to. Gdyby magia chińska miała zapach, to zdecydowanie byłby to zapach starych książek i pergaminów. Natomiast ta amerykańska miałaby zapach świeżo wyprodukowanego metalu.
Chyba nie jest ze mną do końca dobrze, skoro porównuję magię do zapachów. Ale co poradzę? Samotność zżera mi mózg, a książki mi go nie zastąpią. Mogą być wszystkim, ale niczego nie zmienią. Faktem jest jednak, że potrzebuję tego, co zostało w nich opisane. Przed tym jak zacząłem je czytać, myślałem, że wiem co nie co o magii, ale teraz uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nie jestem świadom niczego. Dziwne, prawda?
Nagle słyszę pukanie do drzwi, które echem rozchodzi się po całym mieszkaniu. Patrzę chwilę w ich stronę, czekając aż dźwięk się powtórzy, pewien, że mi się przesłyszało. W końcu trochę się zamyśliłem. Jednak stukot się powtarza, tym razem z większą siłą, jakby osoba po drugiej stronie się bardzo niecierpliwiła. Podnoszę się niechętnie i powoli z fotela, odkładając książkę na stolik. Przez chwilę myślę, że to Ron z Hermioną, ale przecież oni zawsze podróżują przez kominek, nigdy nie udają mugoli. Nie spodziewam się nikogo o tak późnej porze, ani tym bardziej nie mam ochoty na gości. Odruchowo wyjmuję różdżkę z tylnej kieszeni spodni, w razie gdyby jakiś niebezpieczny czarodziej miał zamiar złożyć mi nieprzyjemną wizytę. Zdecydowanym ruchem łapię za klamkę i otwieram drzwi.
Jeśli ktoś z was byłby zainteresowany to stworzyłam właśnie playlistę na Spotify ze wszystkimi piosenkami, które tu dodałam. Macie ją tutaj:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top