Nie spinaj się tak
"When all of your flaws and all of my flaws are laid out one by one
A wonderful part of the mess that we made
We pick ourselves undone
All of your flaws and all of my flaws, they lie there hand in hand
Ones we've inherited, ones that we learn
They pass from man to man"
-Witajcie. Dzisiaj, tak jak wam wcześniej mówiłem, porozmawiamy o Legilimencji i Oklumencji. – przemawiam do uczniów z siódmej klasy, uśmiechając się lekko na przywitanie. - Zapewne pamiętacie, że te dziedziny jeszcze przed kilkoma laty były wypisane z programu. Jednak, mimo że są one bardzo niebezpieczne, pani dyrektor postanowiła je wprowadzić. Musicie jednak wiedzieć, że do zakresu moich działań należy tylko i wyłącznie nauczenie was teorii, abyście wiedzieli z czym się mierzycie. – nagle w powietrzu widzę jedną z rąk, należącą do czarnoskórego Puchona. – Słucham, panie Wilson.
-Dlaczego nie nauczy nas pan praktycznego użycia? Przecież możemy kiedyś tego potrzebować. – odzywa się z lekkim oburzeniem, z czym prawie natychmiast zgadza się reszta uczniów.
-Nauczanie praktykowania tej dziedziny, jest niestety surowo zabronione przez Ministerstwo. – wzdycham. – Sytuacja wygląda podobnie do Zaklęć Niewybaczalnych. Wolno mi was jedynie zapoznać z teoretycznym podejściem. – uczniowie milkną, nieco zawiedzeni. – Mogę zacząć, czy jeszcze ktoś z was chce o coś zapytać? – wszyscy siedzą jak zaklęci. – A więc, Legilimencja polega na penetracji umysłu drugiej osoby w celu wydobycia wspomnień, czy uczuć. Wystarczająco silny czarodziej może je nawet ściśle kontrolować i wpływać na nie. Osoba władająca tą dziedziną potrafi z łatwością wykryć czy ktoś mówi prawdę, czy kłamie. – tłumaczę powoli. Jedni robią notatki, a inni siedzą znudzeni i przysypiają. Zupełnie jak ja na lekcjach Historii Magii. Karma wraca. - Jednak jest sposób by się przed tym uchronić. – Oklumencja. Jest to zdolność oczyszczenia umysłu, wyzbycia się wszelkich myśli i emocji. Kiedy ktoś wedrze nam się do głowy, po prostu nic tam nie znajdzie. Polega ona również na utworzeniu swoistej zapory, która będzie w pewnym sensie wyrzucać naszego przeciwnika i ochroni nasze tajemnice.
*
Swego czasu lubiłem mecze Quiddicha. Towarzyszącej im dobrej adrenaliny nie można było porównać z niczym innym. Miały dużo zalet: uczyły pracy w grupie, skupienia i zdecydowanego działania. A jednak coś się zmieniło. To ja się zmieniłem. Czuję, że nie jestem już tym samym Harrym, który kochał uganiać się za małą, latającą piłeczką. Co jest zresztą oczywiste, w końcu jestem teraz dużo starszy, dojrzalszy. Jednak mam wrażenie, że to nie jest tylko kwestia dorosłości. Czuję się jakby czas wyrwał ze mnie tę cząstkę. Jakbym pewnego dnia obudził się z metrową dziurą w sercu, której wtedy nie zauważałem. Myślałem, że to zostanie ze mną na zawsze. Zupełnie jak Ginny. Z nią było tak samo, identycznie pod każdym względem. Też jako nastolatek ją kochałem, nie wyobrażałem sobie bez niej przyszłości. To także odeszło w niepamięć.
Z rudowłosą się pożegnałem. Z Quiddichem jeszcze nie. Jako nauczyciel muszę być na każdym meczu, albo przynajmniej na większości. Taki układ mi w sumie odpowiada - nie chciałbym, żeby było odwrotnie. Mam nadzieję, że nie dojdzie to takiej sytuacji.
Dzisiaj kolejna rozgrywka. Kolejny raz domy zmierzą się ze sobą, by wygrać puchar. Walka pomiędzy Slytherinem a Ravenclawem właśnie trwa. Draco jest wręcz wniebowzięty. Od samego rana mówi tylko o tym. To zabawne, że on ani trochę nie zmienił się od czasów szkolnych. W sumie, to jedna część mnie nadal chce bym zachował charakter nastolatka i jego przyzwyczajenia. Druga za to niezmiernie cieszy się ze zmian. Sam już nie wiem, co jest lepsze, której części posłuchać. W końcu jestem tylko skołowanym trzydziestolatkiem, który nie do końca wie, czego chce. Tylko pod tym względem się nie zmieniłem. Wieczna niewiedza o co chodzi w danym momencie, zostanie ze mną na zawsze. Nic na to nie poradzę.
Moją chwilową zadumę przerywa głośny krzyk blondyna, który najwyraźniej zapomniał, że jest nauczycielem. Z pewnością Ślizgoni zdobyli punkt. Usłyszała go Clarissa, siedząca przed nami. Obraca się zaskoczona, ale natychmiast wraca do poprzedniej pozycji z naburmuszeniem na twarzy. Jeszcze jej nie przeszło.
-Nie powinieneś być bardziej powściągliwy? – zagaduję, kiedy chłopak troszkę się uspakaja.
-Jesteś strażnikiem moich dobrych manier, hm? – unosi prawą brew i uśmiecha się koślawo.
-Zważywszy na to, że razem pracujemy i się przyjaźnimy, to tak. – wzruszam ramionami i odpowiadam tym samym.
-Jestem wzruszony taką troską, naprawdę. – klepie mnie lekko po plecach. – Chcesz czegoś w zamian, przyznaj się. – obdarza mnie czujnym wzrokiem.
-Bez przesady, nie jestem tobą. – wywracam oczami.
-Teraz mi ubliżasz. – udaje obrażonego i krzyżuje ręce. – Wszyscy wiedzą, że jestem bardzo miłą i potulną osobą. – unosi lekko kąciki ust, mrugając przy tym rzęsami.
-Jakim cudem takie kłamstwo przeszło ci przez gardło? – prycham.
-A więc prawda wyszła na jaw? Co ja teraz pocznę? – łapie się za głowę, na co ja wybucham cichym śmiechem.
-No nie wiem. Chyba jakoś sobie z tym poradzisz, prawda?
-Jeśli tylko będziesz ze mną, to tak. – łapie się teatralnie za serce.
-No dobra. – wzruszam ramionami, przybierając lekko obojętną minę.
-Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – udaje zasmuconego i oburzonego jednocześnie. – A gdzie „zostanę z tobą do końca życia"?
W odpowiedzi unoszę tylko brwi i udaję, że nic nie dzieje się z moim sercem.
-No Merlina, żartowałem. Nie spinaj się tak. – macha ręką i kręci głową z politowaniem.
Nasza krótka rozmowa zostaje przerwana przez narastający hałas, od którego puchną uszy. Rzucam okiem na boisko i przysłuchuję się wypowiedzi komentatora z Ravenclawu. Niestety nie znam jego nazwiska, ale na pewno Draco go kojarzy.
-Właśnie w tej chwili, szukająca Evangeline Scott złapała znicz, wymijając przy tym Toma Scotta ze Slytherinu. A co najważniejsze, swojego starszego brata. – chłopiec stara się przekrzyczeć tłum, co średnio mu wychodzi. - Wszyscy przyszliśmy tu na bitwę pomiędzy rodzeństwem Scott, więc chyba możemy sobie już iść. – kończy i udaje, że wstaje ze swojego miejsca.
-McBonnes! – upomina go Fitwick, ściągając brwi.
-Skandal. – mruczy blondyn pod nosem. – Jakim cudem Ślizgoni przegrali? Tom jest od niej o głowę wyższy! – wstaje ze swojego miejsca. Reszta nauczycieli, jak i uczniów robi to samo.
-Ty też jesteś ode mnie wyższy, a jakimś cudem, to ja zawsze łapałem znicz. – unoszę dumnie głowę, na co Draco złości się jeszcze bardziej. – No co? – uśmiecham się półgębkiem.
-Chyba życie ci niemiłe, co Pottuś? – obdarza mnie wzrokiem ociekającym wrogością.
-Przecież żartowałem, nie spinaj się tak. – cytuję jego wypowiedź sprzed kilkudziesięciu minut.
-Nie powtarzaj po mnie, bo zastrzegę sobie prawa autorskie. – warczy i demonstracyjnie mnie wyprzedza.
-Hej, królu dramatu, zaczekaj na mnie! – krzyczę, nie mogąc powstrzymać śmiechu.
-Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a naprawdę pożegnasz się z życiem. – odwraca się, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – I przestań się tak szczerzyć, bo to idiotyczne.
-No dobrze już, dobrze. – przyspieszam kroku, by się z nim zrównać.
****************************************
Czeeeeść!
Z okazji Halloween/Dziadów/śmierci Potterów (jak kto woli) postanowiłam wrzucić wam ten oto malutki rozdzialik.
Spokojnie, to jak na razie ostatni nudnawo-mdławy rozdział. W następnych umieszczę scenę, którą planowałam już bardzo, bardzo długo.
Ogólnie to nie jestem do końca zadowolona z tego, jak wygląda lekcja Legilimencji. Ale jednocześnie nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać.
Jest was już 18 tysięcy. Nadal z niedowierzaniem patrzę na licznik. I tak naprawdę dopiero teraz zaczynam sobie uświadamiać, że zaraz 20. Dziękuję wszystkim, bardzo.
W medii jedna z moich ulubionych piosenek i jeden z ulubionych zespołów. Bardzo pasuje.
Ładnie proszę o komentarze.
luv ya'll
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top