Nadrób to

"Hold me up against the wall

Give it 'til I beg, give me some more

Make me bleed, I like it rough

Like it rough, rough, rough

Push up to my body, sink your teeth into my flesh

Hold me down and make me scream

Lay me on the floor

Turn me on and take me out

Make me beg for more"


Pierwszym, co robię to uciekam do swojego mieszkania. Na Hogwart nie mam siły. Ląduję u siebie, mając wielką nadzieję, że jakoś mnie to uspokoi. Jednak nie przynosi to oczekiwanego efektu, wkurzam się jeszcze bardziej. Przede wszystkim na samego siebie. Naprawdę nie wiem, po co tam poszedłem. Mogłem po prostu przyjść do siebie i zrobić to, co zamierzałem. Albo po najzwyczajniej w świecie zostać w Hogwarcie. Ale nie, ja wolałem się wystawić na pewną klęskę. Doskonale wiedziałem, że ona tam będzie i nic, absolutnie nic jej nie powstrzyma. Wiedziałem, że posunie się o krok za daleko i to właśnie zrobiła. Jednak ślepo wierzyłem, że świąteczna atmosfera trochę ją zatrzyma. I na pewno nie spodziewałem się, że zostanę z nią sam na sam przez chociażby sekundę w domu pełnym czarodziei. Jednak cuda się zdarzają. Szkoda tylko, że nie wtedy, gdy potrzeba.

Staram się oddychać głęboko, jakoś się opanować. Odliczam od jednego do dziesięciu, potem od dziesięciu w tył. I tak w kółko, że już zapomniałem, jaka liczba jest po czwórce. Mimo to nie potrafię się uspokoić. Zaczynam krzyczeć, najgłośniej jak tylko potrafię, prawie zdzieram gardło. Mam gdzieś, że sąsiedzi zaraz zaczną pukać i prosić, bym się zamknął. Ale nawet to nic nie mi daje. W końcu, w akcie ostatecznej desperacji rzucam jedną ze szklanek w przeciwległą ścianę. Pech chciał, że w tej samej chwili Draco postanowił deportować się do mnie, nawet nie używając kominka. Zdążył odsunąć się w ostatniej sekundzie. Gdybym go trafił... nie, nawet nie chcę o tym myśleć.

Marszczy czoło i prawie widzę znaki zapytania pojawiające się w jego oczach.

-Co ci jest? – pyta szeptem. Nic nie odpowiadam. Z kolejnym okrzykiem na ustach rzucam talerzem, tym razem w podłogę. Fakt, że mogłem go dość poważnie zranić, wkurza mnie jeszcze bardziej. – Hej, spokój! – łapie mnie za ramiona, bym już niczego nie tłukł i przytula do siebie. – Już lepiej? – głaszcze mnie delikatnie po plecach.

Gdyby nie on, szalałbym przez całą noc, a potem padł gdzieś w kącie i tak by się to skończyło. Mogłem się domyślić, że tylko jego obecność może mi pomóc. I będąc szczerym, cholernie się cieszę, że tu jest.

-Tak, dzięki. – uśmiecham się, doskonale wiedząc, że on i tak tego nie zobaczy. Po prostu nie mogę się powstrzymać. Nie odsuwam się jednak, ani myślę. - Co ty tu właściwie robisz? - przypomina mi się, że miał być u swojej ciotki.

-Impreza się skończyła, a nie chciałem być sam. - informuje. Muszę przyznać, że cieszę się z takiego obrotu spraw. - Więc? Może powiesz mi, czemu prawie mnie zabiłeś? – pyta po chwili. W jego głosie nie ma ani krzty wyrzutu, czy złości. Jest tylko coś na kształt troski, sam nie wiem.

-Nie chciałem. – odpowiadam szybko. Wyrzuty sumienia znów mnie dopadają. Przecież nawet nie wiem, co trzeba zrobić w tej sytuacji. Zanim przetransportowałbym go do Świętego Munga,  byłoby zdecydowanie za późno.

-Nie o to pytałem, Harry. – Harry. Czy on właśnie...?

-Czy ty właśnie powiedziałeś do mnie po imieniu? – uśmiecham się jeszcze szerzej, chyba najszerzej w całym moim życiu.

-Może. – słyszę tę nutkę zakłopotania i oczami wyobraźni widzę jak się czerwieni. Chociaż w przypadku jego białej jak śnieg cery bardziej różowi. – To jak, odpowiesz mi?

-Cóż, Wigilia u Weasleyów nie poszła za dobrze. – mruczę, wzruszając lekko ramionami, na tyle na ile pozwala mi uścisk blondyna.

-Tak myślałem. – wzdycha. – Stawiam, że to przez Ginny jesteś taki zły, co? – odsuwa mnie od siebie na tyle, by spojrzeć mi w oczy. Natychmiast odwracam wzrok i milczę. Nie mam sił, ani ochoty o tym mówić. Znów się w niego wtulam. Nic na to nie poradzę. – Uznam to za „tak". – jestem pewien, że właśnie uśmiechnął się koślawo. – Co ci zrobiła?

-Pocałowała mnie. – mówię szybko, na jednym wdechu. Potem zaciskam oczy, przypominając sobie tę scenę. Znów narasta we mnie złość. Draco chyba to wyczuł, bo przycisnął mnie do siebie z jeszcze większą mocą.

Chłopak przez chwilę milczy, ale wyraźnie słyszę jak jego serce przyspieszyło.

-Jak ona mogła? – warczy w końcu. Nieźle się wkurzył, ale chyba nie bardziej niż ja. Chociaż, z nim nigdy nic nie wiadomo. – Kto jej w ogóle pozwolił dotknąć mojego faceta, co?! – teraz to moje serce przyspiesza. Czy on właśnie... nie, musiało mi się coś pomylić. Zdecydowanie. To brzmiało zbyt dobrze, by mogło być prawdziwe. – Myślę, że Avada Kedavra powinna ją czegoś nauczyć.

-Draco! – tym razem to ja się od niego odsuwam. Widać, że ani trochę nie podoba mu się to, o czym się dowiedział.

-No co? Bronisz jej? – wyjmuje różdżkę z marynarki. Nie, on naprawdę chce to zrobić.

-Nie. – łapię go za ramiona. Nie chcę, żeby on też zrobił o jeden krok za dużo, jak Ginny. – Ale też nie chcę, żebyś stał się zabójcą.

-Dobra. Tym razem jej odpuszczę. – wzdycha. Podchodzi do mnie, tym razem patrzy na mnie z góry. Co w cale nie jest trudne. Jest ode mnie o jakieś siedem cali wyższy, co nie do końca mi się podoba. – Ale technicznie rzecz biorąc, powinienem być zazdrosny. Twoja była pocałowała cię więcej razy niż ja. – uśmiecha się koślawo. Nie, to się nie dzieje naprawdę. Myślałem, że to będzie jeden z najgorszych dni w moim życiu, tymczasem zapowiada się, że będzie najlepszy.

-Więc na co czekasz? Nadrób to. – wypowiadam te słowa, zanim zdążam je przemyśleć. Właściwie, od kiedy jestem taki śmiały?

-Jak sobie życzysz. – mruczy mi prosto w usta.

Narrator:

Draco przybliżył powoli swoje usta do tych Harry'ego. Oboje zadrżeli na całym ciele. Ich pocałunek był na początku bardzo delikatny, wręcz płochliwy i kruchy. Nie spieszyli się. Chcieli tak trwać, przedłużyć tę chwilę ile tylko się da. Po chwili pogłębili go. Przekazywali w nim wszystkie swoje uczucia, często sprzeczne. Ich języki wręcz tańczyły. Cały czas walczyły o dominację.

Potter odsunął się od niego tylko po to, by pociągnąć go na podłogę, chcąc być jeszcze bliżej. Ich ciał nic już nie dzieliło. Nie pozostał ani milimetr wolnej przestrzeni. Stopili się w jedno. Byli jednym organizmem, jedną miłością. Ale im nadal to nie wystarczało. Ich ręce błądziły, szukając odpowiedniego miejsca na rozpalonym ciele towarzysza. Ręka bruneta powędrowała pod sweter drugiego. Tamten tylko zamruczał mu w usta, czując miękkie ręce na swoich plecach. Nie przerywali pocałunku nawet na chwilę. Jakby zupełnie zapomnieli o oddychaniu. Jak gdyby to wszystko miało się nagle skończyć i rozbić jak bańka mydlana. W końcu złapał za koniec jego bluzki i zdjął ją szybkim ruchem, ukazując piękne, idealne jego zdaniem ciało. Blondyn nie pozostał mu dłużny ani na sekundę. Rozpiął i zdjął jego koszulę, która skrywała perfekcyjnie opaloną, miodową skórę. Miał ochotę całować to ciało do końca swoich dni.

Delikatnie oderwał się od zielonookiego i powędrował na jego szyję. Najpierw całował ją bardzo delikatnie, z czułością. Potem zaczął ją ssać i przygryzać skórę, mającą subtelny aromat cynamonu, którego dotąd nienawidził. Teraz to jego zdecydowanie ulubiony zapach. Zostawił tam kilka mokrych śladów, czemu towarzyszyły ciche westchnienia ze strony jego towarzysza.

Popatrzył w jego oczy. Zielone, jak trawa podczas deszczu. Cholernie mu się podobały. On cały mu się cholernie podobał, nawet jeśli nie zawsze to okazywał. Nieme pytanie zawisło między nimi. Harry dobrze wiedział o, co chodzi. Tylko przytaknął, był na to gotów, chciał tego już od dłuższego czasu.

Oddychając coraz szybciej ponownie złączył ich wargi. Tym razem ich pocałunek był jeszcze bardziej namiętny niż przedtem. Pełen pożądania, które przecież było między nimi od zawsze. Bardzo intensywny, mocny. Te poprzednie zdawały się być tylko dziecinna zabawą. Malfoy zszedł niżej i zaczął obcałowywać jego wystające obojczyki, a potem całą klatkę piersiową. Nie omijał żadnego kawałka skóry. Chciał go w pewien sposób oznaczyć, pokazać, że jest jego i tylko jego. Kręcił językiem kółka wokół twardniejących sutków, co powodowało coraz to głośniejsze jęki. Schodził coraz niżej. Błądził po mięśniach jego brzucha, wszędzie zostawiając mokre linie. Nie mógł nic poradzić na to, że smakował tak dobrze.

Wreszcie dotarł do spodni bruneta. Ponownie spojrzał mu w oczy. Były ciemne z pożądania i lekko zamglone. Potter ponownie przytaknął, na znak, że jest pewien, tego co robi. Chciał tego bardziej, niż czegokolwiek innego. Szarooki powolnym ruchem rozpiął rozporek. Wcale się nie spieszył, mimo że czekał na to już bardzo długo. Chciał, by to była szczęśliwa chwila, niezapomniana. Spodnie odrzucił gdzieś w kąt pokoju. Naprawdę nie interesowało go, co się z nimi stanie. Delikatnie zsunął jego bokserki, ukazując jego nabrzmiałego penisa. Niemal z czułością polizał jego główkę, co wywołało nową falę jęków. Harry ledwo wytrzymywał. Przyjemność huczała w jego żyłach. Prawie doszedł, kiedy zobaczył nagi tors blondyna, ale w tej chwili był na skraju. A mimo to chciał więcej, potrzebował tego.

******************************

Rozdział z rana jak śmietana!

Postanowiłam skorzystać z okazji, że leżę w łóżku niezdolna do chodzenia do szkoły i napisać wam rozdział.

Pierwszy raz w życiu pisałam taką scenę i mam wrażenie, że wyszła okropnie. Cóż, zapewne oczekiwaliście na jej rozkręcenie, ale się nie doczekacie, bo nie umiem pisać czegoś takiego. No po prostu nie.

A i pomyślałam, że będzie to lepiej wyglądać jak narrator będzie o tym opowiadał, niż po prostu z perspektywy Harry'ego. Mam wrażenie, że to chyba inaczej się oznaczało, no ale.

I tak oto znaleźliśmy się w połowie tego opowiadania. Druga połowa będzie nieco inna, sami się przekonacie.

Jest was już prawie 34 tysiące. Nie wiem, jak to się stało.

W medii jedna z moich ulubionych piosenek w ostatnim czasie, ale też mega pasuje.

luv ya'll



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top